Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2016, 13:47   #4
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wreszcie nadchodzi ten czas. Wracasz do domu z tej cholernej wojny, która gówno cię obchodzi.

Twój samolot ląduje na lotnisku. Ale nie taki zwykły Ryanair czy inny tani przewoźnik. Masz wrażenie, że Charon wiezie cię pod prąd Styksu. Wysiadasz w moro z samolotu moro. Wojskowy transport. Przesyłka doręczona na chwałę Królowej.

Czujesz na twarzy chłodny powiew powietrza. Przechodzi cię dreszcz, bo tak, kurwa długo należało tolerować upały, że twoje ciało zapomniało co to chłód. Schodząc po schodkach do drugiego środka transportu przyglądasz się krajowi. Własnemu krajowi. Cieszysz się, że jesteś w domu, ale...

Przez okna autobusu uświadamiasz sobie, że w porównaniu z Afganistanem, Wielka Brytania to oaza bezpieczeństwa, w której nic złego się nie dzieje. Raj zapomniany. Raj utracony, ale...

Przechodzisz pośród tych wszystkich ludzi. Czujesz obrzydzenie i jakieś irracjonalne poczucie niepokoju. Rozum podpowiada, że nie ma się czego bać, ale odruchy każą ci wydostać się stąd. Natychmiast. Natychmiast albo jeszcze szybciej. To idealny cel dla terrorysty samobójcy.
Zmuszasz się do spokojnego chodu i uśmiechów, choć zimny pot zaczyna spływać ci po plecach. Każda sekunda jest torturą.

W końcu wsiadasz do taksówki i każesz wieźć się do domu. Kolej i autobusy odpychają cię tak bardzo, że cena nie gra roli. Wolisz być na małej przestrzeni z małą ilością osób niż na dużej z tłumem. Wiesz, że tłum ma w sobie coś niekontrolowanego w każdym punkcie widzenia.

Przyglądasz się twarzy taksówkarza odbijanej przez wsteczne lusterko. Zapamiętujesz numer licencji niejakiego Billa Winsleta. Śledzisz każdy jego ruch, jakby za chwilę miał sięgnąć pod grubą kurtkę.
Wiesz, że to absurd, ale nie potrafisz nad nim zapanować, ale uśmiechasz się blado do jego paplaniny. Tyle możesz zrobić.

Przed twoimi oczami okolica się zmienia w coraz bardziej znajomą. Rozpoznajesz w końcu przemierzane niegdyś ulice i masz wrażenie, że to było w zupełnie innym życiu. Całe wieki temu.
Wszystko staje się znajome, ale...

Widzisz, że stąd trafisz już na piechotę, lecz nie ruszasz się. Patrzysz jak stara pani Hoover wyprowadza na spacer ledwie powłóczącego nogami Eda. Ten wredny jamnik, który kiedyś capnął cię w kostkę nadal żyje.
Nieco dalej pan Roth otwierał właśnie sklep. Pomimo wczesnej pory widzisz coraz więcej znanych sobie twarzy.

Wiesz już, że jesteś w domu, ale... coś jest nie tak. Uzmysławiasz sobie, że czujesz to od początku. Wszystko takie samo, a jednak zupełnie inne. Coś uwiera jak drzazga w dupie, choć nie potrafisz powiedzieć co. Po dłuższej chwili dochodzisz do wniosku, że to nie świat się zmienił, tylko ty. To ty patrzysz na świat i choć widzisz dokładnie to samo, co dawniej, odbierasz to w nieco odmienny sposób.

Wojna cię zepsuła jak drewnianego żołnierzyka. Kurwa mać.
Opadasz na siedzenie i już rozumiesz stwierdzenia kolegów po fachu. Nigdy nie wrócisz do domu. Oddasz wszystko, by tego nie rozumieć.
Rozumiesz też tych, którzy w środku nocy strzelają sobie w łeb, bo też masz na to ochotę. To znacznie prostsze niż radzenie sobie z tym wszystkim. Znajomy ciężar broni, pociągnięcie za spust częstsze niż trzymanie długopisu. Wystarczy zrobić to, co przez ostatnie, długie miesiące.

Przeklinasz w myślach tego cholernego herosa. Powinien pozwolić ci umrzeć w tym piekle. Teraz musisz żyć. Musisz choćby po to, by się zesrać próbując spłacić dług. Wiesz, że cała kompania siedzi dalej w tym pierdolonym piekle i zazdrości ci powrotu. Wiesz, że potem dochodzi do głosu sumienie przypominające dlaczego to nie oni. Wtedy czują się jeszcze gorzej, że wykazali się takim egoizmem, ale też lepiej, bo...

Mrugasz szybko, by odpędzić myśli odwodzące od celu misji. Być może jesteś jedyną osobą, która zdoła choćby spróbować odwdzięczyć się Frankowi. Dlatego wiesz co należy zrobić od razu po powrocie do domu. Zadzwonić do Elen Gilmour z Liverpoolu.
Wiesz, że nie zastąpisz ojca małej Jenny, ale wiesz też, że nie możesz zostawić jej samej. Bo właśnie w tej chwili twój osobisty bohater, Jimmy, właśnie w tym aspekcie potrzebuje twojej pomocy.

Więc chowasz do portfela kulę z własnym imieniem, wydrapanym nożem, na łusce. Ona musi poczekać.
Czujesz, że starasz się płynąć jak najszybciej, ale otacza cię smoła. Ledwie się ruszasz, ale płyniesz dalej. Bo twój kumpel potrzebuje właśnie twojej pomocy bardziej niż kiedykolwiek.

Zagryzasz zęby i płyniesz w lepkim gównie.




Wszedł do łazienki szybko i cicho. Jakby dowodził całym oddziałem szturmowym mającym odbić przetrzymywanych zakładników.

Lewo. Czysto. Błyskawiczny zwrot. Prawo. Czysto.

Wzrok jakby zespawany z bronią prześlizgiwał się po pomieszczeniu szukając śladów bytności. Opuścił broń dopiero wtedy, gdy upewnił się, iż nikogo w środku nie ma.
Nie zakręcił kranu. Byłby to szkolny błąd. Wydawanie odgłosów podobnie jak ich tłumienie dość jednoznacznie wskazywało pozycję przeciwnika.

Prócz wody lecącej z niewiadomego powodu nie znalazł zupełnie nic niezwykłego. W jakiś sposób intruz musiał wydostać się z łazienki nim Erick do niej dotarł. Ruszył więc na obchód domu. Wiele dałby w tej chwili za noktowizor, ale musiało mu wystarczyć kilka sztuczek.

Upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu zamknął oczy na kilkadziesiąt sekund, nasłuchując. Żadnych odgłosów prócz lecącej wody.
Kiedy już otworzył oczy, widział całkiem wyraźnie. Źrenice przystosowały się częściowo do ograniczonej ilości światła, choć nadal wolał polegać na własnych pręcikach w gałkach ocznych alarmujących o występowaniu ruchu na pograniczu widoczności.

Ruszył dalej, zespalając wzrok z bronią. Nie dostrzegł niczego niezwykłego. Żadnej obecności w domu. Wszystko było jak należy.
Wszedł do kuchni. Pusty kubek stał obok czajnika. Nie pamiętał, by go tam stawiał, ale może coś wczoraj odwróciło jego uwagę, postawił kubek i zajął się czymś innym. Być może.

Żadne pomieszczenie nie zdradzało śladów obecności intruza.
Szybko rozejrzał się, gdy wszedł do salonu. Czysto. Podszedł ostrożnie do stolika kawowego przed sofą. Tam dostrzegł niepasujący element. Album ze zdjęciami otwarty na miesiącu miodowym z Ann.
Pociągnął nosem kilkukrotnie. Coś wydzielało zapach podobny do zgnilizny. Choć nie był to zapach gnijącego mięsa. Ten rozpoznałby wszędzie. Podążając za intensywnością zapachu dotarł do kwiatów stojących w wazonie na stoliku.
Dałby sobie głowę uciąć, że jak kładł się spać, to wszystko było z nimi w porządku.

Wycofał się do garażu, ale tam również nie znajdowało się nic, co budziłoby jego podejrzenia. Szczególnie, iż drzwi były zamknięte jak należało. Mrugające diody sygnalizowały gotowość systemu do wszczęcia alarmu.
Sprawdził drzwi frontowe. Zamek nie sforsowany, czerwona dioda pulsowała w najlepsze. Wszystko wydawało się być tak, jak powinno być. A jednak nie było.

Musiał sprawdzić czy któreś okno nie jest otwarte.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline