Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2016, 17:37   #28
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ahab spojrzał na mężczyzn bez cienia złości czy gniewu. A potem do głosu doszły rewolwery. Dudnienie. Jedno za drugim. Grożenie mu to jedno. Grożenie Aryi to drugie. Peacemaker zaczął pluć ogniem. Pierwszy na cel był ten ze strzelbą, potem reszta. Rewolwerowiec był szybki. Cholernie szybki i celny. *

Minął ułamek sekundy. Jeszcze mgnienie oka temu zdawało się, że Ahab stoi spokojnie. Jego ręce poruszyły się więcej niż błyskawicznie. Wyszarpnął obywa colty i natychmiast wymierzył w mężczyznę ze strzelbą. Pocisk “czterdziestka” przeszył jego czaszkę, która odskoczyła pod mocnym kątem. Drugi próbował chwycić za swoją strzelbę, ale miał równie mało szans. Kula utknęła w jego klatce piersiowej - poleciał z impetem na wodopój i w nim dokonał żywota. Wąsacz w tym czasie skończył za podest, na który wozy wyładowywały towary i na odwrót. Należał do samego właściciela saloonu, ponieważ stały na nim liczne butelki oraz puste beczki po winie. Ahab usłyszał szczęk broni. Tamten wychylił się zza towarów i wystrzelił raz między dwójkę. W miejscu gdzie niezręcznie wycelował, wzniósł się spory tuman piachu. Rewolwerowiec zdążył rozpoznać broń. Karabinek Maynarda. Kaliber pięćdziesiąt dwa. Gdyby facet nie spudłował, z Ahaba lub tarocistki zostałyby ochłapy.

To było jednak ostatnie uchybienie. Arya siegnęła po kartę Kapłanki i stanęła za plecami Ahaba, dotykając jego pleców, by ochronna strefa tarczy objęła oboje wędrowców. Spojrzała ze spokojem na rewolwerowca. Nie potrzebował jej pomocy w ofensywie, postanowiła więc zająć się obroną.*
Kapłanka. To karta, która już raz uratowała im życie. Tylko dzięki niej przetrwali burzę, przez co zamiast trafić w objęcia Pustki wylądowali… no właśnie gdzie? W okolice miasta, gdzie witano ludzi uliczną strzelaniną.
Poczuła ciepło rozlewające się po całym ciele. Wiedziała, że kompan doświadcza tego samego.
Rewolwerowiec szybko zmierzył odległość jaka ich dzieliła. Dziesięć metrów to nie duża odległość. W każdym bębenku miał jeszcze po pięć naboi. Ruszył więc do przodu i co każdy krok, a więc przynajmniej metr, oddawał strzał. Kolejny i kolejny aż w końcu znalazł się tuż przy platformie, którą przeskoczył strzelając kolesiowi w łeb. Jedna i ostatnia kula. Powinna wystarczyć.

Ciągły ostrzał praktycznie uniemożliwiał oponentowi aby wychylić się choć na chwilę.
Arya biegła tuż za towarzyszem. Przy obecnej sytuacji mogła już tylko dociskać dłoń do jego pleców. To musiało wystarczyć. Wróg pozostał za osłoną do momentu, jak Ahab był tuż obok niego. W tym samym momencie zerwał się na równe nogi i kopnął beczkę przed sobą. Antał potoczył się po piasku. Preacher zmuszony był skoczyć nad nim, lecz tym samym przerwał ostrzał. Sam kontener uderzył w tarocistkę, która zatrzymała jego pęd własnym ciałem. Dopiero teraz herszt odpowiedział ogniem. Jego broń bezlitośnie pluła ogniem. Tym razem nie chybił.
Mimo tego naboje zdawały się w ostatnim momencie zmieniać trajektorię, jakby odbijane od niewidzialnej ściany. Smagały jedynie kamizelkę strzelca. Natomiast żaden nie trafił bezpośrednio w niego.
- Diabelskie sztuczki! - wyjęczał wąsacz.
Kiedy tylko Ahab wylądował z powrotem na ziemi, nakierował z powrotem broń na przeciwnika. Ostatni pocisk ugodził go prosto w serce. Rewolwerowiec i tym razem miał szczęście. Lufa Colta nie przestała jeszcze dymić jak poczuł ustępowanie zaklęcia.

Prawie. Prawie robi różnicę. Ahab uśmiechnął się tylko stojąc nad zwłokami. Serce jeszcze mu waliło, bo wiedział że nie wiele brakowało. Zwykłe szczęście, w właściwie to ona. Jej magia. Nie chciał tego głośno przyznać, ale wiedział że to dzięki niej żyje. Spojrzał na Tarocistkę. Podał jej rękę, jeśli upadła.
- Dzięki. Żyję dzięki Tobie - przyznał to niechętnie dodając - To co napijemy się po jednym?
Gdy to mówił zaczął zmieniać bębenki w rewolwerach.

Klęczała na ziemi, dysząc ciężko. Po chwili oszczędnym ruchem schowała kartę do talii. Nie przyjęła dłoni Ahaba. Wstała o własnych siłach.
- Mogłeś nas nie narażać. - rzekła bez pretensji w głosie, po prostu stwierdzając suchy fakt. Obejrzała się na kota.

Zwierzak wyszedł spomiędzy tumanów kurzu. Nie wyglądał na przejętego. Z gracją polizał jedną z łap i spojrzał ciekawie na Aryę, jakby chciał powiedzieć “co teraz?”. Otrzepała ubranie i ruszyła w kierunku wejścia do saloonu.

- Chodźmy - powiedziała nie wiadomo czy do kota, czy do Ahaba. Nie musiała się oglądać jeśli chodziło o tego pierwszego. Słyszała delikatny chód tuż za sobą.

Ahab skończył już przeładowywać broń, więc schował ją do kabur. Ruszył w milczeniu za Iskrą. Miała rację, ale wiedział też że, postąpił najlepiej jak mógł. Gdyby odpuścił i tak by doszło do konfrontacji. Taki typ ludzi. Myślą że są silni w grupie. Byli w błędzie. Byli martwi. Przeszedł na ich podziurawionymi ciałami. Jeszcze niedawno buńczuczni goście leżeli teraz z twarzami zastygłymi w obrazie zdumienia. Powinni byli uważniej dobierać słowa.

Odchylili wahadłowe drzwi i wkroczyli w mrok lokalu. Przy zakurzonych stolikach nie było nikogo. Na paru z nich wciąż stały szklanki z parszywą whiskey, a raczej czymś co za nią uchodziło. Przy sklepieniu ze skośnych belek wisiały dwa stare żyrandole, z których rdza odchodziła już całymi płatami. Dalej, w głębi pomieszczenia ciągnął się drewniany kontuar. Tuż za nim powieszono na ścianie lustro na którym obudowano półki z butelkami. Wybór trunków był co najmniej oszczędny.
Nie szło wejść tutaj niepostrzeżenie. Deski podłogi skrzypiały donośnie i odbijały każdy krok. Dwójka była w połowie długości lokalu, gdy zza baru wyprysnął niski, łysiejący człowieczek. Miał na sobie płócienne spodnie, szary podkoszulek i naciągnięte nań szelki.
- Coście najlepszego zrobili? - zakrył twarz w dłoniach - Teraz zabiją nas wszystkich!

Ahab podszedł spokojnie do baru. Nie spieszył się. Usiadł przy nim zajmując jakieś krzesło.

- Kto niby? - zapytał lodowatym głosem.

Duża butelka burbona uderzyła o drewno. Właściciel nalał sobie pełną szklankę. Przechylił ją. Płyn zniknął w jego przepastnym gardle w przeciągu chwili. Po wszystkim nawet się nie skrzywił, tylko otarł rękawem usta i beknął.
- Co to za pytanie człowieku. Selma i jej ludzie przerobią nam dupska na wołowinę.
Szklanica znów się napełniła.
- Znaczy się, jestem wdzięczny za dobre chęci i w ogóle. Ale choć zapewne myśleliście inaczej, wcale nie pomogliście.

Znali tę śpiewkę oboje. Znali i nie obawiali się jej. Po prostu będzie więcej trupów.

Tarocistka sunęła niczym cień za rewolwerowcem, przyglądając się lokalowi spod spuszczonych do połowy powiek, jakby brodziłą we śnie. Jej ruchy były jednak precyzyjne. Usiadła na stołku obok Ahaba, odwracając się do niego bardziej plecami niż bokiem. Ubezpieczali się. Jak zwykle. Arya delikatnie poklepała udo, spoglądając na kota. Ów minął jej stołek i jednym susem wskoczył na kontuar. Przeszedł po nim, tylko delikatnie muskając kobietę ogonem. Typowe. Będzie udawał że ją ignoruje, ale nie dopuści aby ignorowano jego. Te zwierzęta już tak miały.

Ahab wziął butelkę i nalał sobie samemu trunku. Słuchał uważnie słów mężczyzny. Nie robiły na nim wrażenia. Zawsze, w każdym jednym mieście, jest jedna osoba która trzęsie nim. Selma. Kobieta. Brzmiało ciekawie. Twarz jednak pozostała kamienna

- Poczekaj... - gospodarz powstrzymał Ahaba gestem dłoni i spojrzał również na Aryę - ...cie.
Sięgnął pod ladę. Przez chwilę wydobywał się stamtąd dźwięk uderzających o siebie butelek. Wreszcie wyciągnął zakurzony flakon o nazwie “Black Turkey”.

- Mój najlepszy trunek. Pięćdziesiąt procent żyta. Chowane przez dwa lata w palonej beczce. Skoro mamy zginąć, niech to będzie po dobrej whiskey.
Zalał szklanki, podał gościom. Tym razem również spożył swoją dawkę bardzo
szybko. Ahab spojrzał na niego.

- Skąd ta Selma jest ? - zapytał barmana - Kim jest? - padło drugie pytanie

- To szeryf tego miasta, choć osobiście nazwałbym ją katem. A tak! I nie boję się tego powiedzieć! - najwidoczniej rausz zaczął już działać - To miejscowa choć przez parę lat walczyła z czerwonymi na wojnie. Pewnie dlatego suka ma się za tak twardą.

Jak przed chwilą wykazywał buńczuczną postawę, w tym momencie barman z powrotem oklapł na stołek. W jego oczach zajaśniały iskry łez.
- Już nie mam siły - wybełkotał do siebie.

W oczach Aryi pojawił się znajomy błysk. Pewnie to po części dzięki niemu zyskała pseudonim Iskry. Przeciwnik został wybrany. Widziała to po sposobie, w jaki Ahab patrzył na barmana, jak poruszał palcami, którymi obejmował szklankę. Chciał zatańczyć z tą Selmą. Kto wie, może w końcu znajdzie godną siebie kochankę? Tarocistka zmarszczyła lekko brwi, zdziwiona własnym pędem myśli. Sięgnęła po szklankę i również wychyliła jej zawartość, nawet nie dziękując
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline