Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2016, 00:11   #24
Mivnova
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Cela Alreuny - Miasto Feniksa. Poranek

Salvador śnił dwa sny. W pierwszym wrócił do domu, którego nigdy nie miał, ale całkiem mu się podobał w wersji, jaką sprezentowała podświadomość. Posiadał gustowne meble, drewnianą podłogę i mnóstwo tej przedwojennej elektroniki, z której się nie korzysta, ale na którą zaciąga się kredyty, bo wszyscy tak robią. Miał obrazy Daliego w eleganckich antyramach i biblioteczkę. Nie widział jej, ale był pewny, że ją ma. W biblioteczce musieli się znaleźć Elliot, Szekspir i być może Yeats. Z tego ostatniego był gotów zrezygnować.

Wrócił zmęczony po pracy, odwiesił płaszcz. Salvador nie wiedział, na czym polegała we śnie jego praca, lecz musiała być stresująca, odpowiedzialna i według wszelkich prawideł - mało ambitna, a dobra zarobkowo. Odłożył klucze od samochodu w przedpokoju i niemal biegiem rzucił się do kuchni, bowiem wiedział, tak jak wie się tylko w snach, że spodziewać się może tam czegoś ważnego, czegoś ekscytującego jak bożonarodzeniowy prezent, gdy ma się siedem lat. Może szczeniaczka. Albo roweru.

CzegoÅ› dobrego.

W kuchni czekała na niego kobieta, jasnowłosa, w białym kitlu, o zgrabnych nogach. Przygotowywała posiłek, nucąc coś pod nosem. Rozpoznał ją, zanim się jeszcze odwróciła. Nawet nie musiał czytać lekarskiej plakietki przyczepionej na lewej piersi.

Alreuna. Jego żona.

Alreuna była w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęła się na jego widok, obróciła i zalotnie cmoknęła powietrze. Usiadła na blacie, na którym stała patera z owocami i rozchyliła nogi, ukazując zaróżowione, gładko ogolone łono. Bez słowa.

Drugiego snu nie pamiętał. I dobrze. Pierwszy w zupełności wystarczył.

Kiedy otworzył oczy, Alreuna spróbowała rozbić mu głowę. Cios lagi ukłuł go w bark najpierw tępym, rozlanym bólem, a później punktowym, w kości. Salvador czuł, jak struktura jego ciała została naruszona. Gonitwa myśli, z którą psionicy stale muszą sobie radzić, ustąpiła na raz, wyparta przez pustkę w głowie.

Drugiego ciosu nie miał zamiaru przyjmować. Pierwszy w zupełności wystarczył.

- Zwariowałaś?! - wrzasnął ze szczerą pretensją, szczerząc oczy ze zdumienia. Skoczył do tyłu, uderzył plecami o ścianę celi i podniósł się na nogi, oparłszy o nią ciężar ciała. Wystawił przed siebie ręce w pokojowym geście. Nie wiedzieć czemu, jego organizm nie reagował w tej sytuacji tak, jak zwykł na zagrożenia, nie wpompowal adrenaliny i nie kazał się bronić agresywnym atakiem. Salvador czuł się jakoś dziwnie… bezbronny. Nawet jego moc nie wydawała się w tej chwili w zasięgu. I, jak sam ze zdumieniem stwierdził, nie chciał zrobić krzywdy Alreunie. Nie tak naprawdę.
- JEZU! CHRYSTE! Jezu-kurwa-chryste! Chcesz mnie zabić?! Po tym, co dla ciebie zrobiłem?! Ty głupia cipo! Ty niewdzięczna, głupia cipo!

Z oczu kobiety popłynęły łzy. Teraz... dopiero teraz puściły jej nerwy. Stała przed Salvadorem w podartych rajstopach, strzępach kitla, które nijak nie ukrywały krągłych, posiniaczonych piersi ze śladami ugryzień mężczyzny. Spódnica, bluzka i bielizna kobiety już dawno były tylko wspomnieniem.
- Krzywdziłeś mnie! - zamierzyła się i walnęła mężczyznę w ramię - drugie na szczęście.
- Gwałciłeś! - znów walnęła na odlew, tym razem trafiając w aluminiową rurę nad posłaniem.
- Jesteś potworem! - krzyczała i szlochała jednocześnie. Uniosła kij i zamierzyła się ponownie, tym razem szykując do uderzenia, w które włoży całą siłę.

Nasza pierwsza małżeńska kłótnia, pomyślał przelotnie Salvador. Piękna jesteś, kiedy chcesz mnie zabić. Ale piękniejsza, gdy to ja zabijam ciebie. Spróbował do tego znaleźć jakiś pasujący dwuwers z poezji staroangielskiej - nie udało mu się.

A więc jednak była człowiekiem. Była kobietą. Miała granice, dało się je przekroczyć. Salvador nie potrafił wyjść z podziwu hartu ducha Alreuny, już od pierwszego momentu stała się obiecującym nabytkiem, potencjalnie silnym sprzymierzeńcem, asem, którego należało upchać do rękawa, a seks z nią był tak przyjemnie odmienny od seksu ze zblazowanymi psioniczkami - Salvador nawet myślał nad tym, czy po kryjomu nie zacząć dawkować jej Lekarstwa, wszak postawiła już pierwszy krok ku standardowym próbom; to dopiero byłaby zabawa, wyhodować psionika tuż pod nosem Marco.

Teraz jednakże niezniszczalna pani doktor wybuchła, po ludzku, a to znaczyło, że czekały ich tylko dwa możliwe scenariusze.

Pierwszy: Alreuna się załamie. Dopadnie ją melancholia, zobojętnieje, nie wytrzyma presji i zrobi sobie krzywdę lub wręcz przeciwnie - trauma zostawi w niej niekontrolowaną agresję i dwubiegunowość, zacznie przypominać niemające dokąd uciec zwierzątko. Wówczas stanie się zbędna, sprawdzi się co najwyżej w tym, do czego pozornie chciał ją wykorzystać. Jako lalka do pieprzenia. Co w sumie nie było straszne, tylko żal brał go na myśl o zmarnotrawieniu pierwszej od dawna szansy… na co? To się okaże.

Drugi: pozbiera się w sobie i z nienawiści do Salvadora stworzy katalizator. Przy odrobinie szczęścia dorwie ją syndrom sztokholmski, w mniej przyjemnej wersji wbije Salvadorowi nóż w plecy przy pierwszej nadarzającej się okazji. Bez znaczenia. Do tego czasu powinien już otrzymać to, co planował.

Reasumując, Salvador albo zniszczy Alreunę natychmiast, albo ją od siebie uzależni i pozwoli, by go nienawidziła, wyssie ją wolno. Faktycznie, równie dobrze mogliby zostać małżeństwem.

Teraz, na tyle, na ile znał ludzką psychikę, powinien pozwolić jej rozładować napięcie. Nie podrażniać jeszcze bardziej, dać jej się zmęczyć, wypłakać, stawić co najwyżej bierny opór, pozwolić się bić i dopiero porozmawiać, kiedy będzie miała psychiczne zejście. Ciągle walczyć nie mogła - powinna w końcu, jak mniemał, paść na kolana, spuścić głowę i cicho chlipać. Wtedy mógłby ją objąć ramieniem, czy coś, poklepać po plecach w groteskowej, ale jakże realnej scenie - gwałciciel pocieszyciel, jedyne oparcie.

Salvador jednakże nie słynął z empatii. I nie miał czasu na bzdury. Poza tym nie lubił, gdy ktoś podnosił na niego rękę.
- Potwór? - szczeknął. - Nie widziałaś jeszcze potworów!
Gdy brała zamach, skoczył ku niej zdradziecko i szybko, złapał za przeguby rąk. Koniec końców miał fizyczną i psychiczną przewagę w walce. Spróbował okręcić kobietę wokół jej własnej osi, założywszy przedramię na jej szyję - i dusić tak długo, aż nie zwolni chwytu z pałki.
- Gdybym nie zrobił tego, co zrobiłem, nabraliby podejrzeń, idiotko - syknął przez zęby. Nie miał zamiaru wszystkiego tłumaczyć, brakowało mu do tego cierpliwości. Nie chciało mu się dawać wywodu, kim jest Kruk, co potrafi i na czym polega mącenie jego telepatycznego skanowania skrajnymi emocjami. Nie miał też zamiaru tłumaczyć, że jak na standardy Miasta Feniksa, nie stało się jeszcze nic strasznego. Zrozumie albo zdechnie. Ostatecznie nie potrzebował idiotki. Nie potrzebował kobiety, która jest słaba.

Tylko jej dzieci.

Gdy tak się szarpali, przypomniał ją sobie z brzuchem i rozchylonymi nogami ze snu, w kiczowatej porno wersji lekarskiego kitla, który kończy się akurat w takim miejscu, by odsłaniać sedno kobiecego ciała przy najmniejszym ruchu nóg czy podczas skrętu bioder. Gdyby podobne określenie w ogóle dało się zastosować wobec Salvadora, to chyba mógłby powiedzieć… że się zakochał.

Jednego nie wziął pod uwagę - pani doktor w bazie wojskowej musiała przejść przynajmniej skrócone szkolenie z samoobrony. Kobieta zręcznie wywinęła się z uścisku Salvadora. Co prawda, musiała puścić kij, ale była swobodna. Odskoczyła i spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Co z generałem? - zapytała.
- Nie żyje - odpowiedział tak, jak gdyby podawał informację o opóźnieniu pociągu. Odstąpił krok w bok, poza zasięg rąk pani doktor. Kij odrzucił w kąt. Oblizał wargi. Podobało mu się to, jak Alreuna stawia opór. Nie podobało mu się, że wygrała tę rundę. - Moja kolej: dokąd lecieliście helikopterem? Znasz poza Edenem inne miasta?

Informacja na temat Daio wydawała się wstrząsnąć kobietą. Stała chwilę, bez ruchu, wpatrując się w Salvadora jakby mówił w obcym języku.
- To poufne informacje. - odpowiedziała sucho. - Co ze mną zrobisz?
Salvador zagotował się ze wściekłości. Ostygł i znów się zagotował.
- To poufna informacja - przedrzeźnił kobietę, nie kryjąc złości. Ruszył do wyjścia, miał w końcu robić tego dnia za przewodnika, już był spóźniony. - Quid pro quo, moja Clarice. Wrócę wieczorem. Do tego czasu, mam szczerą nadzieję, pewne rzeczy przestaną być poufne. Zrozum swoją sytuację, oceń szanse. Nie jesteś już w Edenie.
 
Mivnova jest offline