Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2016, 16:16   #44
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Zamrugał oczami dla upewnienia się, że naprawdę żyje a nie trafił do nieba miłośników burgerów i frytek. Dla kogoś preferującego zdrową żywność byłoby to raczej piekło z Ronaldem Mcdonaldem w roli diabolicznego clowna. Mik aż się wzdrygnął, bo w uszach słyszał coś jakby bicie dzwonów, zaś wnętrze restauracji omiatała ognista łuna. Na szczęście była to wlewająca się przez okno łuna z płonących resztek kamienicy, jasno świadcząca, że to rzeczywistość.
Cyborg dźwignął się na kolana, otrzepując z pyłu i fragmentów dachu, przez który musiał tu wlecieć. Restauracja była skonstruowana z najtańszych prefabrykatów i warstwy termoizolacyjnego tworzywa zamortyzowały upadek, którego nawet nie pamiętał. Gdyby nieprzytomny rąbnął o beton mogło być różnie.
Spojrzał na podarte, osmalone i gdzieniegdzie zakrwawione resztki kurtki. Tarcza energetyczna ocaliła mu życie absorbując wybuch, lecz potem jakieś odłamki musiały przebić kamizelkę. Mimo wszystko było lepiej niż wczoraj, co nastrajało pewnym optymizmem.
Nieco chwiejnie stanął na nogach, sprawdzając działanie kończyn i rozglądając dookoła, aby ustalić w jakiej części restauracji się znajduje. Znajdował się dokładnie tam, gdzie podpowiadał mu obecnie nos. W kuchni restauracji. Zupełnie automatycznej, stąd świeciły się tu jedynie diody na wszystkich tych kuchennych urządzeniach. Automatyczny podajnik przesunął się właśnie z pudełkiem na burgery, a mechaniczne ramiona wsadzały tam właśnie kanapkę. Ktoś pewnie czekał w McDrive - o ile wybuch nie przepłoszył go na dobre lub sypiący się wokół gruz nie uszkodził samochodu. Nie było tu żadnych okien i tylko jedne drzwi.

Swój stan oceniał na niezły. Bolało przy poruszaniu się, ale metalowe kończyny dawały radę. Głowa też wytrzymała, choć zdmuchnęło z niego wszystko co było do zdmuchnięcia. Pistolet maszynowy się zapodział, na kamizelce smętnie wisiały tylko granaty. Jeden miał wręcz pod swoimi nogami. Ilość mniejszych i większych zadrapań była niezliczona, ale poważnych otwartych ran nie dostrzegał. Jeśli były, to nanoboty załatwiły je w momencie, w którym był nieprzytomny. Małe skubańce działały szybko, a wszczepiono mu pewnie bojową, przyspieszoną wersję.

Podniósł i wrzucił do ocalałej kieszeni kurtki zagubiony granat, po czym zdjął rękawiczkę z prawej dłoni i odbezpieczył automat. Był pewny, że to nie koniec. Free Souls przekonali się już raz boleśnie o jego odporności. Bez wątpienia obserwowali wybuch, lecz gdyby nawet Mika pogrzebały ruiny, przyjechaliby go odkopać tylko po to, by upewnić się, że jest martwy.
Wydało mu się, że przez brzęczenie w uszach słyszy strzały.
Zjadł z podajnika świeżo usmażoną frytkę i otworzył ostrożnie drzwi, jednocześnie wybierając na wszczepionym holo numer Psyche.
- Wspominałem, że nie tak łatwo mnie zabić? - wychrypiał, gdy odebrała.
- Będziesz musiał udowodnić to jeszcze kilka razy, idą do ciebie! Nie wychylaj się, posiłki w drodze - krzyknęła mu przez holofon, niemal równocześnie z serią z broni.

Drzwi prowadziły na niewielki korytarz, zaraz za nim przechodziło się do części dla klientów i miejsca, gdzie automaty wydawały posiłki. Standardowa obsługa tego miejsca nie zakładała żywych pracowników - oprócz tych do naprawy, sprzątania czy dowozu towaru. Korytarz kończył się drzwiami wyjściowymi, obecnie zamkniętymi. Z drugiej strony był automatyczny Mc'Drive, lecz tam nie za bardzo było jak się dostać - taśma podająca została obudowana. Od strony zawalonego budynku słyszał coraz gwałtowniejszą strzelaninę.
W holofonie też już tylko trzaski. Mik zaklął pod nosem, tłumiąc w sobie chęć ruszenia w sukurs Psyche. Powtórzył sobie, że wciąż pełni rolę przynęty, a od zamknięcia pułapki są inni.
Starannie wybrał pozycję obronną. Żadnych drzwi i okien za plecami. Tak, by w razie czego mógł się wycofać wzdłuż taśmy podającej do kuchni. Przykucnął za rzędem automatów wydających jedzenie. Metal był jedyną solidną osłoną w tym budynku ze sklejki i tektury. Działające maszyny były ciepłe, więc blokowały zarazem termowizję, z pomocą której sam obserwował część dla klientów z przeszklonymi drzwiami i dużymi oknami. Mcdonalds na całym pieprzonym świecie wyglądał tak samo, dając Amerykanom poczucie, że wszędzie są w domu. Podobno, bo Mik najdalej był w Denver.
Patrząc na główną salę przez szparę między elementami podajników, zerkał też na ściany i sufit. Cyberoko szukało ruchomych źródeł ciepła, żywe patrzyło normalnie. Na dłuższą metę bolała od tego głowa, ale teraz łeb bolał go i tak. Cyberaudio wyciszyło strzelaninę, filtrując z niej inne i bliższe dźwięki. Lufa wysunęła się cicho z prawego nadgarstka, w lewej dłoni spoczywało jajo granatu odłamkowego z opartym o zawleczkę kciukiem. Strzały odezwały się nagle znacznie bliżej, tuż za drzwiami. Poszatkowane kulami nie stanowiły przeszkody dla dwóch ludzi, którzy wpadli do środka, osłaniając się nawzajem. Czarne pancerze, karabiny szturmowe i ruchy jak u zawodowych żołnierzy. Dojrzał ich ułamki sekund wcześniej. Korytarzyk był za mały, podobnie jak metalowe elementy podające żarcie, aby nie został zauważony z ich pozycji. Od strony parkingu rozległo się dudnienie ciężkiego działka.
W momencie gdy pierwszy z napastników przestępował próg, granat obronny leciał już pod jego nogi. Ustawiony na dwie sekundy - minimum niezbędne by rzucić i się schować. Mik wcisnął się jak mógł za wybrzuszenie maszynerii serwującej fast-food, chyba metalowego pojemnika na odpady. Było za małe, by zmieścił się tam cały, wystawała lewa ręka i noga, lecz od spodziewanego miejsca eksplozji dzieliło go parę metrów. I tak był w lepszej sytuacji od wrogów, z których tylko jeden miał jakąś szansę uskoczyć za wątpliwą osłonę ścian ze sklejki.
Adrenalina z dopalacza buzowała w żyłach, spowalniając postrzeganie czasu.
Kalkulował.
Natychmiast po wybuchu zamierzał opróżniając magazynek wycofać się przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie zza aparatury do pichcenia będzie mieć pod ostrzałem korytarz. Wystrzelenie trzydziestu naboi trwało dwie i pół sekundy - mniej więcej tyle ile zajmie mu zmiana pozycji. Dwie i pół sekundy, które to były wiecznością w obecnej sytuacji. Przeciwnicy natychmiast zarejestrowali ruch i jeden z nich posłał krótką serię prosto w lecący granat, zatrzymując go w powietrzu. Mik nie wiedział, czy tamci zdążyli paść na ziemię, ale eksplozja granatu nastąpiła w połowie drogi, szatkując ściany, sufit i marnej jakości blachę Mc'Donaldsa. Szatkowały też ciała, lecz ze znacznie mniejszą skutecznością, nie przebijając się odpowiednio mocno. Maroldo ruszył, plując ogniem z lufy karabinu, ale wróg odpowiedział tym samym. Poczuł ból w udzie, potem w boku, zanim wpadł do kuchni, będąc pewnym, że sam także coś trafił. Na ile skutecznie? Dym wypełnił pomieszczenie, jakaś kuchenna maszyna odmawiała właśnie posłuszeństwa. Przeciwnicy już się przemieszczali, podnosząc z ziemi. Na zewnątrz na parkingu trwała kanonada ubarwiana eksplozjami. Adrenalina buzowała, umożliwiając płynny ruch.
- Poddaj się, inaczej zginiesz i ty i ona! - krzyknął jeden z nich przez zmieniający głos syntezator w hełmie.
Cyborg aż gotował się z wściekłości, lecz przełknął cisnące się na usta wyzwiska. Wstrzymał się chwilę z odpowiedzią, wykorzystując czas jaki mu dali na zmianę magazynka i sięgnięcie po kolejny granat.
- Chciałem się poddać to wysadziliście mnie w powietrze! - odkrzyknął zza rogu. - Zabijecie mnie a potem ją! Czemu niby kurwa miałbym wam teraz wierzyć?!
Grał na czas, na wypadek gdyby użyli artylerii cofając się schylony w głąb kuchni, gdzie będzie osłonięty z większości stron maszynerią. Niewidoczny gołym okiem w dymie i w termowizji pośród rozgrzanych sprzętów.
Ci goście byli naprawdę nieźli (trafili granat w locie!), na pierwszy rzut oka żadne gangusy jak wczoraj a najemnicy lub korporacyjni żołnierze. Czy Kalisto zaangażowało się bezpośrednio? Mik pokładał jednak wiarę w Alfie i Delcie. Mieli w końcu mecha i śmigłowiec a sądząc po kanonadzie byli już na miejscu. Należało tylko dać im jeszcze trochę czasu.
Nasłuchiwał kroków, filtrując w cyberaudio dźwięki i zerkając na dziurę w dachu. Nie wiadomo, czy dali czas jemu czy sobie, aby pozbierać się z podłogi. Jeszcze bowiem nie przebrzmiała jego odpowiedź, kiedy sięgnęli po granaty. Dwa wleciały do kuchni, jeden w głąb, blisko niego, drugi bardziej przy drzwiach. Jednocześnie posłali po krótkiej serii w jego kierunku, nie pozwalając unieść głowy. Nie weszli do środka, pozostając w korytarzyku.
Mik skulił się za najbliższym elementem wyposażenia kuchni, nie wiedział nawet co to jest, lecz było duże i metalowe. Eksplozja granatu pomiędzy kuchennymi sprzętami była bardzo gwałtowna. Odłamki, kawałki metalu, gorący tłuszcz i rozdrobnione na milion elementów składowe tutejszego jedzenia poleciały we wszystkie strony. I byle blacha ich nie mogła w pełni zatrzymać. Uderzyło to w Mika pośrednio, przebijając się przez kuchenny mebel i grzęznąc w ciele oraz kamizelce Maroldo. Ten ból także dało się przezwyciężyć, ale sterczący z ramienia kawał ostrej blachy nie wyglądał obiecująco. Drugi granat natomiast wybuchł znacznie ciszej i zamiast odłamków, rozpylił chmurę duszącego gazu, wciskającego się we wszystkie otwory ciała i tłumiącego krzyk. Gdyby nie wczorajsza operacja i nowy wszczep w gardle, sytuacja cyborga byłaby jeszcze bardziej przesrana. Ale nawet ten wszczep nie dawał pełnej ochrony i z gazu należało się jak najszybciej ewakuować. Co więcej, gęsta, wypełniająca powietrze zawiesina utrudniała zarówno nokto jak i termowizję. W obie strony.
Mik wydał z siebie zduszony wrzask i nim jeszcze dym całkiem zasnuł pomieszczenie, cisnął swoim granatem w wylot korytarza. Pod osłoną kolejnej eksplozji oraz zrujnowanych sprzętów, skulony przemieścił się w dwóch skokach pod dziurę w dachu, po czym z przykucu wybił się w powietrze, by opuścić budynek tą samą drogą, którą doń przybył. Zahaczył o jakieś deski, a przy okazji okazało się, że nogi lekko ucierpiały od wybuchu i twardego lądowania, mimo to z niejakim trudem znalazł się na dachu. Został natychmiast zauważony, bo wróg już wkraczał do kuchni. Osłabiony, prosty dach nie stanowił przeszkody również dla kul, które przebijając deski i dachówki goniły Maroldo, zostawiając nowe pamiątkowe szramy i draśnięcia na nogach. Na szczęście nie trafili w klejnoty, bo już by Mik nigdy nie poruchał. Kamizelka zatrzymywała resztę pocisków, których wytrącony impet nie wystarczał by ją przebić. Mimo wszystko, to było bolesne.

Eksplozję w środku Mc'Donaldsa zagłuszył huk na zewnątrz. Maroldo wreszcie mógł się zorientować w sytuacji, a ta wyglądała niczym pole bitwy. Kilka samochodów zaparkowanych w okolicy właśnie płonęło, przeskakiwał po nich facet w egzoszkielecie, którego jedno mechaniczne ramię dymiło się i zwisało bezradnie, ale drugie pluło ogniem. Z okolicy Franklin Avenue dobiegła seria z miniguna, na niebie mignął czarny jak noc śmigłowiec, a dwóch ludzi właśnie dobiegało do restauracji od przeciwnej strony - czyli głównego do niej wejścia. W tym wszystkim niemal nie było słychać policyjnych syren, ale te również się zbliżały.

Gliny były ostatnim zmartwieniem Mika, bo znał ich wyposażenie a przede wszystkim zarobki. Jak tylko zobaczą co się tu odpierdala zawrócą z piskiem opon i obserwując fajerwerki z bezpiecznej odległości zaczekają na SWAT lub Gwardię Narodową.
Maroldo nie miał czasu napawać się panoramą pola bitwy, bo dach po którym biegł zaczynał przypominać sito. Na szczęście wróg opróżniał magazynki na oślep. Mik nawet nie zwalniając na skraju dachu wybił się w powietrze.
Tych dwóch na dole zarejestrował właściwie już w locie. Nie strzelali do egzoszkieletu ani nie kryli się przed nim, więc musieli być swoi.
- To ja, Key-Head! - krzyknął na wszelki wypadek.
Niby mieli jego zdjęcie, więc ich systemy celownicze powinny rozpoznać twarz i oznaczyć jego sylwetkę przyjaznym zielonym kolorem, lecz zdawał sobie sprawę jak musi teraz wyglądać, w strzępach ubrania, cały osmalony, we krwi i spożywczym syfie, który wybuchy rozniosły po kuchni.
Wylądował na uszkodzonej nodze i przetoczył po betonie bez zwykłej dla siebie gracji, kryjąc za parkingowym śmietnikiem i iglastym klombem.
- Dwóch w kuchni! - wskazał uzbrojonym ramieniem na ścianę. - Zawodowcy, pełne zbroje!
Najemnicy nie zastanawiając się odpalili z granatników podwieszonych pod identycznie wyglądające karabiny. Eksplozje wstrząsnęły już i tak zdemolowanym Mc'Donaldsem. Skutek był niewiadomy, ale ci tu nie zamierzali wchodzić i sprawdzać wdając się w strzelaninę.
- Do furgonu! - wrzasnął jeden z nich do Mika. - Trzeba się zmywać! - wskazał na vana stojącego dwadzieścia metrów od restauracji. Mini-mech nie pchał się na zbocze, kryjąc je tylko ogniem. Od ulicy dobiegły kolejne wystrzały. Gdzieś tam ciągle była Psyche, ale powinna mieć wsparcie tych z helikoptera.
Gdy wołali Maroldo dobiegał już z boku do dymiących dziur w ścianie restauracji
- Musimy wziąć któregoś żywcem, inaczej to bez sensu! - odkrzyknął, wrzucając flashbanga do zadymionego wnętrza.
Z dziury huknęło i błysnęło z niewiadomym efektem a Mik już szykował się, by wpaść do środka.
- Kurwa mać, nienawidzę pracować z cywilami! - poskarżył się żołnierz Alfy.
- Twoja seksowna koleżanka ma już jednego, spierdalamy! - krzyknął drugi, machając karabinem w stronę furgonetki. Gliny zbliżały się, pierwszy radiowóz znalazł się już w polu widzenia.

Tylko informacja o zdobyciu jeńca powstrzymała Mika przed szarżą, bo nie ci dwaj gliniarze w środku nieopancerzonej bryki, którzy bardzo chcieliby teraz być gdzie indziej.
Puścił jeszcze serię w dym i wycofał wraz z najemnikami.
- Wysadźcie mnie przy niej - powiedział, wskakując do ich wozu. - Zgarniemy jeńca do naszej fury.

Jednocześnie wywołał na holo numer Dirkauera.
- Udało się namierzyć numer, z którym rozmawiałem?
 
Bounty jest offline