Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2016, 22:34   #11
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Jakiś czas temu
Sala audiencyjna pałacu Barona Von Bismarck tonęła w przyjemnym słonecznym świetle letniego popołudnia. Rezydencja znajdowała się na włościach pod Inupras, ogromnym metropleksem i zarazem stolicą tej zrujnowanej wojną planety.
Blask dnia wlewał się do środka przez wysokie i wąskie otwory, umieszczone po obu stronach ogromnego pomieszczenia. Podtrzymujące strop filary ukształtowano w smukłe kolumny i rozmieszczono względem okien w taki sposób, by nie hamować promieni słońca.
Ściany i kolumny pokrywały niezwykle bogate freski i malowidła opowiadające bujną historię rodu Von Bismarck.
Baron Bismarck przechadzał się po komnacie, przyglądając się po raz nie wiadomo który historii swego rodu. W smukłej dłoni trzymał duży kielich z rubinowym płynem. Wino, z jego własnej plantacji. Herman zastanawiał się, jak potoczą się losy jego rodu, gdy on już odejdzie? Spojrzał na portret swego ojca. Zamknął oczy. Pod powiekami, jak z majaków powróciły tamte sceny. Płomienie, krzyki, zapach krwi... gdzieś w oddali strzały. Otworzył oczy odpędzając wizję. Tak. Raz już prawie linia krwi się urwała. Ale był tu znów. Znów panował tutaj potomek rodu Von Bismarck.

Herman podszedł do wysokiego okna, wyjrzał na zewnątrz. Musiał na chwilę zmrużyć oczy przed panującym na zewnątrz blaskiem. Jak okiem sięgnąć zieleniły się na wzgórzach otaczających pałac rośliny winorośli. Wśród nich dostrzegał pracujące w pocie czoła postacie swoich poddanych.
Było trzeba tysiąca par rąk do pracy, by wyprodukować tak wspaniałe wino, jakim mógł się szczycić na wielu dostojnych dworach on, skromny Baron z planety o nijakim znaczeniu gospodarczym czy strategicznym. Wojna i stary książę D'Vriss o to zadbali.
Na wschodzie srebrzyła się w słońcu błękitna tafla jeziora, na którym pływały leniwie wypoczynkowe łodzie o smukłych białych żaglach. Gdy nie zajmował się jakimiś bezeceństwami, winem, hazardem lub kobietami, względnie wszystkim na raz, to właśnie tam Bruno odpoczywał. To była jego pasja. Wino i żegluga. Jeszcze kilka lat wcześniej... cóż... ale wtedy wszystko było inaczej...

Nie spodziewał się jednak, iż to wszystko miało się niebawem skończyć.
Pozbawiony błyskawicy grzmot przetoczył się przez błękitne, bezchmurne niebo. Baron spojrzał zaniepokojony w niebo.
Coś nadciągało, Herman czuł to w kościach. Niczym zimny cień coś wślizgiwało się w jego życie.

***

Wrócił do swej komnaty, by przywdziać odpowiedni na wieczorną ucztę strój. Do jego skromnego pałacyku zlatywały się regularnie najprzeróżniejsze wpływowe osoby. Stary książę D'Vriss kopnął już łaskawie w kalendarz, ale pozostawała jego żona, stara zasuszona jędza. Bruno musiał manewrować ostrożnie, by pozbawić ją jej bazy władzy, odciąć od wpływów... co nie było łatwe zważywszy na jego pozycję.
Po drodze spotkał swą małżonkę Lady Ilianę, wnuczkę po starym księciu D'Vriss.
Bruno zatrzymał się i uśmiechnął do dziewczyny. Była taka młoda. Niczym motyl zwiewna. Dlaczego przy niej czuł się taki stary?
Iliana Była niewysoka, liczyła najwyżej metr sześćdziesiąt, wyjątkowo szczupła, o długich, pięknie ukształtowanych ramionach i zgrabnych nogach.
Dziewczyna uniosła nieco głowę, lekko buńczucznie. Na jej niewinnej twarzy malowało się cierpienie i tęsknota, ale i skryty sprzeciw.
Regularne, szlachetne rysy, oczy w kształcie migdałów, których zewnętrzne kąciki skierowane były skośnie w górę, pod łukami idealnych ciemnych brwi, drobny nos i pełne usta, wszystko pokryte dyskretnym makijażem jedynie podkreślającym ciepłą i wrażliwą naturę dziewczyny. Stała tak, niepewna, jakby zamrożona między jednym krokiem a drugim. Tęskna by jej mąż okazał jej zainteresowanie i uczucie, którego tak pragnęła...
Miała na sobie klasycznie piękną bordową suknię z odkrytymi plecami i rozcięciem na nodze, w której wyglądała bardzo apetycznie, krągłe piersi odznaczały się wyraźnie pod cienkim materiałem, odkryte smukłe ramiona i złote włosy spływające na nagą jedwabistą skórę, dodawały jej efemeryczności. Okryta cienkim, błyszczącym nylonem zgrabna noga, wystawała spod sukni nęcąc jedwabną koronką pończoch.
- Wyglądasz cudownie - zawołał radośnie Baron. Wbrew sobie, dziewczyna uśmiechnęła się, poruszona ciepłem, jakiego odczuła w głosie męża.
Bruno, ubrany w czerń podszedł do małżonki, uniósł szarmanckim gestem jej delikatną dłoń do swych ust i złożył na jedwabnej skórze miękki pocałunek. - taka cudowna - wyszeptał, przyciskając dłoń kobiety do własnego serca a drugą ręką delikatnie pogładził po policzku małżonki. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptał, zbliżając swe usta do jej ucha. Dziewczyna zmrużyła oczy, wyraźnie nie pozostając bierna na czułe słowa i tkliwe gesty małżonka.
- Więc... wyjedźmy razem. proszę... - wyszeptała, bardziej błagalnym tonem niż zamierzała.
Bruno westchnął ciężko. - tak bardzo bym chciał skarbie. - szlachcic zwiesił głowę. - Ale wiesz dobrze, że mam zobowiązania... - Hermann spojrzał na dziewczynę, a w jego szarych niczym stal oczach gorzała nieludzka wręcz wola. - Już o tym rozmawialiśmy. Hrabia jest bardzo ważną osobą, a długi karciane należy zawsze płacić. Musisz to zrobić, dla dobra naszego domu. - rzekł lekko wibrującym głosem.
Dziewczyna wzdrygnęła się, jak spoliczkowana. Nie była w stanie skryć wyrazu obrzydzenia i poniżenia. - Zrobisz to dla nas, prawda? - przycisnął ją.
Iliana skinęła jedynie delikatnie głową, czując, jak gardło zaciska się jej a broda zaczyna lekko drżeć. - Zuch dziewczyna - pochwalił ją Hermann, głaszcząc czule. Jakby na to czekając dziewczyna przytuliła się do niego, czerpiąc z tej chwili bliskości siłę, by zrobić to co musiała uczynić. Tymczasem Baron skupił swą uwagę na służce. Stała jakieś dwa tuziny kroków w dół holu, i usilnie starała się wyglądać, jakby była zajęta usuwaniem kurzu z jednej z płaskorzeźb. Jej umysł ją jednak zdradzał, a Baron posłał jej drapieżny uśmiech.
- Wybacz kochanie, muszę się przygotować - przerwał błogą chwilę, tak bardzo potrzebną dziewczynie. Z trudem, Iliana odsunęła się od ukochanego, prostując się wyniośle i starając skryć łzy i uratować resztki godności.
Coś w sercu Barona skruszyło się, gdy spoglądał za odchodzącą młodą dziewczyną. Nienawidził się za to co jej czynił. Lecz... równocześnie nie potrafił inaczej. Ona była wrogiem... ona była D'Vriss. Na chwilę przed jego oczyma pojawiły się tamte sceny. Znów czuł zapach dymu w powietrzu, słyszał odgłosy strzał w oddali, i przed nim... na podłodze... nie, nie wolno było mu do tego wracać. Mężczyzna zacisnął z całej siły pięść. Poczuł, jak coś ciepłego spływa po jego palcach. Tak ona była wrogiem. Zasługiwała na to wszystko i na dużo więcej. Odgłos za nim, przywołał go do rzeczywistości. Służąca. Tak. pokaże tej starej jędzy jak Von Bismarckowie obchodzą się z szpiegami.

***

- Księżnej się to nie spodoba - rzekł jeden z szaro ubranych mężczyzn. Stali tak, niczym dwa bliźniacze szare ptaki po kostki w wodzie. Na niebie pojawiały się dopiero pierwsze nieśmiałe promienie słońca. Tu nad rozległym jeziorem nierozdzielnie panowała nieprzenikniona mgła. Niczym wata wygłuszając wszelkie odgłosy.
Dwaj agenci stali, robiąc niezadowolone miny i przyglądali się leżącemu w wodzie trupowi. - Bardzo się jej nie spodoba - powtórzył drugi.
Wiatr pomarszczył cienką warstwę czystej wody u ich stóp. - Cóż, ale jest i coś dobrego w tym - rzekł kwaśno pierwszy.
Trup kobiety u ich stóp leżał na plecach, zupełnie nagi. Ciało zatopione było jedynie w jednej trzeciej, także gładka tafla wody nie skrywała nic z makabrycznego odkrycia.
- Niby co - rzekł drugi, stawiając kołnierz płaszcza, pragnąc uchronić się od mokrego porannego chłodu.
Mokre, pozlepiane w strączki szare włosy unosiły się na gładkiej powierzchni jeziora. Niczym węże meduzy zdawały się wić i falować, choć to musiało być jedynie złudzenie, gdyż woda wydawała się być dziś wyjątkowo nieruchoma.
Kobieta miała uniesione ręce ku górze, jakby z kimś nadal walczyła. Jej skóra była biała, wręcz sino biała jak brzuch martwej ryby, i niezdrowo wzdęta prawie gąbkowata.
- No... - podjął pierwszy. - Tym razem znaleźliśmy agenta -
Jakiś mały krab wypełzł z dziury w miękkim podbrzuszu, i nie robiąc sobie nic z obserwatorów ruszył w górę ciała, by wpełznąć do lekko uchylonych ust topielicy. Kraby żerujące w pustych oczodołach zaroiły się, jakby oburzone na najście, jednak krab wędrowiec i z nich sobie nie robił nic. Bes trosko zabrał się za odkrajanie nabrzmiałego języka kawałek po kawałku i pożeranie go.
- Prawda, coś można wpisać w raport - przyznał pierwszy beznamiętnie.
Kolejny krab wypełzł z dziury w jamie brzusznej, pozostawiając licznych, rojących się tam i walczących nieustannie o każdy kęs miękkiego mięsa kolegów.
Ten jednak zatrzymał się na klatce piersiowej, pomiędzy piersiami zmarłej i bezczelnie przyglądał się dwojgu agentów.

***

W jego komnacie czekały na niego już dwie niewolnice, trzecia nadal spała jak się zdawało. Więcej nie zabrał ze sobą. Nie śmiał, jeśli miał być szczery. Księżna przywołała go do siebie. Nie wiedział dlaczego i to martwiło go. Ale przeczuwał, że coś... że stara jędza coś knuje. Coś konkretnego tym razem. Zabrał zatem jedynie te, by, cóż, dać jej lekkiego pstryczka w nos, ale by nie rozjuszyć starego smoka.
Na łoże padały właśnie pierwsze promienie słońca. Ich blask wydobył z mroku kobiecą sylwetkę. Choć częściowo przykryte jedwabną pościelą, ciało pogrążonej we śnie oferowało dość pokus, Baron Von Bismarck już prawie postanowił jeszcze trochę skosztować z tego owocu. Jednak przeczucie, jakie go nękało od jakiegoś czasu, nie pozwoliły na to. Kolejne westchnienie, a potem niespieszny ruch. Leżąca dotąd na boku, smagła piękność obróciła się na plecy. Przedtem mógł podziwiać doskonałą linię jej bioder i grzbietu, a także burzę lśniących czernią loków. Teraz patrzył na unoszące się w oddechu, idealnie krągłe piersi.
Po lewej łoża stała Sinana, miała duże, głęboko osadzone oczy, ciemniejsze niż najczarniejsza noc, uszminkowane karminowo usta i oliwkową cerę bez najdrobniejszej skazy. krój sukni podkreślał zmysłową sylwetkę i wszelkie miłe dla oka linie jej ciała. złote bransolety na przedramionach oraz zdobiący szyję łańcuch z lśniącym pysznie rubinem dodatkowo zdobiły jej ciało.
Po prawej stała Alia, miała Duże, podkreślone henną oczy, o tęczówkach tak ciemnych, że niemal czarnych. Starannie wyskubane brwi i długie rzęsy. Pełne wargi, pokryte zawsze karminową szminką. Wydatne kości policzkowe, oliwkowa cera, skóra gładka jak najdelikatniejszy jedwab.
Obie dziewczyny spuściły pokornie wzrok, czekając na rozkaz swego pana.

Baron Von Bismarck skinął na nie, by go przyodziały.
Hermann stał na środku salonu, podczas gdy dwie dziewczęta krążyły wokół, ubierając go w elegancki czarno-złoty struj. Trzecia, siedząc nadal naga na łożu, grała na harfie, by swym śpiewem i słodką muzyką umilić swemu panu czas.
Sinana wręczyła swemu panu kolejny kielich wina. Spoglądając na wdzięcznie prężącej się podczas gry dziewczyny, Bruno nabrał łyk wina w swe usta.
Lecz coś było nie tak. Kropla potu spływała po czole Sinany. Alia zaciskała usta, a trzecia wpatrywała się z lękiem w wino.
Hermann splunął trunkiem, nagle uświadamiając sobie, co jest tego przyczyną. Pokręcił z niezadowoleniem głową i spojrzał z malującym się na twarzy rozczarowaniem na dziewczyny. - Dlaczego? - zapytał, lecz nie by usłyszeć wyjaśnienia, te powoli wyciągał z ich umysłów.

***

Hermann siedział wygodnie w fotelu, w lewej ręce trzymał kielich z winem. Na przeciwko niego siedziała pomarszczona kobieta. Musiała mieć chyba z sto lat, pomyślał. Księżna Dominika D'Vriss, wdowa po księciu D'Vriss. Niczym drapieżny ptak wpatrywała się w niego, tymi czarnymi i tak zimnymi ślepiami. Raz po raz odrywała kawałek placka, wykręconymi niczym szpony palcami i zajadała się tymi okruszkami. Najpewniej robiła to mu na złość. Wyprowadzało go to z równowagi. To jej nie mrugające spojrzenie i te drobne kęsy raz po raz lądujące w jej przypominającej wysuszoną śliwkę twarzy.
Baron przyłożył palce do czoła. Był zmęczony, tak bardzo zmęczony. Ta gierka ciągnęła się już tak długo.
- Znalazłam ci miejsce daleko stąd - rzekła Dominika. -Jeśli nie przyjmiesz mojej propozycji... -
- tak wiem - przerwał jej. Nie lubił jak ktoś przeszkadzał mu w myśleniu.
- Ale wiesz, że to nie poprawi twoich stosunków z twoją wnuczką? - nie omieszkał wcisnąć jej szpili.
Księżna parsknęła, nieco mało wytwornie.
- Wiem, Ilianę udało ci się omotać doszczętnie. Nie chce ze mną nawet rozmawiać... - czyżby to było drżenie w jej głosie?
- Masz po prostu zniknąć i nie męczyć jej więcej - żachnęła się.
Baron wziął łyk wina, głównie by zyskać na czasie.
- Myślę... - rzekł ostrożnie. - że Iliana będzie mniej nieszczęśliwa be zemnie, niż ze mną... - wybór słów mógł się wydawać osobliwy. Jednak tak właśnie było. Tak właśnie czuł. Może rzeczywiście czas... czas by przestać krzywdzić tą dziewczynę... wiedział, że póki tu będzie, nie będzie potrafił przestać. ale gdy go nie będzie?
- Mam jednak kilka warunków. - Księżna uśmiechnęła się drapieżnie. Wygrała i wiedziała o tym.

***

Jeszcze tej nocy Hermann wykradł się z zamku i zanurzył w mrocznych cieniach metroplexu. Tu w tą ciemną zimną noc, w cieniu wieżowców z szkła i stali , na usłanej odpadkami ulicy, w strugach toksycznego deszczu - dopiero tutaj znów poczuł się żywy. nabrał w płuca gryzący kwaśny odór żelbetonowej dżungli. Po raz pierwszy od lat pozuł , że ktoś zabrał z jego pleców całe brzemię.
Koniec z wojną cieni. Koniec z petentami. Koniec z bezsensownymi projektami ekonomicznymi, koniec ... ze wszystkim.
Nie żałował niczego. Na tron wsiądzie jego syn, chłopak, którego Bruno prawie nie znał... był kiepskim ojcem. I kiepskim mężem. Nie po to został stworzony. Jego zadaniem było przywrócenie rodu Von Bismarck. Tego dokonał. Czas było wycofać się. Poszukać czegoś innego.

W rękach trzymał pad z danymi. Z ekranu uśmiechał się do niego Kevin Walker. Pilot z... no Bruno zawsze zapominał skąd... jakaś farmerska planeta.
Hermann powinien był się tym zająć dawno temu... Obiecał... nie jakiemuś tam wypudrowanemu szlachcicowi. Nie. Obiecał druhowi. Komuś, kto oddał za niego swe życie. Od dawna ciążyło mu to na sumieniu. Teraz skończyły się wymówki.

***

Baron Von Bismarck dotarł na przystań jako jeden z pierwszych. Nudna baza... szaro i buro. Ale mieli jakiś pub. Więc nie było aż tak źle.
Szlachcic spędził dużo czasu, starając się poznać przyszłych towarzyszy i wybadać jakie mają poglądy i umiejętności. Gdy się starał, potrafił być czarujący i zwykle nie miał problemów w pozyskiwaniu przyjaciół i popleczników.
Bruno nie czuł też skrupułów, były mu po prostu obce i wykorzystywał swe dary, by czytać swym przyszłym kolegą w myślach. Szukając... cóż, czegokolwiek, co warto by wiedzieć. Jakiś pikantnych szczegółów, czegoś, czego się wstydzili albo nad czym ubolewali, czegoś nielegalnego, czego się dopuścili. Jakiejś mrocznej tajemnicy. Ale i głównie, czy byli dla niego zagrożeniem. Księżna była stara, ale zapewne wypuściła za nim kilku zabójców. A może nie?Hermann czuł się znów młody, cały czas gotowy. Wszystkie zmysły pobudzone. Nieustannie gotowy do akcji. Adrenalina. To było to, czego mu tak brakowało. To nie były żadne pałacowe gierki. To było prawdziwe życie.

W szczególności zakumplował się z Nae Tinnoe. Mieli podobne upodobanie do hazardu. Szybko dogadali się i zrobili trochę kredytów kantując co mniej oblatanych.
Podobnie miała się sprawa jeśli chodziło o tytoń. Baron, cóż, tytuł zobowiązuje, i też uwielbiał zapalić. Miał swoją kolekcję cygar, ale i miał też taką staromodną fajkę, jak twierdził, samemu wyrzeźbił ją w kości jakiegoś drapieżnika z jego rodzinnej planety. Choć nigdy nie opisał zwierzęcia. Fajka zaś, ukształtowana była w czarnego smoka, trzymającego w pazurach czaszkę. Godło rodu Von Bismarck.
Rozczarowaniem była jednak niechęć kumpla do alkoholu, nawet wino z rodzimej winiarni zdawało się nie robić na techniku wrażenia. Ale cóż, Bruno małostkowy nie był.

Bawili się też nieco systemami stacji... i dziewczętami. Tak jak gdy dobrali się do systemu gaszenia pożarów...
Mężczyźni stali przy grodzi, przysłuchując się piską spanikowanych dziewczyn. Były uprzednio niemiłe, zbyt aroganckie, jak to często zdarzało się dziewczyną, które były ładniejsze niż było by to dla nich dobre, zatem panowie postanowili je nieco utemperować.
- Myślisz, że już mają dosyć? - zagadnął zrelaksowany Bruno. Kolega przytaknął i zabrali się za ratowanie dam w opresji.
Gdy grodź się otworzyła, przemoczone dziewczyny wyskoczyły z zalanego wodą kawałka korytarza.
Obie stażystki dygotały z zimna, przemoczone ubrania kleiły się do ciała, Rozmazany makijaż spływał po policzkach. Wyglądały żałośnie i... tak podniecająco zarazem.
Mokre, cienkie podkoszulki, opinały piersi dziewczyn. Z wzrokiem konesera Hermann przejechał spojrzeniem po wyeksponowanych przednich częściach kobiecej anatomii. Twarde od chłodu sutki odznaczały się pod przesiąkniętym wodą materiałem koszulek.
Wraz z makijażem, zmyta została również wyniosłość dziewcząt.

***
Na naradzie u kapitana
gdy kapitan wspomniał o obowiązującym na okręcie prawie wojskowym, Bruno się lekko uśmiechnął. Wiedział o tym. Już wcześniej ściągnął sobie i przypomniał odpowiednie obowiązujące tu przepisy.
Wskazówka kapitana, by zachować pytania dla siebie, wydawała się całkiem słuszna, zatem Bruno właśnie tak postąpił. Bardzo mu się jednak nie spodobało sypianie w hibernatorze. Ale nad tym popracuje później.
Ciekawsza była przemowa Benjamina. Zwłaszcza jego deklaracja o niepodzielnym zwierzchnictwie nad wyprawą. Bruno spojrzał wymownie na Zaharego, jakby chciał powiedzieć - to się jeszcze okaże, prawda? -
Spojrzał też po zebranych. Większość już znał z czasu na przystani.
I oni raczej w większości znali go.
Przystojny blondyn, o wyraźnie szlacheckich rysach. Mógł mieć czterdzieści parę lat i może metr osiemdziesiąt wzrostu, może trochę mniej. Zwykle ubrany w coś na rodzaj munduru, czarny o złotych lamówkach i akcentach. Oczy o barwie szarej stali przenikliwie przesuwały się po zgromadzonych.

***

Po naradzie Hermann wkradł się do kajuty, w której miał przebyć podróż.
Sprawdził za pomocą swego drona pomieszczenie, każdy zakamarek. A potem skupił się na hibernatorze. Nie... raczej na hibernatorach. Okazało się bowiem, że nie ma osobnych kajut, istnieją tylko zbiorcze pomieszczenia. Bruno zaklął. No ale czego mógł się spodziewać po okręcie wojskowym? To nie był wygodny okręt pasażerski, ani nawet nie cywilny frachtowiec. Baron spróbował dowiedzieć się, czy istnieje już lista, kto zostanie przydzielony do którego hibernatora... lecz i tutaj czekało go tylko rozczarowanie. Nie było jeszcze sporządzonej listy, albo nie potrafił jej odnaleźć.
Był bardzo zły. Zwykle udawało mu się ominąć nieprzyjemny sen w takiej puszce. Dużo bardziej ufał własnym zdolnością, niż technice... ale wyglądało na to, że tym razem nie będzie miał innego wyjścia. chyba że...

***

Bruno spotkał ją niby przypadkiem. Choć w rzeczywistości dokładnie wiedział kim była. Pani doktor Nicol Brooks.
Bruno stał oparty nonszalancko o zimną ścianę korytarza. Czekał.
Uśmiechnął się, gdy tylko pojawiła się zza zakrętu. młoda zgrabna dziewczyna. Zapatrzona w jakieś dokumenty. Na jej nieco dziecięcej twarzy malowała się zaduma. Biały kitel i czarne spodnie ładnie komponowały się z jej długimi czarnymi włosami.
Minęła go, obdarzając jedynie nieśmiałym uśmiechem. Bruno przyglądał się jak oddala się korytarzem. Hermann zwrócił uwagę na jej oczy. Miała bystre spojrzenie, oczy duże i ciemne jak u sarny, z jakąś niezidentyfikowany iskrą, błądzącą gdzieś w kącikach oczu. Gdy szła szybkim krokiem długie lśniące, czarne włosy powiewały lekko za nią. Była taka poważna, taka zapracowana, taka obowiązkowa. A tymczasem jej ciało... było... spragnione. Gdy szła tak kiwając biodrami, tanecznym wręcz krokiem, wydawała się krzyczeć - weź mnie-
Hermann oderwał się od ściany. Ruszył na łowy, łapiąc w nozdrza słodki i nęcący zapach swej ofiary.
Czarujący uśmiech, kilka odpowiednio dobranych słów i spora porcja osobistego wdzięku. Niewiele więcej potrzeba było. No dobrze... tym niewiele więcej była zdolność do mieszania ludziom w głowie. Wzbudzaniu w nich uczucia, prawdziwego i mocnego jak otchłań, umiejętności wzbudzania miłości graniczącej z obsesją, podniecenia tak wielkiego, iż paliło żywcem.

Wylądowali w jakimś schowku, małym i ciasnym. Pozbawionym światła. Splątani w uścisku nie zwracali jednak na to uwagi, nawet jeśli by tu ktoś był, zapewne by ich to już nie powstrzymało.
Wpili się w siebie ustami, łącząc w namiętnym pocałunku. Jej usta smakowały dokładnie tak, jak powinna smakować dziewczyna, lekko słodko i lekko słono. Bruno czuł ślinę, perfumy i coś jeszcze, ten nieuchwytny kobiecy smak, a jej schowany pod bluzką biust naciskał przyjemnie na niego.
- Bruno jestem. - przedstawił się Baron w krótkiej przerwie pomiędzy pocałunkami.
- Nicol... - odparła, ledwo dobywając tchu, gdyż słodkie pożądanie zalewało jej zmysły, czuła jak gorąco rozlewa się po szyi i piersiach, jak rozkoszny, bolesny żar nęka jej podbrzusze. Wiedziała, że istniała tylko jedna rzecz, która była w stanie ugasić ów pożar.
Nicol obróciła się twarzą w stronę ściany schowka. Przywarła policzkiem do chłodnej metalowej ściany, która jednak nie mogła ostudzić płomieni buchających w niej samej. Oddychała ciężko.
Bruno położył prawą rękę na jej ramieniu, Nicol lekko drgnęła pod tym dotykiem, Mężczyzna przesunął palcem po jej szyi i karku. Dziewczyna oddychając ciężko pozostała bierna, czekając co się dalej wydarzy. Hermann palcem przejechał po krawędzi jej bluzki. Była zawiązywana na plecach. Rozwiązał pierwszy węzełek. Bluzka zsunęła się o kawałek. Nicol zadrżała. Jej oddech stał się szybszy, poczuła mrowienie w podbrzuszu. Zacisnęła uda, próbując zapanować nad żarem. Nie mogła już wytrzymać, a on robił wszystko tak wolno. Rozkoszna tortura. Jakby czytając w jej myślach, czego akurat teraz nie czynił, mężczyzna szarpnął za bluzkę, zrywając ją brutalnie z dziewczyny.
Nicol drapała paznokciami metal ściany i jęczała, czując silne pchnięcia jego bioder. Kiedy przyszło spełnienie, ze zdumieniem słuchała własnego krzyku. Zdawało się jej, że jest jednocześnie sobą, dziewczyną przyciśniętą do metalowej ściany w pogrążonym w mroku schowku i braną namiętnie od tyłu, oraz kimś innym, obserwującym beznamiętnie całe zajście z boku i pochłaniającym dokładnie każdy wydany przez dziewczynę jęk, każdy szloch, każdy krzyk. Czuła pot ściekający po czole, karku i plecach. Czuła klejące się do twarzy kosmyki włosów. Czuła trzymające ją silne męskie dłonie i zapach splątanych w namiętności ciał.

Po wszystkim, nim bezduszne obowiązki ich ponownie rozdzieliły, spędzili jeszcze trochę czasu razem, wtuleni niczym zakochani nastolatkowie, ciesząc się swoją bliskością i ciepłem jakie może dać bliska osoba.

***

Zobaczyli się ponownie. W niewiele później. Tym razem jednak w mniej przyjemnych okolicznościach. Pani Doktor, znów w białym kitlu. A on tym razem w roli pacjenta.
Romantyczny mrok ustąpił zimnemu białemu światłu jakie nadgorliwie oświetlało ambulatorium.
Tutaj też po raz pierwszy Nicol mogła przyjrzeć się blizną, jakie pokrywały ciało szlachcica. Wcześniej je tylko wyczuwała, teraz, widziała pod klinicznie białym oświetleniem.

Przygryzając dolną wargę, badała plecy szlachcica. Przecinały je dziesiątki długich, poszarpanych blizn. To musiała być potworna chłosta, taka, którą przeżywają tylko nieliczni. doszła jednak do wniosku, iż Bruno wychłostano przed wieloma laty. Skóra zrosła się, pozostał jednak labirynt zgrubień i zniekształceń, deformacji, od których robiło jej się słabo.
Nie były to też jedyne blizny mężczyzny. Czego Nicol jednak nie mogła wiedzieć, każda z nich coś znaczyła dla barona. Tylko takie blizny świadomie pozostawiał na ciele. Innych mógł się wszak pozbyć, choćby chirurgią plastyczną.

- Mam prośbę. Bardzo ważną. To sprawa życia i śmierci...- rzekł Bruno.
Nicol spojrzała na niego z troską, nadal zaaferowana bliznami.
- Nie włączaj mojego hibernatora. Nie mogę z nich korzystać. Samemu... samemu umiem spać... wprawić się w trans, głęboki jak śmierć... - rzekł cicho, nieśpiesznie, swym miękkim hipnotycznym głosem. Potem wyjawił jej, że nie jest zwykłym człowiekiem, że kryje się w nim więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. Choć pominął większość swych zdolności, kryjąc, że jest w stanie pomieszać komuś w główce, tak ślicznej... jak jej...
Poprosił też, by uczyniła tak, by wyglądało, iż hibernator jest sprawny, by nikt postronny nie zauważył, że coś jest nie tak.
- Proszę, musisz mi w tym zaufać. Hibernator może mi zaszkodzić, samemu wprawię się w sen. Pomożesz mi prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 18-11-2016 o 21:26.
Ehran jest offline