Nie minęło wiele czasu jak pod oknem przebiegł ciężko niczym olbrzym z rozwianą czerwoną czupryną - Jan Wiklina. Załomotał do drzwi aż zadygotały w futrynie.
- Panie! Więzień umiera! Ducha wyzionie już lada chwila, biegaj pan ze mną, zaraz!
Rodolphe siedział właśnie uśmiechnięty na księgami z filiżanką naparu z kłącza tataraku, gdy krzyki o umierającym więźniu przestraszyły go i potrącił naczynie dłonią. Szczęśliwie całość wylała się na drewnianą podłogę, która i tak w każdym możliwym miejscu poznaczona była podobnymi już plamami.
-
Już biegnę! - odkrzyknął zielarz i nie marnując czasu na podchodzenie do drzwi, zabrał ze sobą torbę zawierającą podstawowe przyrządy do pracy. I coś na odtrucie organizmu, po wczorajszym podtruciu. Potem pobiegł do więźnia w przelocie kłaniając się lekko Janowi.
***
Zastukały obcasy butów o śliskie stopnie schodów i zafurkotała pochodnia rozświetlając ciemne lochy aresztu. Rodolphe w obstawie Jana zbliżali się do otwartej celi.
- Uszanowanie panie Trottier - uchylił kapelusza Gauthier, który pilnował drzwi. W środku na podłodze Hoe trzymała nieprzytomnego Diego.
- O tutaj panie. Szarpało nim jak pstrągiem na żyłce. Z pyska mu piana leciała i charczał tak: ‘Hrrr, hrrr’ - Wiklina próbował tłumaczyć cyrulikowi..
-
Dziękuję za wyjaśnienie - rzucił Wiklinie mer, nie zwracając na nikogo, prócz więźnia, uwagi. -
Odsuń się, Hoe - rozkazał, nie zastanawiając się nad uprzejmościami. Człowiek, którego podtruł wyglądał bardzo, bardzo źle. Nie mógł pozwolić, żeby cokolwiek mu się stało. Od razu zabrał się do pracy.*
Orczyca wykonała polecenie bez chwili zwłoki i zająknięcia, stając po prostu obok i nie przeszkadzając Rodolphe w pracy. Nie miała zamiaru wychodzić póki nie okaże się, że nie jest potrzebna.*
Symptomy które wystąpiły nijak nie pasowały do tego Mleka Makowego. Nawet w postaci podwójnej dawki raczej nie atakowały głównego układu nerwowego. Diego miał też problemy z oddychaniem. Należało mu oczyścić jamę ustną.
-
Kto tutaj wchodził?! - zapytał zdenerwowany Trottier. -
Kto miał dostęp do więźnia?
Wysłuchując ewentualnych odpowiedzi włożył palce do ust ofiary, starając się wyjąc fragmenty roślin i wszelkie paskudztwa utrudniające oddychanie. Później będzie się martwił wymiocinami na swoim ubraniu i skórze. “Kto mógł chcieć go otruć?” - pytał sam siebie w myślach. Następne w kolejności będzie podanie ostrych środków przeczyszczających. A potem biedak będzie musiał jakoś przetrwać na bulionach i z bólem życia. O ile przeżyje…
- Ja nie wchodziłem - powiedział Wiklina -
No tylko teraz, co drzwi otworzyłem, bo się dusił człowiek. Ale zaraz zawołałem panią Hoe.
Elf, który stał w drzwiach rozejrzał się po wpatrzonych twarzach i wzruszył ramionami.
- Nie patrzcie na mnie. Kogo miałbym tu niby wpuszczać? I po co?...
Próba otrucia była bardzo toporna. Ktoś na siłę wepchnął więźniowi do ust trującą roślinę. Pewnie myśląc, że przedostanie się do układu pokarmowego. Przeleżała tam od rana chyba i drobinki ze śliną spłynęły do żołądka. Na szczęście większość pozostała między zębami.
Cyrulikowi udało się pomóc i ustabilizować nieszczęśnika. Nie odzyskał on jednak przytomności i pewnie jeszcze długo będzie nieprzytomny.
Jan Wiklina wydawał się wystraszony. Czuł odpowiedzialność za więźnia. To na jego zmianie wydarzyło się to wszystko. Stał z rękami opartymi o biodra a mina zdradzała, że szukał w głowie odpowiedzi na to, jak to się mogło stać…
-
Nie przejmuj się Janie - spróbował pocieszyć go mer, trzymając śmierdzące i brudne dłonie z dala od swojego ubrania. -
Nie zrobiłeś nic złego. - Rodolphe nagle przestał zwracać uwagę na to co mówi, lecz zaczął przypominać sobie, kto mógł w wiosce znać się choć trochę na ziołach. Albo komu on pokazywał kiedyś mordujkę, bo to też możliwe. A potem odezwał się do Hoe: -
Prosiłbym cię, Hoeth, żebyś popilnowała chwilę naszego więźnia. Ja muszę się przebrać i obmyć nieco. Za chwilę wrócę. Swoją drogą - będziesz miała ochotę przyjść do mnie wieczorem i porozmawiać spokojnie? O czymś, co nie ma związku z… tym wszystkim? - Wykonał ruch ręką, w próbie objęcia tego więzienia, spotkania rady i nagłej utraty przytomności całej wioski.
Orczyca uśmiechnęła się leciutko, bowiem sytuacja nie pozwalała na nic więcej. Skinęła potwierdzająco głową.
- Dobrze Rodolphe. Teraz czekam twojego powrotu.