Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2016, 00:08   #12
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Kennewick, Southridge High School, godzina 14:50, 8 listopada 2016r.
Jack podszedł bliżej Jasona i powiedział cicho:
- On musi mieć szacunek dla starszych. Choćby nie wiadomo ile gniewu w nim kipiało. Chwały nie zyskuje się mając w nosie tradycję.
Powiedział to tak, że sam Jason ledwo słyszał. Nie mógł podkopać autorytetu alfy na tle watahy. W końcu mieli sobie pomagać.
- Poza tym - mówił już głośno, tak, żeby słyszeli wszyscy łącznie z krewniakiem stojącym na uboczu - pewnie wiecie, że w Boise zaatakowały nas Pijawki. Nie byliśmy gotowi, a oni mieli szturmowy sprzęt. Wojskowej klasy karabiny naładowane srebrem. Broń kupili od Ruskiej mafii. Co oznacza, że pracują dla nich twardziele. Ruszyliśmy w pościg za nimi. Zabiliśmy jednego w Boise. Mi ich lokalizuje i staramy się ich wyłączać za dnia. W okolicy waszej szkoły zlokalizowała kilku. Dlatego sądzę, że to nie jest dobry pomysł, żeby Kamiennogłowy się zbytnio oddalał.
Jack popatrzył po zebranych. Dzieciaki były młodsze niż on gdy trafił do wojska. - To, że Pijawki zabija słońce wcale nie znaczy, że nie natraficie na ich ludzkich sługusów.
Gdy skończył swą kwiecistą przemowę dodał w końcu:
- Mnie możecie mówić Jack. A to Mała Mi - wskazał na dziewczynę.
Mi uśmiechnęła się. Wiecznie burkliwy Jack robił się coraz bardziej rozmowny. Zerknęła na Sniffera przeszukującego okolicę w poszukiwaniu sygnałów telefonów. Będzie musiała wejść do umbry by ich znaleźć. Jedyny mankament był taki, że czuła zmęczenie. Rozejrzała się po wilkołakach...dobrze, że było ich więcej.
- Nic nie poradzimy gdy ktoś boi się śmierci, nie można go zmusić by stawił jej czoła. - Mi rozejrzała się z uśmiechem po pozostałych. - Zniknęłabym na chwilkę poszukać naszych pijawek. Możecie zejść do podziemi. Będę dzwonić.
- A może - Krewniak zwany Brianem miał głos spokojny i całkiem przyjemny - Może najpierw trochę odpoczniecie? Z Boise do Kennewick jest jakieś cztery godziny jazdy. Pewnie jesteście znużeni, głodni. Tu niedaleko jest mała kafeteria. Napilibyśmy się kawy, zjedlibyśmy coś, pogadallibyśmy. Wiem, że polujecie, ja również, ale pół godziny nas nie zbawi, prawda?
Krewniak, na pierwszy rzut oka, robił dobre wrażenie. Szczupły, o smukłych mięśniach, miał harmonijnie zbudowane ciało akrobaty, niemal idealne. Długie, nieporządnie ułożone, czarne włosy, niezgolony czarny zarost, szczupła twarda twarz o ostrych rysach i zuchwałym spojrzeniu błękitnych oczu dopełniały obrazu.
Miał na sobie wygodne jikatabi z oddzielonym dużym palcem, sztruksowe spodnie, bluzę wojskową, ciemny wełniany płaszcz.
Starannie poprawił zielony szalik. Oparł się oburącz na eleganckiej drewnianej lasce ze srebrną gałką.
- To jak?
Mi spojrzała na niego z uśmiechem.
- Nie ma na to czasu. To tylko płotki, ja chcę mieć w garści ich szefa. - Dziewczyna zerknęła na telefon, na którym przesuwały się linie MyMy. Wampirek z tatuażem nadal był u siebie. - Zamierzam ich znaleźć póki świeci słońce.
Dziewczyna podeszła auta, wrzuciła do niego kurtkę i zamknęła lapka.
- Wujaszku ja zmykam ich poszukać. - Dziewczyna zerknęła w lusterko auta i weszła do penurby.
Gdy tylko otoczył ją znajomy świat duchów wzięła głębszy oddech i pozwoliła oczom odpłynąć. Otoczył ją świat tkaczki, przesłonięty manifestacjami pracy MyMy. Cienkie linie przemykały przez świat duchów. Były dwie opcje albo znajdzie ich telefony, co w wypełnionym technologią Kennewick mogło być trudne, albo wyczuje żmija… to mogło być jeszcze trudniejsze.
Gdy dziewczyna zniknęła Brian zwrócił się do Jacka.
- Właściwie powinien to powiedzieć Jason, ale chyba się nie obrazi - krewniak obrzucił alfę przepraszającym spojrzeniem - Chyba się nie obrazi jeśli to pytanie zadam ja. Jak możemy wam pomóc?
Bez wątpienia obydwoje się zmienili przez ostatnie kilka dób. Mała Mi nie była już zagubioną studentką. Oto była pełnoprawnym teurgiem watahy, który polował. Jack nie był już twardogłowym zabijaką, który rzucał się wszystkim do gardeł. Coraz bliżej było mu do charyzmatycznego przywódcy.
- Wydaje się to dobrze zorganizowaną akcją. Jak myślicie, jak trafili na wasze ślady? Komu się naraziliście? Czy kojarzycie kogoś z nich? - Jack wyjął telefon i zaczął pokazywać fotografie pochwycone przez MyMy w czasie ich podróży do tego miasteczka.
- Wampiry - skwitował bez większego niesmaku Brian - Ten z tatuażami wygląda na Gangrela. Zresztą...nie wiem. Nigdy ich wcześniej nie widziałem. Jason? Co myślisz?
- Gangrela? To imię? - wtrącił jedynie Jack, dla którego wampiry były tylko śmierdzącymi pijawkami.
- Nie, to nie imię. To rodzaj wampirzego klanu. Odpowiednik naszej watahy. Gangrele to wampiry powiązane ze zwierzętami - raz jeszcze przyjrzał się zdjęciu po czym je oddał - Ale ja nie o tym. Mówiłeś, że waszych przyjaciół zabito wojskową bronią i srebrnymi kulami, tak? I że ta broń pochodziła od Ruskich. Tak przy okazji, skąd wiesz że broń i amunicję załatwiali Ruscy? To chyba nie jest tylko przypuszczenie?
Jack puścił telefon w obieg po “młodzieży” i spojrzał na krewniaka. Zaskakujące, ale w ich wataże też ojciec Samanthy miał najwięcej do powiedzenia. jak widać dla Garou naturalne było milczenie.
Reed ruszył do Hummera, otworzył drzwi po stronie pasażera i zaczął grzebać w schowku. Po chwili wyjął trzy przedmioty, które spoczęły na jego dłoni. Dwa wyrwane kły i zgniecioną kulę.
- W Boise znaleźliśmy jednego z nich. To są jego kły. Miał kontakty z rosyjką mafią. A to jest kula z naboju kaliber 7,62. Albo raczej była, zanim trafiła mnie w nogę. 7,62 to typowo europejski kaliber. W okolicy nie ma Włochów. Są Ruscy i Meksykańce. A Meksykańce kupują broń od nas. Czyli dominuje 5,56mm. Gadałem z lokalnymi Meksykańcami. Oni nie zaopatrywali nikogo. A właściciel tych kłów wyglądał na Ruska.
Reed obszedł samochód dookoła, otworzył bagażnik i podniósł klapę pod którą znajdowały się trzy karabiny. W tym Kałasznikow rozszarpanego wampira.
- Miał przy sobie tego Kałacha. A ty skąd wiesz tyle o wampirach - Jack chwile szukał w pamięci imienia krewniaka po czym dodał z wahaniem - Brian?
- Mam przyjaciół po ciemnej stronie mocy - Brian mrugnął do wilkołaka - A skoro przy tym jesteśmy, największą firmą zbrojeniową w Europie jest Interarmco. To ponadnarodowa firma, zaopatruje choćby rosyjską armię. Ale jak dobrze wiesz, Jack, żeby kupić srebrną amunicję nie wystarczy iść do osiedlowego sklepu z bronią. Srebrne naboje spłonki itp., do tego trzeba założyć osobną linię produkcyjną. I sporo zapłacić, także za dyskrecję producenta. Jeśli to zamówienie przeszło przez Rosjan to ktoś z nich musi coś o tym wiedzieć. A tak się składa, że mam znajomego w Hotelu Moskwa. W ruskiej mafii. Znajomy znajomego. W ciągu kilku godzin mogę dowiedzieć się kto stoi za tym zamówieniem. Myślisz, że warto? Dałoby nam to coś?
- Dałoby. Chcę znaleźć głowę tego przedsięwzięcia i ją ukręcić.
Wyraz twarzy Jacka przywodził na myśl raczej szalonego mordercę, niż przywódcę za jakiego chciał uchodzić. Kolejne pytanie było już skierowane do alfy watahy z Kennewick.
- To jak Jason, przez kogo do was doszli?
- Nie doszli do nas. - Jason był zaskoczony pytaniem Jacka. - Dziwnym trafem nawet nie wiedzieliśmy o ich obecności, podobnie jak oni o naszej…
- W takim razie zapytamy tych, których dopadniemy.

Jack niecierpliwie spojrzał najpierw na smartwatcha a później w smartfonie sprawdził informację na temat zachodów słońca.
- O 16:33 zachodzi słońce. Warto znaleźć pijawy, zanim zajdzie. Koniec tych pogadanek.
Reed nie czekając na reakcję pozostałych podszedł do samochodu i otworzył bagażnik. Potoczył wzrokiem po zebranych.
- Mam dwie kamizelki, karabin, dwie strzelby. Czy ktoś z was umie się tym posługiwać? Mamy sporo szczęścia, w tym, że mamy listopad - Palcem wskazującym pokazał zebranym rosnącą na wschodzie tarczę księżyca.
Brian przez chwilę obserwował księżyc mrużąc oczy.
- Nie mam zielonego pojęcia o broni palnej - przyznał - Ale mimo to weźcie mnie ze sobą - poprosił - Mogę się przydać. Mam przeczucie, że jeśli z wami pójdę znajdę tego wampira, którego szukam - spokojnie przełożył przed uda laskę ze srebrną gałką.
Jack bez dodatkowych pytań rzucił kamizelkę wprost na Briana. Samemu wziął SPASa. Drugą strzelbę automatyczną podał Jasonowi.
- Mam też ich kałasza, jeżeli ktoś jest chętny.
Młode wilkołaki zdawały się nie do końca rozumieć w jakiej znaleźli się sytuacji. Gniew Nieba poprosił duchy o błogosławieństwo i przez najbliższy właz zszedł do kanałów.

Jednym z największych mitów o wilkołakach jest ich widzenie w ciemności. Jack wyjął telefon komórkowy i odpalił w nim latarkę. Wsunął telefon w kieszeń kurtki i przy nikłym stożku światła, z gotową do strzału strzelbą automatyczną ruszył na eksplorację kanałów ściekowych. Smród jaki tam panował uderzył w nozdrza wilkołaka z siłą huraganu.

Brian bez słowa rozebrał się do pasa i nałożył kamizelkę. Dobrze się trzymała, wkłady w porządku. Ponownie nałożył ubranie i, z laską w lewej dłoni, zstąpił do kanałów.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline