Wątek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2016, 13:43   #3
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kiedy wyszli na zewnątrz i oddalili się nieco od hotelowego apartamentu, najemnik odezwał się cicho.
- Słyszałem o nim. Kilkanaście lat temu był jednym z przywódców puczu, który obalił tamtejszą władzę w Kambodży. Najwyraźniej ta wojna teraz to tamci próbujący odzyskać władzę, albo coś podobnego. W tych sprawach nigdy nie ma dobrych i złych - wzruszył ramionami i zatrzymał się, podając jej dłoń. - Desmond Lloytz, ale możesz mi mówić Crack - uśmiechnął się półgębkiem.
Valerie nie słyszała tego imienia, ale przydomek już tak. Obijał się o uszy co jakiś czas w światku najemniczym, Crack pracował w zawodzie przynajmniej tyle co ona, albo i dłużej i miał opinię nieco zwariowanego profesjonalisty pracującego obecnie głównie samemu lub w małych grupach. Choć nie wiedziała dlaczego.
Uścisnęła jego dłoń mocno po męsku:
- Valerie Rusht ale możesz mi mówić Shade - Odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko - W tej robocie nie ma co wybrzydzać. - Wzruszyła ramionami. - Dopóki nie każą mi zabijać niewinnych cywilów i dzieci, jest mi obojętne w co wierzą i o co walczą moi klienci. Choć zdecydowanie bardziej wolę robotę bez wielkiego zabijania i hałasu, ta wygląda na taką, więc w sumie całkiem mi odpowiada.
- Zabijanie nigdy nie jest wielkie, ale wybuchy bywają zajebiste - kiwnął głową w stronę wind. - Pójdziemy coś zjeść? Znam dobre lokalne żarcie. Muszę tylko wykonać kilka telefonów. Kamera, legitki reporterów i komunikatory. Coś jeszcze? - zapytał, przepuszczając ją przodem do windy. - Praca z kobietą może być odświeżająca - mruknął cicho, kiedy go minęła.
- Ciepła kąpiel, wygodne łóżko, nowa sukienka, trzy pary butów i… - roześmiała się widząc jego minę. - Ostatnio kiedy pracowałam z kobietą to była niezła jazda.
- Nah, słyszałem o tobie. Nie zatrudnialiby cię, gdybyś marudziła. - machnął ręką. - A w tych warunkach i ja bym nie pogardził kąpielą, ale raczej zimną. I solidną parą nowych butów. Na tutejszym targu da się kupić wszystko.

Wyszli z hotelu. Marzec w Tajlandii był piękny, temperatury wahały się w okolicach trzydziestu stopni, a z nieba świeciło słońce. Crack machnął na taksówkę i już wkrótce jechali w stronę zatłoczonego centrum. Był to środek okresu turystycznego, kręciły się więc tu wszelkie nacje świata. Przez czas podróży nie rozmawiali, Lloytz zamawiał im bowiem sprzęt i legitymacje, ale kiedy wyszli z taksówki, wskazał na boczną uliczkę odchodzącą od głównej targowej arterii.
- Najlepsze lokalne żarcie - skinął na znajdującą się tam niepozorną knajpkę. - Opowiesz w czym się specjalizujesz czy ja zaczynam? - to pytanie również należało do standardu, od wzajemnej znajomości mogły zależeć sprawy życia lub śmierci.
- W większości akcji jestem po prostu zwiadowcą. Kamuflaż, ciche rozpoznanie i podejście. Kradzieże, włamania i szybka, podstępna śmierć. - Odpowiedziała poważnie patrząc mu prosto w oczy.
- Byle nie moja - odparł jej z rozbawieniem. Otworzył przed nią drzwi i do nozdrzy dotarł zapach azjatyckiego jedzenia. - Ja mam dobre oko i ręka mi nie drży. Znam się trochę na sprzęcie i także lubię załatwiać sprawy po cichu. Tyle, że zwykle z dystansu.
- Jeśli czegoś nienawidzę to tracić członków ekipy podczas akcji, więc do końca jej trwania jesteś raczej bezpieczny. - Tym razem ton kobiety był wyraźnie żartobliwy. Rozejrzała się po wnętrzu pociągając nosem. - Pachnie nieźle, spróbujmy, a potem wybierzmy się na zakupy. Też przydadzą mi się drugie buty i trochę tutejszych ubrań. Myślę też że warto zakupić trochę leków i antidotum na ukąszenia węży. Przydadzą się choćby jako środek handlowy. Ostatnio przekonałam się, że są miejsca gdzie pieniądze niewiele znaczą.
- Na wschód stąd to prawie wszędzie oprócz dużych miast - Crack wskazał na ladę, gdzie były ustawione półprodukty. Menu nie mieli. Leżało tu wszystko, od kurczaków przez owoce morza do usmażonych robaków. Do tego przeróżne warzywa i kilka rodzajów makaronu oraz ryżu. Najemnik zamówił coś w lokalnym języku, pokazując chyba na krewetki. - Owoce morza i te ich smażone warzywa smakują mi najbardziej. - powiedział. - Ja wróciłem dopiero wczoraj z poprzedniej misji, także zakupy to dobry pomysł.
- Zamów dla mnie to samo co dla siebie. To mi przypomina, że przydałoby się standardowe żarcie najemnika czyli papka smakowa w tubce. Możesz to załatwić? Jakoś nie ufam temu co nam dadzą na drogę ludzie naszego klienta. - Shade podeszła do pierwszego wolnego stolika i zajęła tam miejsce. Gdy Lloytz do niej dołączył kontynuowała rozmowę. - Nowa wyprawa dzień po poprzedniej? Lubisz chyba życie w ruchu. Ja musiałam sobie zrobić trochę wolnego, po ostatniej akcji. Zresztą - wzruszyła ramionami - Chyba lubię te chwile przerwy. Pozwalają mi zatęsknić za bardziej intensywnym życiem.
- Wyjątkowa sytuacja - postawił przed nią talerz zawierający smażone krewetki i warzywa, wszystko chyba tu robili na głębokim tłuszczu. - Misja była niewypałem. Kilka dni tarzania się w błocie po nic, a ten skurwysyn co ją zlecił teraz będzie musiał zamknąć się w dobrze strzeżonej norze, bo inaczej go dorwę - wsadził krewetkę do ust i odgryzł połowę, przeżuwając i połykając. - Inna sprawa, że nie mam co ze sobą zrobić bez roboty. Nie zarobiłem ciągle tyle, by sobie wybudować spokojny port - mrugnął do niej i połknął resztę krewetki.
- Taa… - Shade wzięła do ust ociekającego tłuszczem skorupiaka, nadgryzła i zmysłowo oblizała wyciekający sos. - Dobry zleceniodawca to prawdziwy skarb najemnika. Na mojego ostatniego nie mogę narzekać. Po prostu miejsce w które nas wysłał było naprawdę chujowe.
- A czy oni nie robią tego zawsze? - zapytał, unosząc brew i patrząc na nią ciekawie, jednocześnie połykając kolejne porcje jedzenia. - Z drugiej strony proponowali mi kiedyś stałą robotę w korpo. W stałym dziale w dużym mieście. Odrzuciłem z miejsca.
- Miejsca bywają gorsze i lepsze. - Przeżuła do końca krewetkę i stwierdziła - ale ja też lubię tę robotę. Najlepiej byśmy starali się pozostawać niezauważeni. Jak nas już namierzą będzie trudniej przedostać się do kolejnych celów.
- Znając życie, to co mamy odzyskać to coś, o czym nie powinna wiedzieć opinia publiczna - zauważył z rozbawieniem. - Im dłużej obędzie się bez hałasu tym lepiej, ale całość i tak śmierdzi. Jak zawsze. Bo skąd niby pewność, że jego rodzinie nic nie zrobią nawet widząc, że posiadłości są atakowane?
- Pewnie ma jakieś zabezpieczenie, ale czy to ma dla nas jakieś znaczenie? I tak pójdziemy tam i wykonamy tę robotę. Zważywszy na wysokość kary i tak nie opłaca nam się ujawniać zdobytych informacji. Nawet gdyby nie było tu na szali naszej reputacji.
- Jasne. Ale niekiedy zagadki bywają fascynujące. Musimy pomyśleć, którędy wjechać do strefy tych drugich, skoro bawimy się w dziennikarzy stojących po ich stronie - uniósł krewetkę i przez chwilę lekko machał nią przed ustami. - Lub chociaż tych neutralnych. Oni wszyscy tam będą przewrażliwieni.
- Myślę, że na to przyjdzie pora gdy już będziemy znali dokładne rozmieszczenie naszych celów. - Shade ponownie oblizała usta po zjedzeniu kolejnej porcji. - Naprawdę niezłe. - Stwierdziła sięgając po następną.
- To najlepsze co będziemy jedli w najbliższych dniach - stwierdził, choć swobodne zachowanie Shade wyraźnie przyciągało jego spojrzenie. - Niech będzie, o szczegółach pogadamy na miejscu, razem z przewodnikiem. Obrzydliwe żarcie zostało mi z poprzedniej misji, podzielę się.
Kobieta uśmiechnęła się do niego:
- Podlicz swoje koszty przygotowań. Podzielimy się po połowie.
- Zgoda, ale dla pięknej kobiety zrobiłbym to bez kosztów - roześmiał się, dojadając swoją porcję. - To nie będą duże koszty, za wpadkę z poprzednią misją mój zleceniodawca wisi mi przysługę.
- Zawsze płacę za siebie. - Valerie sugestywnie oblizała palce końcem języka, a potem wyjęła z torebki kartę i położyła ją na stole.
Położył dłoń na niej i odsunął od siebie.
- Dobry zwyczaj, ale to już opłacone. Zapłacisz za kolację przed odlotem. Idziemy?
- Świetnie - Powiedziała chowając kartę i wstając z miejsca. - Czas na zakupy. Ostrzegam, jak każda kobieta uwielbiam zakupy.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty - mruknął, puszczając ją przodem. Trudno powiedzieć ile w tym było dżentelmeństwa, a ile chęci popatrzenia sobie na damski tyłek.

Targ, na który zabrał ich Crack, należał do tych lokalnych. Turystów tu też kręciło się trochę, ale większość stanowili mieszkańcy Bangkoku, a oferowane produkty przeznaczone były głównie dla nich. Od jedzenia, przez ubrania, po elektronikę. Najemnik zatrzymał się przy jednym ze straganów ze spodniami i grzebał w nim przez moment. Wyjął jedną parę i dopasował. Była za krótka dla ponad 180 centymetrowego faceta, którym był.
- To największy problem z lokalnym targiem. Kupisz tu wszystko, ale większość dopasowują do siebie. Trzeba się trochę naszukać. Z tobą może być łatwiej, po prostu będziesz miała przyjemnie krótką mini w razie czego - wyszczerzył zęby w uśmiechu, odkładając spodnie.
- Bardzo rozsądne: Mini do przedzierania się przez dżunglę. - Zakpiła zwiadowczyni. - Na szczęście solidne spodnie mam. Chciałam raczej kupić kapelusz z moskitierą i coś przewiewnego z długimi rękawami na topy. Pamiętam że w tropikach najbardziej wkurzające były wszechobecne owady. Potrzebujemy na nie jakichś maści i sprayów.
- Mini dla odwrócenia uwagi - zaśmiał się niezrażony. - To też mi zostało z nieudanej misji. Najskuteczniejsze okazało się te tłuste, lepiące się i śmierdzące dziadostwo. Ale brnąłem przez wodę, inne się zmywały. Tu powinno być lepiej. Moskitiera ogranicza pole widzenia, nie w moim stylu.
Shade bez trudu mogła znaleźć to czego szukała. Zarówno środki lokalne, jak i sprowadzane z opisami po angielsku.
- Moskitiery nie trzeba nosić cały czas, ale bywają sytuacje, że bardzo się przydaje. - Stwierdziła Valerie. Przez kilka lat bawiłam się w przewodnika, w tropikach i nie raz uratowała mnie od bolesnych użądleń. Na wszelki wypadek zabierz śmierdzące dziadostwo. Nigdy nie wiadomo gdzie przyjdzie nam się ukrywać albo przez co przedzierać. - Kobieta nie wydawała się szczególnie przejęta taką ewentualnością.
- Taa, wtedy pozostanie mi moja oryginalna, cuchnąca maść z naturalnej receptury, prosto z Birmy czy skądeśtam - roześmiał się. - Robią takie gówno, że nawet owady nie chcą się zbliżać i tyle.
Wypatrzył wreszcie stragan z odpowiadającymi mu butami i udał się w jego kierunku. Shade ruszyła za nim, jednocześnie ciekawie rozglądając się po otoczeniu i starając się zlokalizować interesujące ją obiekty, co nie było łatwe w tym zalewie kolorów i przedmiotów.

Po dobrych dwóch godzinach mieli już mniej więcej wszystko czego potrzebowali. Otrzymali także wiadomość klienta, że samolot mają o godzinie dziewiętnastej z lokalnego lotniska. Ktoś będzie tam na nich czekał - jak również na miejscu, gdzie zostaną wprowadzeni w szczegóły. To dawało im ciągle kilka godzin wolności i odpoczynku w zatłoczonym, ale pełnym atrakcji Bagkoku.
- Będę musiał zajechać do swojego kontaktu - Crack sprawdził godzinę. - Ma zdążyć wszystko załatwić. Jak planujesz spędzić resztę dnia?
- Skoro już tu jestem chyba pozwiedzam trochę miasto - odpowiedziała Valerie. - Zatrzymałam się w niewielkim hotelu w centrum. Przed odlotem zabiorę stamtąd swoje rzeczy. No i wiszę ci kolację - uśmiechnęła się do najemnika.
 
Sekal jest offline