Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2016, 22:18   #8
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Idąc śladami towarzyszy również schował się za bryczką i spod kombinezonu wyjął rewolwer z jednym nabojem. Słyszał wymianę zdań, ale reakcji ze strony pozostałych nie widział. W końcu widząc, że nikt nie zamierza ruszyć siedzenia przesunął się na skraj pojazdu wychylając się na chwilę na bok by zobaczyć jak wygląda potencjalna droga do strzelca.
- Dajcie ogień zaporowy! - powiedział głośno, ale nie darł się jak głupi, zależało mu na tym by przekrzyczeć strzały - Oskrzydlę go i odstrzelę - teraz zaczął mieć wątpliwości czy nie lepiej sobie strzelić od razu w łeb. Ale słowo się rzekło.
Droga do strzelca oferowała jakieś tam kryjówki, ale nie było nic nadzwyczajnego. Ot, karłowata roślinna, głazy i jakieś niecki większe lub mniejsze. Ale podjęta została decyzja, to też Pablo oraz Floyd kiwnęli głowami w uznaniu, po czym rozpoczęli kanonadę mierząc do rzeczy za którymi mógł się ukrywać strzelec. Zaczął się bieg do pierwszej osłony, niewielkiej kupki krzaków. Nie oferowały osłony prawie w ogóle, ale cóż, zasłaniały Henry'ego przed wzrokiem strzelca. Kiedy kanonada ucichła by Pablo mógł przeładować antyczną broń, padł kolejny strzał w kierunku wozu. Inżynier widział jak kula wzbija w powietrze piasek osiadły na błotniku. Ale też i lepiej usłyszał strzelca, bowiem wydawało mu się że znajduje się nieco na prawo, za pojedynczym narzutowym głazem. Głupio byłoby wyskoczyć kiedy sojusznicy przestają strzelać. Więc czekał spokojnie czując się tak trochę na widoku. Kiedy rozległ się wystrzał od strony wroga nieco drgnął obawiając się, że został zauważony. Jednak mu się upiekło. Ołowiana symfonia zaczęła się na nowo, a on obstawił już miejsce przebywania napastnika. Napiął kurek rewolweru i wynurzył się zza "osłony". Korzystał z chwili kiedy naboje na swój sposób rzeźbiły głaz służący za osłonę strzelca, a ten bał się wyściubić głowę. Będąc blisko wyciągnął rękę z bronią przed siebie i z pochylonym tułowiem chciał się wynurzyć z flanki i wycelować we wroga. Głowa chyba na taką ilość amunicji była niekoniecznie dobrą taktyką. Więc obrał sobie jak największą możliwą powierzchnię ciała i będąc pewny celu nie zawahałby się pociągnąć za spust. Wszystko szło dobrze, Fields zbliżał się do kryjówki, a towarzysze kładli dość celny ogień na napastnika. Był przygwożdżony, ale kiedy Henry się zbliżył ogień ucichł, a snajper wychylił się. Zauważył Fields'a, a Fields jego... Byli kilkanaście metrów od siebie. Był to biały mężczyzna, a raczej zaledwie chłopak. Czarne włosy, zielone oczy i przerażenie w oczach nie większe od niego, ale i on nie miał zamiaru się zawahać i pociągnął za spust swojego Springfielda pierwszy.
Kula sięgnęła celu, to było pewne. Henry dostał z pewnością w klatkę, powietrze uszło mu z płuc i leciał na ziemię niczym zbity kijem ze stóp. Palec odruchowo zacisnął się spuście pistoletu i wystrzelił. Widział też to, że napastnik również dostał, tak jak on runął na ziemię rażony kulą.
Żył. Za inżynierem dało się słyszeć krzyki, po chwili zobaczył Floyda ze swoim karabinem, który doskoczył do zabitego mężczyzny i dla pewności posłał mu kulę w czerep. Po chwili pojawił się i Thomas oraz Pablo.
- Żyjesz? - usłyszał Henry od swojego człowieka.
- Żyje. Ale dostał. Musimy zabrać go na wóz i opatrzyć. Co ze snajperem?
- Nic. Odjebał go. - w polu widzenia pojawił się Floyd z bronią napastnika i skromnym dobytkiem w rękach. - Nie ma oznaczeń, pewnie jakiś pojebany złodziej.
Kiedy się tak na siebie spojrzeli we wnętrzu Henry'ego wybuchła prawdziwa bomba skrajnych emocji. Od przerażenia po szok i niedowierzanie kończąc na zwątpieniu. Nie był przyzwyczajony do aż takiej dynamiki. Nabój karabinowy skutecznie powalił go na ziemię, samego postrzału nie poczuł tak do końca, szok zrobił swoje. Już w czasie upadku miał wrażenie, że ktoś opróżnił mu brzuch z wnętrzności i zieje tam ogromna pustka, zaś gardło ścisnął imadłem. Tak samo nieświadomie postrzelił przeciwnika co tylko pogorszyło stan inżyniera. Przez chwilę nie widział kolorów, a w uszach mu piszczało. W ogóle czuł się... nieobecny duchem. Odruchowo przyłożył dłoń do rany postrzałowej i wlepił przerażony wzrok w niebo. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa, nie docierały do niego rozmowy towarzyszy.
Koło Thomasa pojawił się Frank, rozmawiali ze sobą. Pablo coś im polecił, potem Fields poczuł że jest niesiony przez swoich towarzyszy. Położony na bryczce, zobaczył znajomą twarz jednej z kobiet, która wyciągnęła z paki jakieś medyczne urządzenia. Szok zaczął ustępować, zaczął czuł nieznośny ból.
- ... Tuż nad płucem, mocno krwawi. Nie dam rady go opatrzeć, musimy dostać się do Krypciarzy nim się wykrwawi.
- A jak się tam mamy dostać, bramin jest martwy, a Charles spieprzył. Na bara go nie zaniesiemy. Rób co możesz, może Charles wróci. - polecił Pablo.
- Albo koledzy snajpera. - dodał Frank ponuro - Zostawmy go tutaj.
- Pojebało Cię kretynie? To jeden z naszych, nie zostawiamy swoich. - wciął się Thomas ostro.
- Ja też go nie zostawię. Toż to wbrew mej religii, nie udzielić pomocy potrzebującemu. - to był głos Pablo.
- Ktoś tam idzie... Dużo ludzi... - dało się słyszeć niepewny głos Roberta. - Zajebią nas.
- Nie, to Krypciarze. - oznajmił Floyd, przyglądając się ludziom przez lunetę karabinu.
Siedmiu mężczyzn w pancerzach bojowych, z karabinami FN FAL oraz innymi automatami szło środkiem drogi.
- Wyjdę im na przeciw. Może mają medyka lub chociaż stimpaki. - oznajmił Pablo.
Kobieta, jak się Henry domyślał to była Verna, robiła co mogła by zatamować krwotok. Sam zaś powoli oswajał się z myślą, że zabił człowieka, że został ranny, że teraz może sam umrzeć. To było dziwne uczucie jakby śnił i zaraz miał się obudzić bo przecież takie coś nie powinno mieć racji bytu. Krypta nie przygotowywała go na coś takiego. Żył sobie tam pod ziemią wedle ustalonych przez nadzorcę zasad, dostawał przydział od do jaki miał wykonywać i to robił. W żadnym wypadku nikt nigdy nie kazał mu nikogo zabijać i potem brać odpowiedzialność za czyjeś bycie lub niebycie. Czuł się podle. Na tyle podle, że zaczął oponować i przeszkadzać Vernie - Daj spokój, nie chcę... - burczał słabym głosem - Zostaw mnie. To nie ma sensu - odsuwał jej ręce od swojej rany, ale na wiele nie mógł sobie pozwolić bo ból skutecznie go otępiał. Oblał się jednak zimnym potem słysząc słowa Franka. A więc nawet zostanie porzucony przez towarzyszy i jego szkielet na zawsze będzie zdobił piaszczyste pustkowia jako przestroga dla innych śmiałków.
Z oddali dochodziły głosy Pablo oraz innych ludzi.
- Witajcie Podróżni! - zawołał z pewnością dowódca. - Bob, opatrz go. Gdzie macie trupa? - zapytał Floyda.
- Tam. - ten odpowiedział i wskazał palcem kamień.
- Chris, idź go sprawdź.
- Tak jest!
Przed tobą zamiast kobiety, pojawiła się opuchła twarz jakiegoś mężczyzny któremu najbliżej było do wyglądu jego i reszty ekipy z Krypty 16. Jak już inżynier się napatrzył ludzie z pustkowia byli bardziej "szorstcy". Ten był gładki, przycięte włosy łagodną falą układały się na czubku głowy, wąs równie ułożony pod nosem. Z plecaka wyciągnął dobrze wyekwipowaną torbę medyczną.
- Nic mu nie będzie, wyciągnę kulę i zatamuje krwotok. - oznajmił przystępując do pracy, a pierwsze co zrobił to podał rannemu głupiego jasia. - Skąd macie te uniformy? - zapytał medyk.
Po uspokajaczach przestał się w ogóle ruszać. Patrzył się tępo w górę od czasu do czasu zerkając do doktorzyna z nim wyrabia. Na pytanie nie odpowiedział od razu - Jesteśmy z krypty - rzucił krótko obojętnym tonem.
Medyk pokiwał głową, po czym wyrzucił w piasek kulę. Thomas ją podniósł, owinął w szmatkę i schował do kieszeni. Kiedy już kończył łatanie, zasypał ranę jakimś proszkiem i przykleił opatrunek, po czym zaaplikował Fieldsowi stimpaka. Widział je już kilka razy, ale nigdy nie miał okazji takowego dostać. Poczuł jak nabiera sił, jak jego organizm sam z siebie zaczyna łatać ranę.
- Musi odpoczywać. - wyjaśnił lekarz, a głos przejął dowódca.
- Spieprzyliście zasadzkę Najeźdzcom. - oznajmił. - Kiedy dotrzecie do Kryptopolis, przy bramie do miasta zapytajcie o sierżanta Starka. Powinien was wynagrodzić. Za jakieś kilka kilometrów czeka was drugi woźnica. My musimy iść.
Ból i nieprzyjemne uwieranie w klatce piersiowej stopniowo zanikało. Czasem nieco mocniej zapiekło kiedy doktor oczyszczał ranę czy wyjmował kulę, ale żadne z tych jakoś go bardzo nie wzruszyło - Dzięki - rzucił jeszcze do odchodzącego od niego medyka i sam podźwignął się do siadu głównie dzięki stimpakowi, który zadziałał na niego pobudzająco. Zaczął powoli kojarzyć fakty i to o czym rozmawiali ludzie wokół. Co nie zmienia faktu, że mentalnie czuł się jak wypluta guma do żucia. Miał jedynie nadzieję, że nikt nie przyjdzie do niego prawić mu jakiś morałów, cholernie nie miał na to ochoty. Humoru nie poprawiała mu nawet myśl, że już w jakiś sposób zbudowali podwaliny pod sojusz z tubylcami. Nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Przez całą trasę siedział w bryczce i tępo obserwował pustynne krajobrazy.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline