Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2016, 18:40   #7
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Pomieszczenie w którym się znajdowali było... „przytulne”. Trzaskający w masywnym i kamiennym kominku ogień, rozświetlał ciepłym blaskiem, wykończone w drewnie ściany i meble. Okna karczmy, niemal całkowicie zasłonięte były, grubym bordowym materiałem, tworząc przyjemny półmrok dający poczucie prywatności.
Na okrągłym, drewnianym stoliku, paliła się ręcznie malowana w kwiaty, gruba i jasnoróżowa świeca. Obok stał wazonik ze świeżo ściętą różą.
Chaaya grzecznie siedziała naprzeciwko czarownika, obserwując i słuchając jego porad na temat spożywania posiłku jaki im zaserwowano.
Od powrotu, ze schadzki na statku, była cicha i zatroskana. Martwiła się pościgiem i tym, że uwikłani są w to ludzie i stworzenia postronne, w jej mniemaniu niczemu winne oraz nie chcące brać udziału w szaleńczym wyścigu z czasem.
Jarvis i Godiva.
Nveryioth…
A teraz dołączyli mieszkańcy tego miasta.

O siebie się nie martwiła. Jej życie nie było nic warte. Urodziła się tawaif… była więc zwykłym niewolnikiem. Jak to uczeni mawiali… była trupem o robaczywym wnętrzu, przebranym na wzór najpiękniejszej z żyjących istot. Była modną zabawką, o wartości podyktowanej wyobrażeniami pogrążonych w chuci mężczyzn. Bez nich… była bez wartości i w myśli tej została wychowana.
Jej ciało, jej umysł, jej uczucia i pragnienia… wszystko to było bezwolne i bez wartości.
Nie martwiła się więc o siebie, bo któż by się martwił dziurawą rękawiczką? Pękniętym dzbanem? Stłuczoną miseczką?

Mięso na talerzu było smaczne, a napój przyjemnie łaskotał w język, myśli swobodnie przepływały przez zmęczony umysł kobiety, która nawet zaczynała delektować się orientalnym smakiem i zapachem. Nigdy by nie pomyślała, że można by zrobić z czosnku deser, a tu proszę… ciasteczka były słodkie i przyjemnie chrupiące. Chaaya zabrała czarownikowi jego porcję herbatników, popijając to musującym… winem? Hmmm… to faktycznie mogło być wino, ale mógł to być też cydr. Już nawet chciała się zapytać, jak nazywa się to czym się posilali, gdy poczuła w swej głowie czyjąś obecność.
Nie… to nie był Starzec. Czerwonołuski o dziwo wykazywał się większą finezją od Nveryiotha, który aktualnie wepchnął się między jej myśli, mrucząc wściekle.
~ Nie znalazłem jej… ~ Po czym jak gdyby nigdy nic zaczął przeszukiwać wspomnienia partnerki.
~ Niedobra… gdzieś się ukryła… ~ Chaaya zamaskowała uśmiech za wielkim kielichem i czekała niecierpliwie, aż smok zajmie się przeglądaniem jej wspomnień.
~ Niech ją wszy ~ burknął wściekle gad i tak jak przeczuwała tancerka, zabrał się do obcesowego sprawdzania, co tam jego pannica poczyniała.
Z początku czuła tylko niezadowolenie i zniechęcenie. Gad wywracał jej pamięć do góry nogami, nie starając się o delikatność.
Jedzenie… to pamiętał, takie sobie.
Parzenie się… standard, w jej wykonaniu.
Lenistwo… nic nowego ani ciekawego.
Giermkowie przybyłego statku… hmmm…

Bardka poczuła drżącą nutę fascynacji i nadziei. Smok łapczywie spijał każdy szczegół zewnętrznej elewacji statku. Rozkoszował się olinowaniami, zdobieniami i wykończeniami w drewnie i metalu.
Nveryioth całkowicie oddał się roli widza spektaklu, przeżywając fascynujące perypetie głupiutkiej Hawwy, pragnącej zajrzeć do środka tajemniczego statku. Przeżywał jej upadki, zachłystywał się odkryciami, dopingował w miłostkach, bo odrobina „romantyczności” nie kłuła zbytnio w oczy, gdyż okraszona była sporą dawką dowcipu z którego ochoczo i gromko się śmiał, by na finalnej scenie rechotać już do rozpuku. Prezent od tancerki przypadł mu do gustu. Polubił Hawwę, która nota benę dość często przetaczała się po korytarzach Jaskini. Łatwiej wszak było działać udając głupiego, więcej się widziało i słyszało… więcej się mogło, bo otoczenie automatycznie skreślało takiego delikwenta z celownika.
Sam Rodrico był niczego sobie. Smok nie uważał by człowiek ten był ciekawy, mądry, silny, czy ładny… ale miał w sobie jednak coś, co rozckliwiało jaszczura. Może pewne podobieństwo z dawnych lat, może marzenia na przyszłość?

Co by jednak nie mówić. To co najbardziej podobało się zielonemu to serce statku, a raczej wiedza za nim kryjąca się.
Wiedza… była potęgą, była nieograniczoną siłą. Kto posiadł odpowiednia wiedzę, mógł stać się panem świata.

~ Porozmawiaj ze mną… ~ Nvery ułożył się na rozgrzanym piasku, ściełającym umsył tawaif. ~ Chodź do mnie tu blisko… ~ Gad zagarnął dla siebie większą część jaźni tancerki. Pozwalają by jego emocje, łączyły się z jej emocjami, by mogli razem wespół odczuwać zadowolenie, fascynację, pewnego rodzaju spełnienie i błogość.
A Chaaya uśmiechnęła się słodko, nie tylko w myślach, ale i na zewnątrz, rozwodząc się i spekulując z towarzyszem na przeróżne sprawy dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.


