Phillipe Descartes nie zjednał symapatii Zinggera. Widać było, że upudrowany, ale i wyrachowany. "Zgniłek i pyszałek", ulubione danie ojczulka, Starego Zinggera - skonstatował w myślach.
Co innego możliwość zagrania z kanalią w karty o wyższą stawkę. Młodzieniec przekręcił kapelusz z przodu na tył. Instynktownie sięgnął do łańcuszka na szyi z symbolem Ranalda. Wymacał posrebrzany wisior w kształcie skrzyżowanych palców Boga Szczęścia. Uścisnął i dotyk metalu od razu go odprężył.
Rozsiadł się wygodnie na zydlu i przywołał karczemną dziewkę, aby dolała jeszcze wina do kubka.
Mając wokół siebie towarzyszy podróży, Bernhardt przypuszczał, że Bretończyk będzie się bardziej pilnował. - Jest ryzyko, jest zabawa, jak mawiają w pewnych kręgach. Dajcie więcej światła, żeby się lepiej widziało kompana - odpowiedział sięgając po sfatygowaną talię kart. Wyglądała zwyczajnie, ale to jeszcze o niczym nie przesądzało. Niczego nie znajdując, odłożył ją na środek stołu. - To co proponujecie, Panie Descartes? - uśmiechnął się przyjaźnie do fircyka. - Ktoś jeszcze do zabawy się dołączy? - powiódł wzrokiem po zgromadzonym towarzystwie. |