| Rynek Theseus już miał odpowiedzieć koboldowi, że istotniej w sprawie kluczy do niego przybywa, kiedy ich uwaga została odwrócona. Kapłan wysunął się parę kroków w stronę furmanki, zasłaniając tym samym kobolda. Może po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę przybyszów, a może osłaniał w ten sposób ważną dla miasta osobę. Tak czy owak, postawny kleryk założył dłonie za plecy i stanął w lekkim rozkroku, obserwując rozwój sytuacji. - Dużo macie tu gości, jak na te czasy, panie Trouve...
Kobold westchnął przyglądając się przybyszom..
- Nie tylu ilu byśmy chcieli cicerone
Koń parsknął i wóz zatrzymał się w sporej odległości od karczmy. W sumie na środku placu. Na miejscu woźnicy siedziały dwie postacie odziane w ciężkie, długie płaszcze. Jedna z nich odgarnęła koc, który otulał im chude kolana i zeskoczyła z furmanki. Woźnica zaś poprawił lampę na przedzie i pomachał gapiom. - Łe! Panocki!? Gdzie tu wasego sieryfa obaczyć możny? - krzyknął ten na ziemi do duchownego i kobolda.
Theseus milczał tylko przez chwilę, przyglądając się przybyszom. - Bądźcie pozdrowieni w chwale Wielkiego Budowniczego, przyjaciele - odezwał się swoim donośnym głosem. - Obawiam się, że w zły czas przybywacie. Szeryf Szuwarów zaginął - dodał zaraz.
- A to kurka flacek złe wiści mum dla was - rzekł idąc na tył furmanki chudy. Woźnica się poruszył i uchylił rondo kapelusza.
- A cóście take wystraszone? Podejdźcie no do woza - zaprosił ręką - Tożmy nie gryziem. Jam jest Rajmund Cieciółka, a to je mój son Teobald[/i]-Chwycił lampę i też zaczął gramolić się na ziemię.
Rzeczywiście, dziwnie to wyglądało gdy rozmówcy krzyczeli do siebie przez pół placu.
- Coście za jedni i co was sprowadza? - ruszył niechętnie w ich kierunku pan Trouve, który dyskretnie zaczął ciągnąć za sobą duchownego.
Choć było ciemno, rynek jeszcze żył i wielu mieszkańców zaczęło się przyglądać przybyszom.
- Smutne sprawki panie. Smutne. Rzuć łokiem.- Odezwał się Teobald. Dopiero teraz w świetle lampy widać było, że goście to dwa umorusane węglem gnolle. Z pewnością wypalacze węgla drzewnego, gdyż sadzę czuć było z daleka.
Theseus przysunął się do wozu i zerknął ponad głową kobolda, drapiąc się po brodzie. - Wielki Budowniczy przywiał was tutaj, panie Rajmund, by wystawić nas na kolejną próbę, jak słyszę - mruknął i przyjrzał się temu, co gnolle trzymały na pace. - O.. dobrodziej.. nie poznał żem.. Pochwalony… - przemówił starszy kocmołuch. A ten drugi odsłonił zapleśniały koc odsłaniając blade zwłoki jakiegoś człowieka… Lampą poświecił... - Mówił że od was jest.. nim pyrknął w tamten świat.. - rzekł młodszy. - Niech to licho.. Aymeric Brassard - rozpozał denata Jean-Christophe - Nie dalej jak tuż przed tą senną pandemią wyjechał na zachód.. do Bełtów..
- Ni panocku.. ni dojechał.. - smutno powiedział Rajmund - Dzień drogi stąd go napadli…
- Poczekajcie tutaj - powiedział rajca - sprowadzę ludzi i się go zaniesie do grabarza.. - Kobold ruszył ku “Buremu Kocurowi”. - Wieczny spoczynek pod Twoim dachem, racz mu dać, Panie - powiedział uroczystym tonem Glaive, pochylając głowę i wykonując w powietrzu Znak Boga. Potem podniósł wzrok i jeszcze raz przyjrzał się ciele mężczyzny. Bez trudu odgadł, iż wspomniany Aymeric Brassard nie był zwykłym chłopem, mieszkającym w Szuwarach. Sądząc po jego równo przystrzyżonych włosach i brodzie, człowiek ów musiał być co najmniej pomniejszym arystokratą, albo chociaż kupcem. - Jakieś ślady, kim byli, albo skąd pochodzili owi mordercy? - zapytał, choć nie spodziewał się uzyskać żadnej odpowiedzi. - Ano… ślad jest - Teobald odkrył bardziej ciało ukazując sporą dziurę w klatce piersiowej - Tak se myślał, że może dożyje.. ale nie dożył..
Duchowny mógł zauważyć, że tragicznie zmarły mężczyzna był całkiem nagi.
Starszy gnoll pokręcił głową smutno - Taki to ten szlak niebezpiczny dobrodzieju. Banda Miętosia.. wiemy bośmy widzieli.. Nijak pomóc nie mogliśmy. Ich cwórka, ło nas dwójka.. Syćko zabrali. Kónia, powozik i co tam miał. Nawet buciczki…
- Byłaby sansa na jakieś kimanko? Choćby w stodole no i miskę zupy? - Zapytał ten młodszy.
Theseus pokiwał głową, słuchając tłumaczeń dwójki gnolli. Nijak nie dał po sobie poznać, czy wierzy ich opowieści, czy też przyjmuje ją z dużą dozą wątpliwości. Bądź co bądź, gnolle, jakkolwiek obrzydliwe, nie były padlinożercami. Miały swoje wierzenia i zasady, A przynajmniej tak wydawało się kapłanowi. - Banda Miętosia… - powtórzył, nie przestając przeczesywać palcami swojej gęstej brody. - Dobrze znana to grupa? Skąd wywodzi się ich herszt? - zapytał, przenosząc spojrzenie na starszego gnolla. - O nocleg spytacie pana Trouve, jak wróci z grabarzem. Sam tu przybyłem niedawno, nie wiem jeszcze, gdzie większa gościna się przejawia wśród mieszkańców. Choć zapewne nie zaszkodzi, jak odwiedzicie stajnię, a przedtem gospodę.
Obaj pokiwali głową i zaświeciły im się oczy, gdyż dawno nie jedli nic z miski zapewne. - To se ojciec i czech synów. Goran Miętoś. I.. jak im tam było synuś? - Zagaił starzec. - Milos, Gligoriy i Radmil.
- A tak.. No. Na początku marca zeszli z jakiejś grapy. Jak śniegi zeszły. Nikt wcześniej ło niej nie słyszał ni widział. Widać jakieś zagraniczne może? Ale jak zeszli to od razu zrobiło się krwawo w lesie. Łupili co mogli koło Bełtów, ale ich przegnali. No to teraz przyszli na te, Szuwarową stronę..
Dziarskim krokiem od gospody szedł już Trouve z Grabarzem i lekko podchmielonym Jeyermie Seyers’em. Dobrze on znał młodego kupca.. więc już za chwilę broda mu zadrżała. Patrzył onimiały na truchło swojego pracodawcy… szloch nim wstrząsnął i zakrył twarz by łez nie było widać.
Smutno znów pokiwały gnolle głowami i poklepały Seyers’a po plecach. - Zaiste, niefortunnie zaginął Szuwarowy szeryf - bąknął Glaive i zmrużył oczy, ostatni raz przyglądając się zamordowanemu. Starał się zapamiętać jego twarz i obrażenia, które odniósł. Dlaczego? Może po prostu uważał to za słuszne. - Znaliście go dobrze, synu? - zagaił do mężczyzny, od którego kapłan wyczuł niemałą dawkę alkoholu.
Jeyermie tylko potrząsnął głową i otarł łzy. - Pracowałem dla niego od kilku lat. Wcześniej dla jego rodziny. Trzeba ich powiadomić…
- Proszę się tym zająć panie Seyers - zarządził Kobold - Panie Milet, niech zabierze pan ciało i przygotuje do pogrzebu.
Trouve odszedł kilka kroków i spojrzał na duchownego. - To przykre cicerone, że twoją pierwszą posługą w tym mieście będzie pogrzeb… Idę poszukać Hoe lub Mera.
- Czy możim się pokimać w tamtej chałpie? - Rajmund wskazał na stajnię. - Możecie - odpowiedział rajca. - Ino dutków nie mamy - Teobald wywalił kieszenie na lewą stronę.
Trouve machnął ręką i odszedł. - A jodło? - Przypomniał sobie stary gnoll, ale było już za późno.
Theseus pokiwał głową i westchnął cicho, odwracając się do wozu plecami. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, po czym wyciągnął dłoń do starszego gnolla. - Za waszą fatygę, panie Rajmund. Dzięki wam wyprawimy temu nieszczęśnikowi należyty pochówek - powiedział i wręczył cuchnącemu sadzą osobnikowi szylinga. - Kupcie sobie coś do jedzenia i prześpijcie w tamtej stajni. Tylko nie straszcie zwierząt - dodał po chwili, posyłając gnollowi wymowne spojrzenie.
Już odwracał się, by pożegnać przybyszy i skierować ponownie do gospody, jednak zatrzymał się w pół kroku - Jeszcze jedno… komu sprzedajecie węgiel w okolicy? - Nikomu dobrodzieju. Tutaj mało kto zamawia, a droga jak widać niebezpiczna. Tylko łod Bełtów na zachód - odpowiedział Teobald. - Dziekujem za monetę. Dłużnikiem będziem szanownego pana - ukłonił się starszy gnoll. - Być może w Szuwarach będzie potrzebne nowe źródło opału. Ale tego muszę się jeszcze dowiedzieć - zagaił Cicerone, głaszcząc brodę w zamyśleniu. - Zawitajcie tu za jakiś czas, jeśli będziecie mieli okazję - skinął do gnolla i wykonawszy święty znak, pożegnał ich z Bogiem.
__________________ "Pulvis et umbra sumus"
Ostatnio edytowane przez MTM : 13-10-2016 o 08:23.
|