Chaaya przyglądała się wejściu do, jak twierdził Jarvis, podziemi miasta i zastanawiała się, czy ten aby na pewno wie co robi. Jej nastrój ponownie przypominał ten sprzed kilku dni. Była cicha, posępna i skołowana. Blask w oczach przygasł, tląc się, od czasu do czasu, niemrawymi iskierkami.
- Losujemy, kto wchodzi pierwszy? - Pomimo złego samopoczucia, starała się zachować względną wesołość. Zaglądała do nory w ziemi, kucając ostrożnie przy omszałych kamieniach.
- Nie musimy… to był mój pomysł więc ja powinienem zaryzykować - stwierdził z uśmiechem Jarvis i puknął oprawkę swych okularów. - Poza tym, widzę w ciemnościach.
Kobieta wstała ustępując mężczyźnie miejsca.
Krzyżując ręce na piersi, oparła się plecami o jeden z głazów i zapatrzyła się przed siebie, czekając, aż ten wejdzie i przepędzi swoją obecnością tamtejszych mieszkańców lub… ewentualnie to oni przepędzą jego, bo… z tego co słyszała od Jaunsa, to takie borsuki są całkiem walecznymi istotami, szopy w kupie zawsze odważniejsze… a węże jak to węże, jak mu podskoczysz, to cię dziabnie i po tobie. I choć Chaaya nie była pewna co mogło zamieszkać w tutejszej jamie, to podejrzewała, że jak wszystko na tym świecie, nie będzie zadowolone z nieproszonych gości, którzy w obcesowy sposób zaglądają mu do domu. Ukontentowana więc, że jak coś to czarownik zarobi w zęby za nachodzenie po nocy, oddała się przyjemnemu zajęciu jakim było podziwianie widoków dookoła. Co z tego, że było ciemno.
Minęło kilka chwil nim usłyszała mentalny głos czarownika. ~ Schodź, jest bezpiecznie choć trochę mokro. ~
Pozostało więc Chaai wykonać jego polecenie i po przeciśnięciu się przez ciasne wejście, osunąć się w dół wprost w jego ramiona. A potem, po za zapaleniu latarni...

Podziwiać widoki z jakiegoś innego świata. Jaskinia była ciasna i niska i miała sufit pokryty jakby… woskiem?
Chaaya stała niepewnie, wczepiona w ramię czarownika. Rozglądała się z pełną konsternacji, fascynacji i obrzydzenia miną po wąskim, podziemnym korytarzyku. Nie wyglądało na to, że chciała i miała zamiar się ruszyć.

Nveryioth zatrzymał swój lot, na pobliskim murze. Wczepiony w ścianę niczym pustynna jaszczurka, podziwiał widoki oczami swojej partnerki. Ooo tak… ile on by dał, by móc wcisnąć się w tę dziwną i oślizgłą norkę. Była taka tajemnicza i obrzydliwa. W sam raz dla niego.
~ Rusz się… ~ ponaglił bardkę rozmarzonym głosem. ~ Sprawdź co jest dalej… dotknij ściany… co to za wosk, jak smakuje? Jak pachnie… no nie stój jak kołek. ~
Jego uszczypliwości, nie wywołały na kobiecie zamierzonego efektu. Ta jakby się tylko mocniej zaparła, skryła za ciałem czarownika i buńczucznie wpatrywała się w dal ginącą w mroku.
- Wszystko w porządku? - zapytał Jarvis spoglądając za siebie. - Nie masz co się bać, jesteśmy bezpieczni. Choć mógłbym przywołać mojego kocura i wysłać go na zwiad.
Bardka puściła ramię towarzysza i popchnęła go lekko przed siebie.
- Rób co chcesz… - mruknęła cicho, zezując na dziwną substancję zwisającą ze stropu jaskini, trochę ciężej przy tym wzdychając.
~ Czyyy można się w tym wytaaarzaaać? ~ Smok zafałszował na wysokich tonach, aż kobietę zabolały zęby.
- To przyda nam się zwiadowca. - Jarvis kucnął by odprawić swój mały rytuał, pomrukując pod nosem jakieś słowa. Po chwili pojawiła się znajoma sylwetka Gozreha, dużego cienistego kota z macką wyrastającą z podbródka. Naprężył się rozciągając mięśnie i musnął macką czubek głowy. - Dawno mnie nie wzywałeś. Więc co się stało?
- Potrzebujemy zwiadowcy - wyjaśnił Jarvis, a kocur skinął łbem dodając ironicznie. - Oczywiście, że potrzebujecie. Do niczego innego nie jestem używany. To gdzie jesteśmy?
- Pod miastem w Ukrytej Dolinie - wyjaśnił czarownik, a Gozreh westchnął. - No to daleko nas wyniosło.
Po czym spojrzał na Chaayę i skinął głową dodając. - Witaj panienko.
I ruszył przodem.
~ Dotknij, dotknij, dotknij, dotknij… ~ Nvery skandował niemal hipnotycznie w głowie tawaif, która nawet… nawet, wyciągnęła rękę by dotknąć woskowatego nalotu na kamieniu, gdy pojawił się kocur. Dziewczyna od razu otrzeźwiała i schowała dłonie pod pachy. Skinęła na powitanie cienistemu stworzeniu, po czym zatupała w miejscu.
- Koledzy ci mówili jak daleko ten korytarz prowadzi?
- Kawałeczek do miasta pod miastem - rzekł czarownik pocierając podbródek. - Nie wspominali jednak o takim nalocie na ścianach. Wygląda na stosunkowo świeży.
Kocur zaś ruszył w kierunku korytarza, znikając w mroku w który pewnie przyjdzie im rozproszyć światłami swych latarni, gdy podążą za nim.
Chaaya przewróciła oczami, na kolejny wybuch entuzjazmu swojego skrzydlatego.
~ Robale, robale, robale… duże, świeże, tłuste i śluzowate! ~ Dzisiejszy dzień obfitował dla zielonołuskiego w same przyjemne niespodzianki i atrakcje. Nvery czuł się na fali…
Podniecony nie zauważył jak oderwał kawałek muru, a gdy chciał się podeprzeć, to go jeszcze rozkruszył w kilku miejscach, co zaczynało wzbudzać zainteresowanie okolicznych. Smok musiał więc przestać udawać gekona i spadł w zarośla pod miastem, gdzie bezpiecznie oddawał się swej dziecinnej i czystej radości. Godiva zaś po prostu przyczaiła się przy wejściu i skupiła się na tym co widział i słyszał jej partner.

- No to chodźmy… - zaproponowała spolegliwie Chaaya, pochylając się by po chwili zastanowienia wyciągnąć swój wachlarz, który rozpaliła rozkazem. - Idź pierwszy… jak mają nas obleźć jakieś czerwie to chce byś był pierwszy w kolejce.
- Miło mi wiedzieć, że masz mnie za mięso armatnie - stwierdził ironicznie czarownik, ruszając przodem i prowadząc Chaayę za sobą. - Póki co Gozreh nie został zaatakowany.
Bardka zaśmiała się pod nosem i ruszyła za nim, przyświecając sobie ognistą bronią.
Po chwili z ciemności wyłonił się Gozreh i spojrzał na idących w jego kierunku Chaayę i Jarvisa.
- Czerwi nie będzie. To było rzeczywiście gniazdo olbrzymich pszczół, ale ktoś je spustoszył kilka miesięcy temu. Znalazłem kawałki ich owadzich pancerzyków w bocznych korytarzach. Oraz… dojście od podziemnego miasta.
Kobieta cmoknęła rozczarowana. - Ktoś jednak wie o tym przejściu więc może być zabezpieczone…
- Obstawiam raczej dużego drapieżnika… są ślady pazurów na ścianach - odparł ponuro Gozreh i zawrócił. - Proszę za mną.
A Jarvis sięgnął po swój dubeltowy pistolet, przygotowując się do ewentualnej konfrontacji.
- Pfff… na jedno wychodzi - mruknęła za kotem, ale na tyle cicho by nie wdawać się z nim w dyskusję. Przez pewien czas skupiła się na uważnym stąpaniu po mokrej ziemi, by w końcu zebrać się w sobie i rozpocząć jakąś neutralną rozmowę dla urozmaicenia marszu.
- Czy tam… skąd pochodzisz, całują kobiety w dłoń na powitanie? - starała się być miła i zainteresowana, w zasadzie trochę była ciekawa tamtejszej kultury, ale nie koniecznie chciała przeprowadzać rozmowę światopoglądową w takim czasie i miejscu…
- Tak. Ale tylko damy. Kobiety szlachetnego rodowodu lub olbrzymich wpływów.
~ Ciebie to nie dotyczy… ~ syknął rozbawiony Nvery, co wzbudziło chichot u dziewczyny.
- Mężczyzn podobnego rodowodu lub władzy też się tak całuje, zwykle w tak zwany pierścień rodowy. To wyraz szacunku i poddania się ich opiece - wyjaśnił czarownik gdy zmierzali coraz głębiej.
- Jak rozpoznać takiego jegomościa? - kontynuowała, ułamując woskowy “sopelek” i chowając go do kieszeni… na pamiątkę dla swojego “małego” synka.
- Po tym, że słyszysz o nim zanim go spotkasz. - Zaśmiał się ironicznie Jarvis. - Będziesz znała jego imię i jego… znajomości zanim spotkasz takiego przed sobą. Poza tym jeśli ich imię poprzedza słowo don lub donna… to możesz być pewna, że wypada złożyć pocałunek.
- Czy mnie to też dotyczy? - zapytała szczerze zaintrygowana opisami czarownika. Połowa z tego brzmiała infantylnie i nie mieściła jej się w głowie… tak samo jak przy opisach zwyczajów z ziem Janusa.
- Oczywiście. Szacunek to waluta w mieście. Wpłacasz ją okazując szacunek komuś i sprawiasz, że on może uznać, że należy dopilnować twego bezpieczeństwa. I kobiety też całują dłonie, donów i donn. I jak wspomniałem kiedyś… o ile żony nie mogą mieć kochanków, to… na kochanki można przymknąć oko - przypomniał Jarvis.
- Ale ja jestem nieczysta - wypomniała mężczyźnie, jak małemu dziecku. - Jak dziwka może okazywać szacunek… dotykając kogoś ze znamienitego rodu. - Czysty absurd.
- Wiele z tych znamienitych rodów kontroluje burdele i zbiera haracze. To klany mafijne… To kupcy. To potomkowie awanturników. Całe miasto jest takie. Powstało przez osiedlanie się tam poszukiwaczy przygód, piratów, zbiegów… uciekinierów ściganych przez prawo - stwierdził w odpowiedzi Jarvis. - Taka jest starożytna przeszłość mego rodzinnego miasta… nieco upudrowa… na. - Czarownik trochę się zaciął w słowach, gdy dotarli na miejsce. I mogli obejrzeć wykute w kamieniu sale oświetlane magicznymi światłami.
- To nie ma nic do rzeczy… - Chaai nie mieściło się w głowie, jak można, nie rozgraniczać dwóch tak podstawowych rzeczy jak “kupiona” dziwka i “wolna” dziwka.
~ U Janusa było podobnie, nie? Nie przestrzegali czystości statusowej… Dziwne… skupieni na czystości ciała, zaniedbują czystość ducha… ~ Nveryioth również wsłysłuchiwał się z uwagą, dokładnie analizując zasłyszane słowa z tymi, które pamiętała Chaaya.
Dziewczyna już chciała jakoś zripostować Jarvisowi, ale w tym samym momencie wylazła z dziury i zobaczyła to… co zatkało wcześniej czarownika. Stała więc z lekko rozdziawionymi ustami i gapiła się przygłupio w najbliższe światełko.
- Podoba się? - zapytał retorycznie Gozreh już wynurzający się z najbliższego korytarza. - Myślę, że górne części miasta są ogołocone. - Ale jeśli pójść w dół można by znaleźć skarby. Ale i pewnie zagrożenie.
- Jak byś się jeszcze przymknął to byłoby idealnie - fuknęła Chaaya, chowając uśmiech za wachlarzem. Minęło już trochę czasu odkąd ostatnim razem mogła kocurowi podogryzać, także czując, że mają wiele do nadrobienia, bez zbędnych ceregieli wylała na zwiadowcę pierwsze wiaderko, jeszcze, chłodnej wody.
- Nie będę zakłócał waszej uroczej randki, nawet jeśli miejsce dość specyficzne. Wolałbym jednak wiedzieć, gdzie szukać dalej. Schodzimy niżej czy zostajemy na tym poziomie? - Kocur jak zwykle był spokojny i opanowany nie dając po sobie poznać, czy słowa Chaai go uraziły.
- No proszę… trochę cię nie wypuszczać i od razu robisz się milutki - zaszczebiotała zamykając wachlarz i mrużąc oczy. Popatrzyła wyczekująco na czarownika, poruszając dwuznacznie brwiami. “W dół… idziemy w dół.” Dałoby się odczytać.
- Idziemy w dół - potwierdził Jarvis zauważając ów gest, a kocur westchnął przeciągle. - Gdyby nie fakt, że nie mogę umrzeć to bym ponarzekał na to wykorzystywanie mnie do brudnej roboty.
Obrócił się i ruszył dodając. - A więc w dół. Zaraz po was przyjdę lub zginę próbując.
- Ksz ksz… - Kobieta pogoniła stworzenie, machając za nim wachlarzykiem jakby go chciała zamieść, a gdy ten znikł, wróciła do dawnego tematu.
- A jak się zachowujecie na ulicy? Co można, a czego nie?
- Można to samo co wszędzie… Pod tym względem nasze miasta się chyba nie różnią. Ot można gapić na kobiety… nawet te zamężne - zamyślił się Jarvis pocierając podbródek. - Jest dość duża wolność w ubiorze, choć całkowita golizna bywa skandalizująca. No i ludzie źle reagują, gdy ktoś nie znosi widoku i zapachu czosnku… lub świętych symboli.
Tancerka zasępiła się, wzdychając cicho i gasząc ostatecznie swoją egzotyczną i nietypową broń, po czym schowała ją pod sukienką. - Rozumiem… - Wzruszyła ramionami, rozglądając się, po czym ruszyła powoli przed siebie.
Przez chwilę podziwiali długie puste korytarze i kolejne komory, gdy nagle z cieni wyskoczył Gozreh mówiąc. - Mam dobre wieści i nie całkiem dobre wieści.
- Czyli jakie? - zapytał Jarvis, a kocur rzekł. - Znalazłem schody w dół, tylko że coś lub ktoś je zniszczył. Nie na tyle jednak by nie dało się zejść z pomocą liny, albo czegoś w tym rodzaju.
Bardka popatrzyła na swojego towarzysza, czekając, aż ten podejmie jakieś kroki.
- Musimy zabezpieczyć jakoś powrót, bo zejście w dół nie powinno być problemem - ocenił czarownik biorąc się za wyciąganie liny z plecaczka. - O ile nadal jesteś chętna zejść niżej.
- Ty tu jesteś szefem… - zawyrokowała niewinnie, rozkładając przy tym ręce i wesoło się uśmiechając. Prawdopodobnie, nawet gdyby Jarvis powiedział, że mają zawracać ona i tak poszła by w dół…
A może nie ona, może to był Nveryioth?

Ruszyli więc dalej i dotarli do schodów, które rzeczywiście były w połowie zawalone. A pod nimi ziała ciemna pustka.
Jarvis wyjął następnie kuszę i załadował bełtem. Wycelował w ścianę i… znów jego tatuaż rozbłysł tak jak wtedy na wyspie amazonek. Bełt wystrzelił w ścianę i wbił się w nią jak w masło.
Czarownik zawiązał wokół niego linę i resztę spuścił w dół.
- Dobra, teraz raczcie się do mnie przytulić... oboje - rzekł chowając swój sprzęt do plecaczka.
Tymczasem Chaaya, grzecznie udając, że nie obserwowała Jarvisa przez ten cały czas, zeszła ostrożnie kilka stopni do niego, po czym bez ceregieli wskoczyła mu na plecy, oplatając go nogami i rękoma.
Dłoń czarownika bezczelnie przesunęła się po jej udzie, wślizgnęła pod spódnicę i pieszczotliwie powiodła po pośladku.
- Kusisz mnie do naprawdę nieprzyzwoitych myśli - stwierdził Jarvis z wesołym uśmieszkiem, ona mu jednak nie odpowiedziała i przez chwilę wydawać by się mogło, że ugryzie czarownika w ucho, lecz skończyło się jeno na gorącym oddechu i mocniejszym uścisku.
Gozreh wskoczył Jarvisowi w ramiona i potem… sam czarownik skoczył beztrosko ze schodów wprost w ciemną otchłań bez dna. Chaaya nie widziała nic w ciemności, jako że źródła światła były wygaszone, toteż czuła jedynie pęd powietrza gdy spadali w dół.
Przerażona “upadkiem” wtuliła się mocniej w mężczyznę, zamykając oczy i przygryzając wargę, by nie zacząć krzyczeć. Stan nieważkości oraz sama myśl o spadaniu nasuwała jej dość nieprzyjemnych wspomnień, które teraz uwięzły jej w gardle. Kobieta miała jednak na względzie, magiczne sztuczki towarzysza i ufała, że wykorzysta je zanim roztrzaskają się w mroku o dno jaskini.
I rzeczywiście… nagle prędkość zaczęła spadać i gwałtowny upadek z dużej wysokości przestał być zagrożeniem. Niemniej ciemność nadal utrudniała ocenę sytuacji. Nie wiedziała nawet kiedy wylądowali, dopóki czarownik jej o tym nie poinformował.
