Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2016, 08:13   #14
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Merlin stąpał ostrożnie, a dla pomocy w oględzinach dobrał sobie kijaszek długości własnego ramienia, którym unosił gałęzie i rozgarniał paprocie. Wreszcie przykucnął przed martwym Kochem, odłożył badyla i ostrożnie przeszukał trupa. Dokumenty, oczywiście, przepadły… możliwe, że razem z zabójcą-predistigatorem. Ten jednak przynajmniej zostawił kilka znaków, że tu był… kilka poza trupem.
Merlin znowu ujął kijaszek.
- Grant - powiedział cicho i zamrugał. Oczy miał piekielnie suche po całej nocy przy komputerze. Gardło też mu wyschło na popiół i o niczym tak bardzo nie marzył, jak o mocnym drinku. - Tędy, przy paprociach - wskazał Matthiasowi badylkiem, którędy najlepiej podejść. A potem kijaszek oparł w środku odcisku wielkiej, szponiastej bosej stopy.
- Nie żebym był nietowarzyskim rasistą… - oznajmił szeptem - ale kim jest twoja towarzyszka i na ile jej ufasz?
- To raczej wy powinniście się mi przedstawić. - Odparła Indianka spoglądając w stronę McMahona. Na chwilę oderwała tym samym się od badania śladów. - Naruszyliście naszą ziemię.
- Świadoma czy nie? - uściślił Merlin Grantowi. Squaw z rozmysłem zignorował. Jeśli była garou, mógł jej nawet pozwolić na stroszenie pióropuszy, nadymanie się jak świński pęcherz wyższością moralną i jednoczesne darcie szat nad ciężką dolą czerwonoskórych na tym łez padole, w czym zwykli celować Indianie przy każdej rozmowie. Niech ma. Ale to potem, gdy rzeczy, które muszą być zrobione, zostaną zrobione. Tymczasem wyciągnął komórkę, sprawdził sobie prognozę pogody.
- Ona jest ze mną - warknął Grant, wracając ze swojego krótkiego rekonesansu. - I tego tu też znam - wyjaśnił w niezbyt jasny sposób wskazując na rudego. - Nazywa się Merlin. - Wskazał brodą na Indiankę. - A to Szepcząca Bryza. Pomagam jej szukać śladów ataku na tutejsze kobiety - powiedział prosto z mostu, nie bawiąc się w podchody. - O śmierci kuzyna nie było mowy. Węszył dla ciebie? - zapytał McMahona.
Merlin pieczołowicie dziabał palcem wskazującym w ekran swojego telefonu i nie uniósł nawet spojrzenia. Pokręcił tylko przecząco głową.
- To, co dla mnie robił, wiązało się z dupogodzinami przy biurku. Tutaj nie powinno go być. Nie w moich interesach.
- Was też. - Powiedziała Indianka. - Przybyliście bez zapowiedzi. Bez zaproszenia.
- Przepraszamy bardzo - oznajmił Merlin wolno i lodowato, a obydwaj jego kuzyni jak na komendę przybrali fałszywie skruszone miny recydywistów. - Podkreślenie, że to wasza ziemia to rozumiem twój jedyny komentarz wobec śmierci naszego krewniaka. I wobec spodziewanego najazdu na wasz - podkreślił i uniósł w górę rude brwi - rezerwat nieproszonego tłumu wyznawców Wielkiej Stopy, tropicieli UFO i fanów niezwykłości, a także całkiem profesjonalnych łowców sensacji, gratis poza dochodzeniem policyjnym, a może i federalnym. Twoja cenna opinia została zauważona.
- Zamknij się już, nie mogę słuchać tego bełkotu - ton Granta, który się wtrącił w tę gadkę sugerował natychmiastowe zakończenie tego wątku. - Nie macie innych problemów, kurwa? - wskazał na martwego. - Trzeba go stąd zabrać.
W głosie Matthiasa ponownie znajdowała się dość jawna sugestia na temat tego, kto powinien to zrobić.
Lorenzo i Francesco ruszyli w stronę trupa. Im nie trzeba było drugi raz powtarzać.
- W drodze powrotnej powiadomię starszyznę. - Indianka cofnęła się. Coś w wyrazie jej twarzy sugerowało, że oczekuje od Matthiasa natychmiastowej decyzji, który problem trzeba rozwiązać najpierw. Dla niej było to oczywiste.
Merlin postąpił za kuzynami, wydając im szeptane dyspozycje, by jeden cofnął się do wozu po folię. Po niewypowiedzianych żądaniach Indianki zmierzył ją wzrokiem, żeby sobie dokładnie zapamiętać twarz. A potem odwrócił się plecami, skinął Francescowi i ująwszy trupa za ramię, razem z kuzynem zdjął go z gałęzi, na którą był nadziany.
- Poradzą sobie we trzech - uznał Grant. - Obejdę teren jeszcze raz, poszukam innych śladów - powiedział na potrzeby Bryzy jak i odchodzących.

A Merlin, naturalnie, poradził sobie. Miał duże doświadczenie w radzeniu sobie w problemach, które Ahrouni ciskali w niego nonszalancko, rzucając na odchodnem polecenie przez ramię. Sami w takiej gnojówce nie tytłali futra nigdy, rzecz jasna. Ukrywanie ciała było poniżej ich godności. Grant też nie będzie tym, który będzie podsuwał żonie Kocha chusteczki, pocieszał ją... i kłamał. Pewnie nawet nie wiedział, że krewniak żonę posiada. Merlin jednakże da sobie radę śpiewająco. Uczył się tego całe życie.
Gdy tamci odeszli, sumiennie zadeptali ślady Wielkiej Stopy. Owiniętego ciasno w folię trupa wrzucili do terenówki Lorenza i wywieźli do głęboko w las, z dala od rezerwatu. Tam go odwinęli z opakowania i przeszukali raz jeszcze, na spokojnie i sumiennie. Merlin zadzwonił do siostry, by zorganizowała przeszukanie mieszkania Kochów pod nieobecność Nadii i dzieci. Lojalny krewniak nie miał zaiste co robić na tym parkingu na odludziu. I na diabła brał ze sobą ważne dokumenty... chyba że chciał je komuś przekazać, ale wtedy nie byłby już lojalnym krewniakiem. Merlin liczył, że przeszukanie mieszkania i domowego komputera mężczyzny rozwieje mu te wątpliwości.
Koch leżał wśród paproci, Lorenzo ręce splótł mu na brzuchu razem jak do modliwy. Matowiejącymi oczami martwy krewniak śledził obłoki przemykające nad zielonymi rękami drzew. Merlin przysiadł sobie na wystającym korzeniu, pod tyłek podłożył karmatkę i wreszcie napił się kawy z termosu.
Porzuconego forda na parkingu blisko jeziora mogło widzieć zbyt wiele osób i dlatego wóz tam zostanie. Są duże szanse na deszcz, który zmyje do reszty ślady tam, gdzie Koch zginął. Ciało w takim miejscu znajdą nieprędko, i będzie wtedy już poszarpane przez zwierzęta i w takim stopniu rozkładu, że ustalenie przyczyny zgonu stanie się wróżeniem z fusów. Dzięki temu Merlin uniknie mundurowych kręcących się tam, gdzie ich widzieć nie chciał. Garou unikną pudrowania kolejnych zdjęć bardzo podejrzanych ran i tropów, oraz historii podejrzanego morderstwa. A Indiańce unikną problemów, bo mordercy policja w pierwszej kolejności szukałaby wśród nich. W końcu to "ich ziemia", i bardzo są nerwowi, gdy biały postawi tam skrawek paznokcia. Jeśli rzecz jasna, nabzdyczona Pocahontas ogarnie się i będzie trzymała zamknięte usta. Może być, że będzie. Widać było po niej, że zaciskanie zębów i sznurowanie ust w wąską kreskę ćwiczyła od dzieciństwa.
Pozostanie Nadia i dzieci, którymi trzeba się będzie dyskretnie zaopiekować. I tożsamość tego, kto rozmyślnie lub przypadkiem podkładał Merlinowi świnię.
Rudzielec syknął, gdy pociągnął łyk zbyt łapczywie i nadal gorąca kawa poparzyła mu język.
- Tar, iompróidh dá mhéid sléibhe, dubh mar oiche... - zanucił z oczami utkwionymi w ścianę zieloności. Głos miał zamszysty, przyjemny dla ucha, ale mocny. Zaskakująco mocny jak na takie chuchro.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 30-09-2016 o 08:17.
Asenat jest offline