Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2016, 02:36   #26
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
To wszystko trwało za długo. Kiedy tylko Ann wyszła na korytarz, ku raczej dezaprobacie swojej rodziny, usłyszała tylko tupot stóp poniżej. Doskoczyła do barierki i wychylając się dostrzegła przynajmniej dwie postaci dwa piętra niżej. Jedna z nich dźwigała przewieszony przez ramię duży tobół, który niewątpliwie musiał być porwaną kobietą.
To była teraz kwestia szczęścia i dobrego rzutu. Dziewczyna oceniła odległość do spocznika, trzy piętra niżej. Uciekający powinni się na nim znaleźć za kilka sekund. Wychyliła się i z całej siły cisnęła pojemnik w wybranym przez siebie kierunku. Był szklany i i przy zetknięciu z twardą powierzchnią musiał się aktywować. Nawet jeśli przetoczy się i spadnie niżej, ludzie którzy poruszali się w dół, będą musieli przejść przez zatrutą strefę. Ann zastanawiała się czy mają maski. Trafiła prawie dokładnie tam, gdzie chciała. Nie wzięła może tylko pod uwagę szybkości pierwszego uciekającego, tego bez obciążenia. Zdążył minąć miejsce, w którym eksplodował pojemniczek, wyrzucając w powietrze chmurę dymu. Ten drugi przebiegł dokładnie przez nią, zrobił jeszcze kilka kroków, po czym zwalił się na schody, razem z "bagażem" sturlał się na półpiętro. Ten drugi zatrzymał się dopiero mniej więcej piętro niżej i zawahał. Musiałby cofnąć się w gaz. Ten, lżejszy od powietrza, rozrzedzał się jednak powoli i unosił do góry. Złapał się barierki, również odczuwając częściowo wpływ ciśniętej przez Ann chemii. Teraz zauważyła przewieszony przez jego ramię karabinek.
Saperka nie czekała dłużej. Otworzyła drzwi na klatkę, złapała broń, która trzymał haker, odbezpieczyła i strzeliła w kierunku trzymającego się barierki mężczyzny. Sporadyczne wizyty na strzelnicy tym razem okazały się niewystarczające. Chybiła, zanim strzeliła raz jeszcze, cel zebrał wszystkie siły i skoczył w tył, przywierając do ściany i znikając z pola widzenia Ann.
Dziewczyna zaczęła schodzić po schodach w dół trzymając się przy ścianie, z dala od duszy, przez którą, w górę klatki, przemieszczała się powoli, coraz bardziej rozrzedzona substancja. Boso poruszała się bardzo cicho. Miała jeden cel. Zatrzymać porywacza, by nie zdołał przejąć porwanej kobiety. Jeśli ochrona budynku się pośpieszy i poważnie potraktuje wiadomość którą przesłał im Kye, były na to całkiem realne szanse. Remo zastanawiał się, dlaczego pozwolił Ann na to wszystko. Pewnie przez zdecydowanie dziewczyny. To co wyprawiała teraz to już zakrawało na dużą przesadę, więc dopadł do niej szybko, kładąc dłoń na pistolecie.
- Wracaj - wskazał na klatkę i sukienkę uniemożliwiającą Ferrick sprawne działanie. - Zatrzymam go na tyle, by nie mógł zabrać dziewczyny.
Tym razem jego ton nie uwzględniał sprzeciwu. Jego plan był mniej ryzykowny: zostać na półpiętrze i pilnować tego dwa piętra niżej, gdzie obecnie leżały dwa ciała.
Ann zawahała się, ale w końcu posłusznie oddała mu broń, zdjęła też noktowizor i podała szepcząc:
- Lepiej zejdź jeszcze piętro niżej. Będziesz bardziej skuteczny i uważaj ten przytomny ma karabinek. Jak położysz się płasko na ziemi, będzie mu trudniej trafić.

Na schodzenie niżej nie było czasu. Zaraz jak Remo założył noktowizor, ten z dołu posłał w górę serię z karabinka. Ciągle gdzieś też rozpylał się gaz, a jego chmura powoli zapewne unosiła się w górę, o czym powinna pamiętać Ann. Dziewczyna cofnęła się na górę, gdzie czekał ojciec z gotową do strzału bronią, obserwując to wszystko w słabym świetle pochodzącym wyłącznie ze światełek awaryjnych na klatce.
- Co ty wyrabiasz dziewczyno?! - syknął do niej wściekle
Gdzieś w oddali zbliżały się syreny policyjne, a porywacz wykonał próbę podejścia pod miejsce, gdzie leżała córka burmistrza. Nie miał noktowizora lub zwyczajnie nie dostrzegł czającego się hakera, który strzelił zaraz jak zobaczył cel w miarę dobrze. Wydawało mu się, że trafił, lecz ciężko było potwierdzić - tamten zaraz znowu przypadł do ściany. Chwilę później Kye usłyszał tupot butów. Tamten chyba się poddał. Pozostał jedynie ten sparaliżowany, dwa piętra niżej.
- Ratuję córkę burmistrza - Odpowiedziała Ann spokojnie, rozbiła szklaną szybkę przy drzwiach wyjściowych i wcisnęła przycisk alarmu pożarowego. Natychmiast rozległ się charakterystyczny dźwięk oraz słodki, kobiecy głos, ostrzegający o niebezpieczeństwie i konieczności opuszczenia budynku. Powietrze na klatce poruszyło się, kiedy turbiny, zasilane niezależną energią, zaczęły tłoczyć do wnętrza, pod sporym ciśnieniem, chłodne powietrze z zewnątrz, wyciągając jednocześnie to, które było w środku. Remo wtedy był już kawałek niżej, ostrożnie kierując się w dół, mierząc cały czas z pistoletu w piętra poniżej. Trzymał się blisko ściany. Nie wiedział jak długo działa gaz Ann, wolał więc nie ryzykować, że powalony nim człowiek ocknie się i sięgnie po broń. Albo ten drugi wróci ze wsparciem.
Nathan zaklął cicho, wskazując jej drzwi do mieszkania.
- Zostań z matką - rzucił i sam pobiegł na klatkę schodową, gdzie Remo był już blisko leżących na półpiętrze ludzi. Drugi z napastników nie pojawił się nigdzie w polu wzroku, jego kroki też już nie docierały do uszu hakera, który przez chwilę poczuł się słabo, lecz przemógł to osłabienie, zapewne spowodowaną przez resztki gazu. Dotarł do sparaliżowanych, zanim niedoszłemu porywaczowi udało się przełamać w pełni swoją niemoc.
Ann posłusznie wróciła do bezpiecznego pokoju. Czasami należało zastosować się do polecenia. Zwłaszcza wydanego tak kategorycznym tonem.
Remo dobiegł do faceta i odkopnął na bok jego broń. Szybko obmacał, szukając jakiejś innej. Widząc zbiegającego po schodach Ferricka, pozostawił napastnika i zajął się kobietą, najpierw zdejmując z niej worek i ostrożnie sprawdzając obrażenia. Znów włączył ekran i użył alarmowego zgłoszenia, wzywając tym samym karetkę.
- Wezwałem karetkę, powinniśmy tu poczekać na gliny. Nie znam się na medycynie, ta dziewczyna może mieć wstrząśnienie mózgu, stoczyła się po schodach, a nie wiadomo co zrobili jej wcześniej. Dziewczyna była nieprzytomna, lecz żywa. Uderzyli ją w głowę, lub użyli jakiegoś środka - Remo nie był w stanie stwierdzić - nie widać było jednakże żadnych otwartych ran. Nathan zdjął powalonemu mężczyźnie pasek i związał nim jego ręce.
- Poczekamy - zgodził się z hakerem, który ciągle śledził punkt na GPS-ie, oznaczający, że właściciel aktywnego holofonu właśnie wybiegał z budynku. Cokolwiek się tam stało - na tej wysokości nie było nic słychać - to już tam został.
Niedługo później rozbłysło światło, oznaczając, że odcięty prąd znowu został przywrócony. Pojawiło się pogotowie, które zabrało dziewczynę, a także policja, która zakuła porywacza i zadała kilka podstawowych pytań, najwyraźniej resztę wyjaśnień pozostawiając na kiedy indziej, pewnie po dokładnym sprawdzeniu co stało się na górze i rozmowie z panną Daniells. Ann odpowiadała krótko i zwięźle, na koniec doradzając, by nie zostawiali córki burmistrza bez właściwej ochrony, jak bowiem zdołała się przekonać osobiście, ostatnio porywacze zrobili się strasznie zdeterminowani i mogą podjąć kolejną próbę porwania w szpitalu.

Gdy wrócili do mieszkania Ann poprosiła, nadal dość oszołomionego Gastona, o podanie deseru. Na szczęście pojemniki, w których przechowywano jedzenie z restauracji miały swoje własne zasilanie i nic nie naruszyło doskonałości produktów, z których należało wyczarować ostatnie danie przewidziane przez gospodynię na dzisiejszy obiad.
- Dla tych którzy wolą czekoladę proponuję suflet czekoladowy z sorbetem mandarynkowym polany gorącą czekoladą, a dla pozostałych lody waniliowe w białej czekoladzie, na herbatnikach Breton, polane sosem toffi na gorąco. Oczywiście jeśli ktoś ma wystarczająco dużo miejsca może zjeść oba desery. - Przy tych słowach uśmiechnęła się znacząco do Davida. Może i promował wegetarianizm, ale nie mógł się oprzeć słodyczom.
- Nigdy nie rezygnujesz, co? - Kye rzucił do Ann żartem. Pomimo wydarzeń i bądź co bądź zagrożenia życia, postanowił z deseru nie rezygnować, z ciekawością zerkając po rodzinie Ferricków. - Wasze życie zawsze jest tak... zorganizowane?
- Dlaczego mielibyśmy rezygnować z doskonałego deseru? - Dziewczyna mrugnęła do niego w odpowiedzi. - Przecież w sumie nic się takiego nie stało.
Przeniosła spojrzenie na kelnera:
- To mi przypomniało Gastonie, że miałabym do Ciebie jeszcze jedną prośbę, oczywiście dodatkowo płatną. Czy mógłbyś to, co pozostało z naszej kolacji, wraz z dwoma butelkami wina, zawieźć do głównej siedziby C-T i przekazać panu Robertowi Dorne?
- Wolałbym wrócić do domu - odpowiedział, uśmiechając się. Ale jego dłonie ciągle drżały. - Mogę kogoś jednak poprosić o podwiezienie tych rzeczy.
Wydarzenia wybiły mu z głowy nawet "zaloty" względem Susan, która zresztą również nie wyglądała na zachwyconą kontynuacją tej kolacji. David za to wyglądał na lekko podekscytowanego. Znając życie, wszyscy jego znajomi już wszystko wiedzieli, kiedy miał chwilę by coś napisać na holo. Teraz wcinał deser.
- Wygląda na to, że muszę cię przeprosić - Nathan odezwał się w stronę Remo poważnym tonem, z którego wyczytać coś było trudno. - To nie poznanie ciebie wpłynęło na to, że moja córka napotyka kłopoty. Wygląda na to, że sama się w nie pakuje, zupełnie nie używając przy tym głowy i zdrowego rozsądku.
- Ależ tatusiu - Ann odezwała się słodko. - Przecież to ty wychowałeś mnie nie na głupią, bezradną córeczkę, a na człowieka, który potrafi sobie radzić w każdej sytuacji. - Wzruszyła ramionami. - Mam nadzieję, że tego nie żałujesz, bo ja zdecydowanie nie i nie mam zamiaru teraz się zmienić. - Jednocześnie miała nadzieję, że ojciec nigdy nie dowie się o tym, w jakich akcjach już uczestniczyła do tej pory. W porównaniu z nimi, ta niedawno zakończona, była dziecięcą igraszką. Teraz też zrozumiała, dlaczego Denis nigdy nikomu poza nią nie powiedziała o swoim prawdziwym zajęciu. Jedna połowa rodziny dostałaby zawału, a druga zadręczałaby ją na śmierć, by z niego zrezygnowała.
- To nie jest tak, że sami szukamy kłopotów. Wygląda na to, że z każdą sprawą znajdujemy się w epicentrum wydarzeń - Kye zezował na udającą niewiniątko Ann. - Często nie da się nic nie robić. Odnośnie mojego hobby - zwrócił się do Susan - i udawania, że nic się nie wydarzyło. Duża część moich zainteresowań związana jest z moją pracą. Czasem trudno znaleźć czas na coś innego, szczególnie teraz - dotknął dłoni swojej dziewczyny. - Moje zainteresowania rozszerzają się do ogólnopojętej nowej technologii. Lubię też samochody i jazdę nimi, szczególnie jedną markę - uśmiechnął się. - Zdarzało mi się brać udział w amatorskich rajdach. A także aktywności fizyczne, w tym kilka bardziej ekstremalnych jak skoki ze spadochronem. Mój przybrany ojciec próbował mnie zarazić pasją polowania, lecz ostatecznie wyszło, że wolę strzelać do tarczy lub udawać żołnierza z pistoletem markerowym. W to ostatnie dawno się nie bawiłem - roześmiał się cicho. Z co najmniej kilku ironicznych powodów, potęgowanych zranieniem człowieka przed niecałą godziną.
Nathan pokręcił głową, wyraźnie nie do końca zadowolony z tego, jak sprawy się potoczyły. Z drugiej strony nie mógł wiele na to poradzić.
- Epicentrum czy nie, masz trzymać się blisko Dru - powiedział jeszcze do Ann, pozwalając też rozmowie zboczyć na inne tory. Susan wysłuchała Remo z przyjaznym uśmiechem na ustach - lekko tylko wymuszonym przez ciągle buzujące w żyłach emocje.
- Jestem pewna, że przynajmniej w tej technologii będziecie mieli o czym z Ann rozmawiać. Sama zajmuję się wszczepami, pewnie wiesz, ale nie udało mi się do tego przekonać córki. Woli konstruować zewnętrzne, samodzielne twory. I potem je wysadzać, jak mniemam - zaśmiała się cicho, także pozwalając, aby negatywne emocje i strach opuszczały to rodzinne spotkanie.

***

Kiedy drzwi zamknęły się za gośćmi i Gastonem, który wysłał jednego z pomocników z restauracji, do Corp Tower, z jedzeniem dla uwięzionego tam Dorne'a, Ann odwróciła się do stojącego z nią Kye:
- No i widzisz. Nikt nie pożarł cię na główne danie. TBA
- Bo na głównym daniu próbowano pożreć kogoś innego - zauważył trzeźwo Remo. - Twój ojciec nie był zadowolony z tego wszystkiego.
- Po prostu się martwi. Rozumiem go, bo też ich kocham i martwiłabym się, gdyby któremuś groziło niebezpieczeństwo. - stwierdziła dziewczyna. - Dlatego będziemy musieli niestety znosić ogon w postaci Dru.
- Wbrew pozorom, to może się przydać. Oprócz spotkań w Chinatown, tam będzie musiał zgodzić się czekać. Idziesz ze mną na spotkanie ludźmi od Alana?
- Tak - Podeszła do niego objęła w pasie i przytuliła się. - Mam nadzieję, że takie przerwy obiadowe jak dzisiaj nie będą się nam przytrafiały zbyt często. Ostatnio żyjemy w strasznym napięciu. Przydałoby się trochę relaksu. Ile właściwie mamy czasu do tego spotkania?
- Jest o dziewiątej, West Side na Manhattanie. Nie tak daleko - przytulił ją i nachylił, aby pocałować w czubek głowy. - Relaks brzmi dobrze, problem z nim taki, że przerwanie go będzie wyjątkowo trudne dzisiaj. Ciągle mnie wszystko boli - dodał żartobliwym tonem.
- W takim razie proponuję gorącą kąpiel i masaż. Co ty na to?
- Jestem za - zgodził się natychmiast. Wziął ją za rękę i poprowadził do łazienki. - Mówiłem ci już, że uwielbiam cię w sukienkach?
- Chyba coś słyszałam. - Zaśmiała się zdejmując sukienkę przez głowę jednym szybkim ruchem. Pod spodem miała jedynie czarne, koronkowe figi, które praktycznie nie zasłaniały niczego. - a co myślisz o takim stroju? - Zapytała zalotnie kołysząc biodrami.
- Uważam, że jest niezwykle uroczy, szczególnie jego górna część - roześmiał się, zdejmując marynarkę i rozpinając koszulę. - Doceniam tak samo jak subtelne, zmysłowe odsłanianie przyjemnych dla oka fragmentów.
Zaśmiała się rozbawiona. Wsunęła palce pod koronkę i wolno zsunęła ją w dół, ocierając po jasnej skórze.
- Czy coś takiego miałeś na myśli?
- Też - białe zęby murzyna błysnęły w uśmiechu. - Jak również taki strój, jaki miałaś na naszej randce w podniebnej restauracji.
Rozpiął koszulę, odkładając ją na bok.
- Gdzie idziemy na tę kolację? Może ubiorę się w coś podobnego? - Ann weszła pod prysznic, a woda uruchomiła się na jej polecenie głosowe.
- Smoke Jazz & Supper Club - odpowiedział, kończąc się rozbierać. Miał znacznie więcej części garderoby niż ona. - Niewielkie miejsce, porządne, zaciszne. Tyle dowiedziałem się przez sieć, bo nigdy tam nie byłem.
- Ja byłam nawet całkiem niedawno z kuzynką Nathalie, w ramach odchamiania mojej osobowości. Dają tam całkiem przyjemne koncerty na żywo, jeśli oczywiście ktoś lubi ten typ muzyki. - Polała płyn do mycia na dłoń i zaczęła go rozsmarowywać po torsie Kye, powoli przesuwając dłonie coraz niżej. - Wnętrze kameralne, nastrojowe, raczej w stylu vintage niż wykwintnie.
- Swoją drogą, nie wiedziałem, że gustujesz w drogich restauracjach - zauważył, odwdzięczając się dotykiem za dotyk. - Kobieta wielu osobowości? - zaśmiał się.
- Że znam i bywam, nie znaczy że lubię. - Wzruszyła ramionami - Moja rodzina lubi, a przynajmniej jej znacząca część. Osobiście wolę dobre, amerykańskie burgerownie. Przecież wiesz. Odwróć się, umyję ci plecy.
- Różnorodność nie jest zła. Polecam szczególnie obiadki z korporacyjnymi szychami - posłusznie spełnił polecenie, śmiejąc się. - Ale nie powiem, mogę ich znosić, jak będziesz się pojawiać w kuszących sukienkach.
- Nie przepadam za nudziarzami w garniturkach. Jeśli mogę, omijam ich z daleka, więc nie bądź zdziwiony, jeśli będę się od takich okazji wykręcać. - Również ze śmiechem odpowiedziała dziewczyna kolistymi ruchami myjąc mu plecy, a potem pośladki.
- Co za pech. W takim razie muszę ciągle sam zabierać cię czasem do podobnych miejsc, żebym miał okazję sobie popatrzeć - sięgnął rękami do tyłu i przytulił ją na chwilę do siebie. - Dzisiaj nie wiem jak będzie. To spotkanie w interesach. Maroldo jest bardzo prostym facetem. Dla Alana pracują obecnie jeszcze dwie kobiety. Obie raczej nie są szczere w swoim zachowaniu sądząc z tego co można się o nich dowiedzieć. Jedna z nich prawdopodobnie się pojawi.
- Sądząc po tym co widziałam na wernisażu Maroldo nie jest taki całkiem prosty. Artyści nigdy tacy nie są. - Ann objęła go rękami i zaczęła intymnie pieścić - Ciekawe co udało im się wyciągnąć z tego netrunera. Nie mogłam się dzisiaj dodzwonić do Felipy. Nie odpowiedziała też na moje wiadomości.
- Mmm... - wymruczał, oddając się we władanie dziewczęcych dłoni. Nie miał przy tym głowy do poważnych spraw. - Jest prosty. Z duszą artysty czy nie, mówię o spojrzeniu na świat. To odświeżające nawet. Może też będzie coś o Felipie wiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 24-11-2016 o 02:38.
Eleanor jest offline