Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2016, 00:12   #24
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Grudzień 1943, Karkonosze, Noc sylwestrowa.
Minęło trochę czasu. Aghata pozostała “pijaczką” jednak udało się powziąć odpowiednie środki bezpieczeństwa. Childe dobrało sobie dwa ghule, z których notorycznie piło i jednocześnie je karmiło. W ten sposób nie tylko rozwiązywał się problem co zrobić z nadmiarem krwi ale także, co tu zrobić, żeby wszędzie dookoła nie walali się omdlali SS-mani.
Karl oddawał się pracy nad swoją bronią, analizował różne kwestie, sprawdzał raporty z poszukiwań “mutantów”.
Ostatecznie był zdecydowany “wyjść w teren” los chciał, iż była to noc sylwestrowa. Cóż, czy mógł być lepszy czas na fajerwerki?
Sturmführer sprawdził wszystko dokładnie dwa razy. Czy Mauser lekko wysuwa się z kabury, czy dwójka żołnierzy jest wyposażona w miotacze płomieni, czy jego nowa broń jest napełniona i sprawna. Stanął przed żołnierzami i zmierzył ich wzrokiem. Westchnął i rzekł:
- To, co zamierzamy dzisiaj uczynić, jest… nietypowe. Wychodzimy, by zapolować na mutanty. - przerwał na chwilę, badając wzrokiem teren i nastroje wśród żołnierzy. - Dwójka z was jest wyposażona w Flamenwerfen. Macie atakować z nich krótkimi seriami. - powtórzył im. - I na każdą oznakę agresji w naszym kierunku. Zarówno ja, jak i Rottenführer, będziemy dowodzili oddziałami. Pojedziemy na dwa samochody, w każdym będzie jedna osoba z Flamenwerfen. Jak mówiłem, otwierać ogień bez rozkazu. - zamilknął na chwilę. Martwił się o Agathę, trochę przerastało go rodzicielstwo. Miał tylko nadzieję, że jego childe nie nabroi zbytnio podczas jego nieobecności… - Zaraz, o czym to ja… A, już wiem. - puknął się w czoło. - Te… mutanty są niebezpieczne. Ale ogień jest dla nich śmiertelny, palą się niczym papier. To jest nasza szansa na pokonanie wrogów Hitlera! - krzyknął wręcz, powodując słaby wybuch entuzjazmu wśród żołnierzy. - Rottenführer, pamiętacie miejsce poprzedniej masakry, gdzie straciłem oko? To będzie miejsce, gdzie zaczniemy. - westchnął, drapiąc się w okolicy lewego oczodołu. Korciło go, by podrapać się wewnątrz, ale żołnierze chyba tego nie lubili, bo patrzeli wtedy na niego krzywo, jakby byli zniesmaczeni… - Pamiętajcie, aryjczycy, o pracy grupowej. Poruszacie się trójkami, oświetlacie zawsze drogę przed sobą. Wiemy o przynajmniej jednym snajperze, który jest takim… mutantem… - ostatnie słowo wypowiedział, jakby miał go dosyć. Mówił wszak o sobie… - Pamiętajcie też, by za ochraniać mnie i Rottenführera, jak również operatorów Flamenwerfen. To nasz klucz do sukcesu, tego nasz Führer oczekuje od prawdziwych aryjczyków! HAIL HITLER! - wykrzyknął, wyrzucając prawą dłoń w salucie.


SS-mani oddali salut po czym ruszyli na wyznaczone pozycje. Sześciu piechociarzy, oraz jeden z miotaczem, załadowało się na każdy wóz. Nikt nie mówił tego na głos, ale jasne było, że żołnierze woleliby spędzić sylwestrową noc w bazie, a nie ryzykować pożarcia przez te “mutanty” Od czasu pamiętnej konfrontacji Karla, zginęło jeszcze czterech Niemców, i żadnego z nich jeszcze nie odnaleziono.

Po kilkudziesięciu minutach jazdy, kierowcy zatrzymali pojazdy w wyznaczonym miejscu. Karl rozejrzał się czujnie po okolicy i skinął na trzech żołnierzy, by wyszli oświetlić nocny las. Jednocześnie uwolnił również swoje zmysły, by określić, jak wygląda okolica.
Jedynym faktem jaki odkryły zmysły kainity było zdenerwowanie jego żołnierzy. Karl nie wyczuwał żadnej nadnaturalnej aury w okolicy.
Postanowił wyskoczyć z auta i dać tym pseudo aryjczykom przykład. Wyrwał latarkę zza pasa i wyjął Mausera z kabury i opuścił pojazd. Rozejrzał się po okolicy, oświetlając ją.
Jedynym co było słychać były odgłosy jakiś nocnych ptaków, a jedynym co było widać była leśna droga, oraz oczywiście sam las.
- Żołnierzu. - nachylił się do auta. - Bądźcie czujnym. Idę do Rottenführera. - odwrócił się na pięcie i podszedł do kolejnego pojazdu. - Henrih, gdzie nastąpiły kolejne ataki? - zapytał.
Ghul wyciągnął ze skórzanej torby na dokumenty mapę i poswietlił ją sobie latarką tzymaną w zębach.
- Jakieś dwieście pięćdziesiąt merów stąd Herr Sturmführer. Na wschód. - wskazał na las.
- A droga biegnie…? - spojrzał na mapę.
Henrih powiódł palcem. - Wieś Hain, Herr Sturmführer, jedyne konkretne miejsce w tym kierunku, ale to by było i tak kilka kilometrów.
- Jedziemy zatem do wsi. -
zarządził Karl. - Najwyżej napijemy się wódki od wieśniaków. - mrugnął do Rottenführera z lekkim uśmiechem. - A może coś znajdziemy. Jazda! - warknął, wskakując do swojego samochodu.


Dwa transportery dojechały do wsi bez przeszkód. Obszar był rdzennie niemiecki toteż mieszkańcy przyjęli swoich ciepło. Byli też już odpowiednio “zaprawieni”. Karl zerkając na zegarek zdał sobie sprawę iż jest 11:30, zostało już niewiele czasu by znaleźć sobie kogoś do pary do spoglądania w niebo i życzenia sobie wszystkiego najlepszego. Sturmführerl wiedział, że Aghata na pewno nie będzie przeżywać nowego roku sama. Szczególnie gdy jest to jej pierwsza wampirza impreza “bez rodziców w domu”.
Malkav pozwolił żołnierzom na odrobinę luzu, wszak ta godzina ich nie zbawi. Samemu ruszył na obchód wsi, rozglądając się intensywnie i roztaczając swoje zmysły wokół siebie niczym mroczny całun.
Przez najbliższe kilkadziesiąt minut w zasadzie nic się nie działo, później wszyscy zebrani na placu pod kościółkiem zaczęli odliczać do północy.
Gdy dzwon wybił północ, wszyscy zaczęli wiwatować i składać sobie życzenia.
Reinhardt pozwolił sobie na odrobinę wesołości i dołączył na chwilę do wiwatującego tłumu. Złożył życzenia najbliżej stojącym osobom, po czym znów uwolnił zmysły, nie chcąc dać się zaskoczyć ponownie.
Wciąż nic nadzwyczajnego się nie wydażyło, jego zmysły chłonęły szczęście i podekscytowanie mieszkańców. W grupce kobiet w średnim wieku można było wyczuć obawę, ale rozmawiały one o swoich synach którzy służą teraz na froncie wschodnim.
Karl podszedł do swojego ghula i szepnął mu do ucha.
- Herr Rottenführer, zbierzcie ludzi, opuszczamy tę wieś za kwadrans. Załatwię tylko jedną rzecz i możemy ruszać.
- Jawohl Herr Sturmführer. -
mężczyzna zasalutował i zaczął zbierać swoich ludzi.
Malkav podszedł na tyły wioski, stanął przy najbardziej wysuniętej stodole i oparł się o ścianę, udając, że sika. Rozejrzał się wokół siebie, czy ktoś nie nadchodzi, po czym przegryzł swój nadgarstek i utoczył trochę krwi na ścianę. To powinno zwabić młode wampiry, jeśli były w pobliżu.
Vitae pociekła na ścianę, jednak jedyne kroki jakie słyszał w pobliżu kainita należały do bardzo podekscytowanych młodych dziewczyn i ich kolegów.
Warknął ze złością, ale chciał mieć pewność, że ten fortel zadziała. Wrócił do samochodu i rzekł:
- Żołnierzu, odjedźcie niedaleko, ale tak by nas ukryć przed wzrokiem. Mam pewne podejrzenia co do tej wioski, chciałbym je zweryfikować. - jego głos był… zmęczony.
Żołnierze wykonali plan. Czekali godzinę, dwie. Nic się nie stało.
Karl był wkurwiony jak wszyscy diabli. Przez prawie miesiąc wymykały mu się te podrzędne wampiry. Cały miesiąc. Bez kilku dni, ale jednak to BYŁ MIESIĄC!
- Herr Rottenführer, wróćmy do miejsca, gdzie nastąpiła ta masakra jeszcze raz. Być może te… mutanty powrócą… - powiedział, bez większego przekonania w głosie.
- Oczywiście Herr Sturmführer - przytaknął ghul i dał kierowcy znak by ruszyli.
Kiedy grupa zajechała do miejsca masakry sprzed miesiąca, nic nie wskazywało na to, by coś miało się wydarzyć.
Karl ponownie zaświecił latarką za okno i rozciągnął swe zmysły, by objąć nimi okolicę. Gdy i one nic nie wykryły, wyskoczył z auta i oświetlił ciemność, doszukując się w niej czegokolwiek.
Wydawało mu się że już nic nie znajdzie. I wtedy na coś nadepnął. Podniósł buta i spojrzał na ziemię. Pudernica z lusterkiem? Nachylił się i wziął przedmiot do ręki. Tak, to na pewno należało do Emmy.
Obejrzał przedmiot dokładnie i wyszeptał cichutko:
- Och, Emmo, moja droga Emmo… - odgiął opaskę, którą nosił na oczodole i podrapał się wewnątrz na wspomnienie wydarzeń sprzed miesiąca. - Przepraszam, że nie byłem w stanie cię uchronić… - westchnął, głośniej zaś dodał: - Żołnierze, wysiadać z wozu! Dwie trójki w las, ruchy! Jeden Flamenwerfen idzie, reszta zostaje! - wskazał palcem kierunek, w którym zaginęli kolejni żołnierze jakiś czas temu. - Obydwie trójki tam!
SS-mani ruszyli we wskazanym kierunku, najpierw trójka w szpicy, a za nią, w odległości kilkunastu merów “trójka” osłaniająca żołnierza z Flamenwerfenem. Karl liczył minuty. Wyliczył sześć, zanim padł pierwszy strzał, potem las ogarnął huk sześciu karabinów strzelających jednocześnie.
- Meldować! - wykrzyknął w noc. - Miotacz, żołnierzu, walcie z miotacza! - krzyczał ile sił w płucach.
Trudno było powiedzieć czy żołnierze go słyszą, ale prędko las rozjaśnił się płomieniami.
Karl dopadł do Heinriha i, szarpiąc go za ramię, pytał:
- Widzisz coś? Widzicie coś, Herr Rottenführer?!
Heinrih trzymał pozostałych żołnierzy w gotowości, czekając na rozkazy dowódcy.
- Nie, Herr Sturmführer.
- Scheisse! -
zaklął półgłosem i porwał Mausera z kabury. - Rada taktyczna, Herr Rottenführer?
- Herr Sturmführer, należy założyć, że nasi żołnierze mają kontakt z wrogiem. Powinniśmy ich wesprzeć.
- Aaaarh! -
warknął Karl na tyle głośno, że zdradził ich pozycję, jeśli jeszcze wróg jej nie znał. Posiadanie w głowie dziecka z całą pewnością miało swoje wady. - Dwóch zostaje przy wozach, z kierowcami. Strzelać do wszystkiego, co nie odpowiada na zawołanie. A i tak lepiej oddać strzał ostrzegawczy. - odwrócił się do Henriha i stojącego obok operatora Flamenwerfen - Wy. Za mną! Na pohybel!
Grupa ruszyła przed siebie, zostawiając za sobą czterech żołnierzy przy dwóch wozach. Kilkadziesiąt metrów w głąb, idący w awangardzie Henrih zrównał się z linią stających teraz w szeregu dwóch trojek i miotacza.
- Przerwać ogień! Przerwać powiedziałem! - żołnierze słysząc przełożonego tóż za plecami przestali strzelać. Nadpalone drzewa doskonale rozświetlały okolice, pustą okolicę.
Henrih szarpnął za ramię pierwszego z SS-manów.
- Do kogo strzelaliście.
- Melduję, ze nie widziałem!
- To czemu strzelałeś!?
- Bo… bo inni strzelali! -
Henrih zacisnął pięść.
- Ktoś wie do czego strzelał? ktoś w ogóle coś widział? - na pytanie nikt nie odpowiedział.
- PIERDOLENI IDIOCI! - ryknął Karl, popychając jednego z żołnierzy. - Rozmówimy się w bazie. A teraz biegiem do samochodów! Jeśli przez waszą lekkomyślność stracimy te samochody, Obersturmführer oskrobie mi dupę ze skóry i będziecie mnie nosić przez najbliższe miesiące! - warknął, uderzając jednego lekko w tył głowy.
Karl i Henrih popędzali przed siebie grupę dwunastu żołnierzy. Niestety przeczucia wampira okazały się aż za nadto trafne. Kiedy wybiegali z lasu, dwa transportery właśnie ruszały.
- Wykrakałem. - żachnął się zrezygnowany. - STAĆ! - ryknął na całe gardło. - DO KURWY NĘDZY, STAĆ! Tutaj Sturmführer Karl Reinhardt, wasz dowódca, wy Hurensohn! - krzyknął tak, że słyszeli go chyba w kompleksie…
Pojazdy odjechały w stronę bazy, zostawiając Karla i jego ludzi na drodze, w tą sylwestrową noc.
- Biegiem do bazy! - zarządził Malkav, rozglądając się po okolicy, czy nie zauważy ciał.
 
Corrick jest offline