| Kiedy wyszli na zewnątrz i oddalili się nieco od hotelowego apartamentu, najemnik odezwał się cicho.
- Słyszałem o nim. Kilkanaście lat temu był jednym z przywódców puczu, który obalił tamtejszą władzę w Kambodży. Najwyraźniej ta wojna teraz to tamci próbujący odzyskać władzę, albo coś podobnego. W tych sprawach nigdy nie ma dobrych i złych - wzruszył ramionami i zatrzymał się, podając jej dłoń. - Desmond Lloytz, ale możesz mi mówić Crack - uśmiechnął się półgębkiem.
Valerie nie słyszała tego imienia, ale przydomek już tak. Obijał się o uszy co jakiś czas w światku najemniczym, Crack pracował w zawodzie przynajmniej tyle co ona, albo i dłużej i miał opinię nieco zwariowanego profesjonalisty pracującego obecnie głównie samemu lub w małych grupach. Choć nie wiedziała dlaczego.
Uścisnęła jego dłoń mocno po męsku:
- Valerie Rusht ale możesz mi mówić Shade - Odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko - W tej robocie nie ma co wybrzydzać. - Wzruszyła ramionami. - Dopóki nie każą mi zabijać niewinnych cywilów i dzieci, jest mi obojętne w co wierzą i o co walczą moi klienci. Choć zdecydowanie bardziej wolę robotę bez wielkiego zabijania i hałasu, ta wygląda na taką, więc w sumie całkiem mi odpowiada.
- Zabijanie nigdy nie jest wielkie, ale wybuchy bywają zajebiste - kiwnął głową w stronę wind. - Pójdziemy coś zjeść? Znam dobre lokalne żarcie. Muszę tylko wykonać kilka telefonów. Kamera, legitki reporterów i komunikatory. Coś jeszcze? - zapytał, przepuszczając ją przodem do windy. - Praca z kobietą może być odświeżająca - mruknął cicho, kiedy go minęła.
- Ciepła kąpiel, wygodne łóżko, nowa sukienka, trzy pary butów i… - roześmiała się widząc jego minę. - Ostatnio kiedy pracowałam z kobietą to była niezła jazda.
- Nah, słyszałem o tobie. Nie zatrudnialiby cię, gdybyś marudziła. - machnął ręką. - A w tych warunkach i ja bym nie pogardził kąpielą, ale raczej zimną. I solidną parą nowych butów. Na tutejszym targu da się kupić wszystko.
Wyszli z hotelu. Marzec w Tajlandii był piękny, temperatury wahały się w okolicach trzydziestu stopni, a z nieba świeciło słońce. Crack machnął na taksówkę i już wkrótce jechali w stronę zatłoczonego centrum. Był to środek okresu turystycznego, kręciły się więc tu wszelkie nacje świata. Przez czas podróży nie rozmawiali, Lloytz zamawiał im bowiem sprzęt i legitymacje, ale kiedy wyszli z taksówki, wskazał na boczną uliczkę odchodzącą od głównej targowej arterii.
- Najlepsze lokalne żarcie - skinął na znajdującą się tam niepozorną knajpkę. - Opowiesz w czym się specjalizujesz czy ja zaczynam? - to pytanie również należało do standardu, od wzajemnej znajomości mogły zależeć sprawy życia lub śmierci.
- W większości akcji jestem po prostu zwiadowcą. Kamuflaż, ciche rozpoznanie i podejście. Kradzieże, włamania i szybka, podstępna śmierć. - Odpowiedziała poważnie patrząc mu prosto w oczy.
- Byle nie moja - odparł jej z rozbawieniem. Otworzył przed nią drzwi i do nozdrzy dotarł zapach azjatyckiego jedzenia. - Ja mam dobre oko i ręka mi nie drży. Znam się trochę na sprzęcie i także lubię załatwiać sprawy po cichu. Tyle, że zwykle z dystansu.
- Jeśli czegoś nienawidzę to tracić członków ekipy podczas akcji, więc do końca jej trwania jesteś raczej bezpieczny. - Tym razem ton kobiety był wyraźnie żartobliwy. Rozejrzała się po wnętrzu pociągając nosem. - Pachnie nieźle, spróbujmy, a potem wybierzmy się na zakupy. Też przydadzą mi się drugie buty i trochę tutejszych ubrań. Myślę też że warto zakupić trochę leków i antidotum na ukąszenia węży. Przydadzą się choćby jako środek handlowy. Ostatnio przekonałam się, że są miejsca gdzie pieniądze niewiele znaczą.
- Na wschód stąd to prawie wszędzie oprócz dużych miast - Crack wskazał na ladę, gdzie były ustawione półprodukty. Menu nie mieli. Leżało tu wszystko, od kurczaków przez owoce morza do usmażonych robaków. Do tego przeróżne warzywa i kilka rodzajów makaronu oraz ryżu. Najemnik zamówił coś w lokalnym języku, pokazując chyba na krewetki. - Owoce morza i te ich smażone warzywa smakują mi najbardziej. - powiedział. - Ja wróciłem dopiero wczoraj z poprzedniej misji, także zakupy to dobry pomysł.
- Zamów dla mnie to samo co dla siebie. To mi przypomina, że przydałoby się standardowe żarcie najemnika czyli papka smakowa w tubce. Możesz to załatwić? Jakoś nie ufam temu co nam dadzą na drogę ludzie naszego klienta. - Shade podeszła do pierwszego wolnego stolika i zajęła tam miejsce. Gdy Lloytz do niej dołączył kontynuowała rozmowę. - Nowa wyprawa dzień po poprzedniej? Lubisz chyba życie w ruchu. Ja musiałam sobie zrobić trochę wolnego, po ostatniej akcji. Zresztą - wzruszyła ramionami - Chyba lubię te chwile przerwy. Pozwalają mi zatęsknić za bardziej intensywnym życiem.
- Wyjątkowa sytuacja - postawił przed nią talerz zawierający smażone krewetki i warzywa, wszystko chyba tu robili na głębokim tłuszczu. - Misja była niewypałem. Kilka dni tarzania się w błocie po nic, a ten skurwysyn co ją zlecił teraz będzie musiał zamknąć się w dobrze strzeżonej norze, bo inaczej go dorwę - wsadził krewetkę do ust i odgryzł połowę, przeżuwając i połykając. - Inna sprawa, że nie mam co ze sobą zrobić bez roboty. Nie zarobiłem ciągle tyle, by sobie wybudować spokojny port - mrugnął do niej i połknął resztę krewetki.
- Taa… - Shade wzięła do ust ociekającego tłuszczem skorupiaka, nadgryzła i zmysłowo oblizała wyciekający sos. - Dobry zleceniodawca to prawdziwy skarb najemnika. Na mojego ostatniego nie mogę narzekać. Po prostu miejsce w które nas wysłał było naprawdę chujowe.
- A czy oni nie robią tego zawsze? - zapytał, unosząc brew i patrząc na nią ciekawie, jednocześnie połykając kolejne porcje jedzenia. - Z drugiej strony proponowali mi kiedyś stałą robotę w korpo. W stałym dziale w dużym mieście. Odrzuciłem z miejsca.
- Miejsca bywają gorsze i lepsze. - Przeżuła do końca krewetkę i stwierdziła - ale ja też lubię tę robotę. Najlepiej byśmy starali się pozostawać niezauważeni. Jak nas już namierzą będzie trudniej przedostać się do kolejnych celów.
- Znając życie, to co mamy odzyskać to coś, o czym nie powinna wiedzieć opinia publiczna - zauważył z rozbawieniem. - Im dłużej obędzie się bez hałasu tym lepiej, ale całość i tak śmierdzi. Jak zawsze. Bo skąd niby pewność, że jego rodzinie nic nie zrobią nawet widząc, że posiadłości są atakowane?
- Pewnie ma jakieś zabezpieczenie, ale czy to ma dla nas jakieś znaczenie? I tak pójdziemy tam i wykonamy tę robotę. Zważywszy na wysokość kary i tak nie opłaca nam się ujawniać zdobytych informacji. Nawet gdyby nie było tu na szali naszej reputacji.
- Jasne. Ale niekiedy zagadki bywają fascynujące. Musimy pomyśleć, którędy wjechać do strefy tych drugich, skoro bawimy się w dziennikarzy stojących po ich stronie - uniósł krewetkę i przez chwilę lekko machał nią przed ustami. - Lub chociaż tych neutralnych. Oni wszyscy tam będą przewrażliwieni.
- Myślę, że na to przyjdzie pora gdy już będziemy znali dokładne rozmieszczenie naszych celów. - Shade ponownie oblizała usta po zjedzeniu kolejnej porcji. - Naprawdę niezłe. - Stwierdziła sięgając po następną.
- To najlepsze co będziemy jedli w najbliższych dniach - stwierdził, choć swobodne zachowanie Shade wyraźnie przyciągało jego spojrzenie. - Niech będzie, o szczegółach pogadamy na miejscu, razem z przewodnikiem. Obrzydliwe żarcie zostało mi z poprzedniej misji, podzielę się.
Kobieta uśmiechnęła się do niego:
- Podlicz swoje koszty przygotowań. Podzielimy się po połowie.
- Zgoda, ale dla pięknej kobiety zrobiłbym to bez kosztów - roześmiał się, dojadając swoją porcję. - To nie będą duże koszty, za wpadkę z poprzednią misją mój zleceniodawca wisi mi przysługę.
- Zawsze płacę za siebie. - Valerie sugestywnie oblizała palce końcem języka, a potem wyjęła z torebki kartę i położyła ją na stole.
Położył dłoń na niej i odsunął od siebie.
- Dobry zwyczaj, ale to już opłacone. Zapłacisz za kolację przed odlotem. Idziemy?
- Świetnie - Powiedziała chowając kartę i wstając z miejsca. - Czas na zakupy. Ostrzegam, jak każda kobieta uwielbiam zakupy.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty - mruknął, puszczając ją przodem. Trudno powiedzieć ile w tym było dżentelmeństwa, a ile chęci popatrzenia sobie na damski tyłek.
Targ, na który zabrał ich Crack, należał do tych lokalnych. Turystów tu też kręciło się trochę, ale większość stanowili mieszkańcy Bangkoku, a oferowane produkty przeznaczone były głównie dla nich. Od jedzenia, przez ubrania, po elektronikę. Najemnik zatrzymał się przy jednym ze straganów ze spodniami i grzebał w nim przez moment. Wyjął jedną parę i dopasował. Była za krótka dla ponad 180 centymetrowego faceta, którym był.
- To największy problem z lokalnym targiem. Kupisz tu wszystko, ale większość dopasowują do siebie. Trzeba się trochę naszukać. Z tobą może być łatwiej, po prostu będziesz miała przyjemnie krótką mini w razie czego - wyszczerzył zęby w uśmiechu, odkładając spodnie.
- Bardzo rozsądne: Mini do przedzierania się przez dżunglę. - Zakpiła zwiadowczyni. - Na szczęście solidne spodnie mam. Chciałam raczej kupić kapelusz z moskitierą i coś przewiewnego z długimi rękawami na topy. Pamiętam że w tropikach najbardziej wkurzające były wszechobecne owady. Potrzebujemy na nie jakichś maści i sprayów.
- Mini dla odwrócenia uwagi - zaśmiał się niezrażony. - To też mi zostało z nieudanej misji. Najskuteczniejsze okazało się te tłuste, lepiące się i śmierdzące dziadostwo. Ale brnąłem przez wodę, inne się zmywały. Tu powinno być lepiej. Moskitiera ogranicza pole widzenia, nie w moim stylu.
Shade bez trudu mogła znaleźć to czego szukała. Zarówno środki lokalne, jak i sprowadzane z opisami po angielsku.
- Moskitiery nie trzeba nosić cały czas, ale bywają sytuacje, że bardzo się przydaje. - Stwierdziła Valerie. Przez kilka lat bawiłam się w przewodnika, w tropikach i nie raz uratowała mnie od bolesnych użądleń. Na wszelki wypadek zabierz śmierdzące dziadostwo. Nigdy nie wiadomo gdzie przyjdzie nam się ukrywać albo przez co przedzierać. - Kobieta nie wydawała się szczególnie przejęta taką ewentualnością.
- Taa, wtedy pozostanie mi moja oryginalna, cuchnąca maść z naturalnej receptury, prosto z Birmy czy skądeśtam - roześmiał się. - Robią takie gówno, że nawet owady nie chcą się zbliżać i tyle.
Wypatrzył wreszcie stragan z odpowiadającymi mu butami i udał się w jego kierunku. Shade ruszyła za nim, jednocześnie ciekawie rozglądając się po otoczeniu i starając się zlokalizować interesujące ją obiekty, co nie było łatwe w tym zalewie kolorów i przedmiotów.
Po dobrych dwóch godzinach mieli już mniej więcej wszystko czego potrzebowali. Otrzymali także wiadomość klienta, że samolot mają o godzinie dziewiętnastej z lokalnego lotniska. Ktoś będzie tam na nich czekał - jak również na miejscu, gdzie zostaną wprowadzeni w szczegóły. To dawało im ciągle kilka godzin wolności i odpoczynku w zatłoczonym, ale pełnym atrakcji Bagkoku.
- Będę musiał zajechać do swojego kontaktu - Crack sprawdził godzinę. - Ma zdążyć wszystko załatwić. Jak planujesz spędzić resztę dnia?
- Skoro już tu jestem chyba pozwiedzam trochę miasto - odpowiedziała Valerie. - Zatrzymałam się w niewielkim hotelu w centrum. Przed odlotem zabiorę stamtąd swoje rzeczy. No i wiszę ci kolację - uśmiechnęła się do najemnika. |