Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2016, 02:29   #7
MatrixTheGreat
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Samo układanie się z mantykorami było jeszcze do przyjęcia. Służyło przecież ich przeżyciu, które było w tej chwili najważniejsze, jednak Mawashii nie potrafił zapomnieć o płaczu niedźwieżuka. Odgrywał całą akcję w pamięci przez całą resztę marszu, zastanawiając się, czy mógł jakoś temu zapobiec. Chciał w pewnym momencie nawet zrobić dywersję, oślepiając mantykory i porywając dziecko, ale najprawdopodobniej te latające stwory i tak dopadłyby rozbitków. Sama walka z mantykorami była nawet ryzykiem wartym podjęcia, zważając na liczebność grupy, gdyby nie pewien szkopuł - ich trucizna. Nie mieli czym jej zwalczyć, więc dogadanie się z potworami było najlepszą opcją. Ale czy była warta życia bezbronnej istoty? Mnich domyślał się, że gdyby mogli, to Rashad z Amirą sprzedaliby równie szybko pewnie całą resztę towarzyszy, dlatego należało na nich uważać.

Mawashiego obrzydzało to jak chętnie arystokraci przystali na zamordowanie dziecka, a on nie mógł nic na to poradzić. Zacisnął jedynie pięści i poszedł za resztą kompanów - jego misja była wszak najważniejsza. Ważyły się losy całego klanu Kwon, choć cena jego istnienia już po raz kolejny okazała się niezwykle wysoka. Był na to przygotowany, jednak nigdy nie przychodziło to łatwo.

Niedługo potem dotarli nad podniszczony most, a z jego rozmyślań wyrwał go nieznajomy damski głos. Gdy Mawashii ujrzał bardkę, był przekonany, że wpadli w czyjąś zasadzkę. Chwycił rękojeść miecza i począł bacznie rozglądać się dookoła, próbując wypatrzeć jakiekolwiek oznaki obecności większej liczby osób, jednak wszystko wskazywało na to, że była ona sama. "Ciekawe...".

***

- To całkiem ironiczne, że ci, którzy najmniej wiedzą o kapitan Bellit najwięcej domniemują o jej losie. Jesteście pewni, że osoba, która sama zmiażdżyła Czarną Wdowę wraz z załogą ugięła się przed Poławiaczami Pereł? Phe! - prychnął druid - nie znacie naszej kapitan. A komendę to możecie sobie sprawować, ale nad własnymi tyłkami.

Amira wyciągnęła dłoń w stronę druida i skierowała do niego czytelny komunikat: - Jeśli koniecznie chcesz prać brudy publicznie i pokazywać tej wywłoce naszą niezgodę droga wolna. Ja tam uważam, że lepiej od razu ją ustawić - po chwili dodała już na głos przesyconym ironią głosem: - Jak twa wola szlachetny panie, pozwól jednak, że przyjmiemy roboczą hipotezę, że waszej kapitan tu nie ma i raczej szybko się tu nie pojawi...

Rashad ze wzdrygnięciem ramion zignorował utarczkę Anlafa i Amiry i odpowiedział Minevrze rozbawionym uśmiechem, wiedział oczywiście, że grała z nim w grę, ale mimo to zachowanie tej pirackiej bardki sprawiało mu przyjemność……
- W takim razie witamy wraz z moją czcigodną kuzynką Amirą w służbie naszego domu, jak widać brakuje nam tu trochę kultury, więc liczę na twój wpływ… - przybliżył się, by gestem pełnym gracji pocałować ją we wnętrze jej dłoni. - Oczywiście wystrzegałbym się prób używania na nas uroków, Amira jest potężną zaklinaczką, a tych których ją do tej pory oszukiwali spotkał niemiły koniec.

Minerva dygnęła jak dworzanka.

- Och lordzie Al-Maathir… gdyby nie fakt, że emanuje lord tak magnetyczną męskością, mogłabym pomyśleć, iż właśnie zostałam pomówiona o bycie wiedźmą. To chyba ja raczej powinnam prosić, by nie zauroczył mnie lord swoją władczą osobą… Rozumiem, że pana i pańskiej szanownej kuzynki opinia na temat takich jak ja “przedsiębiorców” została w dużym stopniu ukształtowana przez doświadczenia z byłą już załogą Bellit… cóż… nie mogę waćpana dziwić za podejrzliwość…

- Zgadzam się z Anlafem, nie stanowicie żadnego prawa. Ta wyspa rządzi się własnymi - syknęła drowka. - Na tej wyspie wasze arystokrackie pochodzenie jest nic nie warte i możecie sobie nim co najwyżej dupę podetrzeć, tu jesteśmy równi - elfka spojrzała na Katona i Mawashiego oczekując ich reakcji na zbyt śmiałe postępowanie kuzynostwa.

Mawashi zdzielił Shillen ramieniem i syknął cicho:

- Zamknij się! - sam miał własne powody, dla których z chęcią co najmniej zostawiłby towarzyszy-arystokratów na pastwę losu, ale nie mogli pokazać przybyszowi o nieznanych zamiarach, jak wielka niezgoda między nimi panuje. Choć jeśli bardka miała choć trochę oleju w głowie, to już pewnie wiedziała wszystko, co było jej potrzebne. - Wszyscy wiemy, że jeśli istnieje tu jakiekolwiek prawo, to jest to prawo, które ta wyspa ustala i egzekwuje sama. A z Al-Maathirami rozmówimy się później, jeśli będzie taka potrzeba…

Minerva nie wtrącała się, bo i po co, nikt tu nie spierał się o nią, lecz między sobą, co oczywiście wcale jej nie przeszkadzało, bo i czemu. Zamiast tego zwróciła się do Amiry:

- Widzę, że mądrość magistrów magii nie jest i w twoim przypadku przereklamowana. Szlachetna Amiro, kąpiel zaiste wielce jest na rzeczy.

- D O S Y Ć ! - Katon wzmocnił swoją wypowiedź małą sztuczką, którą początkowo chciał potraktować mantykory a która powodowała, że jego głos jeszcze przez chwilę odbijał się echem.

- Arystokraci… bez dworu i ziemi. I bez armii sług, którzy przygięliby karki niepokornych… “Pani kapitan”... bez statku i załogi. Ludzi dobranych i godnych zaufania, jak i niewolników bojących się bata… I odwołujecie się do... ”Autorytetu”, nie mając nic co by go poparło... Żałosne….. Wyspa zabije każdego głupca, który będzie zbyt przywiązany do swojej… przeszłości. Jesteśmy wszyscy rozbitkami, czy tego chcemy czy nie, a tacy muszą próbować przetrwać, chowając przeszłość do kieszeni. Rashad, małpy byłyby pewnie wierniejsze od przygodnie spotkanych osób, które kupują twoją… wdzięczność garścią pochlebstw, a ty byłbyś głupcem wierząc w nie, zaślepiony żądzą ich ciał - Katon spojrzał znacząco na bardkę.

- Mamy obecnie konkretny cel przed nami. Może pomóc albo iść swoją drogą. To duża wyspa i miejsca nie zabraknie, z drugiej zaś strony, w grupie i raźniej, i bezpieczniej. A i łupu do podziału nie zabraknie. Równego podziału… - czarodziej rozejrzał się po ocalałych - Przed atakiem widm, szliście za mną bo szukaliśmy towarzysza. W tej chwili idziemy, aby badać starożytne ruiny. Nasi arystokraci, którzy szli za czarodziejem, najpewniej naukowcem o którym coś tam obiło mi się o uszy muszą iść ze mną, inaczej nie znajdą owych magicznych zabawek, których tak pragną. Reszta idzie, pchana żądzą łupów… albo z innych powodów, których wolę nie znać. Ja mam swoje powody, i interesuje mnie w tej chwili tylko świątynia. Chcecie łupy, magiczne zabawki… odpowiedzi na pytania... nasz cel jest tam - elf wskazał kierunek, w którym znajdowały się ruiny świątyni. - Badaniami zarządzam ja, i jeśli się to komuś nie podoba, niech odejdzie od razu. I jeśli ktoś zignoruje moje porady, dotyczące ruin… zginie. Nie z mojej ręki, zapewniam, ale wolałbym oszczędzić sobie ponurego obowiązku wyciągania jego szczątków spod jakiejś pułapki. Czy już wspomniałem, że wyspa zabija? Tak, a nienawidzę się powtarzać. Brać więc sprzęt i idziemy dalej - cicho dokończył elf głosem zdradzającym już irytację.

Minerva zrobiła minę słodkiej idiotki i złożyła palce na strunach swojej lutni.

“Spójrz, bracie, choć raz, trzeźwo na świat,
Ceń nauki wszystkie, jeśli masz ambicje,
Gdy nadejdzie czas, zawoła nas,
Znajdzie nas nad rzeką szumem drzew z daleka.
Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda,
Świat jest piękny, czy to znasz?
Otwórz oczy, patrz, otwórz oczy, patrz!
La, la, la... otwórz oczy, patrz. “ - gdy skończyła, wbiła wzrok w most.

- Most niejako lichy, jeśli waćpanny i waćpanowie pozwolą mi oczywiście zauważyć. - Rozumiem iż zamiarujemy się nim jednak przeforsować, prawda li to?

Anlaf spojrzał na arystokratów i bardkę przykładając dwa palce do ust jakby chciał zaraz spowodować odruch wymiotny, a potem zwrócił się do Shillen. - Bleh! Tyle tam miodu że aż się niedobrze robi. Środek dżungli, a oni bawią się w jakieś dworskie gierki - po czym ściszył głos do szeptu: - powinniśmy mieć na nich oko. Zwłaszcza kiedy znajdziemy coś wartościowego w tych ruinach. Być może będziemy musieli skończyć to, co zaczęła nasza kapitan - dodał z ponurą miną. - Ale póki co chyba zdają sobie sprawę, że ich szanse drastycznie spadną bez kogoś, kto zna się na przetrwaniu w dziczy.

Rashad z zimnym spojrzeniem wysłuchał słów Katona. Potem skinął mu głową, starając się ukryć strach przed tysiącem paskudnych końców, jaki ich mógł ich tutaj spotkać, do których zdrada ze strony tymczasowych i niepewnych sojuszników też mogła się zaliczać.

- Racja Katonie, jak zwykle przemawia przez ciebie niepodważalna logika, chociaż forma też ma znaczenie - jego wzrok powędrował na chwilę ku Minevrze i jej przyjemnym dla oka kształtom - ale oczywiście masz całkowitą rację że musimy rozsądnie współpracować, żeby przetrwać na tej wyspie... akceptujemy też twoje przewodnictwo przy badaniu ruin, w końcu któź ma taką wiedzę jak ty? Jeżeli chodzi o most proponuję, żeby upewnić się, że ma tu jakiejś pułapki, bo to dogodne miejsce na nią. Katonie, wyślij może swojego chowańca na zwiad na drugą stronę, a ty droga Shillen możesz użyć swoich unikalnych talentów by poszukać potencjalnego wroga.

Kiedy szykowali się do wyruszenia w dalszą drogę, Rashad zbliżył się do Minevry i udając, że zamierza ją pocałować wyszeptał do ucha:

- Ci z załogi Bellit nie zamierzali cię przyjąć, pewnie poderżnęliby ci gardło gdyby nie ja... Pamiętaj, jeżeli odnajdę czego szukam w tych ruinach i wrócę do cywilizowanego świata, stanę się wielką potęgą, pomóż mi a nigdy już nie będziesz musiała walczyć o przetrwanie na nieznanych wodach… będziesz możną panią w Viridistanie czy Mieście Suwerena.

- Na Lolth… - Shillen przewróciła oczami i szepnęła do stojącego obok niej Anlafa. - Te ich umizgi są obrzydliwe, zaraz się chyba porzygam, a nasz arystokrata może się mocno po niej przejechać, może bez załogi, ale wciąż jest piratem… tylko udaje słodką idiotkę... - z grymasem patrzała na Rashada i bardkę, po czym dodała dalej szepcząc - ale cieszę się, że Katon dał naszym wysoko urodzonym towarzyszom małą lekcję pokory - skierowała wzrok na czarodzieja i obdarowała go uśmiechem, w którym można było rozpoznać coś na kształt uznania. Potem zwróciła się do Rashada. - Zgoda, sprawdzę czy nikogo tu nie ma i tak miałam w planach to zrobić... - oddaliła się parę metrów od grupy, by w spokoju sprawdzić czy żadni inni wrogowie im nie zagrażają.

Czarodziej przewrócił oczami z obrzydzenia, widząc tą dawkę ociekających miodem i fałszem pochlebstw z obu stron. - Arystokracja uwielbia te swoje… przemówienia… - mruknął do siebie kręcąc głową. Tymczasem jednak należało skupić się na zadaniu i co najważniejsze bezpiecznym przejściu przez wiszący most. Elf miał już pewien plan działania, rozpoczynając rytuał przywołania swojego niewidzialnego sługi, który jako istota niematerialna, a więc lekka niczym dotknięcie powietrza mogła sprawnie pomóc wszystkim jako swego rodzaju pewny łącznik. Mamrotał swoje tajemne formuły przez dobre kilka minut, wzmacniając mistycznymi gestami sprawdzone formuły swojego mistrza. Chwilę później z satysfakcją obserwował pojawienie się malutkiego wiru powietrza, oznaczającego miejsce, gdzie znajdował się jego przywołaniec.

- Będzie mi potrzebna lina - rzucił krótko, po czym z trzaśnięciem mistycznej mocy pojawił się jego latający wąż, który przysiadł na jego ramieniu, oczekując rozkazów. Elf wyciągnął rękę - leć na drugą stronę wąwozu… wypatruj niebezpieczeństwa - mruknął ciche polecenie po czym posłał chowańca w powietrze.

Minerva uśmiechnęła się i sięgnęła do sakwy wyciągając z niej zwitek liny

- Mistrzu? czy ta tutaj się nada?

Katon kiwnął głową patrząc na linę.

- Przechodzimy pojedynczo. Każdy przywiązuje się do liny którą za pomocą pętli okręca za jedną z lin mostu, po czym przechodzi tak... - Katon pokazał jak założyć pętlę i przywiązać się do niej aby jednocześnie być zdolnym poruszać się na moście - następnie czeka aż niewidzialny posłaniec przejmie od niego linę i przyniesie następnemu. Jeśli będzie można ją przywiązać po drugiej stronie, sługa będzie przynosić jedynie jej koniec. Ja zostanę chwilowo, aby asekurować za pomocą zaklęcia lewitacji. Jeśli poczujecie, że spadacie, nie szarpcie się. Lewitacja was złapie, a zbędne ruchy jedynie mi przeszkodzą. Kto mi nie zaufa… cóż… - elf uśmiechnął się patrząc na dno wąwozu.

- Shillen idzie pierwsza. Ostrzeże o niebezpieczeństwie i jest lekka. Potem powinna iść Amira, potem Anlaf i Mawashi. W dowolnej kolejności. Potem idę ja, a na końcu Rashad i Minerva. Pytania?

Minerva podniosła niewinnie paluszek do góry.

- Ufam, iż każdy z was zna prostszy sposób na pozbycie się mnie niż próba zrzucenia mnie w przepaść?

- Znalazłoby się parę - powiedziała Shillen pół żartem, pół serio szczerząc zęby, po czym zwróciła się do Katona - dobrze, idę pierwsza, ale proszę o zadbanie o to by mój zwierzęcy towarzysz też dotarł bezpiecznie na drugą stronę - wskazała na Rahnulfa. - Może niech Anlaf spróbuje przywiązać mu linę, kiedy będę już po drugiej stronie mostu, jemu zwierzak ufa najbardziej z was wszystkich - spojrzała na druida, po czym zajęła się zakładaniem pętli.

Minerva odwzajemniła nieszczery uśmiech drowki.

- To było pytanie retoryczne… ciekawam była czy ktoś na nie odpowie.

- Wybacz - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem pod nosem, jednocześnie dalej skupiając się na linie - po prostu gdy słyszę takie głupie pytania, to aż się prosi o odpowiedź do nich adekwatną. Shillen, nie patrząc nawet na bardkę, zwróciła się do elfa. - Tak jest dobrze? - pokazała Katonowi zawiązaną pętlę.

Katon przytaknął, obserwując elfkę oraz najbliższe otoczenie.
 
MatrixTheGreat jest offline