Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2016, 13:26   #2
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ognisko rozpalone zostało szybko, nawet w tym dość wilgotnym lesie. Odrobina drewna, odrobina prochu strzelniczego, kichnięcie Godivy i ogień zapłonął.
Ciepło i miło. Chaaya była otoczona przez opiekuńczą smoczycę, która pilnowała jej bezpieczeństwa niczym niemal kwoka wysiadująca jajko. On zaś… Starzec, coraz wygodniej się usadawiał w ciemnym zakątku jej umysłu i coraz bardziej się przyzwyczajała do jego obecności, wręcz zapominając o nim. Jarvis jak zwykle był sztywny i kompetentny i… opiekuńczy.
Cierpliwie wykonywał wszystkie obowiązki w milczeniu i zamyśleniu.
- Głordna jesterś? - spytał.
Z zewnątrz atakowana przez nadgorliwą samicę, w wewnątrz Chaaya musiała nie tylko odnosić skutki “kaca” giganta jakim było przybycie Starca, ale również słowotoku niezadowolonego Nveryiotha, który bił nie tylko swoje, ale i światowe, rekordy w narzekaniu.
Tancerka, podparła głowę na ręce, wpatrując się tępo w ogień, gdy tymczasem zielonołuski odmawiał kolejną tyradę pod tytułem: Dlaczego? Po co? A kiedy? Daleko jeszcze? Nie lubię. Chce tam. Jest do dupy… oraz DLACZEGO MNIE NIE SŁUCHASZ??!!
- Trochę… - odparła zmęczonym, a może po prostu znudzonym głosem w tym samym czasie, kiedy jej jaszczur wgryzł się ze wściekłości w drzewo. Nie mógł wszak dostać się do niej samej, gdyż aktualnie znajdowała się pod bezpiecznym parasolem granatowych skrzydeł…
Czarownik zabrał się za nakładanie polewki do miski przeznaczonej dla bardki mówiąc. - Jutrro dotrzermy do Ukrrytej Dorliny. Tam zakurpimy przyrdatną w darlszej podrróży magię. A potem już wprrost do mojrego domu. Nie wiem tylrko, czy lepiejr startkiem, czy na grzbiercie smoka.
- Mówiłeś, że nie można tam dolecieć - przypomniała Godiva, a czarownik skinął głową. - Ale można dopłynąć.
- To Athos lubi pływać. Nie ja - odparła z dezaprobatą smoczyca. - Moim żywiołem jest wiatr i burza.
~ Dlaczego tam siedzisz? Dlaczego akurat pod jej skrzydłami. Moje są lepsze! Bo są moje! Ona za bardzo się panoszy, cholerna ptica, kurak przeklęty. Chodź do mnie. Nie siedź tam. Ja się tobą zaopiekuje. Słuchasz mnie? Nie ignoruj mn…
- Dziękuję. - Chaaya przerwała ponownie gniewny syk w swej głowie, biorąc oburącz ciepłą miseczkę. Smok powalił gdzieś biedną sosenkę, targając ją w pysku za sobą. Nie zbliżał się do obozu. Miał dość Godivy.
- Po fo nam mafia? - zapytała Jarvisa z pełnymi ustami, parząc sobie język. - Jeśli jest już nam potrzebna, nie lepiej zakupić na miejscu? - Połowy z rozmowy nie rozumiała, ale udawała, że jest na bieżąco.
- Na miejscu bęrdzie drrożej i przyrciągniemy urwagę nierporządanych orrganizacji, pół bierdy jeśli Łorwców czy też Cienistrych… gorzej jerśli Lorży Gwiazd czy Koterrii, czy też… Starrożytnych - wyjaśnił czarownik i widząc brak zrozumienia. - Łorwcy polrują na istoty mrroku, Cienirści to miejscorwa marfia. Lorża Gwiazd to prrawdziwi władcy miarsta, serkta magów zajmujrących się zarkazanymi szturkami… - mówił czarownik, a oczy Chaai zmieniły się... źrenice stały się wąskie jak u kota, a tęczówki czerwone. A sama Chaaya przemówiła niskim dudniącym głosem. - Więc Loża jest moim celem.
- Tak... z czarsem... i na naszyrch warrunkach. Nie ich - zgodził się Jarvis ze Starcem, który znikł równie szybko jak się pojawił.
Kobieta pokiwała głową, po czym przed dłuższą chwilę nic nie mówiła, bo nie dokońca pojmowała sens słów, które posłyszała, zanim Starzec wycofał się z jej świadomości, posilając się. W końcu, popatrzyła na czarownika i poklepała miejsce obok siebie. Pod Godivowym parasolem było naprawdę przytulnie, a bardka przy każdym swoim przebłysku świadomości nie pamiętała by widziała Jarvisa odpoczywającego.
- Myślisz, że nie mają “tam” wtyk? - kontynuowała dalej, łapiąc się na tym, że nie pamięta już połowy nazw jakimi operowali.
- Myślrę, że majrą… ale ja marm też swojre. - Uśmiechnął się Jarvis ciepło i dodał. - Jego obercność jurż tak nie męrczy?
- Zamienili się rolami… - burknęła, wypijając sosik i kiwając w kierunku, w którym Nvery siedział i obgryzał drzewko i ustosunkowywał kolejną falę nienawiści do wszystkiego co żyje i nie.
- Perwnie to go drrażni - ocenił czarownik zerkając na Nveryiotha. - Rrozumiem czermu… z tego co słyszałrem czerrwone smoki są barrdzo… - zanim zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Godiva.
- Tak się składa, że to akurat wie ode mnie. Wedle tego co ja słyszałam, czerwone to banda aroganckich pyszałków i uważają, że my nie jesteśmy prawdziwymi smokami tylko rasą służebną. Pod-smokami.
- Zdążyłam zauważyć, że jest niekonwencjonalny… - odparła wymijająco, głaszcząc smoczycę po podkulonym ogonie.
~ Dogadaliby się… tyle wie, bo sama taka jest. Chodź do mnie. Ja wiem czego ci potrzeba. Nie będziesz musiała nawet nic mów…
- Co zamierzamy kupić? - zapytała ciekawsko, wyciągając ręce z miseczką jakby chciała dokładkę.
- Z portrzebnych rzerczy, dwie marski dla smoków. Tarkie jak są terraz przyrciągną za durżą uwargę w mierście, więc albo je zmniejszymy do kieszonkowych rozmiarów - zastanawiał się głośno czarownik, wywołując prychnięcie Godivy. - Zapomnij o tym pomyśle.
- Albo jarkieś obręcze polimorrfii w hurmanoidy lub zwierzętra - kontynuował Jarvis, wywołując uśmiech u smoczycy.
- Tak! To drugie jest lepsze… chcę być człowiekiem. Samcem - zażądał Nveryioth zostawiając na chwile pieniek, wlpiając złote ślepia w miejsce, gdzie skrywała się tancerka.
- Coś jeszcze? Mówiłeś, że są tam wampiry… - Chaaya podrapała się po głowie szukając odpowiednich słów, ale najwyraźniej ich nie znalazła bo wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła pytająco na mężczyznę.
- Legendarrna Koterria i legendani Starrożytni. Z czego Koterria na perwno nie jest wyrmysłem plortkarzy. Jest tam pełnro wampirrów... niektórrych działającrych sarmotnie, ale więrkszość żyje jako sporłeczność w mieście, kontrrolując rróżne miejsca i orrganizacje. W tym pornoć i sarmych Łowców - potwierdził czarownik, a Godiva dodała. - Myślę, że z Nveryiotha byłby pocieszny piesek, albo żółw. Na człowieka się nie nadaje.
- Ludzkra porstać ma swoje wardy, zwłaszcza dla wars - wyjaśnił Jarvis. - Przerde wszyrstkim oboje nie urmiecie warlczyć w tej porstaci.
- A ty kurą, koko, cipcip durna ptico! - zaskrzeczał zielonołuski ponownie wsysając się w sosnę.
- Miniaturki byłyby całkiem przyjemne… mogłabym cię trzymać pod kołdrą - zwróciła się do Godivy wesoło. - Zwierzęta w mieście… w ogóle, gdzie my się tam podziejemy?
- Kto ma pierniądze ten ma wszerlkie wyrgody. Tam złorty bożerk rząrdzi wszyrstkim - wyjaśnił czarownik z uśmiechem. - A i bez nirch znam… bezpierczne miejscórwki, choć niezbryt wyrgodne. To wszakr mojre miarsto, poznarłem karżdy jergo zarkątek.
No tak. Ciągle zapominała o tym, że Jarvis doskonale zna miejsce do którego zmierzali. To było dziwne, ale zarazem fascynujące i ekscytujące. Jeszcze nie tak dawno planowali wspólną wyprawę a teraz ją realizowali… choć może nie do końca w takim zestawieniu jakby chcieli.
Dziewczyna westchnęła głęboko. Żałowała, że nie może bardziej cieszyć się wycieczką. Starzec odbierał jej wszelkie siły i w dodatku czuła się jakby była pogrążona we mgle, dostrzeżenie czegokolwiek wiele ją kosztowało i po tym wszystkim nie było już miejsca na zwykłą radość z chwili.
- Bezpieczeństwo… ważne by było bezpiecznie i w miarę mało tłoczno, nie chcę by ucierpiał ktoś… gdy przestanę nad sobą panować.
- To mirnie… - rzekł Jarvis po długim przyglądaniu się twarzy Chaai. - I to wkrrótce. Przerstanie być aż tarkim ciężarrem. Wierz mi… widziarłem już tarkie przyrpadki.
Tancereczka uśmiechnęła się kwaśno na starą śpiewkę czarownika, po czym pokiwała spolegliwie głową. A więc plan był taki, że... lecą na zakupy, później “się zobaczy” jak dostać się do miasta, a następnie…
Właściwie to chyba nie mieli planu co dalej.
Chaaya popatrzyła z ukosa na profil Jarvisa. Nic nie mówiła. Po prostu go obserwowała, zastanawiając się nad innością i niesprecyzowaną tajemniczością mężczyzny. Czym się kierował przez te wszystkie chwile, podczas starannej opieki nad jej nietomnym ciałem?
Była to zwykła bezinteresowność, czy może liczył na zapłatę… jeśli tak to... czy liczył, że ona mu odpłaci, czy… Starzec.
~ Kolejną noc chcesz spędzić u boku tej pyskatej jaszczurki? Znowu dasz jej powód do pastwienia się nade mną. Już teraz myśli, że gdyby nie ona, to byś nie przeżyła ani chwili… Chodź do mnie. Okryje cię moim skrzydłem. Przytulisz się do ogona i będzie nam ciepło. ~ Nveryioth walczył o nią jak mógł. Bo Starzec, nie ważne jak bardzo wydawał się fascynującym, okazał się tępym wałem… nie to co jego ukochany kościak z pustyni. Miał szczerze dość jego obecności w umyśle ukochanego jeźdźca. Miał szczerze dość narzekania i przytyków i szydzenia… jakby nie mógł znosić tylko jednej Godivy w podróży, tak teraz miał dwie!
~ Spokojnie. Śpię dziś z tobą. ~ Kobieta szczerze doceniała zabiegi i jego i towarzyszy. “Kac” mijał… powoli. Pozostawała kwestia wzięcia się w garść i odnalezienia się w nowej sytuacji.
- Powinniśmy przepłynąć statkiem… nasze nagłe pojawienie się w mieście nie do końca pasuje do planu “nie zwracania na siebie uwagi”. - Poklepała Jarvisa po dłoni, w końcu odrywając od niego wzrok i spoglądając w ogień.
- Wiem gdzie można znalerźć odpowiednie okrręty i w miarrę uczcirwych karpitanów - stwierdził czarownik, spoglądając zamyślonym spojrzeniem w ogień - Starrczy nam na to pienięrdzy, a potem na wiktr i opierrunek, niemniej… morżliwe, że przyjrdzie nam rresztę jakoś zarrobić.
Bardka wyjrzała spod skrzydła smoczycy, spoglądając na swojego gadziego partnera. Nvery wyglądał jakby nasłuchiwał, niczym pies, który nie jest pewny czy właściciel właśnie nie wrzucił mu resztek do michy. Nie wyglądał jednak na zadowolonego.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz… - Dziewczyna wstała podchodząc do zielonołuskiego, który od razu podniósł oba skrzydła i zwinął ogon tworząc legowisko. - Nie ma co się martwić na zapas… pieniądze to nie problem. - Chaaya wyglądała na taką, która faktycznie wierzy w to co mówi. Usiadła wtulając się w chropowate łuski jaszczura, który szybko nakrył ją skrzydłem niczym kołdrą.
- Nie są… to prrawda. Do egzyrstencji nie są portrzebne. Masz jarkieś pytrania co do miarsta, lub miejrsca do którrego się wybierramy? - zapytał uprzejmie czarownik.
Tancerka przez chwilę układała się pod skrzydłem, po czym wysunęła głowę na powierzchnię i popatrzyła na Jarvisa.
- Nie… raczej nie. - Uśmiechnęła się szeroko tak jak to miała w zwyczaju. - Proszę cie… wypocznij - poprosiła go, posępniejąc i zamyślając się.
~ Jak to nie masz pytań? Ja mam pytania. Zadaj mu je. Ja chce wiedzieć. Nie udawaj, że jest dobrze skoro nie jest dobrze. Ej… bez takich, nie nasyłaj na mnie… dobra. Uduś się pod tym skrzydłem. ~ Gad fuknął głośno, strosząc łuski na karku, po czym rozłożył swoją długą szyję niemal sięgając pyskiem ogniska, choć był w znacznej odległości od niego. Łypał złotymi ślepskami na czarownika, a jego gderliwy pysk rozdziawił ni to w pół uśmiechu, ni to w pół nie wiadomo czym.
~ Ty też powinnaś wypocząć i nabrać sił. Moje naczynie musi być silniejsze ~ odezwał się dudniący głos, nowego mieszkańca jej głowy.
- Tak też urczynię… Godiva porpilnuje trrochę, a potrem ją zmiernię. W okorlicy nie ma drrapieżników, które odwarżyłyby się pordejść do dwórch smokrów - dodał cicho czarownik dorzucając drew do ognia.
- Nie… Nveryioth ją zmieni… - odparła czule, gdy w tym samym momencie zdziwiony gad poderwał łeb i obejrzał się w zdziwieniu to na bardkę, to na czarownika i gdy wzrok jego spotkał się ze wzrokiem Godivy, nagle spoważniał i zmężniał i wydawał się jakby wiedział co robi.
- Tak… ten. Tak. ~ Ty suko… ~ Złote ślepko łypnęło na chowającą się pod skrzydłem kobietę.
~ Z całym szacunkiem Starcze… ale twoje naczynie mówi ugryź się - Zawyrokowała Chaaya, przewracając się na wygodniejszy bok, po czym zamknęła z ochotą oczy.
~ Naczynie nie ma nic do gadania ~ odpowiedź Starca była przewidywalna. ~ Naczynie ma słuchać. ~
~ Naczynie przypomina, kto tu jest aktualnie bez ciała. ~ Jej ton był spokojny. Zbyt wiele podobnych rozmów odbywała. Była dobra w odbijaniu piłeczki od ściany.
~ Ty jesteś… po prostu potrzebuję kogoś, kto będzie ciałem zarządzał, gdy ja śpię… ~ odparł Starzec ale już ciszej. Widać zapadał w swój letarg. I dla niego obecna sytuacja była męcząca. Może nawet bardziej niż dla niej. Ale przecież się do tego nie przyzna.
~ Spokojnych snów… ~ odpowiedziała już z większą czułością, do obu jaszczurów w swej głowie, po czym sama nagle odpłynęła.


- Nie lubię go. - Nvery odezwał się po dobrej godzinie, od zaśnięcia obu… jak ich nazwać. Jeden był jeźdźcem a drugi pasożytem? Czym więc byli razem? - Jest głupi - zawyrokował dumnie.
- Jarvis go usunie… jest wielu czarowników i okultystów w jego mieście. Zwłaszcza okultystów, znają się oni na duszach i wymiarach. Wykurzą raz dwa tego paskudnego jaszczura z mo… z naszej Chaai. Mam nadzieję że siłą. - Uśmiechnęła się smoczyca, której obecność Starca w podopiecznej również się nie podobała.
- Stary pierdziel nazywa ją Naczyniem… NACZYNIEM… a co to, nie ma imienia? I jeszcze ciągle narzeka. “Za słaba jesteś. Za wątła. Za wiotka. Zła i niedobra i żałuje, że tu siedzę, marnuje swój czas i potencjał…” A rusz dupę i se znajdź lepsze ciało… nie znalazłeś? BO CIĘ NIKT NIE CHCE! - Gad, podniósł skrzydło, by poprawić pyskiem spadającą głowę Chaai po czym ponownie ją nakrył.
- Ona jest moja. Nie myśl sobie, że jako samica możesz sobie zagarniać do niej prawa… zwłaszcza teraz... Ja ją znalazłem i ja ją wybrałem i jest moja i nikomu jej nie oddam. Ani tobie, ani twojemu chuderlawemu brzydalowi, ani Rupieciowi w jej głowie.
- Pfff… Staruch się jakoś ciebie o zdanie nie pytał, gdy wchodził do jej głowy - zakpiła smoczyca i dodała dumnie unosząc pysk w których już pojawiły się pierwsze iskierki. - I ja też się nie będę pytała o to. Sama decyduję kim chcę się opiekować.
- A POWINIEN! Byłem tam pierwszy. Wepchnął się na trzeciego i jeszcze wyskakuje z żądaniami. - Smok popatrzył na niebieskołuską, pokazując jej język. - Gdyby nie to, że właśnie zasnęła… ugryzłbym cię w ten tłusty zad. - Zwinął szyję, kładąc łeb na ziemi, ciężko przy tym wzdychając.
- Mam nadzieję, że znajdą przedmioty, które umożliwią zmianę w człowieka… - ton jego głosu, diametralnie się zmienił na bardziej rozmarzony i łagodny.
- Pewnie okażesz się anemiczny i schorowany… i mały - odwdzięczyła się szyderstwem Godiva.
- A ty gruba i ruda - oznajmił z całkowitą powagą i spokojem, jakby myślami był gdzieś daleko.
- Ale będę miała jeszcze urok osobisty… a ty nic… mikrusie. - Prychnęła złośliwie Godiva.
Nveryioth więcej już nic nie powiedział. Wpatrywał się w ogień, aż nie usnął. Ostatnim co miał przed oczami, była naga Chaaya w jego chudych, ludzkich ramionach.




Ranek przywitała z potwornym bólem głowy. Nie dała jednak po sobie nic poznać i jedynie z zachowania Nveryiotha, który wyglądał jakby miał zaraz rzygnąć, można było ocenić, że jest coś nie w porządku.
Niemniej lot odbył się w ciszy i co najważniejsze bez najmniejszego problemu. Zielonołuski z tancerką byli szybcy, nawet podczas niedysponowania, co było powszechnie cenione w skrzydle… kiedyś, kiedy jeszcze do jakiegoś należeli.
Gdy dwójka smoków zbliżyła się do wielkiego miasta zbudowanego z żółtego kamienia, jaskrawo odcinającego się od leśnej, górskiej zieleni. Z gardeł jeden z par wydobyło się głośne i podniecone: OOooooo!!!
Chaaya wychyliła się w siodle, jakby nie mogąc doczekać się lądowania, i już teraz koniecznie chciała sprawdzić szczegóły zabudowań, nieznanej jej dotąd architektury. Zielony zawiesił się w powietrzu, niczym zaskoczona ważka, a ogon i szyja zwisały mu luźno w dół jakby jeden i drugi członek sprawdzały, podobnie jak tancerka, szczegóły pod sobą.
Na dole ich pojawienie wywołało zamieszanie. Część ludzi pobiegła w kierunku uzbrojonych harpunów, część w kierunku sporej płaskiej płyty, służącej zapewne do lądowania. Widać tam było spore kółka z brązu. Uzbrojeni w duże strzelby… najwyraźniej oba smoki zdołały zwrócić uwagę.
- Nie wykonrujcie żardnych gerstów, którre mogą zostarć uznarne za wrrogie... Tu najpierrw strzelarją, a potem… zadajrą pytarnia - wyjaśnił czarownik, gdy Godiva z uśmiechem mówiła. - To jeszcze nic. Dopiero miasto będzie warte uwagi.
Chaaya automatycznie wyprostowała się w siodle. Nvery też wyglądał jakby połknął linijkę. Ani ona, ano on jakoś nie mieli już ochoty zniżyć lot, by zaspokoić ciekawość.
~ To… działaj, ty tu rządzisz ~ zaleciła bardka Jarvisowi, przyglądając się drobnym ludziokm u dołu.
Godiva obniżyła lot i czarownik zeskoczył w dół. Wprost na plac i uniósł z ręce w górę. Otoczony przez czterech ludzi celujących do niego z dużych muszkietów czekał cierpliwie, aż podejdzie do niego, rudobrody elegancik w cylindrze, uzbrojony w rewolwer. Przez chwilę rozmawiali, przy czym Jarvis cały czas był na celowniku. Po czym rudy zaczął go obmacywać jedną dłonią jakby czegoś szukając. Znów zaczęli gadać i nagle rudzielec walnął czarownika pięścią w twarz sprawiając, że się zatoczył. Dalszej agresji zapobiegł ryk Godivy, a może i nie… w każdym razie po tej rozmowie czarownik rzekł telepatycznie do Chaai.
~ Możecie lądować. ~
Jeźdzcy u góry wymienili się nic nie rozumiejącymi spojrzeniami, gdy Jarvis zarobił w czambuł.
~ Dziwne mają obyczaje… ~ Smok, przekręcił łeb, choć pysk mu się wyraźnie cieszył.
~ To raczej wyglądało na jakąś starszą urazę… ~ Chaaya, schowała uśmiech za dłonią, poprowadzając swojego jaszczura do lądowania. Zajęło im to więcej niż Godivie… byli zbyt dłudzy, a lądowisko mocno zagracone, ale w końcu, na harmonijkę… jakoś się wpasowali.
Bardka zeskoczyła z siodła, ale nie śmiała podejść do mężczyzn. Uśmiechając się w połowie ciekawsko, w połowie jakby w zawstydzeniu, przyglądała się tubylcom.
- Gady zoshtajom thuu… - rzekł rudy wskazując na oba smoki. - Slag z tymm… Ghawho.
Słysząc te słowa do Chaai podszedł mężczyzna i zapiął przy jej szyi niedużą zapinkę, która zamigała zielonym oczkiem. Z tej okazji skorzystał Nveryioth, który pochylił się i dotknął językiem, policzka człowieka, wywołując jego nerwowe odskoczenie i śmiech Godivy.
- No pewnie teraz lepiej. A więc wasze gady… - zaczął rudzielec, a Jarvis wtrącił. - ...smoki.
- Jeden pies… zostają tutaj. Są za duże by przemieszczać się uliczkami miasta. Nie wolno kraść i zabijać i rabować. Karane jest to śmiercią. Zostaniecie ugoszczeni. Ponoć jesteś partnerką jego… ciekawe jak długo. Pochodzisz z Uzurpatora? - zapytał rudy bezpośrednio zwracając się do Chaai.
Dziewczyna podziękowała za przypinkę, zastanawiając się co może ona oznaczać… może będą wiedzieli po jakich ścieżkach chodzi? Smok, schował jęzor i usiadł na zadzie, zawijając ogon dookoła siebie.
~ Znowu gówno zwiedzę… ~ burknął wściekle, łypiąc na rudzielca złotymi ślepiami.
- Nie - odparła krótko Chaaya i… to by było na tyle. Uśmiechnęła się i umilkła, i nawet ślepy by wiedział, że tyle było z rozmowy jakiejkolwiek.
- Choć tyle… słyszałem pogłoski, że Uzurpator został zniszczony, więc widok Ragagha był nieprzyjemną niespodzianką - stwierdził krótko rudzielec rządzący tutaj. - Nazywam się Anquilus i jestem królem tego miasta, a jak ty masz na imię panienko?
~ Ty… to król. ~ Nveryioth zaszczycił Chaayę swoją błyskotliwością. ~ Wygląda na pizdusia… ~
~ Pewnie nim jest ~ dziewczyna dygnęła, ponownie się uśmiechając. - Hawwa.
- Nie wiem co planujecie oboje, ty i ten… twój sojusznik, ale Przystań Smakoszy nie chce mieć z tym nic wspólnego. Zawsze przynosił ze sobą kłopoty - mruknął, przyglądając się podejrzliwie to Hawwie to Jarvisowi. - Ponoć przybyliście tu kupić towary. Te przybędą jutro… Liczę, że nie będziecie tracić czasu w moim małym królestwie, acz... do tego czasu Przystań jest do waszej dyspozycji, możecie skorzystać z każdej z jej rozrywek… oczywiście doliczone to będzie do waszego rachunku.
- Uzurpator miał jeszcze jakieś sześćset naddatku o ile pamiętam - stwierdził cynicznie Jarvis.
- Uzurpatora już nie ma Ragaghu - przypomniał Anquilus.
- Ale są za to dwa wkurzone smoki, które mogę puścić by się tu wyszalały - przypomniał czarownik.
- Oj przymknij się… - wtrąciła się Chaaya, machając na Jarvisa. - Nic tylko zrzędzisz i zrzędzisz… Czy z tą przypinką mogę iść już w miasto? - spytała słodko, uśmiechając się do tutejszego króla.
- Tak… można - wyjaśnił Anquilus, a Jarvis dodał. ~ Nie zrzędzę, po prostu nie dam się oszwabić temu łajdakowi. Jeszcze pomyśli, że straciłem pazur. ~
- Wspaniale… dziękuję za gościnę. - Skłoniła się, po czym ruszyła dziarskim krokiem w miasto. - A ty jak będziesz tak stał jak słup soli… to niedługo będziesz sobie musiał znaleźć i opłacić nowe towarzystwo złociutki… - dodała machając na Jarvisa i odwracając się by puścić oczko… niestety nie czarownikowi a Anguilusowi.
Nvery parsknął śmiechem, co brzmiało bardziej jakby zakrztusił się kłaczkiem.
~ Pazurki pazurkami… pamiętaj by nie drapać zbyt mocno bo nie sprawi to odpowiedniej przyjemności ~ dodała w myślach wesoło, wizja zwiedzania nowej cywilizacji pozytywnie ją nastroiła.
Przed sobą miała zbudowane prostokątne domki na domkach, część z nich połączonych po prostu drabinami.

I te pewnie służące za magazyny, były pilnowane przez srogich strażników. Poniżej z nich znajdowały się podobne domki, tyle że większe i połączone wąskimi uliczkami i mostkami. I były to sklepy rzemieślnicze, sklepy z odzieżą, sklepy z trunkami i bronią. Oraz zwykłe karczmy i niezwykłe burdele. Jarvis po krótkiej kłótni z Anguilusem wspomniał obojgu smokom, że choć nie mogą wejść do miasta, to wszak mogą polatać sobie nad nim lub zwiedzić okolicę. Po czym ruszył na poszukiwanie Chaai.
Smok bardki nie czekał na kolejne zaprosiny, poderwał się do lotu po czym zawisł nad lądowiskiem rozglądając się w którym kierunku polecieć na początku. W końcu, wyruszył zwiedzać obrzeża miasta po swojej prawej, z głową zwisającą niemal między uliczkami. Od czasu do czasu zaglądał ludziom w co wyższe okna, zwłaszcza, jeśli wyczuł woń świeżego jedzenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 01-12-2016 o 13:29.
sunellica jest offline