Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2016, 21:59   #23
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zamrugała.
Głos, znajomy, a jednak wcześniej już tak nieistotny przy tych wydarzeniach, które miały dalej miejsce zwrócił na siebie jej uwagę.
Rozejrzała się, orientując, że znów jest w toalecie restauracji…
Czy to wszystko, co się stało, było tylko zwidą?
Miała wątpliwości, dopóki nie spojrzała w górę.


Momentalnie została oślepiona na kilka sekund światłem reflektorów. Aż z odruchu uniosła dłoń, by osłonić oczy. Wiedziała już, że to jest Nieprawdolandia, a nie Prawdziwność. Tylko dlaczego? Była trochę zdezorientowana...
Shakespeare wychodzący z kabiny już nie zrobił na niej takiego wrażenia, jakie by mógł, gdyby jednak miała jakieś wątpliwości. Z powagą na twarzy, obserwowała… A potem po raz drugi padło pytanie, które przyciągnęło tu jej uwagę.
Alice spojrzała na nagą kobietę, a kobieta mówiła.
Mówiła rzeczy, które wkradały się do głowy Alice, tak jakby ugryzł ją wąż i teraz wstrzykiwał swój jad. A jad rozchodził się szybko, zwłaszcza, że nie pojawiała się jeszcze na niego odtrutka. Bo nie było prostej odtrutki…
Alice nie potrafiła jej odpowiedzieć.
Nie wiedziała nawet co.
Miała przeprosić? Przeprosiny nic by teraz już nie dały.
Dziecko zwoskowiało. Udychło bez tlenu. Nie krzyczało jak powinno.
Szept ukojenia prześlizgnął jej się po karku
‘To Nieprawdolandia, dziecko może żyć.’

Za moment uwagę dziewczyny przykuł dziwny, bardzo nieprzyjemny dźwięk. Czuła niechęć tak dojmującą, że nie zdołała się nawet poruszyć, kiedy drzwiczki otworzyły się, a w środku dziewczyna dostrzegła swoją matkę. Ten obraz wstrząsnął panną Harper jeszcze mocniej.


Powoli przesunęła spojrzenie, na pierwszy napis. Przełknęła odruchowo ślinę. Dotyczył jej matki. Alice była niespokojna tym tematem. Rozmuszenie jej serca tylko poważniej wpływało na jej zdanie w temacie kobiety. Dziewczyna po prostu bała się jej. Bała się być taka jak ona. Nie chciała tego.
I jak na złość, w odpowiedzi jej matka wskazała kolejne zdanie
- To nie prawda! - odezwała się Alice, negując kolejny napis. Może i jej umysł, czasem zachowywał się jak pękoszkło, to nie był taki zawsze. A IBPI i flux nie były tworem jej umysłu. Zaczęła kręcić głową.
Ostatni napis, choć zdecydowanie bardzo poetycki i w ogóle nie pasujący do całości, właśnie dziewczynie do tej całości bardzo pasował swym nonsensem Nieprawdolandii.
Jej Nieprawdolandiowa matka wykonała ruch w jej stronę. Alice opuściła na nią wzrok i zorientowała się, że ta podaje jej butelkę. Alice kręciła głową i odmawiała jej gestem i całą swoją postawą. Nie chciała od niej tego. Niczego. Widząc jak płacze, zrobiło jej się żal, ale nadal odmawiała, choć ręce jej zadrżały. A patrząc dalej, tylko głębiej była przekonana o tym, że to złe. Albo złe, że nie wzięła, albo złe, że w ogóle to rozważała.

I w tym momencie pojawił się kolejny, całkowicie nowy i obcy jej głos. Za nią. Alice wzdrygnęła się. Nie zdążyła od razu się odwrócić, bo została pociągnięta w tył. Już nie stała przy kabinie swej matki. Obejrzała się dopiero teraz. Zaskoczył ją widok takiej osoby. Jeśli już spodziewałaby się tu… Może Thomasa? A twarzy tego człowieka nie mogła sobie znikąd skojarzyć. A im bardziej mu się przyglądała, tym więcej szczegółów odnotowywała. Zaskakujące jak dla wizji w Nieprawdolandii. Czuła nawet woń. Ale po tym jak spojrzała mu w oczy nie miała wątpliwości. Oto stał przed nią drapieżca. Całe jej ciało napięło się
- Nie… - odpowiedziała mu z niepokojem i uporem. Tym, którego nie miała, by wydusić do matki z domestosem.
Niestety nie wiedziała co było dalej...


Gdy Alice zbudziła się i powoli wróciła do niej pamięć, uderzając wraz z bólem głowy. Spięła się lekko i poczuła dyskomfort. Światło przedzierające się przez żaluzje nieco ją dręczyło w oczy, więc je zmrużyła. Przesuwając wzrok dalej, odnotowała godzinę piętnastą. Było późno. Bardzo późno. Na Boga, ile spała? Całą noc i ponad pół dnia?
Oceniła swój stan. Ramię nadal ją bolało, do pary z bokiem. Odczuła coś niewygodnego na prawej ręce. Alice spojrzała, a widząc wenflon, podpięty do kroplówki poważnie się przeraziła wewnętrznie. Kojarzyła nazwę środka. I to doprowadziło do nasilenia się ukłucia bólu w skroni, że aż syknęła. Spojrzała na swą drugą dłoń, która była w kompletnym bezruchu i czuła na niej nacisk. Zorientowała się, że Max klęczy koło łóżka, a mina panny Harper powiedziała wszystko: była na niej złość wymieszana ze strachem, niepewnością i poczuciem żalu i zdrady. I ból. Mnóstwo bólu.
Alice zmarszczyła brwi na słowa drugiej dziewczyny. Kompletnie nie rozumiała tego zachowania
- Co… Znam… Ale kto przyjdzie… O czym ty mówisz… Max… Co się dzieje… Czemu mi to zrobiłaś. Ufałam ci, a ty… - powiedziała Harper i głos jej się załamał. Czuła się taka zmęczona i ta głowa. Spróbowała usiąść…

Maxinne pospieszyła z pomocą Alice, podpierając ją z tyłu w okolicach pleców. Następnie wzięła buteleczkę octaniseptu i zaczęła opróżniać jej zawartość na rękę kobiety. Delikatnie usunęła wkłucie i zatkała ranę gazą.
- A ja jestem twoją przyjaciółką i zawsze byłam - Swift dokończyła. Zdecydowanym ruchem strąciła z posłania maskę gazową podłączoną do butli wypełnionej anestetykiem wziewnym. Musiała odłączyć go wcześniej. - Otrzymałam polecenie, że gdybym zobaczyła, jak wybiegasz z restauracji, to mam za wszelką cenę pomóc ci uciec. A potem, dla twojego bezpieczeństwa... zatrzymać cię, nawet siłą. Nie wszystko rozumiem, tak właściwie... niewiele rozumiem - Maxinne kręciła głową, a w kącikach jej oczu pojawiły się kropelki łez. - Alice, ja tak bardzo spieprzyłam...

Maxinne obróciła się, wzięła z oparcia krzesła sweter i pochyliła się nad Alice, aby pomóc jej włożyć go na siebie.

Alice rozumiała jeszcze mniej. Syknęła lekko na wyciąganie wenflonu. Przyjrzała się Maxinne z uwagą
- Max… Kto ci kazał to wszystko zrobić. O co tutaj chodzi. Ktoś chciał mnie stąd zabrać? Kto? O co chodzi… Max… - mówiła Alice zaniepokojonym i lekko zagubionym głosem. Nie pojmowała, czy to jakaś nowa gra, czy o co tutaj chodziło. Nadal też przebłysk widziadeł ze snu krążył jej po głowie i dziewczyna była po prostu bardzo niespokojna. Dała pomóc sobie założyć sweter. Spojrzała po sobie, czy nadal miała tę samą sukienkę. Nie. Prędko spostrzegła, że została odziana w białą, szpitalną koszulę nocną. W jej głowie prędko pojawiło się skojarzenie z postacią matki z wizji. Była kompletnie rozbita
- Max, wytłumacz mi to wszystko. Albo tyle co wiesz… - powiedziała i postanowiła, że choć jej zaufanie do przyjaciółki zostało nadszarpnięte, to mimo wszystko odłączyła ją od tego całego ustrojstwa. Może chwilowo mogła jej zaufać? Kimkolwiek był ten ktoś, kto kazał ją zatrzymać…

- Ja... - Maxinne zaczęła. - Bardzo wpływowy człowiek dawno temu złożył mi propozycję. Bardzo dużą przysługę. A ja ją przyjęłam - wyjaśniła. - Po czym okazało się, że wszystko ma swoją cenę. Cenę, którą nie tylko mi przyszło zapłacić - zapewne miała na myśli Alice, gdyż spojrzała w jej oczy z ogromnym smutkiem. - Tyle że wcześniej nie wiedziałam, że ktoś przyjedzie cię ode mnie odebrać! Don Lorenzo... powinien mi to powiedzieć na samym początku! - Maxinne ścisnęła dłoń w pięść i uderzyła nią o posłanie. Gniew jednak szybko ustąpił strachowi. - I teraz tutaj jedzie. Po ciebie. Ale ja nie pozwolę, żeby cię zabrali - pokręciła głową, pociągając Alice. - Możesz chodzić?

Alice popatrzyła na przyjaciółkę i zmarszczyła brwi
- Max, ale co ja u licha mam z tym wszystkim wspólnego?! Jakim cudem jestem w to zamieszana. Nie rozumiem… Czego oni ode mnie chcą? - śpiewaczka operowa była poważnie wzburzona. Spróbowała wstać i zorientowała się, że może, ale było jej bardzo słabo
- Nie dam rady biec, Max… - powiedziała dziewczynie ze zmartwioną miną.
- Spokojnie, zjedziemy windą - czule rzekła Swift. - Trzymaj się mnie. Nie wiem, czego chcą, ale wszystko wskazuje na to, że obrabowanie gości Melvyn's było jedynie przykrywką, aby dotrzeć do ciebie. I dlatego nie ufam temu mężczyźnie, który był z tobą. Bo to on zawiózł cię w paszczę lwa. Cała akcja mafii była zaplanowana pod Melvyn's, to nie może być przypadek - Maxinne pokręciła głową. - Czy znasz jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mogłabym cię zawieźć? Najlepiej, żeby nikt nie skojarzył go z tobą. I nie powinien to być hotel, bo w nim trzeba podać tożsamość.
Alice nadal nic nie rozumiała. Czego i kto chciał od niej
- Ja nic nie rozumiem Max… jakim sposobem ja… Czemu… - mówiła cały czas jak zaklęta. Szła z nią dokąd tylko Maxinne ją prowadziła
- Jest takie jedno miejsce, nawet kilka, ale nie pojmuję nic… - mówiła dalej
- Pamiętasz Lilliane, tę dziewczynę z którą mieszkałam jak tylko wybyłam do Portland? Tamta kamienica jest praktycznie już nie używana, ale względnie bezpieczna. Choć na kilka godzin… Tak myślę… - choć Alice nie wiedziała, czy jakikolwiek pomysł ukrycia się gdzieś poza IBPI był dobry, wolała jednak nie korzystać z ostatniej deski ratunku już na samym początku swoich problemów. Bo niestety czuła, że to nie koniec.
- Max, w coś ty się wpakowała… - powiedziała gdzieś po drodze ze smutkiem.

Piosenkarka tylko pokręciła głową.
- Ja... - zająknęła się. - Ja tylko chciałam własnego szczęścia. Czy... czy wiesz, jak to jest, kiedy znikąd dostajesz szansę jedną na milion? Ty wtedy śpiewałaś już w operze, po cichu zazdrościłam ci. I talentu, i otrzymywanych roli. Nie zrozum mnie źle, to nie było zawistne. Po prostu chciałam, aby mi też przytrafiło się coś dobrego - Swift zagryzła wargę. - Gdy pojawiła się okazja, nie potrafiłam odmówić. Inaczej żałowałabym przez całe życie. Koniec końców teraz też żałuję - pokręciła głową. - Tego, że ją przyjęłam.
Weszły do windy. Zamknęły się metalowe drzwi i kabina zaczęła powoli obniżać się. Maxinne oparła się o ścianę. Nagle wydała się znacznie bardziej zmęczona, starsza i mniej atrakcyjna.

Alice uznała, że najwyraźniej Max nie miała innego wyboru, że po prostu pod wpływem emocji dała się tak w to wciągnąć. Było jej przykro, że częściowo stanowiła powód. Gdy były w windzie, panna Harper przyglądała się Maxinne i było jej smutno. Nie chciała jej więcej nękać, ale ostatnie pytanie ją męczyło
- Po co im ja Max. Jak ja jestem w to wplątana? - dopytała po raz ostatni. Jeśli jej przyjaciółka znów nie odpowie, po prostu odpuści.

- Ja... - Maxinne zaczęła. - Przez przypadek usłyszałam coś. Chodzi o jakąś... listę. Jesteś na nią wpisana. Jednak naprawdę nie wiem, czego mogłaby dotyczyć.
Nagle winda przystanęła na piętrze i szczelina metalowych drzwi zaczęła rozsuwać się. Alice ujrzała trzech mężczyzn, z czego dwóch z nich miało ciemniejszą karnację... Czy to mogli być Włosi?!
- Nie! - krzyknęła Maxinne, wyraźnie rozpoznawszy intruzów. Wyciągnęła rękę z przygotowanym sprayem i z niego skorzystała, w wyniku czego nieznajomi odskoczyli do tyłu. Swift załamotała pięścią w przycisk i winda ruszyła w dół.
- Musimy spieszyć się. Bardziej, niż wcześniej - rzekła Max, zagryzając wargę. Potem zaczęła pocierać oczy, kiedy część gazu pieprzowego dotarła do jej spojówek.

Alice zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia o co mogło chodzić.
A potem odbyła się scena z rozsunięciem drzwi i dziewczyna wcisnęła się w najdalszy kąt windy. Zadrżały jej ręce
- Max… Damy radę dostać się do twojego auta? Wiesz nie mogę biec jeszcze… Jezu… - wysapała niespokojnie Harper i zerknęła z niepokojem na Maxinne
- Nie trzyj, bo będzie gorzej, spróbuj dużo mrugać - spróbowała pomóc dziewczynie z tymi oczami.
Maxinne skinęła głową. Zadzwoniła do kogoś, kiedy wyszły z windy na parterze. Na szczęście wokół nie było nikogo podejrzanego.
- Tyler, biegnij do nas. Musisz przetransportować Alice do samochodu - rzekła i wyłączyła się.
Pani z recepcji oniemiała spoglądała nie, jednak nie odzywała się.
Wnet pojawił się ochroniarz Maxinne. Wbiegł głównym wejściem, przyciągając spojrzenie pani z walizką, która siedziała na pobliskim, skórzanym fotelu.
- Mogę wziąć cię na ramiona? - zapytał Alice, nieco zmieszany obcesowością pytania.
Alice była znów nieco zagubiona, ale postanowiła, że jednak spróbuje zaufać Max. Kiedy pojawił się jej ochroniarz, uspokoiła się odrobinę. Rozejrzała, jakby spodziewała się, że zza rogu ktoś wyskoczy i będzie strzelał
- Tak. Proszę… - zgodziła się, gdy zadał pytanie. Nie miała siły biec, więc tylko spowolniłaby całą akcję. Czuła się jak w filmie akcji, jakby była ważnym, ratowanym zakładnikiem…

Tyler przytrzymał Alice, kładąc jedną rekę pod plecy kobiety, a drugą pod uda. Następnie ruszył sprintem przez parking, przyciągając wiele wspomnień postronnych osób. Kątem oka Harper dostrzegła podążającą za nimi biegiem Maxinne, która jedną dłoń trzymała na puszcze gazu, a drugą na dyskretnie schowanym pistolecie.
- Na tylne siedzenie - wydyszała Swift, kiedy dopadli do samochodu z roztrzaskaną szybą. Tego samego, w którym Alice przyjechała do hotelu. Usiadła na tylnym siedzeniu. Tyler usiadł za kierownicą, a Maxinne usadowiła się na miejscu towarzyszącym.
Ruszyli. Bezpiecznie. Wszystko wskazywało na to, że obyło się bez kolejnych...
- Jedź! - wrzasnęła Max. Wyglądała do tyłu przez opuszczoną szybę. - Wybiegli za nami. Wsiadają do samochodu!
Tyler wyjechał z parkingu. Na szczęście dystans pomiędzy nimi, a nieznajomymi mężczyznami zdawał się dość duży. Maxinne uspokoiła się nieco, choć przez cały czas wypatrywała wrogów. Jej brązowe włosy przypominały dumny proporzec na wietrze.
- Wszystko w porządku, Alice? - zapytała.

Może i była to dość krępująca sytuacja, ale w tej chwili były poważniejsze sprawy, którymi trzeba się było przejmować, więc Alice nie zastanawiała się wiele nad tym, że jest niesiona. Kiedy znaleźli się w samochodzie, lekko odetchnęła. Zaraz jednak znów nadeszło napięcie. Pościg już był kontynuowany? No do diabła!
- Żyję Max, ale mogłoby być zdecydowanie lepiej. Mogłabym być w zupełnie innym miejscu. Spokojnym… Jezu. - mruknęła dziewczyna i zerknęła ostrożnie do tyłu, by wyjrzeć przez tylną szybę.

Tyler jechał prędko, gwałcąc wiele przepisów ruchu drogowego. Mógł w ten sposób przyciągnąć uwagę policji, jednak czy interwencja służb nie byłaby czymś korzystnym w ich wypadku? Z drugiej strony - radiowóz mógł ich zatrzymać i tak z powodu rozbitej przedniej szyby. Jechanie w samochodzie doprowadzonym do takiego stanu było przecież nielegalne i potencjalnie mogło prowadzić do wypadku.
Minęło kilkanaście minut. Zdążyli stracić pościg... a w każdym razie wszystko na to wskazywało. Pomimo zaglądania do tyłu, ani Alice, ani Maxinne nie widziały już wrogów.
- Ale nie możemy mieć pewności - Swift wtrąciła się, spoglądając ostro na Tylera. - Nie jedźmy jeszcze do starego domu Lilliane. Rozsądniej będzie chwilę pokręcić się po Portland. Tak naprawdę nie mam zupełnej pewności, czy naprawdę jesteśmy bezpieczni. Tylko wybieraj mniej uczęszczane drogi, aby mniej ludzi zwróciło na nas uwagę.

Następnie Maxinne pochyliła się, wyjmując spod siedzenia torbę z logo supermarketu. Obróciła się do tyłu, podając ją Alice.
- Tutaj masz trochę jedzenia. Musisz być strasznie gło... - Max nagle zatrzymała się w pół słowa i z zawstydzeniem spuściła wzrok. - No tak. Przecież... nic już ode mnie nie przyjmiesz... W końcu nie wiadomo, co dodałam do środka - zaśmiała się sztucznie. - Możemy coś kupić na stacji benzynowej.

Alice ucieszyła się ponownie z tego drobiazgu, jakim w tej sytuacji była wizja zgubienia pościgu, przynajmniej teraz. Odetchnęła lekko. Widząc torbę z supermarketu i minę Max, dziewczyna skrzywiła się
- Daj spokój. W końcu jestem szalona. Mogę skorzystać z tego co masz w tej torbie. Nie ryzykujmy zajechania do marketu, zwłaszcza że wyglądam jakbym uciekła ze szpitala, a wy w tym aucie, jakbyście urwali się z kręcenia teledysku o gangsterach. - odpowiedziała jej Harper, niejako dając do zrozumienia, że w chwili obecnej wybacza jej tę sytuację z wcześniej. Może i zawiodła się, ale na Boga, były przyjaciółkami od dzieciństwa. Cieszyło ją, że Max jednak nie zdradziła jej przyjaźni, choć mogła.

Swift na moment rozpromieniła się. Wszystko wskazywało na to, że nie ziściły się jej najgorsze obawy, że bezpowrotnie straciła przyjaciółkę. Uśmiechnęła i uspokoiła. Przez kolejny, bliżej nieokreślony czas, dawała Tylerowi wskazówki, gdzie ma jechać i w które uliczki skręcać. Alice odniosła wrażenie, że ochroniarzowi nie podoba się nieco protekcjonalny ton pracodawczyni.
- Myślisz, że on dla nich pracuje? - Maxinne zapytała Alice. - Mam na myśli tego mężczyznę z wczoraj. To by wyjaśniło, dlaczego zaprowadził cię do Melvyn's. Z drugiej strony... nie pasuje mi to, że ostrzeliwał tych Włochów. Choć patrząc na to pod innym kątem... - wskazała na rozbitą, przednią szybę. - Włoska mafia jest tak wyspecjalizowana w manipulacji, że nie mają nic przeciwko zagrażaniu swoich członków, jeżeli dzięki temu bardziej zdołają zamieszać ci w głowie.

Alice rozglądała się po ulicach, które mijali. Wszystkie były dokładnie takie same jak zawsze, a jednocześnie inne. Jakby to było i nie było to samo Portland, które zna
- Nie wiem Max… Gdy z nim rozmawiałam, mówił, że jest z FBI, czy jakoś tak… Że coś wyszło nie tak z tą sprawą twojego duetu. - kobieta pokręciła głową i westchnęła. Skrzyżowała ręce pod biustem i objęła się nimi w pasie. Echo snów znów do niej powróciło. Co one miały znaczyć? A może nic? Oby dokładnie tak.

Maxinne zamilkła.

- Wiedział o moim duecie? - wyszeptała słabo. Wpatrywała się szeroko rozwartymi oczami w jakiś daleki, martwy punkt. Była w wyraźnym szoku. Następnie nieoczekiwanie schowała twarz w prawej dłoni, jakby chcąc ukryć mimikę. - Czyli to wszystko na nic - rzekła ściszonym głosem. - Jeżeli FBI wie o tej przysłudze od Dona Lorenzo... to znaczy, że to wszystko... cały czas płaciłam za nic. To wszystko zostało przekreślone.

Wnętrze samochodu wypełniła cisza. Tyler rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę pracodawczyni, jednak znów skoncentrował się na drodze.

- Jestem skończona - wybrzmiały dwa, nasycone rozpaczą słowa.

Alice zasmuciła się. Przechyliła się lekko do przodu i oparła dłoń na ramieniu przyjaciółki
- Max. Wcale nie. Posłuchaj, wszystko zawsze można naprawić, tylko najpierw trzeba posprzątać, to co się nabrudziło… - rzuciła. Alice od zawsze wyznawała taką ideę. ‘Nigdy nie jest za późno na zrobienie choćby i czegoś niemożliwego. Tylko potrzeba wiary w siebie i sporo zapału.’
Panna Harper nie puszczała ramienia przyjaciółki, chyba że po jakimś czasie tamta tego zapragnęła. Wręcz przeciwnie. Max położyła swoją dłoń na dłoni Alice i mocno uścisnęła ją. Była taka ciepła. Odwróciła się do przyjaciółki i posłała jej nieco nieśmiały uśmiech. To nie była najwygodniejsza pozycja, jednak Swift zdawała się tego nie dostrzegać.
- Jesteś dla mnie stanowczo zbyt dobra - rzekła. - Kiedyś pewnie znowu będziesz z tego powodu cierpieć.

Alice pokręciła głową
- Max, daj spokój. Jesteś moją przyjaciółką. Kocham cię jak siostrę. Wiem, że też byś dla mnie zrobiła to samo. - oznajmiła jej, bo ufała, że choć był w Maxinne lekki zgrzyt, to jednak zawsze mogła na nią liczyć.
- Myślisz, że powinnam znów zadzwonić na swoją komórkę? Czy lepiej Thomasa w to nie mieszać bardziej? - zapytała po chwili, gdy ich emocje odrobinę opadły.

Maxinne zamyśliła się. Zmrużyła oczy i przeczesała gęste, brązowe włosy. Zawsze tak robiła, kiedy zastanawiała się nad czymś intensywnie i próbowała wpaść na najlepsze rozwiązanie.
- Tak - w końcu rzekła. - Na pewno musisz do niego zadzwonić, gdyż pomoc FBI... o ile rzecz jasna naprawdę jest z FBI... byłaby w tym przypadku bardzo wskazana. Nie wspomnę o tym, że zaprzyjaźnienie się z nim to zapewne najmądrzejsza rzecz, jaką mogę teraz uczynić. Jeżeli mam przedstawić własną wersję wydarzeń, która mnie potencjalnie uratuje w oczach prawa, to powinnam działać jak najszybciej. I nawiązać kontakt z tym agentem.

Zdawało się, że Maxinne myślała o Thomasie w kategoriach czysto instrumentalnych i chciała wmieszać go głównie z powodu własnych, egoistycznych pobudek.
- Masz telefon - rzekła, podając urządzenie Alice.

Alice również zgadzała się z takim osądem sytuacji. Mógł jej pomóc. Zwłaszcza, że wpakowane były w coś naprawdę poważnie zagmatwanego. Alice miała też parę pytań do Thomasa, więc dostając telefon zerknęła na niego, a potem na Max. Odnotowała to instrumentalne podejście, ale mniej więcej potrafiła je zrozumieć. Choć trochę ją to uszczypnęło
- Ym… Ok. Jesteś pewna, że nikt ci nie namierzy połączenia z tego numeru? Znaczy no wiesz, z tych złych? - zapytała.
- Och… nie - Max wydała się zbita z tropu. Nigdy wcześniej o tym nie pomyślała. - Myślisz, że telefon Tylera będzie lepszy? Chyba nie… A zresztą… wczoraj i tak przez niego rozmawiałaś z nim, prawda? Więc jeśli już, to mleko i tak się wylało…

Alice kiwnęła głową, po czym zerknęła na telefon. Wybrała ponownie numer do siebie i czekała…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 26-11-2016 o 22:08.
Vesca jest offline