Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2016, 18:42   #8
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Zielonołuski smok bił ogonem o podstawę miejskiego muru, rycząc wściekle, choć już coraz słabiej… bo w końcu ile można? Jego trzewia furkotały na najwyższych obrotach, a płuca paliły od nadmiernego wysiłku. W końcu Nveryioth dał za wygraną tak samo jak jego partnerka, nie zamierzał jednak leżeć bezczynnie. Wzbił się w powietrze, kierując się do wejścia, do podziemnego miasta… Chaaya będzie go potrzebować. Musi być przy niej, a ona przy nim. To było dla niego oczywiste… Obecność Jarvisa była tylko nie przyjemnym dodatkiem, którego szybko się pozbędzie...
Lecąc tak, kawałek flegmy oderwało mu się od gardła. Kaszlnął… kichnął i zachłysnął się pędem powietrza. Zmęczony, zwymiotował wiaderko kwasu na drzewa pod nim, które momentalnie zaczęły się dymić i rozpuszczać.
Problem jaki napotkał na miejscu nazywał się Godiva, która też była zmartwiona stanem Chaai niesionej przez czarownika. I stanowiłaby złośliwą konkurencję do niej. Zaś sam Jarvis nie był w stanie pokonać ostatniej przeszkody na ich drodze. Ściany, a potem szczeliny przez którą się przeciskali. Musiał poczekać, aż dziewczyna dojdzie do siebie. Więc skulił się przy ścianie, obejmując mocno bardkę i tuląc ją delikatnie czekał cierpliwie.
- Co się z nią stało? - sama smoczyca warknęła nerwowo w kierunku nadlatującego Nveryiotha.
Zielony jak zwykle nie bawił się w finezyjne lądowanie. Przydzwonił piersią w ziemię, aż jego głowa na długiej szyi poleciała w przód zatrzymując się na drzewie, a reszta ciała nie nakryła ogonem i skrzydłami.
- Posuń się - charknął wściekle, choć w zasadzie to aktualnie on zajmował więcej miejsca przed maciupeńkim wejściem.
Odhaczywszy łeb z gałęzi, wstał na krótkie łapki, owijając się wokół omszonych kamieni i zaglądając złotym ślepkiem w szparę. Ta mała, szkaradna pokraka siedziała z jego Chaayą na dole… obejmowała ją... I co jeszcze…?! Może pocieszała?!
TO BYŁ JEGO MOMENT! JEGO PARTNERKA! Bardka nie potrzebowała Jarvisa, ani Godivy, ani Starca, ani Jaskini, ani nawet cholernego Ranveera do życia. To on był jej niezbędny, on ją rozumiał i on mógł wykorzystywać jej chwile słabości.
Długi, rozwidlony jęzor wsunął się w jaskinię, machając złowrogo do ukrytego, przed dostępem jadowitej paszczęki, czarownika.

Umysł tancerki spowijał piasek, dosłownie. Nveryioth nie miał szans się z nią teraz skontaktować. Kobieta tendencyjnie odcięła od siebie rzeczywistość, przechodząc w stan przetrwania, a więc… można było zrobić z nią wszystko. Owa tajemnicza technika podobno wykorzystywana była przez szpiegów, którzy schwytani oraz odcięci od możliwości szybkiej i samobójczej śmierci, musieli przetrwać wielogodzinne tortury i przesłuchiwania. Chaaya była jednak zmęczona by zrobić to w stu procentach poprawnie, a więc… mogła słyszeć i rozumieć otoczenie, choć z łatwością ignorować.
Opazurzone łapska skrzydlatego, wbiły się w miękkie podłoże, a strop, ukrytych pod nim ludzi, zaczął nieprzyjemnie “skrzypieć”.
Była tak blisko a jednak tak daleko. Niecierpliwy gad owinął się ciaśniej wokół wejścia, jakby chciał udusić te biedne i bogom ducha winne kamyczki, tworzące przejście… do NIEJ.
- Tethi sum juthanum? - zagłębiając się daleko w zakamarki własnej pamięci, sklecił krótkie zdanie w ojczystym języku swojej tawaif. Nie poczuł, ani nie dostrzegł jednak nic by zapowiadało się, by Chaaya miała zamiar odpowiedzieć. - Tethi mara satara avela nathi - tak łatwo nie zamierzał się poddać. Nęcił ją prostymi zdaniami. Przyjemnymi i łagodnymi, choć z kalecznym akcentem, tym gorliwiej się starając, czym mocniej czuł impulsy w swym wnętrzu. Jakby ktoś starał się wskrzesać skrę do rozpalenia ognia.
- Jarvis mówił żebyś uważał. Opary z twego pyska źle na nią wpływają… - sarknęła gniewnie Godiva, podczas gdy sam czarownik telepatycznie powtarzał bardce to co próbował powiedzieć Nveryioth.
Skrzydlaty tancerki, obejrzał się na smoczyce, jeżąc łuski na łbie, tworząc swoisty kaptur. Nic nie powiedział, splunął tylko śliną pomieszaną z resztkami kwasów, które jak na złość jak były potrzebne… na przykład podczas walki, to nigdy nie chciały napłynąć.
- Sss… chandarmukhiii… - zasyczał, ponownie wciskając nos w jaskinię i owiewając oboje jeźdzców ciepłym powietrzem. - Mari sathe avo, hum naksatra mate tame lai sakaso tamara… - ostatnie słowa jakby wymruczał, wprowadzając w cichy rezon okoliczne skały. A Chaaya drgnęła nieznacznie, po czym jak w letargu usiadła samodzielnie, choć wzrok tępo patrzył gdzieś w ziemię.
- Svarga? - wyszeptała, choć głos ją zawiódł i musiała odchrząknąć.
- Svarga - potwierdził smok, wyjmując pysk z ziemi, a dziewczyna próbowała wstać, choć wyglądała raczej jak mumia magicznie przebudzona z wiekowego snu.
- Jesteś w stanie sama wyjść? - spytał cicho czarownik. - Mogę pomóc podsadzając cię, ale nie zdołam wynieść z jaskini.
- Svarga? - powtórzyła bezwiednie bardka, wzbudzając w ruch, cielsko gada, na górze.
- Ona cię nie słyszy, a nawet jeśli, to ci nie odpowie - burknął Nvery, przygotowujący się do wyjścia swojej jeźdźczyni. Przy ostatnich słowach ponownie spojrzał koso na smoczycę, jakby się bał, że ta zaraz wparuje i ukradnie bardkę, gdy tylko wyjrzy z jaskini.
Chaaya zaś, stanęła na równych nogach, chwiejąc się na boki, po czym spojrzała w górę. U wylotu, wisiał smętnie koniuszek ogona, który podrygiwał spokojnie na boki. Gest ten chyba dostatecznie zmotywował kobietę do wspinaczki. Z początku wyglądało to tak, jakby dziewczyna zapomniała jak się chodzi, a co dopiero wspina, po chwili jednak czepiła się zielonego ogona podopiecznego, mozolnie gramoląc się na powierzchnię i odchodząc na czworaka, by w końcu paść na trawę.
Zielonołuski pozwolił, by na górę wszedł i Jarvis, po czym bezpardonowo, ułożył się wokoło ciała tancerki, tworząc wszystkim już znany, swoisty namiocik ze skrzydeł. Po chwili z wnętrza dało się słyszeć, jak coś mówi niezrozumiale i w końcu zamarł w ciszy i odcięciu od reszty.


Ranek zaczął się dla Chaai od zapachu pieczystego. Nad niedużym ogniskiem piekły się jakieś ptaki. Samego ogniska pilnował Jarvis, a Gozreh… ledwo widoczny wśród cieni lasu, czuwał obok niego. Godiva zaś była jeszcze bliżej… tuż obok Nveryiotha, przyglądając się jej smokowi podejrzliwie i troskliwie zerkając na bardkę.
Zielony spokojnie spał, nieświadomy bliskości znienawidzonej smoczycy. Tancerka zaś, odchyliła od spodu błonę skrzydła, wyglądając na zewnątrz by sprawdzić czy jest już jasno.
Bolała ją głowa i zatoki i oczy i nie wiadomo od czego połowa mięśni w ciele.
Jasno może i faktycznie było… choć nie była tego, aż tak pewna, gdyż pierwsze co zobaczyła to w zatrważającej bliskości… niemal w powiększeniu, czujnie niuchające nozdrza niebieskołuskiej.
Błona skrzydła opadła z łopotem, by po chwili wybrzuszyć się, jakby ktoś pod spodem w dość pokraczny sposób się wyswobadzał i po chwili bardka przecisnęła się przez szparkę między skrzydłem, a cielskiem smoka, wpadając na pysk smoczycy.
Dziewczyna wyglądała tragicznie. Oczy miała zapuchnięte i przekrwione. Usta ponadgryzane. Na policzkach i szyi ciągle widniały czerwone plamy, niczym wykwity po toksycznej roślinności.
Chaaya jednak uśmiechnęła się, podpierając dłonią o głowę Godivy, wciąż nie czując się pewnie na nogach.
- Usiądź... jesteś głodna? - zapytał czarownik podając jej ptaka z rożnem.
Godiva zaś była bardziej bezpośrednia. - Co się stało Chaayu? Wszystkich nas przestraszyłaś tym swoim stuporem. Baliśmy się, że coś ci ten staruch złego zrobił.
Dziewczyna zakryła dłonią usta, przyglądając się upieczonemu zwierzęciu. Wyglądała jakby miała zaraz znowu się rozpłakać, lub po prostu zwymiotować. Pokręciła głową na propozycje czarownika, ostrożnie obchodząc łeb smoczycy i siadając przy ogniu.
- Nic takiego… - odpowiedziała wymijająco, miętosząc materiał sukienki. - Chwilowa niedyspozycja. - Wzruszyła ramionami, wyciągając fiolkę, którą podarował jej wczoraj Jarvis. Wyciągnęła dłoń, oddając mu ją i przy okazji dostrzegając ślady na jego twarzy. Cios w zęby od byłego kumpla wykwitł lekkim siniakiem, za to nos, wyglądał jak po bliskim spotkaniu ze ścianą.
- Przepraszam - mruknęła, domyślając się, że wczorajszego wieczoru to nie Starcowi się oberwało…
- Nie przejmuj się tym. Sam sobie jestem winien. To był mój pomysł z tą wycieczką. I tak dobrze, że wyszliśmy stamtąd bez szwanku - odparł z uśmiechem czarownik gryząc mięso, a Gozreh odezwał się. - Owoce w tym lesie bywają trujące. Nie znam się na nich, więc nie mogłem nazbierać.
- Lepiej ci Chaayu? - zapytała z uśmiechem Godiva i spytała - Jak ci pomóc, gdy znów się zdarzy taka niedyspozycja?
Kobieta, przyłożyła ostrożnie dłoń do twarzy, delikatnie ugniatając opuszkami palców okolice oczu i zatok. Nie za bardzo chciała rozmawiać. Słuchanie sprawiało jej poważny dyskomfort, a przebłyski wspomnień z wczorajszej eskapady, mroziły nagłymi szpilkami lęku. Chaaya skupiła się na oddechu.
- Nie powtórzy się…. - mruknęła cicho, niczym zaklęcie, które miało na nią podziałać. - Wystarczy nie przecinać liny…
- Nie wisiałaś na niej… ścigający cię jaszczur za to tak - przypomniał Jarvis i podrapał się po czole. - Ale dobrze… będę pamiętał o tym następnym razem.
Dziewczyna zagryzła mocniej szczękę, zacinając się w sobie. Nie wiedziała na cholere Jarvis się odzywał, skoro nie miał nic mądrego do powiedzenia. Dobrze wiedziała, co się wczoraj działo. Ona sie nie wspinała, była bezpieczna… tak samo jak on. Pierdoliść jakiegoś jaszczuroludzia.
~ Oddychaj ~ Nvery ziewnął przeciągle, kłapiąc paszczą dosłownie i w przenośni.
Tancerka pokiwała tylko głową.
- Ooo… upolowałaś dla mnie śniadanie? - zaszczebiotał zielony, przeciągając się, trącając łapami ogon smoczycy. - Nie trzeba byłoooo…
- Nie dla ciebie i nie ja… - burknęła Godiva, a Gozreh ukryty pod szerokim liściem mruknął. - Ale częstuj się.
- Dziś przyleci kupiec z towarami, które nas interesują. Powinniśmy jednak wpierw zakupić ubrania dla ludzkich postaci naszych smoków. Pierścień potrafi zmienić wraz z szatami, ale za pierwszym razem… smoki będą nago - wyjaśnił Jarvis, bacznie obserwując reakcję bardki.
Zielony smok iście wężowym ruchem, zbliżył się do swojej partnerki, dotykając językiem jej policzka i po chwili zwisając nad nią. Wydawało się, że Chaaya jakby spokorniała i po prostu patrzyła w ogień, milcząc.
Czego nie można było powiedzieć o Nveryiocie, który wyglądał jakby wysysał skądś niepohamowane pokłady pozytywnej energii.
- Oh… kotek… trochę posiedziałeś w zamknięciu i od razu stałeś się do czegoś przydatny - gad pochylił się nad kobietą, obejmując ją łapami. Przez chwile bujał się tak nad nią, zezując i machając jęzorem na prawo i lewo. - Skąd będziesz wiedział jaki rozmiar ubrania kupić? Rozumiem, że stać nas na zakupy w ciemno i to po kilka razy? - zwrócił się do czarownika.
- Ja zawsze jestem przydatny i generalnie nie za bardzo obchodzi mnie czy jestem tu czy nie - odparł Gozreh ziewając. - W zasadzie to nie bardzo lubię tu przebywać. Zawsze muszę gdzieś iść, coś zbadać, kogoś śledzić.
- Po posturze smoka można się domyślić mniej więcej jego rozmiaru. A i po znajomości można załatwić kilka ubrań. Vizerai była dość chojna, więc takie drobiazgi jak ubrania nie są problemem. Nawet drobne magiczne przedmioty nie są - wyjaśnił czarownik krótko.
- Już cię lubie… - Wyszczerzył się w uśmiechu do kocura smok bardki. - Da się z toba sensownie porozmawiać… - Chaaya na te słowa ściągnęła usta w ciasną linijeczkę. Nvery ponownie pochylił się nad bardką, wyglądał jak żywcem wyjęty z obrazu, na którym przedstawiono węża, sączącego jad w pochwyconą ofiarę. Zdecydowanie wymieniali się telepatycznie jakimiś poglądami lub to on coś jej mówił, a ona po prostu musiała słuchać.
- No to postanowione… ponownie musimy zdać się na wszechwiedzącego. Mi to nawet pasuje - oznajmił w końcu, ukontentowany
- Podlecimy do miasta, jak będziesz gotowa - stwierdził cicho czarownik. - Nie wcześniej.
- Wielkoduszny… - wysyczał rozbawiony skrzydlaty.
- Zjedz… i możemy lecieć - odpowiedziała, równie cicho co Jarvis, Chaaya.
Czarownik nie odpowiedział smokowi. Ignorował go podobnie jak Godiva skupiona na bardce. Widać było, że oboje się martwili jej stanem.


Dwa gadzie cielska wylądowały na zatłoczonym lądowisku, siejąc popłoch wśród nowo przybyłych oraz wzbudzając niezadowolone poprychiwania tutejszej straży. Para jeźdźców zeskoczyła z siodeł, rozprawiając do którego zakładu krawieckiego chcieliby się udać.
Długi ogon Nveryiotha, zwijał się po kamieniach miasta, niczym tłusty boa oplatający ciało swej ofiary, a ruchliwa końcówka, prześlizgnęła się po tylnej łapie Godivy, jakby przez przypadek. Zanim jednak samica zdążyła zrugać nieswornego skrzydlatego, dostrzegła, jak ten patrzy na nią ciekawsko… wyczekująco i porozumiewawczo.
Gdy tylko zielony upewnił się, że smoczyca odebrała jego „zaczepkę” wzbił się nieoczekiwanie w powietrze.
Chaaya odwróciła się na chwile od Jarvisa, spoglądając spłoszona za swym towarzyszem. Wężowe cielsko unosiło się coraz wyżej i wyżej, rozwiewając potężnymi łopotami skrzydeł wszystko dookoła.
~ Gdzie lecisz? ~ Zlękniona tancerka, przysłoniła oczy przed wzbitym tumanem kurzu, przytrzymując rwaną pędem powietrza spódnicę.
~ Będę blisko… coś zjem ~ skłamał i zwiesił łeb, czując jak kobieta chce wyciągnąć do niego ręce, niczym dziecko proszące swego rodzica o przytulenie. Przez chwilę dłonie Chaai gładziły chropowate łuski na jego szczęce. ~ Niedługo wrócę ~ zapewnił, pozwalając sobie ostatni raz spojrzeć na smoczycę, po czym obrócił się powoli odlatując w kierunku gór.
Bardka wyglądała na strapioną i zagubioną, najwyraźniej Nveryioth nie przedyskutował z nią swego odlotu, lub może nie czuła się jeszcze w pełni sił by „samodzielnie” funkcjonować. Stała tak na środku lądowiska, zaciskając dłonie w pięści i miętosząc falbanę sukienki. Po chwili odwróciła się w kierunku miasta, ruszając przed siebie ze spuszczonym na ziemię wzrokiem.

Tymczasem zielonołuski płynął leniwie w cieplnym kominie. Skrzydła tylko sporadycznie poruszały się, gdy chciał zmienić swą wysokość na nieco wyższą. Długa szyja i ogon wyginały się na boki, prężąc mięśnie. Gdyby nie to, że jego łuski były matowe i porysowane… z dołu, mógłby wyglądać niczym piękna, szmaragdowa wstążka lub ogon orientalnego latawca.
Nveryioth nie odwrócił się by sprawdzić czy Godiva leci za nim. Jego zaczepka była dość wysublimowana i toporny umysł samicy, mógł nie wychwycić ukrytego przekazu. Cóż… walka jaką postanowił poprowadzić nie była prosta i spodziewał się, że spędzi ją w osamotnieniu.
Może to i lepiej? Nie bardzo chciał otwierać się przed granatowoskrzydłą. Nie wiedział czy można jej ufać, wszak jej prowadzącego, Jarvisa… już dawno spisał na straty.
Zniżył lot, gdy poczuł jak więź z partnerką rozmywa się, by w końcu zostać przerwana.
Znalazł się na bezpiecznej odległości.

Para smoczych jeźdźców, szła uliczkami miasta w ciszy i skupieniu. Jarvis wyprzedził bardkę, prowadząc ją bezpiecznymi alejkami do znanego sobie sklepu. Nie rozmawiali ani o tym co wydarzyło się wczoraj… ani o tym co miało wydarzyć się dzisiaj. Gdy czarownik zbliżał się do drzwi zakładu krawieckiego, poczuł jak ktoś łapie go za dłoń i ciągnie gdzieś w bok.
Chaaya czmychnęła z nim w boczną uliczkę i dosłownie przyparła go do ściany.
Chyba chciała mu coś powiedzieć, coś… co nie dawało jej spokoju. Widział to w jej oczach, które czujnie wpatrywały się w jego twarz. Uścisk na jego dłoni jednak powoli się rozluźniał, a sama tancerka uśmiechnęła się tylko przepraszająco i poddając się swej niemocy, po prostu weszła do sklepu.

Lądowanie na skalistym i bujnie porośniętym podłożu nie należało do najłatwiejszych… nie żeby w ogóle lądowanie w wykonaniu Nverego należało do prostych… tym razem jednak definitywnie problem nie leżał w naturze smoka. Po kilku próbach rozłożenia się na konarach drzew, gad odleciał jeszcze kawalątek i przycupnął na szczycie górki, oplatając się ogonem o wszelkie możliwe zapory, co by nie zlecieć na pysk w dżunglową przepaść.
Godiva przyglądała się nieco podejrzliwie Nveriothowi, sama dość spięta od wczoraj. Nie podobało się jej to co stało się z Chaayą. Nie bardzo wiedziała jak podejść do bardki i się z nią teraz rozmówić . Zresztą od rana nie mieli na to czasu. Była ciekawa... ale niestety nie będąc partnerką bardki, musiała polegać na tym co sama z siebie powie, lub też co przekaże jej Nveryioth.. nie należący wszak do gadatliwych stworzeń.
Przez chwilę przyglądała się młodemu smokowi kołując nad nim. A potem wylądowała zgrabnie obok niego… mając nieco więcej doświadczenia w takich miejscach. A i lepiej czując się powietrzu niż na ziemi.
- Co jej się wczoraj stało? - spytała od razu, pomijając uprzejmości. I nie bardzo wiedząc czy jest sens czekać na odpowiedź.
- Straciłaś już kontakt z jeźdźcem? - upewnił się cierpliwie smok, zastygając w figurkę sfinksa i wpatrując się gdzieś przed siebie.
- Nooo tak. Wyczuwam Jarvisa ale nie mogę mu wejść do głowy - wyjaśniła cierpliwie smoczyca.
Gad pokiwał głową i w końcu wlepił spojrzenie w smoczycę. Nic jednak nie mówił. Jego szary język wysuwał się co chwila z paszczy, machając wesoło, po czym chował się za zębami.
Nie sądził by Godiva była dla niego dobrym wsparciem. Zbyt szybko się zachłystywała, nie kalkulowała na zimno… a z obserwaci była tak samo mierna co jej czarownik.
- Uuuumiesz dochować tajemnicy? - zapytał nagle, dziwnym tonem głosu, nie pasującym do przytępego Nverego jakiego zazwyczaj przed nią pokazywał.
- Umiem - odparła dumnie Godiva unosząc wysoko łeb, przyglądając zaniepokojona Nveryiothowi.
Takiej odpowiedzi i reakcji się nawet spodziewał. Teoretycznie, jeśli by podszedł niebieskorzydłą, można by zrobić z niej całkiem dobrego rekruta… ale on potrzebował równoprawnego partnera, który umie podejmować decyzje, które przybliżą go do obranego celu.
- Przed wszystkimi? - dopytywał się, nie odrywając od niej złotych ślepi. - Nawet przed czarusiem?
- Jesteś partnerem Chaai, więc wiesz, że nie możesz nic przed nią ukryć. Może ci zajrzeć do głowy… tak jak ty zaglądasz do jej. Tyle, że Jarvis rzadko zagląda do mojej - wyjaśniła Godiva przekręcając łeb w bok. - Do czego zmierzasz? Jaki masz sekret o którym się ten Staruch w jej głowie jeszcze nie dowiedział?
- Mam masę sekretów za otwartymi drzwiami… każdy może wejść i je sprawdzić… sęk w tym, że nikt tego nie zrobi, gdyż nie daje im ku temu powodu… - zielony wyszczerzył zęby w karykaturze uśmiechu. - A Starzec jest tępy… - tak samo jak twój jeździec - I wiele rzeczy można przed nim ukryć, wystarczy tylko wiedzieć jak to zrobić… a po wczorajszym, wiem jak to robić… zresztą, gra z nim w otwarte karty będzie tylko bardziej interesująca. - skwitował, opatulając sie skrzydłami.
- Jacy jesteśmy pewni siebie. - Parsknęła ironicznym śmiechem Godiva i wyszczerzyła kły. - Z tego co o sobie mówił jest potężnym i starym antycznym smokiem. Owszem odzywa się rzadko i ponoć głównie śpi… ale wiesz… kto wie co naprawdę robi podczas tych - wykonała znaczący gest pazurami biorąc kolejne słowo w nawias. - drzemek? - i dodała gniewnie. - Uważaj, żeby cię ta twoja pewność siebie nie kosztowała Chaai. Już teraz ma jej ciało, kiedy chce. Kto wie co jeszcze planuje zabrać ze sobą.
- Jej ciało nigdy nie należało do niej - odparł z prostotą, wzruszając skrzydłami. - Ani mnie, ani jej to nie przeszkadza, ale widzę, że ciebie to rusza… i na tym wzorcu stara się płynąć ten ślepiec - jego głos ponownie stał się zgryźliwy i nieco skrzekliwy, jak to miał w “zwyczaju”. Tę walkę, będzie musiał rozegrać sam. Godiva była zbyt mocno ukorzeniona w pewnym światopoglądzie, który niestety dzieliła z czerwonym, choćby nie wiem jakby się starała, nie ukryje przed nim ani przed Jarvisem swojej zmiany, a ta rozmowa niedługo będzie mieć świadków.
Pokręcił głową, wywalając jęzor z boku pyska.
- Wiem… wiem… jest tawaif. Rozumiem. - Parsknęła w irytacji Godivai machnęła gniewnie ogonem. - Ale temu Staruchowi może spodobać się u Chaai. Może wypchnąć ją głęboko gdzieś w daleki zakamarek umysłu. Przejąć całkiem ciało, ciebie odciąć od niej w ogóle i wyruszyć na tą swoją wendettę porzucając nas. Tak przejąć…
- Śmierć jest nieodłącznym elementem każdego życia - burknął, ponownie wzruszając skrzydłami. - Jej życie nie ma dla niej wartości… więc i dla mnie nie ma. Ot… takie małe współodczuwanie, nic nie poradzisz. Tawaif. - Nvery zabujał się na kamieniu, dając ukłon smoczycy, za to, że próbowała go sprowokować, niestety nie trafiła. Tak samo jak nie trafiał Starzec.
- Śmierć częścią każdego życia. Banał bez znaczenia. To miło, że się ze stratą Chaai pogodziłeś. Natomiast ja nie zamierzam - odparła ironicznie Godiva uderzając gniewnie końcówką ogona o pobliskie drzewa. - Więc nie będziesz miał problemu z szukaniem nowego jeźdźca dla siebie? Może już powinieneś zacząć, co?
- Bla, bla, bla. - Gad ponownie przełączył się w tryb dawnego siebie. - Gadaj zdrów kokoszko. Przed chwilą sama broniłaś, tego jakże przepotężnego antycznego, a teraz wypowiadasz mu wojenkę? Jeszcze powiedz, że ubierzesz tego swojego chudzielca w srebrną zbroję. HA! To by było dobre! - Wizja Jarvisa w rycerskiej zbroi, faktycznie go rozbawiła, przez co przez chwile śmiał się cicho, poruszając skrzydłami jak w czkawce.
- Nie broniłam Starucha… po prostu go nie lekceważę. I walczyć z nim nie mogę, bo siedzi w Chaai. Natomiast wiemy czego chce i wiemy jak go z niej wywabić. Potrzebne jest tylko potężne ciało do przejęcia i… sposób na transfer pomiędzy bardką, a nowym naczyniem. A wtedy… niech sobie leci w diabły - sarknęła gniewnie Godiva i przyjrzała się Nveryiothowi podejrzliwie. - Ty… nie masz żadnego pomysłu prawda? Na tą sytuację? Nie wiesz w ogóle co zrobić?
Ohhh… planów to on miał dużo i wszystkie brzmiały smakowicie. - Oczywiście, że mam! - wypalił gniewnie strosząc łuski na chudej piersi. Nie będzie mu tu jakaś kokosza pluć w pysk! Choć było to na tę chwilę bardzo wygodne. - Jeszcze zobaczysz jak was wszystkich urządzę, beknie nie tylko staruch ale i wy… niedorajdy! - Nvery pokazał jej język i obejrzał się dumnie w bok.
- Jeśli wszystkie te plany są podobnie do tych banałów o śmierci to… marnie widzę przyszłość Chaai czy twoją. Na szczęście ja tu jestem i nie zamierzam się spokojnie gapić na to jak stary smok pochłania osobowość Chaai - odparła sceptycznie Godiva najwyraźniej niespecjalnie przejmując się jego pokazem dumy i odgrażania się.
- BWHA! - wyrwało się zielonemu, gdy Godiva zeszła na rejony osobowościowe. Szybko się jednak zreflektował, zaplatując szyję niemal w pętelkę. - Z rozkoszą popatrzę… - skwitował krótko, otwierając skrzydła.
- Popatrz popatrz… to jedynie co ci wychodzi. - Skinęła łbem smoczyca i podrapała się pazurem po pysku. - Mój błąd iż uznałam, że może tym razem będzie z ciebie pożytek. Ale ostatecznie i tak ratowanie sytuacji spada na mnie i Jarvisa. Jak zwykle.
Nveryioth załopotał skrzydłami, odbijając się od podłoża. Czuł jak stan jego partnerki ponownie się zmienia, najwyraźniej wycieczka do tropikalnego miasteczka okazała się pełna ukrytych zasadzek. Nie tracąc więcej czasu na bezużyteczną Godivę, pomknał w kierunku zabudowań.
Godiva zaś podążyła za nim próbując jak najszybciej skontaktować się z Jarvisem, by dowiedzieć się co się wydarzyło.


W normalnych warunkach tancerka wziełaby nogi za pas i po prostu zwiała jak najdalej od miejsca spotkania skośnookiego.
Inaczej… wróć… jeden pojedynczy żółtek nie robił już na niej, aż takiego wrażenia jak kiedyś. W końcu w jaskini, było ich kilku i za sprawą cierpliwości Janusa, przywykła do ich obecności…
Tu jednak miała przed sobą tuziny… CAŁE TUZINY niskich, czarnookich i czarnowłosych diabłów z przeklętą demonicą na czele.
Jak to było?
W normalnych warunkach… ale to nie były normalne warunki. Chaaya była wycieńczona po wczorajszym, choć nadal tlił się w niej ogień po pożodze minionych emocji.
Stała daleko od statku, posępnie wpatrując się w żwawo poruszającą się załogę. Choćby skały srały, nie zamierzała zmniejszać dzielącego ich dystansu, nie zamierzała z nimi rozmawiać i nie zamierzała nic u nich kupować.
NIC.
Jeśli Jarvis chce… niech spierdala, droga wolna. Ona na takie cyrki się nie pisała i pisać nie będzie. Nigdy.
- Coś się stało? - zapytał czarownik zauważając, że bardka stanęła w miejscu jak słup soli.
- Tak. Odechciało mi się. - Kobieta nie odrywała chłodnego spojrzenia od statku. Stała w lekkim rozkroku, jakby była gotowa w każdej chwili zerwać się do szaleńczego biegu. - Wracam do pokoju - mruknęła cicho, robiąc krok w tył. Nie odwróci się plecami do ryżojebców. Przetrwa… musi tylko pozostać niezauważona i jak najlepiej opanowana.
Co jej szczególnie dobrze wychodziło, bowiem nie zwracali na nią żadnej uwagi. W przeciwieństwie do Jarvisa.
- Oboje dobrze wiemy, że to nieprawda. Że czegoś mi nie mówisz. Nie zamierzam cię zmuszać do zwierzeń, ale… nie masz powodu stosować wymówki. Widzę, że się boisz - odparł ostrożnie Jarvis, a nogi Chaai nagle odmówiły jej posłuszeństwa.
~ Te skośnookie hieny mogą mieć wśród swych skarbów coś co nam pomoże rozwiązać ten problem. Twój gach może to przeoczyć… sami musimy się rozejrzeć ~ zimny głos starca odezwał się w jej głowie. ~ A ty… nie masz czego się bać. Nikt nie jest w stanie skrzywdzić mojego naczynia.
Dziewczyna spojrzała na swoje nogi, przez ułamek sekundy wyglądając jak złapana w pułapkę myszka. Jej oddech się przyśpieszył.
~ To nie mój problem… to nie mój problem. To - nie - mój - problem. Nie wejdę tam. Nigdy. ~ Chaaya skupiła się, by odzyskać władanie w nogach i nie popaść we wszechogarniającą panikę. Czarownik aktualnie mógł się bujać ze swoimi gadkami, bo już dawno się na niego wyłączyła.
~ To nie ty tu decydujesz. ~ Nogi Chaai ruszyły w kierunku skupiska żółtków budząc zdziwienie Jarvisa i wyjątkowe zaniepokojenie. ~ Co jest naszym problemem, a co nie ~
Gdy tylko bardka zorientowała się co się dzieje, zaczęła przeraźliwie krzyczeć, niczym syrena alarmowa, obwieszczająca atak wroga, co tylko wzbudziło wszędobylskie zainteresowanie jej osobą, ale aktualnie było jej wszystko jedno.
~ Jeśli to zrobisz, zabiję się… mam tego dość. Będę się truć, skakać z mostu, topić, wynajmować skrytobójców… wszystko, dosłownie wszystko, byle by ukrócić swego cierpienia ~ każdy człowiek miał swoje granice, Chaaya była dość pojemnym naczyniem… potrafiła wiele w sobie zmieścić, niestety Starzec był nie tylko stary, ale i ślepy by dostrzec pewne granice, które mogą mocno zachwiać całą struktura jaką byli aktualnie połączeni. Zamiast wybrać metodę na powolutku, “jak się popieści” postanowił udawać pana i władcę, chyba nie do końca rozumiejąc, że ciało a raczej duch znajdujący się nim, a z którym był nie miało oporów przed zakończeniem swojej egzystencji na każdej możliwej płaszczyźnie. Czy to duchowej, czy cielesnej, czy światowej.
~ Kiedy się jest więźniem przez wiele, wiele wieków we własnym ciele, smok uczy się wiele od swych oprawców. Może i zwykle jestem w letargu, ale to nie oznacza, że śpię. Nie mam ciała… nie potrzebuję snu ~odparł z rechotem starożytny smok. ~ Możesz się zabić tylko wtedy, gdy ci na to pozwolę. Powinnaś zrozumieć, iż mam nad tobą władzę i jedyny sposób by się ode mnie uwolnić to mi pomóc. W innym przypadku… - krzyk Chaai zmienił się w cichy pisk… bo Starzec pozbawił ją mowy. Stała tak milcząc pośrodku zdumionych skośnookich drabów, strażników zupełnie nie rozumiejących co się dzieje i równie zdumionych klientów przyciągniętych przez towary jakie przywieźli.
- Starcze… odpuść sobie. Sprawiasz sobie i nam kłopoty. Chaaya… nie będzie z tobą współpracować - warknął gniewnie Jarvis i usta Chaai się otworzyły by rzec. - Nie potrzebuję współpracy… a posłuszeństwa. Bezwarunkowego posłuszeństwa od całej waszej czwórki. Lepiej żebyście to sobie wbili do tych pustych łbów. Nie uratowałem was wtedy z dobroci serca. Mamy umowę i lepiej byście się jej trzymali.
I znów głos bardce został odebrany.
A smoki nadlatywały wywołując dodatkowy chaos w tej części miasta.
Tym bardziej, że jeden z nich obrał sobie za cel jeden ze statków.
Nveryioth postanowił roztrzaskać szalupinę żółtków w drobny mak, skoro jego partnerka nie miała prawa wyboru, on nie pozostawi takowego Starcowi.
Rozpędzając się potężnymi uderzeniami skrzydeł, wbił się w maszt statku przemytników, rozrywając żagiel i roztrzaskując drewno i... nie wyglądało na to, by zamierzał na tym poprzestać.
Szalupina jednak odpowiedziała ogniem z dział ukrytych pod pokładem. Dwa z nich trafiły Nveryiotha w ciało, raniąc go w bok i rozrywając część lewego skrzydła. Na rynku zapanował chaos. Oczy Chaai zmieniły się w czerwone plamki i sama bardka znikła w blasku światła, by pojawić się na pokładzie statku, który Nveryioth zaatakował. Jarvis wyjął z plecaka pęczek fajerwerków i rzucił je w górę krzycząc. - Zasłona dymna!
Nadlatująca Godiva zrozumiała jego polecenie i błyskawice uderzyły w rozrzucone rakiety wywołując ich eksplozję i huki wypełniające całe niebo kolorowymi eksplozjami. I tylko potęgując chaos panujący obecnie w tej części miasta.
- Gozreh… znajdź co trzeba. - Czarownik dodał do kocura, który dotąd był tylko cieniem przemykającym między stolikami, po czym pognał w kierunku Chaai i Nveryiotha bojąc się o tego jak rozwinie się sytuacja.
Raniony smok zaryczał z bólu, ale ani rany… ani pojawienie się na statku zapłakanej Chaai, nie powstrzymało go by runąć całym cielskiem na drewnianą konstrukcję.
- Masz kurwa dziadu zakupyyy!!! - ryczał wściekle poprzez szczęk pękanego drewna.
- Byłeś bardzo złym smokiem - odparł Starzec przez Chaayę, gdy Nveryioth opadał w dół z impetem. Powiedziała coś jeszcze w smoczym języku, słowa magii, które sprawiły, że spadający smok kurczył się gwałtownie. I uderzył o drewno obijając się boleśnie małym ciałkiem, pokrytym futerkiem. Ciałkiem… ze szczurzym ogonkiem. Wściekły Starzec nie pojawił się na statku, by go powstrzymać.. potrzebował być bliżej niego, by go ukarać polifomując w szczura.
- Może gryzoniem będziesz lepszym. - Zaśmiał się wrednie Starzec i Chaaya odzyskała panowanie nad sobą. Akurat w chwilę po tym na statku wylądowała Godiva spoglądając na bardkę i na szczura i dodała… siląc się nieco na wesołość. - Bierz go w dłonie i uciekamy stąd. Mam wrażenie, że już nas tu nie lubią, a nie chcę sprawdzać czy dam im wszystkim radę sama.
Po raz kolejny Starzec wykazał się swą jakże nader wysoką inteligencją. Chaaya stała jak spetryfikowana, dusząc się ze strachu i szlochu dławiącym jej ciało. Była tak przerażona tym, że była na statku pośród żółtoskórej załogi, że nie była w stanie poruszyć nawet palcem.
Za to Nvery w postaci szczura, dość okazałego i tłustego, ruszył truchcikiem do najbliższej beczki co by ją zdewastować… bo kto mu bronił? Był wszak szczurem, a nie smokiem i nikt nie zwracał na niego uwagi.
Godiva widząc brak reakcji bardki delikatnie pochwyciła ją pyskiem za ubranie, przyciągnęła do siebie i pochwyciła w łapy, po czym ryknęła do Nveryiotha. - Wracaj tu do mnie… nie będę za tobą ganiać. Musimy już lecieć. A tu na pewno są koty.
Słowo “koty” najwyraźniej podziałały na szczura lądowego, bo po przegryzieniu jednej z lin, wspiął się na beczkę, z beczki na reling i skoczył na juki przy siodle Godivy, szybko nurkując pod jedną z klap.
Godiva z rykiem poderwała się do lotu i ruszyła w kierunku dżungli tak szybko jak ją skrzydła niosły, manewrując błyskawicznie między budynkami. Tym bardziej, że do pościgu dołączyły dwa latawce. A i statek powietrznych rycerzy podrywał się do lotu. Godiva okazywała się zadziwiająco zręcznym lotnikiem pomiędzy drzewami i zgubiła pościg po kilkunastu minutach nurkując w ostępy leśne.
Jako, że wcześniej miała okazję pozwiedzać to miejsce, wybrała na tymczasowe legowisko nieduże ruiny, wśród których wylądowała i… przytuliwszy Chaayę niczym małe dziecko nuciła jakąś ckliwą melodię. Tą samą którą słyszała od swej matki, gdy spoczywała w jaju.
Nveryioth gdy wyczaił, że wylądowali, wychylił szczurzy pyszczek spod klapy plecaka, szamiąc jakiegoś starego krakersa… najwyraźniej Jarvis mógł pożegnać się ze swoim zapasem racji żywnościowych… przynajmniej w tej części ekwipunku.
Gdy smokosczur skończył chrupać przekąskę, wyskoczył na ziemię i czy Godiva chciała czy nie, przedostał się do swojej partnerki, szybko znajdując ukojenie w jej ramionach i miękkich piersiach.
Gdy kobieta za mocno go ścisnęła, zapiszczał cicho po czym wcisnął nos między dwie, ciepłe półkule i przymknął ślepka by przeczekać najgorszy stan partnerki.
Chaaya zaś, może już nie płakała, ale znajdowała się w podobnym stanie katatonii co wczoraj. Jej jedyną reakcją od zetknięcia z ziemią, było tylko automatyczne przytulenie szczurka. Nic po za tym.
Minęło kilka godzin takiego bezruchu. Godiva powoli zacisnęła łapy nieco mocniej, bardziej tuląc bardkę do siebie i przysunęła pysk do bardki muskając czule językiem jej policzek. Otuliła swój pysk i bardkę skrzydłami. I zasnęła.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline