Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2016, 23:18   #84
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Tymczasem Volund z pięknym obliczem zamienionym obecnie w maskę wściekłości i czystej nienawiści, potężnym rykiem zwiastującym zniszczenie rzucił się na skalda. Niewielkie pazury wyrastające z jego palców rozcięły powietrze z przeraźliwym świstem. Tu nie było czasu na rozmowy. Nie było zimnego rozumowania typowego dla Gangrela. Choć Bestia ruszyła zgładzić Freya, zgładzić każdego kto tu był, nie nacierał jak zwierzę, w dzikich oczach, ruchach i w postawie widać było jakąś wyższość… jakąś pogardę. Zamaszyście natarł jedną ręką na skalda. Brutalna siła i gniew skumulowane zostały w jednym ciosie…
Pazury Volunda uderzyły o tarczę, którą skald błyskawicznie się zasłonił. W powietrzu zawirowały drzazgi. Freyvind był aż nadto świadom siły berserkera by ryzykować próbę przywrócenia mu świadomości bez czynienia krzywdy jak z Agvindurem w Ribe. Pamiętał Engelsholm i te same pazury rozrywające jego ciało. Raniły jak słońce, ogień, jak szpony wilkołaków. Nie jak żelazo.
Ostrze z wizgiem przecięło powietrze i ciało Pogrobca, zazgrzytało na rozrąbywanych żebrach, wbiło się głęboko.
Siła ciosu odrzuciła Volunda.
Z Łomotem upadł na klepisko i ległszy na ziemi stracił od razu wigor narzucony przez bestię, jak gdyby ból od klingi Freyvindowej co go raziła, skrystalizował jego wolę i pozwolił się przebić.
Półkrzyk, półstęknięcie bólu wijącej się sylwetki było już Volundowe; szkarłat począł z oczu odpływać, pazury natychmiast schowały się w sękatych, kościstych palcach. Berserker oczyma już własnymi wpatrywał się w sufit nad nim, przy chrzęście prawie rozdartej kolczugi, z agonalnym cierpieniem wyciosanym na posągowej twarzy, ale w oczach… w oczach widać było ważniejszą od bólu hańbę.

- Volund! - Skald wciąż skryty za tarczą i dzierżący mocno miecz w dłoni patrzył na ciało berserkera.
Elin z klęczek się podniosła i ostrożnie w kierunku Volunda ruszyła.
- Bracie? Jesteś już nami? - W jej głosie troska się malowała.
Ten twarz na bok do posadzki w słabości obróćił i krwią zaharczał.
- J-jestem… - powiedział głosem jakimś rozedrganym, wielce poruszonym, jęknął z bólu nim zdanie dokończył. - Sobą… n-nie jestem… nie… zwierzęciem… - Twarz ściągnął w skupieniu i wysiłku usiąść próbując, po czym opadł bezsilnie.
Wieszczka przyskoczyła do niego próbując mu pomóc się unieść.
- Krwi potrzebujemy… i naszych ludzi. - Pojrzała na skalda z namysłem. - Kto na statek wróci?
Krwi odrobina zdawała się ranę w części tylko zasklepić - wziąć ziejąca zapaść była na wylot berserkera. Skrzywił się nawet, jak siostra pomogła mu usiąść.
- Wy… obydwoje - rzucił tylko. Gdyby śmiertelnikiem był, oddychałby ciężko.
- Zapomnij. - Freyvind nie zmienił pozycji wciąż kryjąc się za tarczą i miecz trzymając jak kto gotowy do walki. Pozostawienie jego ludzi na skraju smierci przy berserkerze… Wobec tego co własnie zaprezentował... - Ty pójdziesz.
Pogrobiec na skalda spojrzał z bólem w oczach i wzrokiem powiódł po jego hirdzie.
- Tak. - Skinął głową. - Jeśli możesz, bracie… jedną prośbę mam.
Wieszczka pokiwała niezadowolona głową.
- Spróbujcie się nie pozabijać w tym czasie - mruknęła i wstała ostrożnie kładąc Volunda na ziemię, by zerknąć jeszcze na wszystkich. - Wrócę najszybciej jak się da.
Frey nie zmienił pozycji, ale na Elin spojrzał z zatroskaniem. Niby powybijali ich w chacie, on zarąbał jednego, drugi został zabity przez Volunda… ale wciąż wysyłanie volvy samej przez miasto…
- Dasz radę Elin? - spytał walcząc ze sobą by znaleźć inne rozwiązanie.
Parsknęła cicho.
- Podejrzewam, że mam największe szanse z nas wszystkich. - Odparła cicho ruszając w miasto.
- Weź prawie wszystkich… - Skald spojrzał na szaty przeciwnika którego zarąbał, a który rozpadł sie w proch. Południowe szaty jakie nosił Ahmad i wielu tych, co przebywali w Aros. - Jeno wartę przy drakkarze ostawić. Sporo krwi dziś jeszcze w Aros tej nocy musi popłynąć. - Spojrzał na Berserkera czujnie. - Jaką prośbę masz na myśli Volundzie?
- Wieleś więcej niż my pił by moc Eyolfową posilić… - zauważył, nieco już żywszy, acz wciąż w opłakanym stanie siedząc. - Jeśli coś za naszej warty się wydarzy… gdyś tyle krwi oddał, muszę ranie tej zaradzić. A to oznacza, że głód znów poczuję, niewiele we mnie posoki. - Lewą ręką sięgnął pod opończę, rozwiązał rzemień co kołek do pasa przytraczał, zgarnięty jeszcze tej nocy ze zdemolowanej chaty i wyciągnął ów kołek ku Freyvindowi.
- Jeśli cień Bestii znów spostrzeżesz… nie wahaj się - rzucił znów chłodno, znów kalkulując, i delikatnie na ramieniu się wsparł, by znów całkiem płasko ułożyć. Spojrzał na skalda, wyczekując odpowiedzi.
- Krew moja w Tobie, krew Twoja we mnie. Zawsze sie zawaham.
Volund na to się tylko uśmiechnął, oczy przymykając, gdy rana przez Freyvinda zadana zaczęła w niezwykły sposób się zasklepiać.
Skald spięty nie zmieniał pozycji kryjąc się za tarczą. Choć miecz jego ku klepisku się pochylił, a wzrok zaczął uciekać ku Chlothild, Karinie Jorikowi i Bjarkiemu. Spoglądał na kołek jaki Volund wskazywał i schował miecz do pochwy. Podszedł do Ingeborg leżącej spokojnie po napojeniu krwią przez Elin i schwycił ją za włosy.
- Jeżeli obawiasz się głodu… - urwał patrząc na Volunda. - Chciałbym ja ją wypić do cna na oczach Erika w Tisso. Alem nie przywiązany do scen rodem z sag.
- Ona teraz jest volvy -
stwierdził tylko. - Nie ulegnę. Znów - powiedział tylko z zacięciem berserker i oczy przymknął, skupiając wszystkie myśli na spokoju…
Frey kiwnął głowa i puścił dziewczynę z klepiska zaś kołek podniósł…

…lecz nim się wyprostował ciemność wokół zapadła.

Dusząca, przebiegająca po skórze, stawiająca włoski na martwym ciele, zimna i oślizgła jednocześnie.
Volund również ze skupienia wyrwan został gdy przed oczami pociemniało raptownie.
Chłód poczuł i przenikającą obecność czegoś... kogoś…

Otumanienie czy też doświadczenia minione pozwoliły berserkerowi i skaldowi powstrzymać okrzyki strachu, lecz panika trzymała ich mocno w uścisku puścić nie chcąc ze swych szponów.
W chwili gdy walcząc ze strachem swym po siłę ducha swą siegał, Volund poczuł uścisk niedźwiedzi na sobie. Jak z dziecięcych lat historie zasłyszane o smokach. Wijące się, pełzające ramiona... jedno... dwa... przestał liczyć. Owinęły się ściśle wokół jego ciała. Z każdym jego ruchem zaciskając się coraz mocniej. Skalda przepełniło wcześniej poznane uczucie, gdy i wedle jego ciała muśnięcie lekkie a potem ciężar niemal zgniatający go poczuł.

Pogrobiec cudem nie postradał połamanych kości od siły, która zdawała się próbuje zeń wycisnąć nieżycie. Jego myśli szalały, nie widział Freyvinda, nie widział jego sług.
Tylko cień, o którym słyszał, ciemność, w której COŚ było. Widział wiele, ale teraz…
Nie widząc nic wierzgnął swoim ciałem, nie myśląc nawet, chcąc tylko znów siebie nie utracić, byleby powstać na równe nogi, zerwać się, wykrzesać z siebie więcej siły nic kończyny czy członki z cienia co próbowały go unieruchomić… ubić.
Nie wystarczyło. Pomiędzy kompletną ciemnością a własnymi ranami, nawet przyrodzona siła berserkera nie wystarczyła.
Ulga jaką zdawał się poczuć była jedynie chwilowa. Cokolwiek go trzymało powtórzyło zaciskający ruch, wypychając resztki powietrza jakie zebrało się w jego ciele. Tylko nadludzka wytrzymałość Volunda pozwoliła mu bez szwanku znieść potworny ścisk.

Skald w międzyczasie sam toczył swą walkę z niewidzialnym przeciwnikiem, jaki unieruchomić go chciał i zmiażdzyć. Siła krwi jego nie zadziałała, jedynie dziedzictwo jakie nosił jako afterganger pomogło w tej desperackiej chwili. Napięcie z jakim naparł na nienaturalne okowy zwolniło się i odpusciło. Wyciągnął miecz i ciaśniej przciągnął do siebie tarczę.
Ciemność jak przyszła tak odeszła błyskawicznie a wokół siebie ujrzeli blask zapalonych pochodni.

Z cieni wyszła postać męża nietutejszego. Włosy jego długie były lecz mocno kędzierzawe, co samo już wyróżniało go spomiędzy norsmanów. Broda gęsta i niemal jak nieutemperowana, dzika, o barwie jasnego kasztanu, odcinała się wyraźnie od wąsa. Skóra jasna, o lekkim rumieńcu co barwę rześkości i zdrowia mu nadawał, typowa dla Słowian była. Rysy twarzy przyjemne dla oka, choć jakby puste, bo nie upstrzone koralikami czy też srebrnymi ozdobami wplecionymi standardowo u ludzi Północy w zarost czy włosy. Nie miał też na sobie żadnych kosztowności, jeno szatę prostą choć pyszną. Szkarłatna ruba przepasana bogato nabijanym pasem, u którego kołysał się northmański miecz, nadawała mu wyglądu obcego lecz i wymuszającego uwagę.
- Witajcie – rzekł powolnym tonem. – Jam jest Vsevolod. – Skłonił się lekko. - Broń złóżcie i przyjmijcie me zaproszenie ofiarowane wojownikom wielkim jeno. – Mąż stał z rękoma luźno złożonymi wzdłuż ciała. – Miejcie jeno baczenie, że jeśli odmówicie, towarzystwem waszej kompanki będę zmuszon rozkoszować się ...krócej.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline