Deszcz lał nieustannie jednorodną siłą, od czasu do czasu ostro zacinając przy wietrze. Paulina stała w swoich kaloszach i patrzyła przez okno na wesoło bujającą się w wodzie boję. No faktycznie… jak tak teraz patrzyła… no ale wcześniej jej tam nie było!
Na 100, a nawet 200%.
Czy dziewczynce się przewidziało?
Na pewno nie.
Czy dziadek miał racje, że to niebezpieczne wychodzić w burze na dwór łapać żaby?
Moooże… w końcu był lekarzem, a lekarze podobno byli mądrzy - i to bardzo.
Dziewczynka spojrzała na kalosze, które dostała od wujka z Niemiec. Zrobione były ze skóry smoka i były magiczne, doskonale widziała o tym ona, i doskonale wiedziało o tym samo obuwie.
Z wiaderkiem czy bez, na błocie na pewno by się nie pośliznęła, w ogóle w owych, gumowych artefaktach, rzadko co sprawiało jej trudności w przemieszczaniu się. Była szybka i zwinna, a przynajmniej tak właśnie się czuła, a jak się tak czuła to znaczy, że było to prawdą.
-
Hhhmmmmmm - Pałka zajęczała głośno, dając znak, że myśli i wcale nie jest jej łatwo. Teraz gdy podstępny mieszkaniec jeziora ukrył się gdzieś poza jej zasięgiem i w dodatku dziadek postanowił zrobić grzanki, ochota na polowanie jakoś jej przeszła pod naporem pierwszego, łakomego burknięcia w brzuchu. -
Ale z topionym serkiem! - zawołała za odchodzącym do kuchni mężczyzną, kopiąc nogami w powietrze, aż buty nie spadły z powrotem w kąt domku.
Bosa w skarpetkach w paski pobiegła do stołu i usiadła na drewnianej ławie, przyglądając się jak dziadek kroi bułkę i wkłada kromeczki do tostera.
Nie odzywała się. Myślami była bardzo daleko. No… może nie aż tak bardzo. Była na zewnątrz, w kaloszach i żółtym, dużo za dużym sztormiaku. Biegła do wody, w której podrygiwała boja. Gdy tylko się do niej zbliżyła na odległość rzutu kamienia, wzięła kawałek gruzu z ziemi i zamachnęła się, trafiając celu.
Bojka kwiknęła, odwracając się i ukazując szpetny traszkowaty pysk.
-
Haha! Masz za swoje płazińcu, następnym razem nie oszukuj mi dziadka! - krzyknęła zwycięsko w kierunku jeziornego mieszkańca…
***
Paulina siedziała pod oknem, wyglądając przez zachlapaną szybę na zewnątrz. Oczy miała troszkę szerzej ponad normę otwarte. Nie ruszała się i nic nie mówiła. Na uszach miała lekko zużyte słuchawki od walkmana, słuchała muzyki, wyłączając się na świat rzeczywisty, co w sumie nie było dla niej, ani takie trudne, ani nietypowe.
Dzieciaki i tak nie chciały się z nią bawić, a Filo, jej jedyny towarzysz polowań na smoki, nie pojawił się w świetlicy.
Dziewczynce nie pozostało więc nic innego, jak jej własna wyobraźnia i niedokończona rozmowa z żaboludziem z poprzedniej nocy.
-
Widzę, że wezwałeś swoich towarzyszy, tchórzu jeden! - Blondyneczka stała w strugach deszczu, a na przeciw niej wychodziły trzy podwodne kreatury o żabich pyskach, rybich łuskach na ciele i traszkowatych ogonach.
-
Panoszysz się jakbyś była u siebie, zobaczymy czy będziesz tak samo ruchliwa jak wciągniemy cię pod wodę…