Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2016, 21:36   #16
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Jeremiah Ellsworth



Szepcząca Bryza mieszkała w jednym z tych zadbanych domów. Wypielęgnowany ogródek z równo przyciętą trawą i rzędami kwiatków na równych i wypielęgnowanych rabatkach. Na czystej i nowej werandzie
w bujanym fotelu z rękoma splecionymi na brzuchu odpoczywał straszy mężczyzna. Kowbojski kapelusz, mocno naciągnięty na oczy, osłaniał twarz właściciela przed słońcem.
Gdy tylko Ellsworth postawił swoją stopę na pierwszym stopniu ruch fotela ustał. Siedzący mężczyzna odczekał aż lekarz pofatyguje się do niego. Jarred “Czerwony Kruk” Booker nieśpiesznie podniósł kapelusz by przyjrzeć się gościowi.
- Doktorze. - Uśmiechnął się nawet rozpoznawszy gościa. Wyciągnął pokrytą tatuażami, dosadnie pokazującymi gdzie ich właściciel spędził ostatnie kilkanaście lat, dłoń by się przywitać. Uścisk miał twardy i silny.
- Szuka pan pewnie mojej wnuczki? - Czerwony Kruk poprawił się na fotelu. Kapelusz odłożył na stolik. Obok dzbanka z lemoniadą. - Nie ma jej. - Nalał sobie do jednej szklanki i ruchem ręki zaproponował swojemu gościowi coś do picia. - Może pan ze mną na nią poczekać. Ty, Daanis, też. - Rzucił głośniej do kogoś stojącego u stóp schodów prowadzących na werandę.
Ellsworth już wcześniej ją usłyszał. A teraz poczuł, głównie strach. Młoda dziewczyna zamarła z lewą stopą spoczywającą na stopniu schodów. W glanach i kwiecistej sukience przed kolana. W dżnsowiej kurce z poprzypinanymi do niej znaczkami różnych organizacji. W podniszczonym, czarnym cylindrze z białym, orlim piórem. Stała jak zaczarowana patrząc w jakiś punkt - sęk w poręczy, byle tylko uniknąć wzroku Jeremiaha.
- Nie… Ja… - Zająknęła się. - Ja tylko… Bo...





Matthias Grant



Indianka sprawnie i szybko przemierzała leśną gęstwinę, by dotrzeć do drugiego z miejsc nad jeziorem. Całą drogę milczała. Jeszcze nim dotarli na miejsce wyczuli to. Charakterystyczny zapach wydzielin ludzkiego ciała towarzyszący odbytemu stosunkowi. I krew. Niewielka ilość. Zmieszana z tym wszystkim. Grant poczuł coś jeszcze. Jeszcze jedne zapach. Znajomy zapach. Tej nocy natknął się już na niego. W barze.
Ślady dobitnie świadczyły o tym co tu zaszło.
Wygnieciona trawa ukrywająca krew i wydzieliny. Odciski stóp. Kilka kolorowych koralików.
Bezsprzecznie było to miejsce zbrodni.
Odcisków butów można było naliczyć cztery rodzaje.
Drobne i płytkie z pewnością należały do jakiejś dziewczyny - ofiary.
Było jeszcze trzy rodzaje dużych śladów typowo męskich butów. Jeden z nich, odnaleziony kawałek od miejsca zbrodni był dużo płytszy, co sugerowało, że ktoś kto je zostawił był lżejszej budowy ciała. Te odciski prowadziły do śladów skutera czy motoru.
Jedna z osób, która pozostawiła swoje odciski obchodziła teren. Jakby czegoś szukała.
Szepcząca Bryza przykucnęła przy jednym z odcisków. Powęszyła chwilę.
- Znam ten zapach. - Oznajmiła powstając.



Psuja



śpiący Indiani poruszył się lekko gdy Psuja przeszła obok. W swym pijackim majaku coś mruczał w niezrozumiałym dla umorusanej dziewczyny języku. Nie obudził się jednak. Koło brutntno-zielonego fotela w którym zasnął stało kilka pustych butelek piwie a z popielniczki obok wysypywały się pety. Na ławie nieopodal stał talerz z ciepłą jeszcze zupą. Widać chrapiący pijaczyna wolał alkohol i papierosa od zupy.
Ku zakończeniu w domu panował nawet porządek. Puszki i nieopróżniona popielniczka była jedyny znakiem nieładu.

Pokój dziewczyny był… ciężko było określić jaki komuś takiemu jak Psuja. Pełno w nim było plakatów różnego rodzaju gwiazd tak zwanej kultury masowej. Meble i wyposażenie bardziej przywodziło na myśl pokój z domu na przedmieściach jakiejś metropolii aniżeli z indiańskiej wioski. Takie też było wyposażenie całego domu. Nawet ubiór obojga mieszkańców tego domu sugerował zawiązki z kulturą białych. Nic, dosłownie nic nie sugerowało, że mieszkają tu Indianie i że dom znajduje się na terenie rezerwatu.
Pierwsze co uderzyło Psuję to intensywny, wręcz duszny, zapach kadzidła unoszący się w pokoju.
Dziewczyna, blada z widocznymi śladami po pobiciu, leżała na metalowym łóżku. Przykryta była pikowaną, kolorową kołdrą. Tuż obok niej siedział biały, pluszowy miś z wielki, czerwonym serce wyszytym na prawej nodze. I równie czerwonym wyrazem LOVE tuż pod serduszkiem.
Młoda Indianka nawet nie drgnęła gdy Psuja do niej podeszła. Nie drgnęła nawet gdy dziewczyna dotknęła jej zimnej, nienaturalnie zimnej ręki.
I wtedy Psuja to poczuła. Zapach jak z apteki.





Merlin McMahon



Przeniesienie i ukrycie ciała, a także zatarcie śladów wymagało od Merlina wiele samozaparcia. Na szczęście wspomogła go w tym rodzina. Na jej wsparcie McMahon mógł zawsze liczyć.
Po uporaniu się z rzeczami, które można było załatwić od ręki i zaplanowaniu tych, które przygotowania i zaplanowania wymagały. Po wykąpaniu się i przebraniu. Merlin McMahon dotarł do biura. Tam mógł w spokoju napić się kawy, dobrej, porządnej kawy którą asystentka zaserwował mu bez napomknięcia nawet. Agnes Iversen pracowała już tak długo z McMahonem, że doskonale orientowała się kiedy i co podać. Rozumiała go bez słów. Tak asystentka to był prawdziwy skarb. Nie była może urodziwa, ale była inteligentna i zaradna. Do tego kulturalna i znała się na swojej robocie.
McMahon delektował się swoją kawą gdy Iversen weszła do gabinetu.
- Pan Bashir, Joshua Bashir, przyjechał. - Oznajmiła.
Tego klienta Merlin odwołać nie mógł. Głównie dlatego, że przyszedł do niego z polecenia i to rodziny. I dlatego, że było to ich pierwsze spotkanie.
Joshua Bashir był niepozornym czarnoskórym mężczyzną o angielskim akcencie i lekko zniewieściałym stylu bycia. Dobrze skrojony i dopasowany, a także bardzo drogi garnitur, sposób wysławiania się i bycia mówił Merlinowi wiele o kliencie. A przede wszystkim tyle, że zrobienie z nim interesu będzie bardzo opłacalne.
Bashir przystąpił od razu do rzeczy. McMahona, jako dobry i ceniony architekt miał przygotować projekt klubu do dżentelmenów, jak to się pan Bashir wyraził. Czyli eleganckiego miejsca rozrywki dla bogatej klienteli, oczywiście męskiej. Całość miałaby powstać na terenach graniczących z rezerwatem Indian i obejmujących jezioro Swamp Lake. Plany obejmowały też część terenu rezerwatu. Joshua Bashir napomniał tylko, że prowadzone są intensywne rozmowy ze starszyzną.
Po dobrej godzinie, a nawet półtorej, gdy zasadnicza część spraw została już omówiona Merlin McMahona odprowadził swojego klienta aż do drzwi budynku w którym mieściło się jego biuro.
Żegnając Bashira przy jego żółtym, koszmarnie drogim BMW, McMahona zauważył po drugiej stornie ulicy panią Koch. Kobieta wychodziła z posterunku policji. A właściwie była odprowadzana przez młodego policjanta. Kilkukrotnie usiłowała się wrócić, ale policjant skutecznie jej to utrudniał tudzież odradzał.






 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline