Wiosna łagodna była i ciepła na tyle, że ziemia miękka szybko ukazała się Wankerowi, kiedy wyrwał darń zielonej trawy w miejscu grobu znalezionego nieszczęśnika. Kij rył glebę z łatwością, lecz rozgrzebywanie i wyrzucanie ziemi z dołu było mozolnie czasochłonne. Bodo nie bał się pracy. Kiedy trzeba było wziąć się za robotę to dawał z siebie tyle, żeby później czuć satysfakcję, której jeśli nie było, to złe miał sobie, że tylko czas trwonił, siły. Wolał taki wysiłek niż gnuśnienie z bezczynności, od której często przychodziły do głowy głupoty. A kiedy był czas na odpoczynek po uczciwej pracy, to był pierwszy do zasłużonego leniuchowania, najlepiej śpiąc upojony winem.
Szybko zlał się potem, a kiedy wykopał płytki grób po kolana, zatrzymał się i wparł na kiju. Wetchnął i pokiwał głową mrucząc coś pod nosem. Poszedł z polany do ściany lasu, lecz nie zagłębiał się w nim, a tylko pozbierał drewno, których wielki stos zaciągnął na prowizorycznych noszach i zwalił przy wykopanym dole.
***
Zasuszony trup nie ważył wiele. Zawinął go we własny koc i wyniósł z podziemi. Do swego plecaka schował osobistą rzecz będącą własnością zabitego rudzielca.
Zamierzał złożyć nieboszczyka w dole, który wyłożył drewnem. Później nakryć ciało resztą suchych badyli i drągów i pozwolić oczyszczającemu ogniowi pochłonąć ludzkie szczątki.
Planów na pozostawanie na dużej w opuszczonej osadzie nie miał, prócz modlitwy do Sigmara w ruinie starej świątyni Młotodzierżcy. Prosić chciał o to, aby żywym wyszedł z lasu, a najlepiej w jednym kawałku, ze wszystkimi kończynami, aby mógł później o tej przygodzie przy kominku z gąsiorkiem winka opowiadać zebranym wokół patronom Ropucha.
- I dopomóż Sigmarze nam durnym maluczkim losy profisura poznać, coby premii ojcowie Vereniuszowie nie poskąpili w mundrej sprawiedliwości swojej. - pokornie z klęczek wzniósł oczy z niewinną miną.