Dzięki Enei udało mu się dotrzeć do Rotus i mieć możliwość zakończenia tej walki. A co z Rankorem którego mieli ocalić? Czy może nie było już dla niego nadziei? Zabić kompana aby ocalić życie. Zresztą nie swoje, ale wielu na których w przyszłości zastawi sidła Rotus jeśli uda się jej stąd wydostać. Decyzja była trudna lecz oczywista. Jedynie zupełne pokonanie Rotus pozwalało uratować coś z tej katastrofy którą sami wywołali.
Sądząc po minimalnej rezerwie mocy, wątpliwym było aby zostało mu dużo czasu. Z każdym krokiem czuł jak opuszczają go siły. Gdy upadnie, będzie to koniec. Braknie mu sił i mocy aby zmusić do czegoś jeszcze swoje wątłe ciało. Szczerze mówiąc to wątpił aby był w stanie utrzymać się przy życiu w obecnych warunkach, ale nie miało to już znaczenia.
Uniósł skanę nad głowę, kierując jej sztych w mostek Rankora. Resztkę posiadanej mocy ukierunkował w to ostatnie pchniecie. Kruche ciało jakby pociągnięte przez ciężką broń opadło na kolana obok pancerza jego przyjaciela i znieruchomiało. Telai ciągle kurczowo trzymał się skany i chyba tylko dzięki temu nie osunął się na posadzkę. A może po prostu ręce przymarzły mu do rękojeści? Nie był w stanie stwierdzić, coraz szybciej tracąc czucie w drętwiejącym ciele. Oczy tępo wbił w pancerz Rankora, czekając na koniec.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |