Zaprawdę w ciekawym miejscu się znalazł. Wyspa ta była spokojna i piękna. Wręcz idealna, by można tutaj ćwiczyć i doskonalić kolejne elementy jego życiowego spektaklu. Nim jednak udało mu się ruszyć na poszukiwanie ewentualnych aktorów do pomocy w próbach pojawił się przed nim bogato ubrany jegomość. Elf... Po prawdzie nie był zaskoczony, tylko zainteresowany. Bardzo zainteresowany. Wręcz można by powiedzieć, iż wyzierała ona z jego błękitnych oczu. Wsłuchał się więc w powitanie czarodzieja...
Łańcuch błyskawicznie pomknął ku nogom hobgoblina. Oplótł się wokół jego kostki, a szybki, nerwowy ruch Artysty zwalił go z nóg. Drugorzędny aktor nie miał nawet czasu na wypowiedzenie swej kwestii, gdy rozgrzane płomieniami kolce rwały jego skórę w akompaniamencie ryku leżącego. Chwileczkę, przecież to właśnie była jego rola w tej scenie. Nie zdążył się nawet całkiem podnieść, kiedy to ujrzał przed sobą biel maski. Nie minęło nawet uderzenie serca, kiedy po placu znów rozległ się ryk bólu, a kamienne płyty zostały okraszone deszczykiem świeżej krwi, która zaczęła opadać po tym jak została wyrzucona na kilka metrów w górę przez tnący powietrze łańcuch.
-
Wybacz, ale twój występ był tragiczny. NIE... On MIAŁ być tragiczny, ale nie spisałeś się! Powinieneś odczuwać ból z większą EKSPRESJĄ! PASJĄ! A co ty robisz? Nie starasz się! Śmierć to jeden z najważniejszych elementów dobrego spektaklu! To właśnie ona porusza widza do głębi! Ale to jest niemożliwe, gdy ŹLE umierasz! - miał zakończyć już ten tragiczny w wykonaniu epizod, gdy dogorywający aktorzyna ni z tego ni z owego zniknął w chmurce białego dymu. -
Nie pozwoliłeś mi dokończyć tego aktu!
Ci "nauczyciele" byli do niczego. Czy oni nie rozumieją, że prawdziwą sztukę można uzyskać tylko we współpracy z żywą istotą? Z kimś, kto normalnie ŻYJE? Z kimś, kto jest jakoś zakorzeniony w otaczającym go świecie? Tylko wtedy można zacząć mówić o prawdziwym artyzmie! Nie mogąc wpłynąć na tego głupca z którym przyszło mu pracować wrócił do ćwiczeń.
Na krześle stojącym najbardziej na lewo zasiadał dziwny mężczyzna. Odziany w strój podobny do tego noszonego przez cyrkowców, czy błaznów. Błękit silnie kontrastował z wręcz krwisto czerwonymi zakończeniami rękawów, czy kołnierzem. Dziwaczny strój dopełniały bufiaste, zielone spodnie w paski, których nogawki znikały w wysokich butach. Elementami, które najbardziej przyciągały wzrok, one jednak nie były, bowiem to miano należało do srebrnego napierśnika oraz białej maski, a właściwie masek. Jednej na twarzy oraz pięciu przywieszonych z przedniej strony pasa okrytego fragmentem krzykliwego materiału. Maska na twarzy wyrażała w tej chwili delikatny uśmiech, zaś po bokach głowy układały się dłuższe czarne włosy, spod których wyzierały czasem koniuszki szpiczastych uszu.
Powierzchownie wyglądał na bardzo spokojnego, lecz gdyby ktoś wejrzał w jego oczy dostrzegłby jak te wręcz niespokojnie przemykają po pomieszczeniu.
-
Ależ PANOWIE! Skąd ten niepokój na waszych twarzach? - rzekł po części rozbawionym, a po części drwiącym głosem zaraz po tym jak niezwykle miękkim krokiem zerwał się z krzesła i stanął na środku pomieszczenia wpatrując się w
Revaliona i
Samwisa. -
Wszak zaskoczenie jest właśnie tym, co jest najważniejsze, by poruszyć widza! Zrobił szybki piruet w miejscu, a na jego twarzy widniała już zupełnie inna maska.
-
Kolego! - zwrócił się do
Cliffa. -
Ograniczenia? Jakie ograniczenia?! Wszak sztuka teatru walki, życia i śmierci nie zna takiego słowa! Zna tylko jedno - a właściwie dwa: Możliwości i spektakl!
W tejże chwili Artysta poczuł na sobie wzrok
Theadalasa. Wykonał więc kolejny piruet, tak, iż stanął maską do gospodarza.
-
Wybaczcie zachowanie moich współaktorów w tej jakże i doniosłej chwili - upadł z wolna na kolana. -
Ale oni nie wiedzą co czynią, ale czynią prawdziwie, z ekspresją, z kunsztem! - jak szybko padł na kolana, tak momentalnie z nich powstał, by jednym szybkim, kocim susem znaleźć się znów w krześle.
-
Na czyim pytaniu skończyliśmy? - rzekł żywo rozglądając się po reszcie zgromadzonych.