Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2016, 12:58   #21
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Zawsze kiedy Iskra używała karty Diabła, istniało ryzyko uświadomienia sobie jej działania. Stosowała już zaklęcie na osobach o szerokiej gamie charakterów. Wywnioskowała że to niekoniecznie ci uchodzący za inteligentnych są najbardziej odporni. Chodziło o doświadczenie emocjonalne. To właśnie ludzi po przejściach było najtrudniej zmusić do mówienia. Byli w tylu skrajnych stanach emocjonalnych, dzięki czemu z łatwością wyczuwali zewnętrzną ingerencję.
Dlatego nie zdziwiło ją tak bardzo, kiedy ujrzała nagle błysk zrozumienia w oku Olivera. O wiele bardziej zaskakujący był jego kolejny ruch - oszpecony zamachnął się nagle kubkiem z gorącą herbatą.

Rewolwerowiec nie myślał. Po prostu działał. Wiedziony instynktem, dobył broni i wystrzelił w kierunku kubka. Tak by nie zrobić krzywdy Oliverowi. Kula miała podbić kubek, by ten wyleciał mu z ręki, nim on chluśnie go wrzątkiem. Po prostu działanie, potem myślenie.

Jego ruch był szybki i bezbłędny. Colt niemal zmaterializował się w dłoni. Nastąpił donośny huk, odbijający się echem po całej grocie. Chwila oślepiającego błysku i… miedziany kubek wyleciał z dłoni Olivera, z brzdękiem tocząc po klepisku. Herbata która miała wylądować na twarzy Ahaba, ostatecznie prysnęła o kamienną ścianę. Pustelnik nie dał się jednak zbić z pantałyku. Wyszarpnął obity metalowym otokiem kołek, jaki służył mu za pałkę.

Tymczasem Tarocistka szybko schowała kartę i poszukała innej - Głupca.

Rewolwer błyszczał złowrogo w dłoni Rewolwerowca. Widząc okutą broń w dłoni mężczyzny, jednym ruchem znalazł się przed Tarocistką, zasłaniając ją własnym ciałem.
- Spokój !! - krzyknął jednak nie podejmował agresywnych kroków
- Odłóż broń - zwrócił się do Olivera
- A Ty karty - ostatnie zdanie było skierowane do jego towarzyszki.
Lufa wycelowana była idealnie w brzuch, lecz palec mężczyzny był lodowato spokojny. Tak samo jak oczy Rewolwerowca. Nie chciał zabijać mężczyzny.

Pustelnik wiedział że jest na straconej pozycji. Kawałek drewna kontra dwa colty - to nie mogło skończyć się dla niego dobrze. Powoli obniżył ręke, dając znać że nie zamierza używać improwizowanej broni.

- Przepraszam za towarzyszkę, ale musimy udać się do Wildstar. Nawet jeśli Ty tego nie chcesz, ja tego nie chcę to i tak droga moja i jej tam prowadzi - mówił spokojnie. Logicznie.
- Powiedz nam co wiesz, co Ci tam wyrządzili, a sprawiedliwość upomni się o zło, którego się dopuścili.

Oliver milczał przez chwilę. Wreszcie parsknął i uśmiechnął się smutno.
- Nie potrzebna mi wasza pomoc. Oferując mi litość, obrażasz mnie w moim własnym domu. Teraz zechcę, abyście go opuścili.

Tarocistka zmrużyła zielone ślepia, po czym powoli odłożyła kartę do kieszeni. Spojrzała na Rewolwerowca, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jej serce zostało zamknięte na Ahaba. Znowu. Nie chodziło nawet o przeszłość, bo ona minęła i nic jej nie zmieni. Chodziło o teraźniejszość i podejście Ahaba, który za nic nie rozstałby się z rewolwerami, a jej kazał odłożyć karty. Chciał ją chronić, lecz jakie w tym bohaterstwo, jeśli mogłaby obronić się sama, gdyby nie jego polecenie? Wciąż traktował ją i karty jako “gorsze” od siebie. Karty jednak nie mówiły, że droga u jego boku będzie usłana różami. Nie mówiły nawet o tym, jakie będą ich wzajemne relacje. Po prostu... miała być przy nim. Aż do śmierci - jej lub jego.

Rewolwerowiec schował broń. Skrzyżował ręce na piersi i rzekł:
- Nie chciałem Cię urazić. Wybacz. Nie litość mną kierowała ale sprawiedliwość. Tym się kieruję. To mnie prowadzi - Ahab chciał uspokoić sytuację za wszelką cenę.

- Nie wiem co wami kieruje, ale z pewnością nie szczerość - Oliver rzucał wzrokiem to na Ahaba, to na Aryę; kobiecie poświęcał wręcz wściekłe spojrzenie.
Ostrożnie postąpił krok do tyłu. Nie miał szans zaatakować. Miał tego pełną świadomość. Zanim podniósłby rękę, byłby już martwy. Dlatego stworzył między sobą a przybyszami przestrzeń.
- Nie mam powodu wierzyć w twoje zapewnienia rewolwerowcu. Jeśli w twoim postrzeganiu moralności znajduje się wiedźma czyniąca uroki, wtedy jesteś dla mnie wrogiem.
Poprawił w dłoni chwyt pałki.
- Wyjdźcie.

Inną kwestią była sama złość pustelnika. Nie wiedziała do końca czy wściekł się z powodu samego zaklęcia czy po prostu się bał i każdy magiczny efekt traktował jako potencjalny atak. I ta jego dziwna aura. Była bardzo skomplikowana, niejasna.

Arya podniosła się ze swojego miejsca, zostawiając niedokończoną herbatę.
- Mogłam cię otruć - przypomniała - Mogłam tobą zawładnąć, byś dał nam to, czego chcemy, a nawet więcej. Jedyne co w ciebie tchnęłam, to odrobina odwagi, by wyznanie nie było tak trudne - skłamała bez mrugnięcia okiem. - Mój towarzysz może cię podziurawić, nawet na ciebie nie patrząc. Gdybyśmy byli twoimi wrogami... już byś nie żył. Dlatego prosimy. I tylko prosimy, byś powiedział nam czego dokładnie obawiać się w Wildstar. Jeśli twoja egzystencja ma mieć jeszcze sens, bo ciężko to nazwać życiem... w takich warunkach, z takim ciałem - ciągnęła brutalnie, niewzruszenie - To zrób coś przyzwoitego i znajdź w sobie odwagę. Być może ocalisz nas. A my... możemy ocalić innych.

Stał tak, cały czas dzierżąc broń w ręce. Walczyły w nim silne emocje, bowiem na chwilę dostrzegła drżenie pokrytej skołtunionym zarostem brody. Nie musiał jej wierzyć, ale wyglądał na rozsądnego człowieka, a jej argumenty były celne. Wiedziała to i Oliver nie mógł im zaprzeczyć. Gdyby przyszli tu jako bandyci, facet już dawno leżałby w kałuży krwi.
Donośnie przełknął ślinę.
- Nie stosuj więcej magii w moim domu. Widzę więcej niż sądzisz, niewiasto.

Rewolwerowiec usiadł na swoim miejscu, i wziął kubek z gorącym napojem. Napił się i bez słowa patrzył na Olivera. Nie mówił nic. Nie zamierzał odchodzić, bowiem potrzebowali odpocząć. Rankiem chciał dopiero wyruszyć do Wildstar. Czekał więc co powie Gospodarz.

Gospodarz musiał pogodzić się ze swoją sytuacją. Nie było możliwości, aby wyrzucić dwójkę siłą.
- Nie powiedziałem że konkretnie wy macie bać się czegoś w tym mieście - podjął niechętnie.

- Proszę, opowiedz nam o tym mieście i co tam się dzieje. Twierdzisz że jesteś dobrym człowiekiem, i wiesz że my tam podążyć musimy, więc warto byśmy wiedzieli wszystko o tym miejscu - poprosił Rewolwerowiec mężczyznę, przy okazji popijając napar.
- Chcesz - zapytał, wyjąwszy jedno z cygar. Drugie sam włożył do ust i zapalił.

- Nie - odpowiedział tylko, patrząc na gęsty obłok, który wypuścił z ust Ahab - W Shadowfen miasta radzą sobie jak wszędzie indziej. Czyli w ogóle. Wildstar znalazło swój sposób na przetrwanie. Ja go nie akceptuję. Tyle mam do powiedzenia.

Arya wzięła swój kubek i usiadła bliżej wyjścia z jaskini. Wcześniej obecność kobiety prawdopodobnie wpływała na niego kojąco, teraz... była niechciana. Tarocistka przywykłą do takiego traktowania. Po prostu usiadła dalej, opierając się plecami o ścianę i słuchając rozmowy mężczyzn.

Ta jednak skończyła się szybciej niż sądziła. Oliver zabrał jakieś szpargały z ziemi do skórzanego saka i ruszył ku wyjściu. Najwidoczniej zrozumiał iż obydwoje chcą tu zostać, jednak on sam nie zamierzał tego robić. O dobytek martwić się wszakże nie musiał: nie było tutaj nic, co nadawało się do przywłaszczenia. Chyba że ktoś był kolekcjonerem insektów i kości małych zwierząt.
- Chcę aby jutro to miejsce było puste - rzekł w kierunku pomieszczenia jako takiego i wyszedł na zewnątrz.

Tarocistka spojrzała pytająco na towarzysza. Mogła powstrzymać gospodarza, jeśli ten zechce.

Ahab pokręcił tylko głową, żeby puściła gospodarza. Liczył że, przejdzie mu i wróci do nich. Musiał w coś wierzyć. W dobro, które kryje się w sercu każdego człowieka. Szkoda tylko, że nie każdy umie po nie sięgnąć.

Zostali sami. Przynajmniej na jakiś czas. Ahab siedział koło paleniska, ciesząc się ciepłem ognia. W dłoni trzymał kubek, który był już prawie opróżniony do samego końca. Cygaro, które trzymał w ustach, dymiło się powoli. Przyglądał się dziewczynie, jakby szukał odpowiednich słów.
- Uraziłem Cię ? - zapytał prosto z mostu. Wolał tak, niż bawienie się w podchody.

- Dlaczego tak myślisz? - odpowiedziała pytaniem, jak zwykle starając się zostawić własne zdanie dla siebie. Teraz, gdy byli we dwoje, zdjęła ciężki od pyłu płaszcz i zwinąwszy go jak poduszkę, ułożyła się na boku. Leniwie patrzyła na ogień. Wydawała się rozluźniona, jednak dłoń cały czas trzymała w zagłębieniu płaszcza, gdzie zazwyczaj kładła talię Tarota, gdy odpoczywała. Karty musiały zawsze być w zasięgu jej ręki - zupełnie jak broń rewolwerowca.

Rewolwerowiec wstał powoli, rozpiął pas, w którym trzymał rewolwery i przerzucił go przez bark. Nie lubił się z nimi rozstawać. Skierował swoje kroki ku leżącej Aryi i spojrzał na wolne miejsce koło niej.
- Bo jest Ci obojętne czy tu będę czy zostanę. Może nie mówisz, może twarz masz z kamienia ale w twoich gestach, odpowiedziach to czuć.

Zmrużyła oczy. Po chwili przewróciła się na drugi bok przodem do ściany, a tyłem do Ahaba.
- Po prostu nie lubię, gdy ktoś zgrywa bohatera kosztem innych. - powiedziała tak cicho, że ledwo słyszalnie.

Odpowiedź zaskoczyła rewolwerowca.
- Fakt lepiej być suką niż bohaterem. Łatwiejsze - odparł ze złością.

Wzruszyła ramionami, ale nie odpowiedziała. Jak zwykle odpuszczała, jakby na niczym jej nie zależało.

Obojętność. Podobno nic nie boli tak jak obojętność. Może nie gniew, ale frustracja ogarnęła Rewolwerowca. Chciał coś powiedzieć, złe i raniące słowa cisnęły mu się na usta ale zacisnął mocno zęby. Chciał ją zostawić, odejść bez słowa ale wiedział i czuł, że tak nie wolno. Dano mu szansę, i kiedyś z pewnością inaczej by się zachował, jednak chciał by dziewczyna otworzyła się przed nim.
- No tak, ludzie to nie karty. Mają swoje zdanie - rzekł do niej. Pas z rewolwerami padł na ziemię.
Pokręcił głową, a potem energicznym ruchem pchnął ją do przodu, tak by “przewrócić” ją na brzuch. Przytrzymał oczywiście lekko kolanem jej pośladek. A potem dał jej trzy mocne klapsy w tyłek, jak małemu dziecku. Po czym puścił ją. Odsunął się potem równie szybko, co by “żmija” go nie ugryzła.
W mgnieniu oka uniosła się do pozycji siedzącej. W dłoni trzymała już karty, gotowa by ich użyć... Ponieważ jednak zrozumiała, że była to tylko swoista manifestacja, odłożyła je. Cały czas patrzyła na Ahaba, najwyraźniej nie potrafiąc sklasyfikować jego czynu. Dopiero po chwili zielone ślepia błysnęły, a na ustach pojawił się lekki, kpiący uśmieszek.
- Faktycznie stałeś się świętoszkiem... - powiedziała.

Rewolwerowiec przyjrzał się jej raz jeszcze. Badawczym wzrokiem. Podszedł do niej tak blisko że,była na wyciągnięcie dłoni. Patrzyła na niego nie spuszczając wzroku - tak jak tylko ona potrafiła. Żadna inna kobieta nigdy tak na niego nie patrzyła. Nikt inny. Mimo że to ona siedziała na ugiętych kolanach a on stał, miała minę jakby patrzyła na niego z góry. A może po prostu wróciła już do tej swojej obojętności?Jej wzrok paraliżował i jednocześnie przyciągał. Sam nie wiedział czemu a potem pchnął ją mocno tak by upadła na plecy. Pochylił się nad nią i ogarnął włosy które opadły na jej policzek. Spoglądał a właściwie przyglądał się jej. Jej oczom. Nie uśmiechał się. Po prostu pocałował ją. Poczuł jak jej ciało napina się. Każdy mięsień był gotów drgnąć gwałtownie, by zaatakować. A jednak Arya nie protestowała. Wyglądało na to, że nawet w takim momencie zachowywała obojętność. A jednak Ahab był niemal pewien, że miękkie wargi kobiety, gdy zetknęły się z jego ustami, poruszyły się, a koniuszek języka musnął jego dolną wargę. Pocałunek nie był długi lecz pod sam jego koniec Ahab delikatnie acz nie było to subtelne ugryzł wargę Aryi. Dłonie Rewolwerowca szukały rąk dziewczyny tak by mógł złapać oba jej nadgarstki w swoją rękę.
Gdy pierwszy pocałunek skończył się Ahab obdarzył ją drugim. Ten jednak był gwałtowniejszy i skoncentrowany na szyi. Poczuł jak jej dłonie wyślizgują się z uścisku i zapierają się o jego pierś. Były takie malutkie, delikatne... Arya przygryzła dolną wargę, czując usta na gorącej, tętniącej od krwi szyi. Próbowała odsunąć się, zapierając na szerokiej piersi rewolwerowca, jej ruchy były jednak powolne, opieszałe, jakby sama nie do końca wiedziała, co robić. Wyczuł jej wahanie. Instynktownie. Jej dłonie choć nie pewnie odpychały go. Nie wyrywała mu się ale czuł jej niepewność. Kiedyś wziął by ją siłą. Teraz. Czuł do niej coś więcej. Lubił ją mimo iż go przerażała. Może to go podniecało. Nie miał pewności. Odsunął się od niej momentalnie wstając na nogi ale jednocześnie pociągnął ją ku sobie. Spojrzał na nią z góry i dotknął jej policzka. A potem przyciągnął mocno do siebie by znów pocałować. Dłońmi opasał ją w pasie mocno ale nie na tyle by nie mogła się wydostać z objęcia. Skorzystała z tej okazji, wyślizgując się niczym łasica, a jemu zostawiając do przytulenia zimną pustkę.

- Oddałabym królestwo za kąpiel w wannie - powiedziała niby to bez związku.

Nie patrzyła już na niego. Miał wrażenie, że wręcz unika jego wzroku. Przykucnęła przy palenisku i zaczęła je porządkować powyginanym pogrzebaczem.

- Nie ufam naszemu gospodarzowi. - szepnęła - Myślę, że powinniśmy spać na zmianę. Jak chcesz, to ja wezmę pierwszą wartę.

Nie rozumiał jej postępowania. Nie wiedział czego się boi. Z jednej strony chciał odejść, a z drugiej chciał ją przytulić. Potrząsnął głową. Sam nie wiedział co się z nim działo. Może przez to że całe życie miał co chciał, brał czego pragnął a tutaj napotykał opór. Arya stanowiła dla niego zagadkę. Była groźna, a karty w jej dłoniach przerażały go. Potrząsnął głową znów. Dziwny błysk w oku za to się pojawił. Nie mógł pozwolić jej uciec. Nie teraz. Nie w momencie gdy mieli czas poznać się. Zbliżyć albo oddalić.

Ruszył powoli ku niej. Wiedział czego chcesz. Gdy zbliżył się do niej, złapał ją pod pachami i podniósł energicznie do góry. Obrócił w swoim kierunku.
- Całe życie będziesz tak uciekać ? - zapytał ze złością, a może kpiną w głosie. Spoglądał na nią twardo. Nie zimno, ale spokojnie z lekką domieszką obojętności i ognia. Twarz tym razem nie wyrażała niczego poza tym, że Ahab wiedział czego chce.Trzymał ją mocno za rękę. Nie zamierzał jej puścić, ani dać odejść. Nie teraz.

Na początku było zdziwienie. Nie spodziewała się tego. Myślała, że da jej spokój. Jak zawsze. Po chwili jednak szok minął, a w jej oczach pojawił się gniew.

- Nie uciekam. Wykonuję swoją robotę. Mam za tobą iść, więc idę. Ale nie jestem twoją żoneczką. Mamy tylko przetrwać w tym szalonym świecie. Poza tym... - przełknęła ślinę i spojrzała na ręce, które ją podtrzymywały - Poza tym nic nas nie łączy.

Reakcją było spojrzenie. Stało się twardsze. A głos i pytanie było równie ostre co zimowy wiatr:
- Więc jestem tylko robotą dla Ciebie ?

Ona jednak nie widziała tego spojrzenia. Nie patrzyła mu w oczy. Znowu.

- Tylko - powiedziała z uporem - W przeciwnym razie byłbyś dla mnie... zabójcą.

Oboje wiedzieli o jakim zabójstwie mowa. Iskra sięgnęła do najgłębiej wypalonej rany między nimi i wsadziła w nią palec, zadając ból. W pewnym sensie Ahab odniósł zwycięstwo. Chciała go zranić. Nie była już obojętna.

Słowa przypomniały o przeszłości. Tej mrocznej, którą tak bardzo pragnął wymazać ze swojej przeszłości. Myślał czy też ją zranić, ale wiedział i czuł że, zrobiłby tylko po to by się odgryźć. Nie miało to większego sensu. Dla niego stała się kimś więcej niż dodatkiem do życia.
- No to weź Rewolwer i wsadź mi kulkę między oczy. Może Ci ulży a nie będziesz kisić się w swoim bólu - odparł beznamiętnie - bo dla mnie nie jesteś tylko robotą i obowiązkiem - dodał odkrywając się.
Wreszcie na niego spojrzała. Wydawało się, że lada moment żmijka znów plunie jadem, ale tym razem milczała. Tylko patrzyła. Czas mijał, a oni stali jak zaklęci. Jedynym źródłem dźwięku był trzask spróchniałego drewna na palenisku. Tymczasem żar gniewu Iskry przygasł.
- Komplikujesz... - powiedziała z wyrzutem - Puść mnie. I idź spać. - dodała sucho.

Pokręcił głową. Nie zamierzał ustąpić. Nie tym razem. Zbyt długo pozwalał jej na odsuwanie się. Jeśli mieli się rozstać, to niech tak będzie.
- Nie - odparł - Nie tym razem.
Drugą wolną ręką skierował ku jej twarzy. Dotknął podbródka i delikatnie utrzymywał go, tak by patrzyła mu w oczy. Nie zamierzał ustąpić.
- Jestem skomplikowany. Ty też - dodał z lekkim uśmiechem na ustach.

Zmrużyła oczy. Żmijka znów się obudziła.
- Poczekasz tę jedną noc. Na pewno mają zamtuz w tym całym Wildstar. - warknęła, napinając ramię.

Gniew pojawił się w jego oczach. Mięśnie mężczyzny napięły się i mogło przez chwilę wydawać się że, uderzy kobietę w twarz. Cios jednak nie padł.
- Jesteś głupia jeśli myślisz że, zależy mi tylko na tym. Gdyby tak było wziąłbym Cię siłą i tyle - warknął zły na siebie że wypowiedział te słowa. Chciał ją bardziej zranić, tak by wybuchła. Jej obojętność wkurzała go, a nie raniła.Spoglądał na nią z góry i czekał na reakcję.

- Więc czego ode mnie chcesz? - spytała po prostu.

- Nie chcę być dla Ciebie obowiązkiem czy bagażem - odparł spokojnie. Z pewnością siebie, jakby wiedział czego chce. Chciał jej w swoim życiu.
- Ciebie w swoim życiu. Nie jako obcej, która musi się włóczyć za nim bo jakaś pierdolona przepowiednia tak rzekła. Nie jako dodatku do jebanego obowiązku, którym zostałem obarczony. Nie jako bagażu w tej kurewskiej drodze, którą sam obrałem. Nic nie zmyje moich grzechów. Byłem kim byłem i tego ani Ty, Twoje karty czy milczenie bądź obojętność nie zmienią. Nie wiem na ile się zmieniłem, ale wiem że, nie chcę by Tobie coś się stało. Ten czas...jebać to. Wiesz co powinnaś usłyszeć - warknął zły.

- Mylisz opiekuńczość z... nieważne. - westchnęła. Na chwilę zamknęła oczy, jakby zbierała siły - Jestem Tarocistką. Jestem tylko naczyniem, które wypełnia moc. Moja wola jest zgodna z wolą kart. Nie ma tu miejsca na... moje własne pragnienia. Rozumiesz?

- A dla mnie jesteś kobietą. Z krwi i kości. A skoro tak wierzysz w moc kart...użyj ich - rzucił jej wyzwanie.

Zmarszczyła brwi i lekko nosek. Nie rozumiała. Dopiero po chwili na jej wargach pojawił się delikatny uśmiech.

- Mówisz, że bez tego nie pójdziesz spać?

- Karty i buziak. Potem zostawię Cię w spokoju, jeśli tego zechcesz - odparł z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.

- Myślę, że jak użyję kart, to już nie będziesz chciał ode mnie buziaka. Poza tym... chyba powinnam odpocząć zanim znów ich użyję. - powiedziała, opierając podbródek na jego piersi. No tak, nie miała kiedy zregenerować sił po tym, jak użyła maksimum swych zdolności w trakcie burzy. Musiała być zmęczona...

Puścił jej dłoń, by ją przytulić. Jedną z dłoni położył na jej plecach, by drugą położyć na jej głowie. Delikatnie zaczął bawić się włosami. Nie mówił już nic. Po prostu pocałował ją w czoło. Delikatnie. Nie wiedział co powiedzieć, choć słów czy ripost nigdy mu nie brakowało. Pojawienie się tej kobiety, w jego życiu, wiele zmieniło. Świat stawał na głowie, a on myślał tylko o jej bezpieczeństwie. Czemu? Nie umiał odpowiedzieć, albo nie chciał przyznać się przed sobą samym. To jednak nie miało znaczenia.

Bez słowa wziął ją na ręce. Nie była ciężka i zaniósł w miejsce gdzie spoczywała. Położył delikatnie na miejscu, które miało służyć jej za posłanie. A potem pocałował w usta. Nie powiedział słowa. Nie łapał jej za ręce. Dał jej wybór. Jak zawsze.

Odkąd przestała być dzieckiem, a jej dawny dom strawił ogień nikt nie nosił jej na rękach. Miała kochanków - nawet kilku w jednym czasie, gdy w ten sposób próbowała okazać nieposłuszeństwo starej wiedźmie, a jednak żaden nie nosił jej na rękach. Żaden nie głaskał też jej włosów, nie traktując tego jako wstępu do dalszych igraszek. To było dziwne. Cała ich relacja, czy może już... związek - były dziwne.

Kobieta znów ułożyła się na boku, ale tym razem wolną dłoń wysunęła w kierunku jego dłoni i splotła delikatnie palce.

- Byłoby łatwiej gdybyś mnie po prostu klepnął w tyłek. Komplikujesz... - powiedziała znów, ale tym razem bez wyrzutu. Na jej wargach pojawił się delikatny uśmiech.

- Ołów i karty - powiedział jej tylko nim ją znów pocałował. Nie opierała się. To był długi, nieśpieszny pocałunek, który sprawiał im obojgu przyjemność. Mężczyzna trzymał jej dłoń w swojej dłoni, ale nie na siłę. Póki tego chciała.
Nie myślał co będzie dalej. Nie chodziło mu o seks. A przynajmniej nie w takim stopniu jak w przypadku zwykłej dziewki z zamtuza. Była dla niego kimś więcej. Kim? To chciał odkryć.

Przeciągnęła się pod nim niczym kocica. Znów zobaczył błysk w jej oku.
- Był buziak. Pójdziesz wreszcie spać? - zapytała.

Nie odpowiedział, wstał tylko i zdjął płaszcz. Przykrył ją, tak by cały ją zakrywał. Schylił się raz jeszcze nad nią i pocałował ją w czoło.
- Odpocznij sobie. Ja stanę na straży - powiedział, a w jego słowach dało się wyczuć tym razem coś innego niż obojętność czy gniew. Troskę albo czułość. Nie zrobiła żadnego ruchu by go zatrzymać, więc wstał powoli. Zamierzał jej pilnować. Pieprzony bohater. Śmiech na salonach.

Spojrzał raz jeszcze na nią. Przykrytą i zmęczoną. Karty. Ciekawy był czy do nich sięgnie. Podniósł z ziemi cygaro i odpalił je ponownie. Pas z rewolwerami przypiął ponownie. Był Rewolwerowcem.

Kobieta patrzyła na niego cały czas bez słowa, aż wreszcie trudy dnia ją pokonały. Zamknęła oczy. Wydawało się, że już śpi, a jednak jedna z dłoni wcisnęła się w zawiniątko płaszcza - tam gdzie trzymała Karty - źródło jej mocy... i zniewolenia.

Rewolwerowiec stał na progu wejścia. Cygaro dymiło się w jego ustach, a dłonie były niebezpiecznie blisko kolb broni. Milczał, od czasu do czasu zerkał na śpiącą Aryie. Gładził swoje wąsy delikatnie i zastanawiał się dokąd podąża. Nigdy w życiu na nikim mu nie zależało, aż do tego momentu. Prażące słońce oświetlało jego sylwetkę, ale mu to wcale nie przeszkadzało.

Oczami wyobraźni podążył do Wildstar. Zastanawiał się nad słowami Olivera. Wildstar… weryfikuje człowieka.
Te słowa zawierały w sobie dziwną, niewypowiedzianą groźbę, albo obietnicę. Był jednak pewien że, tam prowadzi go jego ścieżka i Tarositka musiała podążyć z nim. A on, zrobi wszystko by opuścili to miejsce żywi. Spojrzał na nią raz jeszcze i uśmiechnął się. Nie taka baba straszna jak ją malują. Dym z cygara okrył jego twarz, zasłaniając delikatny uśmiech jaki posłał śpiącej.

 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline