Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2016, 22:43   #28
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Umysł Karla, gdzieś poza czasem i przestrzenią
Sturmführer znajdował się w pustym korytarzu. Przed sobą widział - wyraźnie! - drzwi. Na ścianie po lewej stronie - którą widział WYRAŹNIE - znajdowały się strzałki z napisem “IDŹ TUTAJ”. On widział! Uniósł ręce do twarzy i dotknął lewego oka. Ono tam było! Aż podskoczył z radości. Ciekawy świata, ruszył do drzwi.
Jego oczom ukazała się komnata w kształcie sześciokąta, posiadająca pięć dodatkowych drzwi. Wyglądała nieco jak sala sądowa, a sam Karl ubrany był w szaty sędziego i siedział na podwyższeniu, z młoteczkiem w ręce.


Na sali, poza nim, było pięć osób. Przyjrzał się im uważniej. Stojący najbliżej lewej ściany, a w zasadzie siedzący w wózku był bardzo podobny do niego. Miał na głowie becik, na dupie pieluchę i trzymał w ręce maleńką grzechotkę. Karl-dziecko, bo tak go nazwał, płakał.
Obok niego stał Karl-ojciec, kołyszący wózek z kimś, kto wyglądał jak Agatha w pieluszce. Jego childe słodko spało, ssąc spokojnie smoczek, a ojciec co chwila sprawdzał, czy zawartość butelki jest odpowiednio ciepła.
Kolejny był gość w białym kitlu, z lekko osmaloną twarzą, czytający książkę i palący cygaro. Karl-naukowiec, bo właśnie tak wyglądał w czasie pracy Reinhardt, wydawał się nie zwracać uwagi na sytuację wokół.
Z prawej strony stał mężczyzna w mundurze SS, z karabinem przewieszonym przez ramię. Na głowie miał hełm, a w ręku trzymał mapę i studiował ją z zapałem. Karl-żołnierz, nauczony by słuchać rozkazów i jednocześnie je wydawać.
Ostatni był… dziwny. Jakby przypominał Karla, ale nie do końca. Miał wykrzywioną twarz, wystające kły i dziwnie wydłużone pazury. Trzymał w dłoni Mausera i wymachiwał nim we wszystkie strony, jakby chcąc pozabijać wszystkich. To musiała być drzemiąca w nim Bestia.
Karl-sędzia powstał i powiedział:
- Zebraliśmy się tutaj, by podjąć decyzję o dalszym losie. Cóż mamy uczynić?
W tym momencie dziecko wydarło się: - JEEEEŚĆ! - a Karl-ojciec szybko podbiegł do Karla-dzieciaka i podał mu butelkę, którą dziecko odrzuciło. - JEEEEŚĆ!
Karl-Bestia warknął tylko: - Zabijać! - i posłał trzy strzały z Mausera w ścianę, jakby widząc tam przeciwnika. Karl-żołnierz wzruszył ramionami i powiedział:
- Sturmführer, uważam, iż powinniśmy zaatakować wroga, jak na aryjczyków przystało. Może atak podjazdowy byłby najlepszym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, iż przeciwnik posiada przewagę liczebną.
- MY mamy siłę! -
odwarczał mu Karl-Bestia, mierząc doń z Mausera. - I ostre szpony, MAMY MOC!
- Tak, zgadza się. -
Karl-naukowiec oderwał wzrok od książki. - Ale robiąc to, tracimy tę zaletę, którą staraliśmy się utrzymać od tylu lat. Człowieczeństwo… - znudzony wzrok powrócił do księgi.
- Musimy uspokoić dziecko i dać mu jeść… - westchnął Karl-ojciec. - Musimy dbać o dziecko. - dodał, próbując uspokoić Karl-dzieciaka.
Karl-sędzia pokręcił głową, westchnął i uderzył kilka razy młoteczkiem o podstawkę, krzycząc: - Cisza! - na sali sądowej zrobiło się niemal natychmiast tak cicho, że gdyby jego serce biło, mógłby je usłyszeć. - Głosujmy. Uczynimy to, czego będzie chciała większość. - głowa go rozbolała, słyszał bicie pięciu serc…
- Atakujmy! Bierzmy co nasze! - powiedział Karl-żołnierz. - Bez litości!
- Ogłuszmy je i pozostawmy przy życiu. Napijmy się, ale z umiarem. -
wtrącił Karl-naukowiec.
- ZABIJMY! - warknął Karl-Bestia. - Mamy do tego środki, siłę i prawo!
- JEEEEEŚĆ! -
krzyczał Karl-dziecko.
- Uspokójmy dziecko… - westchnął Karl-ojciec.
- Czyli… - zaczął Karl Reinhardt, sędzia. - Atakujemy?
- Jawohl! -
Karl-żołnierz stanął na baczność.
- ATAK! - warknął Karl-Bestia.
- Tak! - zgodził się z krzykiem Karl-dzieciak, a Karl-ojciec przyzwalająco kiwnął głową.
- Odradzam. Przegramy bitwę o nasze człowieczeństwo… - dodał zniesmaczony Karl-naukowiec, ale Karl-sędzia już uderzył młotkiem.
- Czterech za, jeden przeciw! Postanowione, demokratycznym głosem większości! Atakujemy! - obraz zaczął się rozmywać…

Pokój z żelaznymi drzwiami, czas i lokalizacja nieznane
Reinhardt poczuł na policzku zimny beton, chłodniejszy od niego samego. Choć leżał tam w samych spodniach, nie było mu zimno. Bo i jak by mogło, skoro jego serce nie pracowało? Słyszał wyraźnie bicie pięciu serc, czuł ciepło tych dzieci.
- Hej dzieci, jeśli chcecie, zobaczyć lepszy świat, Sturmführer dziś zaprasza was… - zaczął nucić. Po wojnie będzie musiał się nająć jako muzyk czy inny artysta, przeszło mu przez myśl. - Więc se wygodnie siądźcie, oczy przymknąć, z nami bądźcie, zaczynamy w kilka chwil… - zaczął wstawać z podłogi i rzucił się na pierwszego z brzegu, chcąc skręcić mu kark.

* * *

Kiedy Karl odzyskał pełną poczytalność, leżał pośród poszarpanych dziecięcych szczątków. W uszach wciąż trzeszczał mu dźwięk rwącej się skóry i pękania kości. Na podłodze, było stosunkowo niewiele krwi, większość z tego czego nie wypił, wsiąkła w ubranie wampira. Mężczyzna usłyszał jak drzwi się otwierają, w progu stanęła trupio blada Aghata ubrana w obcisłe spodnie motocyklisty i czarną koszulę, nieregulaminowo rozpiętą obnarzając dekolt.
- Tato? dobrze się czujesz? - spytała radośnie.
Karl wstał z podłogi i spojrzał na swoje pokryte krwią dłonie, na zakrwawione spodnie i na swoje childe. Wodził głową od jednego, przez drugie do trzeciego, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Doszedł do wniosku, że chyba czuje się dobrze, więc skinął Aghatcie głową.
Kobieta podbiegła do niego radośnie pozwalając by jej walory przy tym falowały.
- Chodź tatku, przedstawie cie wszystkim! - chwyciła go za rękaw i pomogła wstać. Karl nie oponował, lekko zdezorientowany całą zaistniałą sytuacją. Pozwolił się prowadzić swemu dziecku.
- Och tato tak się cieszę, naprawdę. - Aghata mówiła prowadząc Sire przez opustoszałe korytarze naukowego kompleksu, które teraz wygadały jak jakiś średniowieczny loch. Podarte plakaty, zaschnięte ślady krwi, migające światła.
- Dziewczyny powiedziały, że mogę cię obudzić to ja od razu pobiegłam, od razu. - W końcu, po jakiś ośmiu minutach spaceru niby znanymi aczkolwiek odmienionymi korytarzami, Karl i Aghata znaleźli się przed drzwiami do pomieszczenia, które kiedyś było kostnicą, tą samą w której Karl egzaminował kiedyś ofiary wampirów. Podekscytowana dziewczyna otworzyła drzwi.
- Tadam! - oznajmiła. Przed oczami Karla ukazało się pomieszczenie w którym blisko tuzin szalejących wampirów usiłowało pożreć jeden drugiego. Nieumarli potykali się o nieruchome ciała jakie zalegały na podłodze, mogło ich tam być kilkadziesiąt.
Reinhardt przekręcił głowę ze zdziwienia. Cóż tu się wyprawiało? Wyglądało to jak młode wampirzątka, ledwie dzieci, które nie potrafiły się opanować. Jak psy spuszczone z łańcucha… Spojrzał na ich aury. Kainici pochłonięci przez bestię nosili na sobie cieniste pręgi.
- Cóż tu się dzieje, moje dziecko? - zapytał Karl, w równym stopniu zafascynowany, jak i przerażony ujrzanym obrazem… chaosu. Nie bardzo wiedział co o tym sądzić - czuł się dobrze, jednocząc się ze swoją wewnętrzną Bestią, ale wiedział, kiedy ją schować, kiedy odzyskać kontrolę. Znał umiar, najzwyczajniej w świecie. Musiał go znać, by nie dopuścić do rozpadu swojego umysłu…
W pewnym momencie jeden z oszalałych kainitów spróbował swojego szczęścia z Aghatą i jej ojcem. Maklavianka wymierzyła mu potężnego kopniaka, wampir odfrunął w zbitkę walczących, ktoś przechwycił go w locie i dopadł jego krtani.
- Cóż - zaczęła Aghata - większość z nich to twoje pra pra pra wnuki. Ale szybko się zjadają toteż niedługo będą same wnuki. - zapewniła - Dziewczyny odeszły - Aghata nieco posmutniała - poleciły mi tu zostać i założyć nową sforę. Naszą nową rodzinę, tato - uśmiechnęła się.
Roztarł oko, starając się przetrawić informacje. Pra pra pra wnuki? To znaczy, że jego childe miało childe, które miało childe, które też miało childe, a to childe zrobiło kolejne childe? Przecież krew Kaina musiała być w nich tak rozwodniona, że… potencjalnie, mogłyby wyjść na słońce. Obudził się w nim Karl-naukowiec i podszeptywał, że taką okoliczność wręcz NALEŻY sprawdzić. Podrapał się po podbródku i westchnął głośno, przeciągle.
- Ile mnie nie było? - zapytał cicho, spoglądając na krwawy spektakl walczących między sobą jego potomków, jego młodziutkich wampirów… Uwolnił swój umysł, chcąc osłabić ich emocje, by przestali się zabijać. W jego głowie kiełkował już plan. Skoro mieli dostęp do środków nazistów, wampirzej krwi i nowych pokoleń, mogli okupować tę bazę w nieskończoność… Potrzebowali tylko kogoś, kto będzie ich bronił za dnia, choć rozcieńczona krew Kaina mogła być odpowiedzią na tę zagadkę… Wysilił się jeszcze bardziej, starając się doprowadzić umysły młodziutkich wampirów do stanu powierzchownej kontroli.
- Z dwa lata tato. - odpowiedziała Aghata. Widząc, że kilku walczących jakby traci temperament, wamprzyca zerknęła na ojca. Rozumiejąc co się dzieje wyciąnęła pistolet i bezceremonialnie strzeliła jednemu z nich prosto w twarz. Wybuch krwi sprawił, że walka rozgorzała na nowo. Aghata wtuliła się w Karla.
- Nie przerywaj im tato, tak trzeba, tylko najsilniejsi dołączą do naszej rodziny, tak jest dobrze. - pocałowała Karla namiętnie w usta.

Reinhardt był… zaskoczony i, musiał to przyznać sam przed sobą, skołowany. Mocno skołowany, wypadało dodać. DWA LATA? Przez ten czas mogło się wydarzyć… wszystko. Nawet nie wiedział jaka była pora roku. DWA LATA?! Przecież wojna musiała się już zakończyć, mogła też trwać dalej w najlepsze. Jeśli dalej byli w RIESE, pewnie wojna trwała, a Rzesza trzymała się dobrze. Jednak nie to było teraz najistotniejsze dla Karla… Nie było go przy tym, jak Aghata odkrywała swe moce. Jak tworzyła swoje pierwsze childe. Trafiał go szlag, gdy jego myśli kierowały się w stronę Kła i Sol. Choć pokazały mu jego naturę i zaopiekowały się Aghatą, to był do kurwy nędzy JEGO OBOWIĄZEK! Warknął wściekle i odsłonił kły, a wtedy jego piękne childe pocałowało go.
Świat zawirował mu w głowie. Zniknął Karl-ojciec, Karl-dziecko, Karl-żołnierz i Karl-Bestia zostali zepchnięci na dalszy plan. Tę bitwę wygrał Karl-naukowiec, Karl-przywódca. Był najstarszy w tej sforze, musiał wziąć za nią odpowiedzialność. Odchrząknął lekko i powiedział Aghacie:
- Dziecko… Potrzebuję jednego pra pra pra wnuka do badań. - spojrzał na nią. - Być może to oni będą mogli pilnować nas za dnia, kochana. - pogładził łagodnie jej policzek. - Być może staną się naszymi ochroniarzami, naszą odpowiedzią na każde pytanie zadane w świetle dnia… Naszymi agentami zagłady wśród ludzi. - pocałował ją lekko. - Potrzebuję ich. - pogładził jej policzek. - Właściwie, jaki mamy dzień? Miesiąc? Jak wojna? Trwa nadal? Kto wygrywa? Gdzie my właściwie jesteśmy? Dalej w RIESE? - zasypał ją lawiną pytań.
Aghata machnęła ręką, wpatrywała się Karlowi głęboko w oczy i całowała jego twarz.
- Wszędzie sowieci, chyba prą już Berlin. Palą, gwałcą, więcej w nich wódki niż krwi, ale dzięki temu jest przynajmniej dość zabawnie, w zasadzie nie pamiętam kiedy ostatnio byłam trzeźwa… - kobieta machnęła ręką. - Chyba luty. - przerwała gdyż wpiła się w usta mężczyzny, zupełnie nie zważając na odgłosy walki szalejących kainitów.
- Jak chcesz tato, można potem zrobić ich więcej, to bardzo proste.
Malkav odwzajemniał pocałunki swojej piękności. - Uwielbiam ruską krew, wiesz? Świetnie rozgrzewa w mroźne noce. - parsknął śmiechem. - Więc zróbmy jednego takiego… do celów badawczych. - uśmiechnął się i pocałował wampirzycę w czoło. - A może przedstawisz ojca reszcie… - rzucił, jakby od niechcenia.
- Mmmm… - Aghata wymruczała łasząc się w objęciach meżczyzny. - jasne tato, tylko poczekajmy aż zostanie z dwóch albo trzech, to trwa już dość długo, myślę że przed świtem powinni skończyć. - Chwyciła Karla za rękę - Chodź, pamiętasz swoją kwaterę? starałam się zachować wszystko tak jak lubisz.
Reinhardt westchnął przeciągle, lekko znudzony tym wszystkim. - Pamiętam, dziecko, pamiętam. I pamiętam, cóż takiego razem tam robiliśmy. - mruknął jej do ucha.

Aghata prowadziła Karla korytarzami, jak się okazało, nie były całkiem opustoszałe jak początkowo wydawało się wampirowi. W kompleksie zdążyła się już zalęgnąć ta wschodnia sowiecka swołocz. Karl odczytał ich aury - ghule, przynajmniej dziesięciu. Ubrani w grube futrzane kożuchy śmierdzieli potem i alkoholem.
Kwatera Karla faktycznie wyglądała dość znajomo, pomijając centymetrową warstwę kurzu i masę pajęczyn.
Reinhardt rozejrzał się w koło. Było tu tak spokojnie… gdyby nie napotkane na korytarzach ghule. Ale to dobrze. Lubił ruską krew, a gdy była wzbogacona wampirzym vitae, musiała być tylko lepsza.
- Nas… to znaczy Niemcy nie pokapowali się, że RIESE jest stracone po przejęciu kompleksu przez Kła i sforę? - zapytał cicho, chłonąc znajome otoczenie.
Aghata opadła plecami na łóżko, całkowicie ignorując chmurę kurzu jaka przy tym powstała.
- Stracone? my tu tylko mieszkałyśmy sobie razem, jedni śmiertelni poszli, nowi przyszli i tyle. Niemcy zajmowali kompleks jeszcze parę miesięcy temu, no ale jak sowieci powybijali niemców… no to trzeba było ich “zaprosić”.
- Hm… -
Karl zamyślił się, opadając na pryko obok Aghaty. - Aż dziwne, że nie przyszli z Flamenwerfen czy innymi zabawkami. Widać paliło im się pod dupskiem. - wzruszył ramionami. - A Henrih? Dalej jest ghulem, czy zginął?
- Henrih został spokrewniony w tamtym roku, Kieł zabrała go ze sobą.
- Ona go spokrewniła? -
zapytał, podnosząc się na łokciu. - Gdzie odeszli Tzimisce? Mamy z nimi… jakiś kontakt?
Aghata uśmiechnęła się.
- Sfora Kła ruszyła na zachód. Łączy nas przynależność do sekty, ale istotą sfory jest wolność, jeśli dowiemy się, ze potrzebują pomocy, wspomożemy ich. Ale najpierw musimy zbudować naszą własną sforę, Sol nauczyła mnie jak, znam rytuały.
- Och. -
pocałował ją delikatnie w szyję. - Szybko dorosłaś, moja droga. - przesunął kłami po skórze, powodując gęsią skórkę u wampirzycy. - Zostałaś naszą… kapłanką? - uśmiechnął się, delikatnie muskając ją kłami.
- Tak, tak tak! - Aghata podskakiwała jak dziecko na tapczanie.
- Kim więc ja jestem? - zapytał przekornie, wbijając się w jej kark i kosztując smaku krwi. JEJ krwi. Vitae, którego nie czuł od dwóch - tak, DWÓCH - lat.
Aghata jęknęła za szczęście, chyba też była go strasznie wygłodniała.
- Sfora potrzebuje księdza, ale potrzebuje też lidera, zawsze ktoś musi rządzić, jego władza trwa, do momentu aż nie wyrośnie ktoś, władny zakwestionować jego pozycję - kobieta objęła jego głowę - Jak w naturze. Jesteś najstarszym wampirem tato, najbliższym Kainowi, to oczywiste, że kiedy Sol pozostawiła mi zadanie stworzenia nowej sfory, postanowiłam zdobyć cię dla tej słusznej sprawy.
- Zdobyć? Mnie? -
Karl lekko się zaśmiał. - Ależ kochana… - pocałował ją, lekko wgryzając się w jej wargę i upuszczając nieco krwi. - Mnie już zdobyłaś. - mruknął jej do ucha, opadając na łóżko. - Czas wyznaczyć nowe cele. - wodził palcem po jej skórze, zapamiętując jej fakturę, jakby znów miał zasnąć na dwa lata.
- Wasyl! - kobieta wrzasnęła w stronę drzwi, jednocześnie pociągając Karla za koszulę (którą notabene chyba miał na sobie przez ostatnie dwa lata) i powalając go na siebie. Leżąc pod wampirem, kobieta zaczęła wysuwać się ze spodni, jednocześnie pracując nad guzikami w rozporku Karla. Do pomieszczenia wparował “ruski niedźwiedź” zadyszka świadczyła iż biegł.
- Jestem głodna - Powiedziała dwuznacznie kobieta, ghul rozpiął trzy haftki przy kołnierzu i rzucił się na kolanach do stóp łóżka na którym baraszkowało dwoje kainitów. Aghata odchyliła się by zaczerpnąć świeżej krwi z żyły czerwono armisty. Dopiero wtedy, Karl poczuł, że ciało jego Childe rozgrzewa się i stając się bardziej żywe. Kobieta z ustami pełnymi juchy lubieżnie zalizała ranę śmiertelnika, wpatrując się wyzywająco w twarz wiszącego nad nią Karla.
- Tak tato! - objęła Sire nagimi już udami. - Wyznaczaj cele, podbijaj, planuj tak jak zawsze!

Reinhardt wszedł w nią szybko, gwałtownie, wbijając się bez zbędnych ceregieli. Siedział dwa lata zamknięty gdzieś, Kain wiedział gdzie, bez kobiety, trzymany tam o resztkach krwi, blisko krawędzi Letargu.
Kobieta zawyła, nie to z bólu ni to z rozkoszy, pewnie poczęci z obydwu powodów.
- Tak! Nie miej litości! Dominuj! Dominuj tato! - wrzeszczała kiedy tylko dawał jej ciału te krótkie przerwy między spazmami jakie powodowały jego szarpnięcia.
Po chwili tego szaleńczego rajdu, Karl uspokoił nieco swój rytm, zaczął się nim delektować. Podniósł się na łokciach i przebił kłami sutki wampirzycy, kąpiąc ją w jej własnej krwi. Począł zlizywać z niej ten boski nektar…
- Chcesz dominacji? - zapytał, a wręcz warknął. Był niebezpiecznie blisko Karla-Bestii.
Kobieta przygryzła własnymi kłami swoją wargę, oparła swoje dłonie na piersi mężczyzny, jakby nieporadnie starając się go powstrzymać.
- Chcę silnego przywódcy dla naszej sfory tato, pokaż mi jaki jesteś śliny, jaki jesteś wspaniały, pokaż mi jak bierzesz wszystko jak chcesz i kiedy chcesz.
Reinhardt odwrócił pozycję, przerzucając kobietę pod siebie. Warknął wściekle i naparł mocno, wbijając się kłami w jej szyję i spijając słodki nektar. Dało mu to takiego kopa, że jego ciało zaczęło poruszać się ze zdwojoną prędkością. Karl grał na niej niczym na organach, jej jęki tworzyły dziką kakofonię szaleństwa i ekstazy.
Aghata jakby dawała samą sobą świadectwo tego jak niczego nie stopować, jak całkowicie oddawać się szaleńczej żądzy. Jej jęk szybko stał się całkowicie abstrakcyjnym, nieludzkim ciągiem wysokich dźwięków, całe ciało kobiety poruszało się niczym kobra.
Szybko zalizał rany młodej Malkavianki, jakby chcąc trochę się z nią podroczyć. Przesunął kłami wzdłuż jej ciała, by ponownie się w niej zagłębić. Nie śpieszył się, dominował teraz w inny sposób - finezją, której tak brakowało Kłowi. Wysunął język i zatoczył nim kilka kółek wokół sutka, drugą ręką drażniąc kark kobiety. Malkav miał coś, co można było nazwać geniuszem strategicznym, gdyż to tylko rozbudziło i rozdrażniło Aghatę - a on wykorzystał to, uderzając ponownie, w mocny, szybki i zdecydowany sposób.
Kobieta zachichotała za szczęścia, zanim uderzenia mężczyzny nie sprawiły, ze jedyny uchodzący z niej dźwiękiem stały się tylko krótkie jęknięcia. Wtedy, to Aghata wymyśliła coś nowego: zaczęła mianowicie… wysuwać się spod mężczyzny i odpychać go, tak jakby miała zamiar przestać tak nagle, zupełnie nie zwracając uwagi na rozbudzone potrzeby swojego partnera. Jednostronnie, samolubnie kończyła zbliżenie.
Warknął tylko, obnażając kły. Chwycił ją za nadgarstek i szarpnął z powrotem na łóżko.
Kobieta fuknęła, uderzyła mężczyznę w policzek. Nie mocno, w zasadzie to lekko, nie miała zamiaru przecież ranić jego ciała, lecz jego ego, jej paznokcie płytko przecięły skórę niebezpiecznie blisko oczodołu Mężczyzny.
Warknął tylko, wścieklej niż poprzednio. Złapał jej nadgarstki, przygwoździł do łóżka.
- Zapamiętaj. - burknął. - JA! JA tutaj dowodzę! - jego kły znajdowały się milimetry od jej ucha, jednocześnie trzymając szyję daleko od jej kłów. Przycisnął ją swoim ciałem. - A teraz… Poczuj Pasję! - niemal krzyknął jej do ucha, wspomagany przez Dar Malkava rozpalił ją jeszcze mocniej.
Karl spotęgował odczucia kochanki niczym pryzmat. Kobieta wierzgała się w geście sprzeciwu, zerkała na niego z niepokojem trzepotając długimi rzęsami, jej pełne usta uchyliły się namiętnie.
- Czy zrozumiałaś przekaz? - zapytał ją szeptem, wznawiając ich zbliżenie ze wzmożoną siłą. - Gdyby jednak nie był wystarczająco jasny… - jego ręce ponownie złapały jej nadgarstki i rozciągnęły po łóżku. - Biorę, co mi się podoba, rozumiesz? - głos stał się zimny. Spojrzał na Wasyla. - Czego tu? - potraktował go swoim szaleństwem. - Won! - warknął, nie przerywając stosunku.
Soldat wypełzł z pomieszczenia niemal na czworakach.
Aghata w końcu przestała się opierać, poddała się swojemu Sire. Pozwoliła by targał jej bezwolnym ciałem, by jej piersi podskakiwały w rytm jego uderzeń, leżała tak pojękując cicho, całkowicie zdominowana.
Karl wreszcie opadł z sił i padł na łoże tuż obok Malkavianki. Jego pierś, z niewiadomych powodów, unosiła się ciężko, sprawiając wrażenie, iż mężczyzna ma zadyszkę i się zmęczył.
Kobieta szybko przekręciła się na bok i położyła głowę na piersi wampira.
- Mmmm - wymruczała.
- Jak dobrze być z powrotem… - wyszeptał, wpatrując się w sufit.
 
Corrick jest offline