- Możesz mnie już puścić. I… możemy zapalić światło. Choć trzeba by pomyśleć nad jakimiś środkami by ci widzenie w ciemności ułatwić w przyszłości - rzekł cicho Jarvis, a jego kocur chyba już pognał na zwiad.
Ona jednak puścić go nie chciała, bo będąc na nim pewniej się czuła. - Durna jestem… Nvery ma moje mikstury w tym i widzenie w ciemnościach… - mruknęła mu do ucha, powoli opuszczając nogi na ziemię. - Tymczasem możesz zdjąć okulary, co byśmy mieli wyrównane szanse w dostrzeżeniu czegoś ciekawego… - Stała już pewnie na ziemi, ale ręce zjechały po ramionach mężczyzny i objęły go w pasie.
- Masz… - czarownik podzielił się z nią tą sztuczką zakładając jej okulary na nos. I teraz ona widziała Jarvisa, jak i rozległą jaskinię pokrytą prymitywnymi malunkami przedstawiającymi patyczakowate ludzkie figury… z ogonami, walczące z różnymi prymitywnie nakreślonymi bestiami, wśród którym można było rozpoznać i olbrzymie pszczoły.
- Mówiłam równe szanse… - odpowiedziała rozkojarzona widokiem. Przez chwile kontemplowała jeden z malunków, a smok w jej głowie niebezpiecznie się wywracał i wykręcał.
Po chwili rozbłysło światło od ognistego wachlarza, a Chaaya zdjęła okulary i wręczyła je Jarvisowi. - Schowaj… i chodźmy się rozejrzeć. - Uśmiechnęła się wesoło, rozkładając żebra otulone czerwony materiałem.
- Ja mogę schować okulary... ale wtedy… w ciemnościach, będę mógł tylko kierować się dotykiem. I stracę ochotę na zwiedzanie jaskiń, na rzecz… zwiedzania obszarów twojego ciała - odparł żartobliwym tonem czarownik zakładając je na swój nos.
Tancerka popatrzyła na niego jakby z wyrzutem i… smutkiem, ale odwróciła się po chwili plecami do niego i zajęła się oglądaniem malunków w samotności, przyświecając sobie prowizoryczną pochodnią.
Malunki były proste i prymitywne… i nie wyróżniły się tematyką. Każdy dotyczył polowania lub walki. I wszystkie wyglądały na stosunkowo świeże. Może żadnego nie namalowano przedwczoraj, ale z pewnością miały co najwyżej kilka miesięcy lub kilka lat.
Tancerka oglądała malowidła w skupieniu, przechadzając się powoli pod ścianą. Niezadowolenie wynikające z rozminięcia się pragnieniami z czarownikiem, szybko ustąpiło konsternacji z racji świeżości malunków oraz nasuwało wiele pytań, które z chęcią by rozpatrzyła gdyby…
~ Nie rozumiem… Myślałem, że będziemy zwiedzać „ruiny”… Pozostałości po dawnej cywilizacji… ~
…jej smok, przestał jej hulać po głowie.
~ Przecież zwiedzamy… ~ Chaaya zaczęła cierpliwie, lecz szybko jej przerwano.
~ A gdzie tam… Sama popatrz. Przecież patrzysz… to poliż i zrozumiesz, że to nie jest stare. ~ Nveryioth był niezadowolony. Pierwsza fala ekscytacji z wyprawy jego partnerki opadła bezpowrotnie.
~ Nie będę nic lizać.
~ Moje ruiny były fajniejsze… i ciekawsze… i… ładniejsze. ~ Bardka na te słowa przewróciła oczami, zatrzymując się przy jednym malunku, dotykając go delikatnie palcami. ~… i były zamieszkane. Przez mumie, niesmaczne… ale był i szkielet… który gadał. Lubiłem go… ~ Zielonołuski trajkotał jak najęty.
~ To sobie wróć do niego… po prostu weź i poleć. ~ Chaaya była daleka od zniecierpliwienia czy złości, ale nie miała też zamiaru chuchać na skrzydlatego, tylko i wyłącznie dlatego, że los pokomplikował im trochę wspólne plany.
Tolerowała swojego smoka… na dziwny sposób kochała… i traktowała go jak swoją nieodłączną część. Ale na wszystkich bogów, po kim on odziedziczył tę manierę narzekania?! Jak Opiekunka Jaskini z nim wytrzymywała??!!
~ A zobaczysz, że sobie wezmę i polecę… i zabiorę tam ciebie… wydostaniemy go z więzienia i…
~ Nikogo nie będę wypuszczać ~ zaprotestowała, ruszając z powrotem przed siebie.
~ Będziesz.
~ Nie będę.
~ Będziesz…
~ Nie. Nie będę…
~ A właśnie, że będziesz…
Czarownik również zainteresował się malunkami, choć wydawał się bardziej zaniepokojony niż zainteresowany. A po kilkunastu minutach pojawił się znów jego kocur.
- Mamy… problem… a właściwie liczne małe problemiki. Tak około dwudziestu gospodarzy tych korytarzy - wyjaśnił spokojnie Gozreh przyglądając się obojgu.
~ Ostatni raz ci powtarzam, ty nie masz nic do gadania… po prostu cię wezmę i polecę… ~ Nveryioth ciepliwie odbijał piłeczkę, podążając tuż obok w głowie swej partnerki niczym cień. Sytuacja mogłaby być nawet romantyczna, gdyby oboje nie zapętlili się w dogryzaniu sobie nawzajem.
~ A jak ty chcesz mnie niby wziąć? Że niby siłą? ~ Chaaya przyświecała wachlarzem, co ciekawsze kreskowe ludki, pozwalając by i ona i smok, mogli dokładnie przyjrzeć się namalowanym scenom walki z pszczołami, lub latającymi krokodylami… przynajmniej tak to wyglądało.
~ A żebyś wiedziała, że siłą… Co ty myślisz, że się nie zdobędę na to? ~ Zielonołuski, dosłownie stroszył łuski, obrażony, że kobieta nie bierze jego gróźb śmiertelnie poważnie.
~ Nie masz tu już nic do gadania robaku. Moje naczynie jest mi potrzebne, więc jeśli zaczniesz cokolwiek próbować… pokażę ci gdzie jest twoje miejsce ~ wtrącił się cicho starzec.
~ NIE WTRĄCAJ SIĘ! ~ zaskakująco zgodnie oboje zareagowali na wcięcie się w dyskusję przez czerwonołuskiego. Najwyraźniej ani on, ani ona, nie przyzwyczaili się do towarzystwa podczas ich intymnych odbijań piłeczek.
~ To nie zachowujcie się jakbyście mieli tu cokolwiek do gadania. Teraz ja tu rządzę i decyduję… a wy… lepiej przyzwyczajcie się do tego. Lub pomóżcie mi zmienić to naczynie na bardziej odpowiadające mojej mocy ~ odgryzł się Starzec wykazując się zupełnym brakiem empatii, tolerancji i cierpliwości.
~ Miiilcz ja ci mówie… stary dziadu ty… znam starsz… ~ Nvery zamachał skrzydłami, wywalając jęzor w kierunku czerwonej chmurki, która jawiła się gdzieś w najdalszym zakątku umysłu bardki.
~ Daj spokój stary jest, bądź wyrozumiały. ~ Chaaya upomniała swojego skrzydlatego, czując się w obowiązku bronić “starszego” tylko i wyłącznie dlatego, że był starszy.
~ To niech się przymknie a nie mieli ozorem… ~ żachnął się zielony.
~ Mnie też to męczy, ale się uśmiecham i to po prostu OLEWAM. Olej go. ~ Kobieta cierpliwie tłumaczyła młodemu, zapominając, że stary dalej ich słyszy.
~ Sama sie olej, nie będę go olewać. Nie jest godny mojego olania. Zepsuł nam wieczór. ~ Czara goryczy, już od pewnego czasu była przelana, ale teraz jakby tryskała, niczym świeżo podłączona fontanna.
~ A spadaj. Jeden z drugim. Jesteście siebie warci. ~ Fuknęła rozżalona bardka, tracąc cierpliwość i do jednego i do drugiego i do siebie i do całej tej sytuacji. ~ Walcie się. ~ Rzekłszy swe jakże górnolotne słowa, trzasnęła wachlarzem, składając jego żeberka, po czym przyśpieszyła kroku, już nie oglądając się na ściany, co od razu wytknął Nveryioth.
~ I zobacz co zrobiłeś, przez ciebie nie mogę nawet popatrzeć… ~
~ Twoje kaprysy są nie warte mej uwagi, tak jak i ty sam ~ stwierdził krótko i chłodno Starzec.
A tymczasem Jarvis i Gozreh rozmawiali przyglądając się badawczo bardce.
- Więc… jaszczuroludzie? - spytał dla potwierdzenia czarownik.
- Jacyś dziwni na dodatek. Niewielkie stadko - ocenił Gozreh.
~ Jakbyś był ponad to to by się nie wtykał w naszą... Moją randkę na dnie dziury w ziemi! ~ zaskrzeczał gniewnie gad, na co Chaaya huknęła ni z tego ni z owego, waląc ręką w ścianę.
~ Randkę? Raaandkę? Ty sie chyba bogów nie boisz. Pijana i ujarana nie polazła bym z tobą nawet na potańcówkę u sułtana, a co dopiero randkę.
~ Ej no nie bądź taka… jak niby miałbym to nazwać. Tylko ty i ja… i światło. Eee ognia. Jest romantycznie, kiedyś często tak spędzaliśmy razem wieczory… ~ Nveryioth czuł się mocno urażony słowami partnerki, choć podejrzewał, że wszystko było winą tego podstępnego, tłustego, skąpego, starego, zrzędliwego, nudnego, upierdliwego dziada.
~ Randkę? Też ci marzy. ~ Zarechotał stary gad w głowie Chaai. ~ Co się stało z obecnymi miotami gadów? Randkę? Dumne smoki nie chodzą na randki… to dobre dla dwunożnych worków mięsa. ~
~ A co jest złego w przyjemnym spędzaniu czasu ze swoim partnerem? ~ zdziwił się zielony. ~ Zresztą… ty o dumie tak nawijasz bo ty pewnie żadnej nie miałeś… bo jedyne na co cie stać to chłop, gruby i głuchy, hehehe ~ Skrzydlaty zarechotał rozbawiony, nic sobie nie robiąc ze starającego się wpłynąć swoim “dumnym” autorytetem czerwonego smoka.
Bardka oparła się czołem o ścianę, chłodząc przyjemnie rozgrzaną skórę.
~ Znaleźlibyście sobie jakieś inne miejsce do dyskusji… nie chce mi się was słuchać ~ mruknęła w zrezygnowaniu, czując jak adrenalina opada, rozbawienie dawno wywietrzało i pozostało tylko zmęczenie…
~ Miałem do swej pozycji harem samic gotowych do godów. Nie byłem żałosną parodią smoka żebrającą o uwagę jakiejś ludzkiej samicy ~ odparł rozbawiony starzec, który najwyraźniej niespecjalnie przejął się uwagą Nveryiotha.
- Chaaya… wszystko w porządku? - zapytał Jarvis.
~ Samice sramice… masz tam taką jedną idź się nią zajmij ~ burknął obrażony skrzydlaty, odgradzając się skrzydłem od Starca. ~ Ja strzelam w coś wyższego… w przygodę i wiedzę a nie zwierzęce moczenie… zupełnie jak dwunożni. ~ Piłeczka została odbita, a gad wyszczerzył zębiska w uśmiechu. Lata praktyki, oraz wielogodzinne sprzeczki z Chaayą sprawiły, że mógł tak w nieskończoność, zwłaszcza, że Starzec był nieco przytępy a paszcza jego za mało elastyczna.
Zresztą zamiast spróbować się odgryźć wybuchł jedynie szyderczym śmiechem.
~ Powiedziałam. Znajdźcie sobie inny pokój do gawędzenia. ~ Tancerka już dawno złożyła broń. Oba smoki były siebie warte i oba cholernie do siebie podobne, choć ani jeden ani drugi nie chciał się do tego przyznać.
~ Zmęczyłeś ją tym swoim gderaniem. Idź pod kamień stara ropuch…
~ Przymknij te wyszczekaną jadaczkę gadzie! ~ Dziewczyna odchyliła głowę i walnęła raz w kamień, aż zagrzechotało, co szybko zasznurowało pysk krnąbrnemu zielonemu.
- Wszystko dobrze… jakoś… mogę ci pomóc? - zapytał ostrożnie Jarvis.
Bardka spojrzała z ukosa na czarownika, przełykając całą litanię przekleństw, jaką miała ochotę cisnąć w kierunku mężczyzny. Rozłożyła ponownie wachlarz, kryjąc za ścianą ognia, nieprzyjemny, pełen frustracji i odrazy wyraz twarzy.
- Wracamy? - spytała ozięble, wachlując się na uspokojenie.
- Tak… może powinniśmy… - zaczął czarownik, gdy Gozreh się odezwał uderzając macką o ścianę, wskazując na jeden z malunków. - Popatrz szefie na ten obrazek. Mam złe przeczucia.

Na obrazku było kilka patyczkowatych postaci składających ofiary na… kamieniu.







Dziwnej, olbrzymiej… rybie z mackami i czerwonym rzędem ślepi.
- Cudnie… więc mam nadzieję, że obecnie śpi - stwierdził Jarvis i dodał. - Może rzeczywiście zacznij się już wspinać po linie Chaaju.
Tawaif popatrzyła na obrazek, po czym ponownie utkwiła wzrok w czarowniku.
- Wchodzę ostatnia - mruknęła cicho, acz stanowczo.
- To nie będzie właściwa kolejność… ja mogę postawić ścianę potworów na drodze naszych wrogów - wyjaśnił spokojnie Jarvis.
- Wchodzę jako ostatnia. - Dziewczyna spojrzała na niego nerwowo, napinając mimowolnie wszystkie mięśnie. Wolna dłoń to otwierała się, to zamykała, jakby w uspokajającym geście.
- W takim razie… w razie kłopotów tu na dole. - Jarvis sięgnął do swego plecaka wyjmując fiolkę. - Wypij to w ostateczności.
Po czym zabrał się do odwoływania Gozreha z tego planu egzystencji.
Chaaya zgrzytnęła zębami. Miała już wszystkiego dość. Chciała nie myśleć, wyłączyć się, a ten ciągle dokładał i dokładał… a jak nie jeden, to drugi, czy trzeci, jak na przeklętym bazarze. Robiąc szybkie równanie w swojej głowie, lepiej było nie wchodzić w kolejną dysputę i po prostu przyjęła fiolkę, nawet na nią nie spoglądając.
Jarvis zaczął się wsponać po linie w górę zostawiając Chaayę sam na sam ze swymi myślami. Może nie całkiem samą, zważywszy że czuła Starca niepokojąco wyraźnie. Niemniej przez pewien czas słyszała jedynie jak Jarvis się wspina. Potem jednak doszły do niej inne odgłosy. Ktoś szedł powoli w kierunku jaskini z malunkami, sycząc czasem, charcząc i wciągając powietrze jakby coś wąchał.
Tancerka wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą widziała ostatnie zarysy sylwetki Jarvisa. Strach chwytał ją za gardło za każdym razem, gdy jego noga poślizgnęła się lub zahaczyła o nierówności w ścianie, posypując się małą lawiną pyłu i drobnych odłamków.
W końcu… mogła już tylko nasłuchiwać jego wspinaczki, choć lęk był wciąż tak samo silny i być może dlatego też z początku nie zarejestrowała czyjejś obecności na dole jaskini.
Dopiero przy dość długiej ciszy, gdy odgłosy szurania i jęki liny nie dochodziły do jej ucha, a tajemniczy ktoś zachrumkał, ciekawsko węsząc, odwróciła się w tamtym kierunku, zastanawiając się czy jest sens gasić wachlarz.
Zresztą… i tak nie mogłaby go trzymać podczas wspinaczki… ale wspinać się w całkowitych ciemnościach?
Nie czekając dłużej na jakiś odzew ze strony przywoływacza, wzięła w zęby rękojeść broni, po czym chwyciła za zwisającą linę i spojrzała w górę.
Wciskając fiolkę do kieszonki na piersi, poczęła się wspinać. Starając się uspokoić oddech i myśli. Skupić się na krokach. Na tej zwykłej czynności.
Nveryioth roztoczył skrzydła w jej umyśle, chcąc uchronić ją przed wspomnieniami.
~ Pamiętasz, pamiętasz jak się nazywały kwiatki z herbu Janusa? ~ zagaił troskliwie, otulając kobietę niczym nietoperza samica, otula swe młode.
~ Niezapomniajki ~ wystękała, stawiając nogę na wąskiej półeczce. Głos jej drżał. Głos własnych myśli.
~ Taaak… taaak ~ ciepło zasyczał gad. ~ Pamiętasz gdzie pierwszy raz widziałaś te kwiaty? ~
~ U nawaba… na obraz… ~ Tancerka, drgnęła słysząc odgłosy pod sobą.
- Aaaarraacsss. - Rozległ sie ni to syk, ni to krzyk pod Chaayą. Stwór zapalił bowiem coś, co rozświetliło dół jaskini lekkim blaskiem. I bardka mogła zobaczyć kreaturę, a ta lepiej zobaczyła bardkę. I trudno było powiedzieć, czy była podekscytowana, czy wściekła. Blady jaszczuroludź, o wychudzonej sylwetce ruszył ku linie, by wspinać się za nimi i ryczał coraz głośniej.
~ Nie zatrzymuj się… idź dalej. Idź w górę. ~ Nveryioth podtrzymywał partnerkę, zrzucając na dalszy plan swą ciekawość i fascynację istotą na dnie jaskini. ~ To gdzie widziałaś te kwiaty pierwszy raz? ~
~ U nawaba Salmana al Shah Rukh Khana… miał obraz na ścianie na werandzie… ~ Chaaya skupiła się na wspinaczce oraz opowieści, będąc wdzięczną, za wsparcie smoka. ~ Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak nazywają się te kwiaty… nawab zatrudnił zachodniego malarza, by ozdobił ogrodowe ściany zamku… ~ Tancerka referowała szczegół po szczególe, jak zachwyciła się kolorem płatków, tych drobnych kwiatków. Jak przez wiele lat wspominała je, jako jedne z najładniejszych roślin jakie namalowano. Podczas niewoli, całkowicie o nich zapomniała, i dopiero przy pierwszym spotkaniu z Janusem, który nosił dumnie swój herb na piersi i tarczy, przypomniała sobie o nich.
Opowieść ta trwała na tyle długo oraz działała na Chaayę na tyle kojąco, że ta nawet nie spostrzegła się kiedy dotarła na samą górę.
Wdrapując się na pierwsze stopnie zawalonych schodów, wypluła wachlarz i dysząc ciężko z psychicznego wysiłku, nawet nie patrzyła w kierunku Jarvisa… czy stworzenia, które pewnie było już całkiem wysoko. Po prostu siedziała skulona, wpatrując się w migotliwy płomień wachlarza przed sobą.
Czarownik w tym czasie użył swojej magii, by kwasem przepalić linę i patrzeć jak zrywając się, spada w dół wraz ze skrzeczącym głośno potworkiem.
- Taaa… możemy wracać? - zapytał cicho Jarvis.
Chaaya zatkała dłońmi uszy, dysząc urwanie jakby coś ją dławiło i nie pozwalało swobodnie oddychać. Przerażona bujała się w przód i w tył, słuchając spokojnego głosu zielonołuskiego, który o czymś jej opowiadał, lecz szum w jej głowie był na tyle głośny, że nie mogła zrozumieć sensu jego słów.
Obrazy wspomnień, przebijały się błyskami, kłując ją w podświadomość. Czuła jak jej członki zaczynają drżeć niczym w febrze, jak żołądek wywraca się do góry nogami, a łzy samoistnie napływają do oczu.
- Idź! Odejdź! - zaskrzeczała, kaszląc gdy poczuła w ustach wzbierająca żółć.
Jarvis najwyraźniej nie miał zamiaru jej posłuchać. Bo najpierw przytulił dziewczynę, a potem spróbował wziąć ją w ramiona. Nie odezwał się w ogóle. A sama Chaaya czuła jakby z jej serca patrzyła na nią para pomarańczowo-złotych oczu, pogardliwie osądzająca jej chwilę słabości.
Nveryiotha szlag jasny strzelał na miejscu, miał ochote bić i mordować wszystko, co do niego podejdzie. Najpierw Jarvisa za samo jego istnienie i głupotę, a później czerwonego… w sumie za to samo.
Załopotał wściekle skrzydłami, jakby chciał wywiać obecność Starca ze swojej jeźdźczyni.
~ Wypierdalaj mi stąd dziadu przeklęty! ~ wył tak wściekle, że nawet się nie spostrzegł, że ryczał na całe swoje gardło, gdzieś pod murami miasta.
Chaaya czując wstyd, swój gniew i gniew skrzydlatego… zapragnęła zdzielić czerwonołuskiego w pysk, przez co zdzieliła Jarvisowi, gdy ten się do niej zbliżył.
Wtedy też magiczny “krąg” został przerwany. Do jej uszu zaczęły dochodzić dźwięki z zewnątrz, a oczy rejestrować wyblakłe kontury kształtów, które pulsowały i wyginały się w obrazy wspomnień.
W wyciągniętą dłoń… w ogromną skalistą przepaść… i spadające sylwetki mężczyzn…
Tancerka szamocząc się w ramionach czarownika, zaczęła kwilić jak małe dziecko. Z początku wyrywała się dość agresywnie, lecz im głośniej płakała i protestowała, tym była coraz słabsza. W końcu zwiotczała, jakby całkowicie straciła wolę walki i tylko przejmująco szlochała, niczym bity pies.
A wystarczyło by czarownik nie przecinał tej cholernej liny… tak dobrze się trzymała… lecz z drugiej strony, skąd on mógł wiedzieć.
Jarvis znosił jej zachowanie stoicko, trzymając ją mocno w ramionach i ignorując uderzenie w twarz, jak i krew płynącą mu z nosa. Spieszył się w kierunku korytarzy którymi tu doszli, zdając sobie sprawę, iż jaszczury mogą mieć sposób, by dostać się ze swych nor do jaskiń na górze. Toteż zamierzał opuścić jak najszybciej miasto wraz z trzymaną w rękach Chaayą, która im bliżej byli wyjścia z jaskini, tym coraz ciszej się zachowywała, aż w końcu umilkła całkowicie i tylko słychać było jej drżący oddech, który nie mógł się uspokoić po ataku paniki i płaczu, oraz nerwowe i urywane przełykanie śliny. Smak żółci jednak nie chciał zniknąć z ust tancerki. Żelazna dłoń lęków trzymała ją za gardło w złowróżebny sposób.
Bół głowy uderzył ze zdwojoną siłą, otumaniając jej zmysły. W uszach dzwoniło, przed oczami śnieżyło, a członki jej ciała stały się niewyobrażalnie ciężkie i wiotkie.
Leżała więc skulona, w niewygodnej pozycji, w ramionach Jarvisa, przypominając zerwaną z teatrzyku kukiełkę.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline