| Okryta niewidzialnością Minerva przyglądała się całej scenie stojąc za plecami obcych. "Co jak co, to musiało być ciekawe" - pomyślała, choć przynajmniej czasowo, wolała wstrzymać się przed interakcją.
-”A nie mówiłam”... - Shillen szeptem odezwała się do swoich towarzyszy, tak aby mantykory nic nie usłyszały - Trzeba było zwyczajnie zignorować ten płacz i iść dalej. Mamy dwie opcje walczyć z nimi, albo uciekać. Ja bym była za walką, bo gdy będziemy uciekać one pewnie i tak nas dogonią, ale przecież mnie nikt nigdy nie słucha... - mówiła wciąż ściszonym głosem, wpatrując się w trzy bestie.
- Cóż Nythlaugu, masz rację, nie nam, chudopachołkom, kwestionować królewskie decyzje - przyznał rację nienażarty Blikrrizzch - ale... Czego król nie widział, to nasze. - Kiedy następnym razem w tak dzikiej i odludnej okolicy trafi ci się drowka? Zobacz tylko, jak na ciebie patrzy! Zdaje się aż prosić o zdarcie tej hebanowej skórki... - ciągnęła nienażarta mantykora.
Po usłyszeniu słów bestii z głowy elfki od razu zniknęły złośliwe uwagi wobec jej towarzyszy, a w oczach pojawił się widoczny strach. Nieświadomie złapała ramię stojącego obok niej druida i z całej siły wbiła w nie paznokcie.
Na całym ciele Amiry pod wpływem bliskości potworów pojawiły się łuski, ona jednak nie zwróciła na to uwagi i nie oglądając się na resztę drużyny wychyliła głowę, zza skały.
- To nie wygląda na zjadliwe... - syknął na Amirę Blikrrizzch.
- Witajcie szanowni kuzyni - powiedziała - przypadkiem usłyszałam, że pochodzicie od szlachetnego Pazzuzu, a tak się złożyło że brat trzeciej żony mojego stryjecznego dziadka był jednym z jego potomków. Jakaż to radość ujrzeć krewniaków, nie spodziewałam się was tutaj… Me imię to Aaamirrra, a wy o ile dobrze pamiętam nazywacie się Blikrrizzch, Saaridek i Nythlaug - powiedziała, przy każdym imieniu wskazując na chybił trafił na którąś z mantikor, mając nadzieję, że to je skonfunduje jeszcze bardziej.
- Niech to szlag - Anlaf zwrócił się do Shillen - Piekielne zombi-pnącza, przerośnięte komary, zmory poległych, a teraz nieśmiertelne mantykory - zaśmiał się w duchu. - Nie zdziwię się jak jutro skoczy na nas z drzewa awatar Malara. Co ona… - urwał patrząc jak Amira zwraca się do bestii. - Sprytnie - powiedział szeptem.
- Ha! - burknął przemądrzale Saaridek. - Bracia, przed nami stoi nie nasz obiad ani złodzieje, szumowiny i hultajswo godne jedynie lochu fałszywego króla, któremu chwilowo służymy, a nasi... Poplecznicy. Pierwsi, za którymi pójdą następni, aż nie będą nas legiony, legiony, które przelewając krew z naszymi imionami na ustach zwrócą Torremor jedynym prawowitym władcom Otchłani. Prawda nieznajomi, że nigdy nie spotkaliście wspanialszych stworzeń? Klęknijcie przed nami Amiro i wypowiedzcie modlitwę na naszą cześć!
- Saarideku... - szepnął Nythlaug. - Ale ona nazwała Pazuzu SZLA-CHET-NYM... - Nythlaug i Blikrrizzch wyszczerzyły trzy rządy kłów, kręcąc lwimi grzywami z niedowierzaniem.
- Nie planuje aczkolwiek jesteście wspaniałymi stworzeniami padać przed wami na kolana. Nie przybyłam tu bowiem jako bezmózga masa, czcząca starszych kuzynów krwi - gdy Amira skończyła wypowiadać ostatnie zdanie jej ciało zaczęło się zmieniać, z twarzy wyrósł dziób, pleców skrzydła i już po chwili wyglądała jak dorodna harpia. - Przyszłam tu jednak z własną misją, która muszę wykonać zanim będę mogła wesprzeć waszą sprawę. Rozumiem, że jako pierwszy z popleczników zostanę w stosownym czasie wynagrodzona wraz z moją świtą …
Rashad na chwilę wychylił głowę, następnie zajmując pozycję za kamieniem poza zasięgiem wzroku stworów. Walka z potworami nie była im potrzebna, natomiast dowiedzieli się już całkiem ciekawych informacji - kimże był ten Król o którym wspominały makintory? Amira podeszła do sprawy sprytnie, może jeżeli ich nowi kompani nie przeszkodzą, uda im się odejść z cennymi informacjami. Gdyby coś poszło nie tak, był gotów do przywołania swojego łuku i oddania strzałów do makintor.
To tylko jakiś goblinoid, nic wartego ryzykowania naszego życia - Wyszeptał do Mawashiego, który wcześniej był najbardziej zainteresowany ratowaniem dziecka.
Słysząc to, mnich zmarszczył brwi. Jedną z zasad wyznawanych przez jego klan był Beakjul-bool - niezłomny duch, tłumaczone też jako odwaga. Sprzeciwiłby się własnym tradycjom, gdyby teraz stąd uciekli. Czymże jest pomoc słabszemu, jak nie aktem odwagi?
- Podziwiam spryt twojej krewnej - zdobył się w tej chwili tylko na krótką odpowiedź - Ale nawet jeśli teraz obędzie się bez walki, to one po nas wrócą - podniósł drobny kamień z ziemi i mocno ścisnął go w ręce, aby rzucić na niego zaklęcie przywołujące magiczną ciemność i cisnąć w stronę mantykor, jeśli sprawy przybiorą zły obrót. |