Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2016, 11:31   #22
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Najwyraźniej Oliver rzeczywiście nie miał zamiaru jeszcze wracać. Jeśli dało się tego uniknąć, przybysze unikali stosowania wobec niego przemocy. Dwójka chciała mu wręcz pomóc, ale gdyby zatrzymali go siłą, przeczyliby własnym słowom.
Atmosfera uległa lekkiemu rozluźnieniu. Znów zostali sami, przynajmniej w pozornie bezpiecznym miejscu. Znów mieli czas dla siebie, co to szybko doprowadziło do incydentu, jaki wisiał w powietrzu od dłuższego czasu.
Arya już wcześniej zauważyła jak Ahab patrzył na nią podczas podróży. Z czasem sugestie stawały się coraz bardziej wymowne. Preacher przestał bawić się w podszczypywanie i łapanie za pośladki. Tym razem zechciał ją wziąć jak swoją kobietę. I to nie akt fizyczny był najważniejszy, wiedzieli o tym oboje. Rzecz tkwiła w spuentowaniu trwającego miedzy nimi napięcia. Szkopuł był taki, że różnorako doń podchodzili.
Ahab był pewny siebie. Chciał mieć tarocistkę, pokazać jej że jest mężczyzną. Nie pozwolił sobie jednak na żaden gest, który by wywołał urazę. Jego siła miała chronić towarzyszkę, nie ją krzywdzić. Kiedy dotykał kobiety, odnosił wrażenie jak gdyby każda część ciała lgnęła do niej. Nie potrzebował lepszego potwierdzenia. Łączyła ich niewidzialna nić i było to coś więcej niż bajania starej kobiety.
Iskra nie miała takiej pewności. Ahab mógł się zmienić, lecz wciąż widziała w nim człowieka, który zabił jej ojca. To prawda że byli związani przeznaczeniem, lecz bynajmniej w romantycznym podtekście. Pozwoliła jednak Ahabowi się pocałować, a nawet na chwilę do niego przylgnęła. Chwila słabości, a może jednak coś więcej? Czując, że w jej głowie panuje coraz większy mętlik, postanowiła udać się na spoczynek. Zgodnie z planem pierwszą wartę wystawił Ahab. W okolicach północy mieli się zmienić.
Rewolwerowiec odczekał aż kobieta się położy. Przykrył ją płaszczem i obserwował trochę, a następnie spojrzał w kierunku kanionu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kładąc na okolicę ciemno-czerwony cień. W dole, tam gdzie jeszcze niedawno błądzili, stado dzikich psów podeszło do strumienia. Skołtuniona sfora łapczywie chłeptała ze strumienia przez dobry kwadrans.
Zaciągnął się cygarem. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy mogli odetchnąć. Na tym szalonym świecie rzadko zdarzał się tak spokojny czas i miejsce. Nocą zapanowała niemal kompletna cisza. Czasem z dala odzywały się stepówki, które z jakiegoś powodu nie poszły spać. Ten spokój był dość zaskakujący, jeśli pomyśleć o bliskości Wildstar. Eremita wyraźnie ostrzegał przed miastem.


Spojrzał jeszcze raz na Aryę. Kręciła się niespokojnie, jej czoło zroszył perlisty pot. Zapewne znowu przeżywała minione wydarzenia. Nic dziwnego. Była pełnia. Z jakiegoś powodu obydwoje miewali wtedy bardzo plastyczne sny, odwołujące się do silnych przeżyć. Demony przeszłości, jakby to powiedział ktoś o bardziej poetyckim charakterze. Jego również to czekało.
Kiedy minęła północ, miał już obudzić towarzyszkę, lecz wtem ujrzał ją w kącie pomieszczenia. Stała tam jak widmo, zupełnie niepodobna do kobiety którą chciał posiąść. Nie miał pojęcia kiedy wstała, ani dlaczego to przeoczył. Przecież stale pozostawał czujny. A jednak. W jakiś sposób Arya potrafiła go zawsze zaskoczyć. Tarocistów po prostu nie szło zrozumieć.
Kobieta zajęła jego miejsce. Miała już się lepiej, jej myśli były klarowniejsze. Zniknęła równie migrena towarzysząca użyciu mocy. Karciany kac - jak kiedyś usłyszała. Teraz to Ahab ułożył się do snu i szybko oddał w objęcia Morfeusza. Nastąpiła jej warta.
Nie bez powodu uznali że to ona będzie pilnować stanowiska w nocy. Oczywiście wycieńczenie miało tu decydujący głos. Aczkolwiek po zmierzchu, kiedy zawodził nawet najbystrzejszy wzrok (a strzelec takowy posiadał), pomagały nienaturalne zmysły tarocistki. Potrafiła podskórnie wyczuć zagrożenie oraz impulsy towarzyszące nagłym emocjom. Na razie nic takowych nie zapowiadało. Przysiadła więc, kontemplując czerń rozlaną po kanionie.
Nocne mary szybko dopadły Ahaba. Przewracał się na posłaniu, majaczył. To nie był lekki sen.
Znów znajdował się w jaskini. Tej samej, którą widział nocami już po tysiąckroć. Pierwszy raz znalazł się w tym miejscu zaraz po starciu z Bezimiennym. Tak samo jak wtedy, nadal spoczywał tu siwy mężczyzna siedzący na macie z trzciny. Palił fajkę i spokojnie mu się przyglądał.
- A więc dokonałeś wyboru? - zadał pytanie, jakby nagłe pojawienie się Ahaba był najzwyklejszą rzeczą pod słońcem.
Zabrakło jednak czasu aby odpowiedzieć. Sen zaczął się załamywać, a on sam miał już poważny problem w odróżnianiu fikcji od rzeczywistości. Nie miał również pojęcia ile tkwił w pustce. Cały czas widział tylko ten jeden obrazek. Mężczyznę w grocie. Mówił do niego…
Arya drgnęła. Strzelec mamrotał przez sen. Odwróciła się ostrożnie w jego kierunku. Ahab powoli mełł słowa, część była niezrozumiała. Z innych ułożyła zdania.
- Zemsta... kara...
- Nie żyje.
- Bez imienia.
- Odkupienie.
- Odnajdź…

Odwrócił się na bok. Myślała już że jego sen się skończył. On dokończył jednak.
- Tarocistę.
Potem wrócił już do normalnej fazy snu. Klatka piersiowa rewolwerowca zaczęła znów miarowo i regularnie się poruszać.


Kiedy tylko pierwsze promienie świtu położyły się na czerwonych piaskowcach, duet rozpoczął przygotowania do drogi. Olivera wciąż nie było. Ahab postanowił zostawić mu cygaro w widocznym miejscu. Mieszkaniec jaskini nie skorzystał wcześniej z oferty. Preacher był pewien że jeśli się teraz skusi, doceni przedni tytoń tak, jak pochwalił herbatę Aryi.
Obydwoje wyszli na zewnątrz. Poranek wciąż tchnął lekkim chłodem. Było rześko, lecz już wkrótce okolicę miał nawiedzić rutynowy upał. Przynajmniej część drogi mogli przejść w dogodnych warunkach.
Czuli na sobie czyjeś spojrzenie. Mężczyzna kluczył gdzieś miedzy labiryntem skał. Obserwował ich, lecz nie wyszedł na spotkanie. Czekanie na niego było pozbawione sensu. Kto jak kto, ale pustelnik miał cały czas tego świata.
Droga z kanionu nie była wcale łatwiejsza niż podróż tutaj. Ponownie pięli się po nierównościach terenu. Wystarczył ledwie odcinek trasy, a czuli jakby uszła z nich cała energia. Zmuszeni byli zrobić dodatkowy postój. Stali tak dobrą chwilę, oblewając potem i ciężko dysząc.
Wkrótce stało się nieuniknione. Zapanował nieznośny żar, a podróżnicy szli wolniej, coraz ocierając twarze z potu i pijąc drogocenną wodę. Wizyta w kanionie okazała się wręcz zbawienna. Z pewnością nie dotarliby do celu o własnych siłach, gdyby ich manierki pozostały puste. Niemniej wystarczyła chwila od pociągnięcia kolejnego łyka, aby organizm domagał się większej ilości płynów.
Przed miastem minęli cmentarz. Otaczała go drewniana palisada, z trudem przechodząca próbę czasu. Nad bramą wisiała podłużna czaszka zwierzęcia, którego nie potrafili zidentyfikować. Teren pełen był prymitywnych nagrobków. Wbite w ziemię płyty z białego kamienia wyrastały bez jakiekogolwiek porządku i szeregu. Wyciosano na nich słabo wyraźnie informacje o zmarłych mieszkańcach miasta. Uwadze dwójki nie uszło wiele świeżych nasypów, przy których nie umieszczono żadnego oznaczenia.


Stąd mieli już niedaleko do Wildstar. Jednak im bardziej się do niego zbliżali, tym mocniej uderzały ich słowa Olivera. Między nachylonymi budynkami przebiegały wynędzniałe parodie ludzkich postaci. Na widok strzelca i tarocistki szybko chowały się w domostwach. Dwójka usłyszała przynajmniej parę uderzeń zamykanych okiennic. Mieli sto metrów do zabudowań, lecz na swojej drodze nie widzieli już żywego ducha.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-10-2016 o 15:00.
Caleb jest offline