Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2016, 11:12   #25
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pełnia. Czas, kiedy niespokojne duchy ponownie dawały o sobie znać. Noc tłumionych na co dzień żądz. Arya bardzo wyraźnie odczuwała ich siłę. Własna skóra wydawała jej się jedyną rzeczą, która oddzielała jej duszę od czystego żywiołu nocy.
Obserwowała Ahaba, tak jak on jeszcze niedawno ją. Coś ewidentnie trapiło rewolwerowca. Nie budziła go jednak. Sny były ważne, każdy mógł nieść istotną lekcję. Szczególnie jeśli był nieprzyjemny. Czy to fizyczny lub psychiczny, ból potrafił mieć bardzo oczyszczający wpływ.
Drgnęła gdy Preacher wspomniał o tarociście. Mogło chodzić o kogoś innego niż ona, ale było to mało prawdopodobne. Jeśli rozumieć to słowo jako określenie profesji, a nie płci, wtedy zapewne myślał właśnie o niej.
Kiedy Ahab wstał wczesnym rankiem, obraz sytuacji w jego głowie był daleki od jasności. Sen nie przyniósł odpowiedzi. Wręcz przeciwnie. Odtworzył dawną rozmowę, pozostawiając go z dotychczasowymi rozterkami. Zbierając do drogi, zastanawiał się po raz kolejny czy to o Aryi mówił starzec. Powstawało pytanie co stałoby się gdyby teraz poszedł w swoją stronę. Albo ona. Może sam bóg cisnąłby w nich gromem i usmażył na miejscu. A potem zesłał na jakieś świętego męża natchnienie i kazał przekazać swoje słowo dalej. “I nie będziesz sprzeciwiać się przeznaczeniu. Albo ci usmażę dupę”. Tak mogłoby to brzmieć. Gdyby oczywiście, wbrew temu co mówili księżulkowie, bóg miał choć trochę poczucia humoru.
Możliwe też, że zdarzyłoby się tyle co nic. Z jakiegoś powodu nie chcieli tego sprawdzać. Mimo różnicy charakterów i trudnej przeszłości trzymali się wciąż razem. I było to co najmniej frapujące.
W czasie jak Coogan czyścił i oporządzał broń, ani myślał się spieszyć. Dla kogoś innego dwa colty mogły być “tylko” skutecznym narzędziem do zabijania. On czuł z nimi autentyczną więź. Coś mu mówiło, że jeśli będzie się z nimi właściwie obchodzić, w jakiś pokrętny sposób mu to odpłacą. Po dwóch kwadransach skończył. Byli gotowi do drogi.
Idąc z powrotem, zatrzymali się na chwilę przy strumieniu. Po dzikich zwierzętach pozostały tu jedynie odciski dziesiątek łap. Arya przemyła się w lodowatej wodzie. Potem podkreśliła usta czerwonym kolorem. Choć uchodziła za surową i nieokrzesaną, to pod pewnym względami pozostawała typowo kobieca. Może jej stosunek do puzderka z kosmetykami nie był tak nabożny co Ahaba wobec broni. Wciąż jednak unikała niedbałego wizerunku, nawet pośród dzikich terenów.
Kiedy mijali cmentarz, poczuła nagły impuls. Nie wiedzieli czego się spodziewać, a te nowo wykopane groby nie dodawały otuchy. Pogłaskała w kieszeni fakturę kart. Poczułaby się lepiej gdyby cokolwiek jej teraz zasugerowały. Nie szliby wtedy aż tak na ślepo. Wykonała najprostszą wróżbę. Skupiając się na postaci towarzysza, wyciągnęła losową kartę, spojrzała na nią i schowała z powrotem.


Każde miasto posiadało swój charakter. Istniały duże aglomeracje, które tętniły życiem i gdzie stale sprowadzano się z mniejszych osad. Kiedy istniało jeszcze konsorcjum Oswaldów, pociągi cały czas kursowały do takich miejsc. To w nich handlowano każdym towarem, nawet ludźmi. Tam właśnie zapadały kuluarowe, polityczne decyzje. O wiele więcej społeczności mieściło się w odosobnionych punktach, gdzie migracja nie była tak zauważalna. Mowa tu o raczej zamkniętych wspólnotach z całym asortymentem win i grzechów, o których nikt nie miał się dowiedzieć.
No i były dziury pokroju Wildstar. Parszywe nory, które mroziły swoją atmosferą nawet w pełnym słońcu.
Po obu stronach głównej alei przycupnęły chylące się do siebie domki. Wyglądały jak dzieło kogoś, kto teoretycznie słyszał o budownictwie, ale praktykę łączył ze spożyciem wody ognistej. Część z nich nie nadawało się nawet do mieszkania. Bardziej przypominały większe budy albo komórki na narzędzia. Przy korytach z wodą stały wychudzone chabety. Gdzieś przebiegło stado wyliniałych psów, wyszarpujących między sobą jakieś ścierwo.
Po drodze rozpoznali kilka lepiej uposażonych miejsc. Przysadzisty dwupiętrowiec należał do lokalnego grabarza. Jak na ironię w jego pobliżu stała apteka. Nie zabrakło klasycznego saloonu, lecz nawet tam panowała nienaturalna dla takiego miejsca cisza. Droga prowadziła dalej na środek miasta. Dwójka spodziewała się ujrzeć tam ratusz. Nie było go tu jednak. A przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego słowa.
Meteoryt liczył sobie siedemdziesiąt jardów średnicy. Znajdował się w kraterze pełnym żwiru i małych odłamków skały. Na całej jego powierzchni widniały mocne pęknięcia, spod których mieniły się światłem jaskrawe żyłki. Można było odnieść wrażenie że formacja wydaje niski dźwięk, zauważalny na samej granicy słyszenia. Strzelec i tarocistka obeszli całość dookoła. Wracając do punktu wyjścia, naliczyli razem trzy tunele. Kiedy jednak podeszli bliżej ogromnej skały, stało się coś osobliwego. Ich głowy zaatakował ćmiący ból. Z każdym krokiem stawał się coraz bardziej dotkliwy. Jeszcze jeden, a niechybnie straciliby przytomność.
 
Caleb jest offline