Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2016, 10:48   #29
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wychylił szklankę jednym haustem. Widać było że, zaintrygowały go słowa barmana. Faktycznie trunek był niezły. Jeden z lepszych jakie pił w życiu. A pił sporo.
- Za ile tu będzie, jak myślisz? - zapytał się mężczyzny prosto z mostu.
- Daję jej kwadrans. Ale gdzie moje maniery, do kurwy nędzy. Jestem Malcolm - wyciągnął rękę najpierw do kobiety, potem do Ahaba - A wy coście właściwie za jedni? Nigdy nie widziałem żeby ktoś tak obsługiwał się bronią. Ty zaś - spojrzał na Aryę z pewną obawą - Znasz magię?
- Mhm - odpowiedziała Arya bez patrzenia na barmana. Nie fatygowała się nawet, by się przedstawić. Jeśli Ahab chciał zachowywać pozory kultury, sam to zrobi.
Nagle z piętra powyżej odezwało się tąpnięcie. Ktoś przeszedł nad nimi parę kroków.
- T-tato? Gdzie jesteś? - odezwał się słaby głos.
Barman rzucił ścierkę na kontuar i zakasał rękawy.
- Wybaczcie. Może mnie dziś podziurawią jak sito, ale z pewnych obowiązków nie rezygnuje się nigdy. Dopijcie to jeśli chcecie.
Nieco chwiejnym krokiem ruszył schodami na górę.
Rewolwerowiec spojrzał na Tarocitkę, ale odezwał się dopiero gdy Malcom zniknął na schodach.
- Co sądzisz? Przypadek czy jednak los nas tu skierował?
- Przecież wiesz - odparła lakonicznie, rozglądając się za kotem.
- Wiem - odparł spokojnie. Konfrontacja. Nie pragnął jej za wszelką cenę, ale maszyna ruszyła do przodu. Kości zostały rzucone, a kule poszły w ruch - Czekamy na Selmę, czy sami złożymy jej wizytę ? - zapytał. Chciał podjąć tą decyzję wspólnie.
- Wyjdźmy - zaproponowała, choć rzadko to robiła - Może ci ludzie nie zginą.
- Zgoda, ale trzymaj się za mną - rzekł pewnie.
Ruszył powoli. Z czujnością. Dłonie trzymał nisko. Mogło zrobić się gorąco, ale tarocistka miała rację. Nie mogli pozwolić by niewinni ucierpieli. Był tak skupiony, że nie zauważył jak Iskra wzdycha na jego opiekuńczość.
- Tym razem nie będę cię chronić, więc bądź czujny - ostrzegła. W dłoni miała naszykowaną już kartę Wieży.
Słońce stało już wysoko na niebie. Przebyli ledwie parę kroków, a ich twarze zlał już pot, zaś koszule przykleiły do ciał. Nie musieli długo iść, aby na horyzoncie wykwitła sylwetka w długim płaszczu. Przystanęli na wąskiej ścieżce między zagrodą dla bydła, a starą szopą.
Kobieta szła pewnym krokiem. W dłoni dzierżyła Spencera, a przy pasach nosiła dwa rewolwery marki Smith & Wesson. Długie, kruczoczarne włosy wypływały jej spod kapelusza. Miała kwadratową szczękę, co nadawało jej męskiego rysu. Mimo tego, była całkiem urodziwa.


Stanęli na przeciwko siebie. I tym razem to Ahab wyszedł naprzód. Jednak Iskra ani myślała oddawać mu całą inicjatywę. Nie byłaby sobą gdyby już wcześniej nie przygotowała jednej ze swoich kart.
Selma spojrzała za ich plecy na rozciągnięte w piasku trzy ciała. Nastąpiło kliknięcie, kobieta przeładowała karabin.
- To byli moi ludzie. Wykonywali swoje obowiązki - rzuciła raczej beznamiętnie - Nie wyglądacie na bandytów. Chcę wiedzieć dlaczego ich zabiliście.
Ahab widział wiele kobiet. Fakt, większość z nich to były zwykle dziwki. Ta jednak miała przy sobie broń. Ostra sztuka, tak się na takie mówiło. Nie robiło to jednak na Kaznodziei żadnego wrażenia. Słowa. Znowu tyle słów. Gdyby chciał, tamten człowiek którym był, po prostu by ją zastrzelił i poszedł się napić. Teraz jednak nie mógł tak zrobić.
- Sięgnęli po broń. A gdy ktoś to robi często ktoś ginie. Dziś padło na nich. Nie szukamy kłopotów. Chcemy tu się zatrzymać i odpocząć - rzekł łagodnym głosem.
- Mieli prawo użyć broni.
To był cały jej komentarz. Ruszyła dalej, jednak Ahab nie zauważył żadnych alarmujących gestów. Zazwyczaj każdego strzelca zdradzał tuż przed atakiem jakiś tik lub skurcz mięśni. Powiedzieć jednak że Selma wykazywała się spokojem to byłoby nadużyciem. Bardziej charakteryzowała ją dziwna obojętność.
Choć nigdy sama by tego nie przyznała, Arya ufała Ahabowi. Wiedząc, że kontroluje sytuację z nieznajomą, rozejrzała się - szukając śladów obstawy niejakiej Selmy. Kobieta nie wyglądała na głupią, by wychodzić samotnie naprzeciw dwójki nieznajomych, którzy zabili jej ludzi. Albo więc reszta jej szajki kryła się po kątach, albo... była kurewsko dobra.
Dopiero teraz zauważyła, że kilku mieszkańców wyszło na ganki swoich domów. Większość wciąż jednak chowała się wewnątrz. A zatem wokół mógł kryć się każdy. Nawet oddział wyszkolonych żołnierzy.
Selma minęła ich i podeszła do zastrzelonej trójki. Butem przewróciła jednego z nich na plecy i przechyliła głowę, dokładnie go oglądając. Zawróciła, znów pojawiając się w punkcie z którego przyszła. Przez chwilę stała nieruchomo, teraz odwrócona od Aryi oraz Ahaba.
- Hm - mruknęła tylko, odchodząc.
Czekał aż się oddali. Spokojnie bez nerwowych ruchów, ale cały czas mięśnie miał spięte. Wyraz jego twarzy mówił że nie ufa kobiecie. Rozglądał się też bacznie. Coś mu nie grało. Za łatwo poszło. Zbyt łatwo.
- Nie podoba mi się to - mruknął cicho do Iskry - Poszło za łatwo.
Skinęła głową. Czekała.
Szeryf podążała do samego końca drogi, po czym skręciła i zniknęła z oczu. Ludzie którzy odważyli się wyjść, nadal stali przed domami. Szare, ponure sylwetki. Trzymali się raczej własnych progów. Nikt nie podszedł bliżej.
- Co teraz? - zapytał. Konfrontacja nie nadeszła. Był zaskoczony. Lekko co najmniej - Może wrócimy do saloonu i weźmiemy pokój i odpoczniemy.
Tarocistka na chybił trafił wyciągnęła kartę z talii. Miła pokazać najbliższą przyszłość Rewolwerowca
Wciąż ta sama. Powinna była się domyślić. Poprzednia wróżba jeszcze nie doszła do skutku.
Przynajmniej kilku obywateli zauważyło jak wyciągała kartę. Spojrzała w ich kierunku. Na bladych, zmęczonych twarzach malował się przestrach połączony z ciekawością. Możliwe że pierwszy raz w życiu widzieli kogoś znającego tarota.
Wrócili do saloonu. Na parterze wciąż nikogo nie było. Dobrze było tu odetchnąć choć na chwilę. Półmrok dawał przyjemny chłód, a na blacie ciągle stała napoczęta butelka. Kot krążył wokół nóg Ayri, delikatnie je muskając swoim ciałem. Gdyby jednak zechciała się do niego nachylić, szybko uciekał na pobliskie krzesło i stamtąd ją obserwował.
Tym razem dwójka miała chwilę, aby lepiej przyjrzeć się temu miejscu. Dopiero teraz zauważyli wyblakły rysunek nad kontuarem. Przedstawiał dwóch wąsatych mężczyzn w średnim wieku. Mieli na sobie dziwnie skrojone marynarki oraz płaskie czapy. Stali przed kilkoma zabudowaniami, które w przyszłości miały zostać Wildstar. Można tak było sądzić po meteorycie znajdującym się między nimi.
Iskra spojrzała mw stronę pianina. Instrument stał w rogu pomieszczenia i zdążył pokryć się już grubą warstwą kurzu. Na podstawce wciąż spoczywał zeszyt z nutami. Poza tym zapisem, umieszczono również tekst piosenki.

To really live you must almost die
And it happened just that way with me
They took the gold and set me free
And I walked away from the hangin' tree


Preacher w tym czasie spojrzał za bar. Stały tu głównie butelki whiskey z kukurydzy, tanie piwo oraz skrzynka wina. Jednocześnie zauważył że wiele naczyń było pustych lub nalano do nich wody. Zupełnie jakby właściciel chciał zakryć niedostatki. Tymczasem on sam nie wracał, choć dało się słyszeć odgłos krzątaniny na górze.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-11-2016 o 14:47.
Caleb jest offline