Sherrin siedziała na ostatnim krześle w szeregu z doskonale obojętną miną. A przynajmniej tak jej się wydawało. Drobna i niska - jedynie ciut wyższa od krasnoluda - nie budziła respektu. Zbyt długie, nieco patykowate ręce i nogi wskazywały na to, że dopiero zmieniała się z podlotka w kobietę, choć skoro znalazła się na Wyspie to musiała prowadzić intensywny awanturniczy żywot i zapewne przekroczyła już szesnastą wiosnę. Ale nie wyglądała na to. Zblazowana poza nastolatki, która gwiżdże na cały świat i wszechwiedzące spojrzenie kogoś, kto pozjadał wszystkie rozumy było tym, co Sherrin zwykle prezentowała nowym znajomym. Z jej intelektem nie było to zazwyczaj dalekie od prawdy. Teraz, siedząc w podróżnym stroju niemal wtapiała się w otoczenie, lecz przy posiłkach dbała o
elegancki wygląd, makijażem umiejętnie podkreślając wyraźnie południową urodę. Akcentu z Calimshanu pozbyła się wraz z imieniem; niestety Theleoniusz nie przejmował się dyskrecją, dziewczyna musiała więc odzwyczaić się od przedstawiania się jako Tersa. Cóż, prawdopodobieństwo, że ktoś z ojcowskiej Gildii tu zawita było na prawdę niewielkie, nie miała więc zamiaru martwić się na zapas.
Na myśl o swoim "roboczym" imieniu Sherrin odruchowo sięgnęła do karku, gdzie zwykle spała jej fretka. Niestety Szept (podobnie jak Esmeralda) zostały w Silverymoon. Najwyraźniej medalion nie uwzględniał w transporcie zwierząt. I choć koń nie przydałby się w podziemiach, to dziewczyna tęskniła za drobnymi pazurkami drapiącymi ją w kark, lub cichym posapywaniem w plecaku. No nic; Paszka się nią zaopiekuje, Będzie ją niemożebnie przekarmiać, aż stanie się tak spasiona jak jego Eleonora, a Tersa wtedy powie:
Al-Khazeemie Hudhayfahu Tumo Ibn Kellahu Abdul Azizie! Co zrobiłeś z moją fretką!? Teraz zamiast Ogniste Łasice będą na naszą drużynę wołać Ogniste Grubasy!
Sherrin westchnęła. Czas Ognistych Łasic przeminął. Paszka wybrał studia w silverymoońskiej bibliotece, Hildur pojechała na rodzinne wesele w Kopcu Kelvina i od tej pory nie dawała znaku życia, Tore był zajęty budową świątyni Kossutha w Sundabarze, Rael ścigał orki w lasach Marchii, Quazar... Po ostatniej misji zrobił się jeszcze bardziej dziwny i zamknięty w sobie. Może to gorsze pół drowa dawało o sobie znać? A ona...? Nie wiedziała kiedy wróci do ich przytulnego mieszkania w Silverymoon, czy w ogóle chce wracać... Teraz miała nową misję i nową drużynę. Za coś żyć było trzeba, zwłaszcza że Paszka nie miał głowy do finansów, ale potrzeby już owszem. Podobnie jak i Tersa. Może przynajmniej spotka Hildur - od przełęczy do Kopca chyba nie było aż tak daleko.
Dziewczyna dyskretnie przyjrzała się zgromadzonym w pokoju awanturnikom. Samwise i Revalion nie wyglądali imponująco, co akurat o niczym nie świadczyło. Sama też nie wyróżniała się z tłumu; tylko wprawne oko mogło dostrzec na jej ciele lekki magiczny mithryl czy dyskretnie schowany pod płaszczem rapier. Reszta zbieraniny wyglądała mniej lub bardziej na wojowników; trafił się też jeden pajac.
- Już drowy z tobą zatańcują - pomyślała kwaśno Sherrin. Quazar nie opowiadał wiele o swoich rodzinnych stronach, ale jakie-takie pojęcie o mrocznych elfach miała. I nie było w tych informacjach nic wesołego.
Póki co skupiła się na słowach Theadalasa. Nie miała pytań dotyczących misji; więcej dowiedzą się na miejscu. Chciała wiedzieć tylko jedno.
- Medalion umożliwia powrót na wyspę. Czy potem można wrócić w miejsce, z którego się wyruszyło, czy to podróż w jedną stronę?