Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2016, 00:11   #5
sickboi
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Marcus otworzył oczy.

Nad sobą zobaczył, oświetloną nikłym płomieniem lampki oliwnej, śniadą twarz Juby, swojego niewolnika.

-Już czas, dominus. Noc w pełni- Rzymianin z ociąganiem oderwał głowę od poduszki, usiadł na skraju łóżka i ziewnął. Śpiąca obok żona Crastinusa, Regina, chrapnęła cicho i przekręciła się na drugi bok, obwijając szczelniej kołdrą. Marcus przyłożył palec do ust, wstał i ruszył za sługą do kuchni. Nie licząc lampki trzymanej przez niewolnika, całe mieszkania było spowite mrokiem. Mężczyzna przystanął na chwilę i spojrzał przez okno. Nie dostrzegł jednak nawet ściany stojącej naprzeciwko insuli. Czerń panująca na zewnątrz była nieprzenikniona i gęsta jak smoła. Crastinus ruszył dalej, człapiąc po drewnianej podłodze. W kuchnia czekała na niego miedzian miednica wypełniona zimną wodą. Rzymianin przemył się, z trudem powstrzymując się od prychania. Następnie wytarł całe ciało lnianym ręcznikiem i założył ciemnoszarą wełnianą tunikę, nie związując jej w pasie. Tymczasem Juba sięgnął po glinianą miseczkę i wypełnił ją czarnym bobem, oczekując, aż jego pan będzie gotowy. Coroczna celebracja Lemuraliów zawsze przyprawiała niewolnika o ciarki na plecach i gotów był przysiąc, że zdarza mu się widzieć uciekające z mieszkania duchy. Dlatego też starał się jak najmniej zwracać na siebie uwagę i pozwolić swojemu pater familias dopełnić rytuału. Marcus wreszcie przywołał go gestem ręki. Juba podał mu miseczkę, po czym stanął w kącie pomieszczenia, tuż przy nieprzyjemnie chłodnym piecu. Crastinus westchnął ciężko, sięgnął po kilka nasion bobu i włożył je sobie do ust. Nie minęła chwila, gdy wypluł je z całej siły. Bób uderzył o ścianę i potoczył się głucho po podłodze.

- To wam oddaję i tym bobem wykupuję siebie i swoją rodzinę! – zawołał Marcus, pochwycił kolejną garść bobu i ruszył do następnego pomieszczenia, gdzie wypluł nasiona i wypowiedział formułę. Powtórzył tę czynność jeszcze siedem razy w różnych miejscach swego domu. Juba podążał za nim niosąc brązowy garnek, w który dominus miał uderzać by dokończyć rytuału. Obaj znajdowali się w ostatnim pokoju, gabinecie Rzymianina. Jednak, gdy niewolnik podawał naczynie przez mieszkanie przeszedł przeszywający podmuch wiatru. Lampka oliwna zgasła pozostawiając w powietrzu zapach spalonego knotu.

-Tak witasz swego ojca, Marcusie? Czarnym bobem?- rozbrzmiał skrzekliwy głos. Juba upuścił garnek, który zabrzęczał donośnie. Po drugiej stronie pomieszczenia zmaterializował się biały obłok, bardzo wyraźny mimo panującej ciemności. Powoli zaczął on nabierać kształtów, z każdą chwilą coraz bardziej ludzkich. Korpus, nogi, ręce i wreszcie głowa. Na chwilę przed zamarłym Crastinusem pojawił się jego ojciec, takim jakiego Marcus go pamiętał. Miał ten sam przekrzywiony nos i rzednące na czubku głowy włosy. Spojrzał na swojego syna pytająco, lecz trwało to ledwie mgnienie oka.
-Jak śmiesz!- doszło do uszu Juby i jego pana, choć zjawa nie otworzyła ust. Zaczęła się za to bardzo szybko zmieniać. Jej biała tunika stanęła w płomieniach, zaraz potem zajęły się włosy, twarz i reszta ciała. Na płonącej skórze wykwitały czerwone plamy, momentalnie czerniejąc. Duch rozstawił szeroko ręce i ogień ogarnął cały gabinet. Crastinus wrzasnął czując jak ogarniają go płomienie.

***

Marcus otworzył oczy.

W pierwszej chwili, z tłukącym się w piersi sercem, obmacał dłońmi głowę i twarz. Nic mu nie było. Przez okno do sypialni wdzierały się promienie słońca, wstał już nowy dzień. Lemuralia były tylko snem, złym snem.

Crastinus przetarł ręką spocone czoło i usiadł. Jego czarne włosy przylepiły się do czoła. Przed oczami wciąż miał skwierczące oblicze swojego ojca.

-Morfeuszu, co to za sztuczki?- mruknął.

Tymczasem większość domowników była już na nogach. Regina siedziała w jadalni i karmiła piersią półtoraroczną Crastinillę, a Juba szykował najlepsze szaty swego pana do wizyty u Cycerona. Pozostałe dwie niewolnice, Aspazja i Eike, także już pracowały szykując posiłek i robiąc pranie. Niepokojący sen spowodował, że Marcus nie był w najlepszym nastroju. Ledwo wmusił w siebie kilka kęsów chleba umaczanego w oliwie i ząbek czosnku, popite mocno rozwodnionym winem. Wiedział, że wstał znacznie później niż powinien, co dodatkowo wzmagało u niego nerwowość, gdyż przed wizytą u młodego prawnika z Arpinum miał jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Najpilniejszą z nich była wizyta w Emporium, nad brzegiem Tybru, gdzie spółka Crastinusa i jego szwagra Scaevusa posiadała magazyn do składowania hiszpańskiej oliwy. Ostatnie wieści z odległej prowincji nie były pomyślne dla obu handlarzy. Pojawienie się Quintusa Sertoriusa w Luzytanii i jego zwycięstwo nad republikańskimi wojskami mogło oznaczać tylko kłopoty, zarówno dla Rzymu jak i niewielkiego biznesu dwóch rzymskich plebejuszy. Już teraz odczuwano problemy z dostawą niektórych towarów do stolicy. Dlatego też, gdy tylko pojawiły się pierwsze przesłanki o wojnie, Scaevus wyruszył na południe Italii i do Sycylii szukać potencjalnych nowych dostawców. Wczoraj późnym wieczorem Crastinus dostał wiadomość, że jego szwagier rankiem powinien zawitać do rzymskiego portu. Spieszył, więc aby go przywitać i wypytać o powodzenie podróży. Po wizycie w Emporium Marcus chciał jeszcze zażyć nieco relaksu w łaźni, sprawdzić rachunki i złożyć zamówienie na nową partię amfor z firmowym stemplem „C et S”.

Rzymianin szybko zszedł po schodach prowadzących z jego mieszkania na pierwszym piętrze insuli wprost na ulicę. Crastinus miał mocny i pewny krok, jak przystało na kogoś kto odsłużył swoje w legionach i zapracował na stopień centuriona. Jego kariera wojskowa rozpoczęła się równo dziesięć lat temu kiedy jako dziewiętnastoletni młodzieniec wziął udział w Wojnie ze Sprzymierzeńcami. Rany otrzymane pod Nolą nie pozwolił mu wziąć udziału w marszu na Rzym, ale był za to gotów do kampanii przeciw królowi Pontu w Achai. Do stolicy Republiki wrócił niemal trzy lata temu, kiedy zwalniano część weteranów Sulli. Mimo upływu czasu starał się ciągle utrzymywać w dobrej formie i zdrowiu. W swoim legionie znany był z twardej głowy, nie tylko jeśli chodziło o picie, ale i wytrzymałość na ciosy. Mało kto mógł się też pochwalić równie wysoką kondycją co Crastinus. Mając trzydzieści lat Marcus był w najwyższej możliwej formie.

Uliczki na zboczach Eskwilinu były zatłoczone, pełne ludzi zmierzających w górę wzgórza, lub w przeciwnym kierunku, ku Forum. Rzymianin zajrzał jeszcze do swojego sklepu na parterze insuli. Zazwyczaj o tej porze sam w nim przebywał handlując oliwą, ale nie dzisiaj. Dzisiaj za ladą stało jedynie dwóch niewolników, którzy uwijali się jak w ukropie obsługując kolejnych klientów. Crastinus nie był jednak zadowolony. Póki miał jeszcze pewne zapasy oliwy, póty interes szedł dobrze, lecz co zrobi gdy nie będzie co sprzedawać? Miał szczerą nadzieję, że jego szwagier wynegocjował, gdzieś na południu dobry kontrakt. Z niewesołymi myślami zaprzątającymi głowę Marcus, w towarzystwie Juby, zaczął przebijać się przez kolorową i rozedrganą tłuszczę w kierunku świątyni Jowisza Statora, minął podnóża Palatynu i wyszedł z miasta przez Porta Trigemina, tuż przy brzegach Tybru. Jak się jednak okazało Scaevusa jeszcze nie było i nie było pewne, czy w ogóle pojawi się na dzisiaj na miejscu. Jeden z kapitanów oświadczył Marcusowi, że w Ostii zdarzył się jakiś wypadek i wszelkie dostawy do Rzymu są opóźnione. Nie poprawiło to humoru kupca i tak pozostało, aż do wizyty u Cycerona popołudniem, mimo, że pozostałe sprawy poszły gładko.

Crastinus starał się żyć według twardych i konserwatywnych reguł, które ustanowili przodkowie u początków miasta. Nawet przepych i bogactwo Aten, które plądrował, nie złamały jego rzymskiego, tradycyjnego ducha. Stąd też na spotkanie z prawnikiem ubrał się raczej skromnie. Założył naturalnie szarą tunikę i przepasał ją paskiem, z ciemnobrązowej skóry, z mosiężną klamrą oraz kazał Jubie udrapować na sobie togę z białej wełny. Na głowę nacisnął słomkowy kapelusz, który miał go chronić przed popołudniowym słońcem. Strój dopełniał żelazny pierścień obywatela. Marcus nie zwykł nosić ze sobą broni po mieście, choć nadal w domu posiadał swój miecz. Przeważnie jednak starczyło mieć przy sobie sztylety, czym zajmował się Juba, chowając w fałdach szaty dwa ostrza. Tak było i tym razem.

W trakcie samego spotkania u Cycerona Marcus raczej milczał i mało jadł. W trakcie pierwszego spotkania z Tulliusem zdążył już przywyknąć do jego bogatego domu, czy niewolnika zasiadającego wraz z obywatelami. I choć wciąż nieco kłuło go to w oczy, nie dawał po sobie poznać , że coś mu nie pasuje. Był zresztą gościem. Czego nie mógł jednak puścić mimo uszu to pytanie jakie Cyceron zadał, gdy wszyscy zasiedli w jego gabinecie. Crastinus na początku nieco spurpurowiał na twarzy, choć było to trudno dostrzegalne przy jego ciemnej karnacji. Słuchając jednak wywodów nieznanych mu trybuna, senatora i innego prawnika coraz bardziej czerwieniał. Kiedy, więc ostatni z nich skończył mówić, Marcus zacisnął pięści i zerwał się z krzesła.

-Niech runie cała Republika jeśli prawnik, trybun wojskowy i senator otwarcie i bez zażenowania mówią o ojcobójstwie!- zawołał –Niech Jowisz zrzuci na miasto deszcz piorunów! Nie wiele jest czynów bardziej obrzydliwych od zabicia swego rodziciela i jeśli, Cyceronie, wezwałeś mnie tutaj w celu zaplanowania zbrodni nie zostanę ani chwili dłużej! Nie myśl, że skoro tak długo służyłem pod Sullą jestem płatnym zbirem!-
 
sickboi jest offline