Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2016, 20:08   #11
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


- Dlaczego oni nas zaatakowali?

- Bo są źli.

- Skąd wiesz?

- Widziałeś co zrobili.

Cisza.

- Skrzywdźmy ich.

- Dlaczego?

- Bo oni są źli.

- Boję się.

- Nie musisz. Jestem.

- To ty jesteś zły. Nie chcę cię.

- Ze mną nie musisz się bać.

- Nie chcę cię. Odejdź...

- Daj mi siłę, a pokażę im, że to nas należy się bać...

- Odejdź...

- ... uduszą się własnym odorem strachu. To źli ludzie.

- Odejdź!




Siedział nieruchomo w cieniu kamienia.
Prawie nie oddychał, jakby stając do nierównej walki z głazem o utrzymanie obecnej pozycji.
W rzeczywistości powstrzymywał napływające do oczu łzy. Dość nieudolnie. Krople wypływały z oczu zwilżając twarz skrytą za maską. Część z nich zdążyła już wyschnąć pozostawiając na twarzy zaschnięte smugi.

Dlaczego w ogóle musieli go wybudzić? Żeby był nieszczęśliwy?
Łatwiej było spać. Spanie nie bolało, a odkąd się obudził, wszystko boli. Dlaczego musi boleć? Chciał spać tak, jak spał do niedawna.

Na początku bolało tylko w środku, choć się nie uderzył. Tak jakoś niedaleko serca, a oczy były wilgotne. Był całkiem sam. Ludzi, których znał zastąpiły obce twarze patrzące tak jakoś... dziwnie, choć zachowywał się przyjaźnie. Uśmiechał się, machał do wszystkich.

Ale nadal był sam. Nigdzie nie znalazł Lieke, choć długo szukał. Tak bardzo mu jej brakowało... nawet jej wszechobecnych roślinek. Bez nich pokój wydawał się pusty. Do kogo miał się przytulić? Z kim mógł pograć w łapki? Do tej pory pamiętał rozpromienioną jak słonecznik twarz przyjaciółki, gdy wchodził, ich wspólne eksperymenty i zabawę w czary.
Bez niej zaczął wpadać w nastrój podobny do tego, jaki ona wykazywała, gdy nie było przy niej Liama.

Zniknęła doktor Tess. Tak bardzo chciał się do niej przytulić... Potrzebował jej wtedy i teraz. Wiedział, że to niemożliwe, ale to tylko pogarszało sytuację. Początkowo nie mógł zasnąć bez niej i jej bajek, więc opowiadał je sam sobie. Z goryczą odkrył, że to nie to samo.

A potem? Zadanie. Ledwie zdążył oswoić się z nową rzeczywistością. Każde wspomnienie raniło, ale nie potrafił ich zatrzymać. Były jak rwący potok. A może tylko nie chciał? Jednocześnie gonitwa myśli z jakiegoś powodu przynosiła ulgę. Nie potrafił jej jednak zidentyfikować.

Zerknął nieśmiało na poranioną dłoń, która nadal bolała, choć była już opatrzona. Bezwiednie tulił ją do siebie. Wiedział, że po trochu umiera z każdą chwilą. Za kilka dni umrze całkowicie.
Dlaczego nikt nie może go przytulić? Czy to tak dużo? Chciał tylko zapaść się w ramiona kogoś bliskiego i popłakać. Może usłyszeć, że będzie dobrze, choćby to była nieprawda.

Źli ludzie nawet nie dali dotrzeć mu do łóżka. Położyć się i nie wstawać nigdy, przenigdy. Zasnąć tak, jak spał do niedawna.

Źli ludzie sprawili ból, bo helikopter uderzył o ziemię, a potem zabrali wszystkich. Znowu był sam.

Nie miał sił, by iść.
Nie miał sił, by wstać.

Pierwszy raz Daan przebił się przez pancerz świadomości.

Ranny, samotny, osłabiony, obolały, nieszczęśliwy, przerażony, bezsilny.

Zastanawiał się przez chwile jak zachowałby się dorosły w jego sytuacji. Nie poznał odpowiedzi. Nie umiał sobie tego wyobrazić.

Może rzeczywiście pozwolić Daanowi zająć się wszystkim? Może powinien odsunąć od siebie wszystkie problemy? Może to nawet lepiej, że umierał?

Przegrał pojedynek z kamieniem kładąc się zwinięty u jego stóp.
Tak niedawno, po wypadku, próbował jeszcze odzyskać humor, lecz teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Najchętniej przeleżałby w tym miejscu do samego końca i taki miał zamiar.

A może Daan miał rację? Może należy ukarać złych ludzi? Nikomu nie mogą zrobić już nic złego. Nikomu. Nic.
Daan sobie poradzi. Daan był bardziej zły niż oni.

Tak prosto było odejść już teraz. Tak łatwo.
Czuł już jak ciemność wyciąga ku niemu swoje palce, gdy przypomniał sobie, że nie wszyscy byli źli. Przecież jedyni znajomi Liama byli między złymi ludźmi.
Powinien im pomóc, lecz to wymagało wysiłku. Ostatniego.

Podniósł się z trudem, zaczynając rozumieć, iż niemoc nie pochodziła z ciała, tylko zrezygnowanego umysłu.
Zaczął też rozumieć, że on jeden nie ma się czego bać. Co mogą mu zrobić? Sprawić ból? Wtedy nie będzie w stanie powstrzymać Daana. Zabić? I tak już nie żyje. Zabić przyjaciół? On już nie miał przyjaciół.

Powoli ruszył w kierunku miasta, odruchowo chowając się w cieniu. Mrok był wszystkim. Był ciepłem i zimnem. Życiem i śmiercią. Radością i smutkiem. Wybawieniem i potępieniem.

Czuł, że prędzej czy później zostanie złapany, ale już go to nie przerażało. Nie czuł zupełnie niczego. Pusta wydmuszka. Zbiór bezmyślnych odruchów. Nie miał już sił na odczuwanie czegokolwiek. Wypalony. Poza granicą, w której nawet poczucie bezsilności nie pogarszało sytuacji. Bez ostatniej iskierki nadziei.

Był martwy. Jak... zombie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline