Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2017, 01:58   #1
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
[storytelling]Crystal Souls

USA, Illinois, Chicago, 1 stycznia 2017 roku, 9.13 czasu lokalnego
Telefon leżał przykryty koszulką, dlatego dźwięk dzwonka był nieco przygłuszony. Po chwili ucichł, ale zaraz rozdzwonił się ponownie. Komuś widocznie zależało na kontakcie. T-shirt zsunął się z krzesła, a komórka uniosła się w powietrze i przeleciała przez całe mieszkanie wprost do łazienki, gdzie wylądowała w wyciągniętej ręce nagiego mężczyzny. Dopiero co wyszedł spod prysznica. Krople wody nadal ściekały po jego skórze, załamując się na zielonym krysztale o kształcie deltoidu.
- Halo - mruknął przykładając smartfon do ucha. Wolną ręką sięgnął po ręcznik i powoli wycierał blondwłosą czuprynę. - Ok. Za godzinę będę na miejscu - po tych słowach się rozłączył.
Znacząco przyspieszył swoje ruchy po tej krótkiej rozmowie. Kilkanaście minut był już całkiem ubrany.
[media]http://picsdestars.p.i.pic.centerblog.net/o/fc70cf02.jpg[/media]
Na wyjściowe ciuchy zarzucił kombinezon motocyklowy. Po drodze na dwa kęsy zjadł batona i wypił energetyka, którego zgiętą puszkę wrzucił do zlewu.
Wychodząc z mieszkania sięgnął po kask i szybkimi susami zaczął zeskakiwać ze schodów. Winda jak zwykle nie działała w tej kamienicy. Chwilę później był już na zewnątrz. I prawie wpadł na rozłoszczonego springiel spaniela, kłapiącego wszędzie zębami. Jego właścicielka ledwo sobie z nim radziła.
Westchnął ciężko. Temperatura oscylowała w okolicach zera stopni Celsjusza. Naciągnął na głowę kominiarkę motocyklową i zszedł do wspólnego garażu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=EhFUDFVvs_4[/media]

Jack Dove otuliła się szczelniej płaszczem. Było naprawdę zimno, a ona była wymęczona po nocnej imprezie i tym co wydarzyło się później. W dodatku Lulu nie przestawała szczekać. Dwie przecznice wcześniej coś ją pobudziło i spanielka ciągle ujadała na naciągniętej smyczy. Aż się jej głupio zrobiło, ale wchodzący do garażu mężczyzna nie zwrócił na nią zbytniej uwagi. Ona zarejestrowała jedynie to, że miał w ręku kask, choć to zupełnie nie był sezon motocyklowy.
Tymczasem Lulu pociągnęła ją dalej. Zimny powiew wiatru przemroził Jack do kości. Ubrała się na szybko, ponieważ psina już skomlała o spacer. Teraz czuła, że dodatkowy sweter był bardziej niż wskazany. Szarpnęła smycz i zawróciła. Jeszcze chwila i się przeziębi. Choć po prawdzie nie było to coś, czym ktoś taki jaki ona musiał się przejmować. Teraz na jej głowie był Luckas, którego zostawiła samego w łóżku. Jakoś tak wyszło, że po domówce u wspólnych znajomych wylądowali u niej w mieszkaniu. Było po prostu bliżej.
W drodze powrotnej, gdy przechodziła obok budynku, z którego wyszedł maniak jednośladów. Teraz przy drzwiach stał młody chłopak w okolicach osiemnastu lat, próbujący skontaktować się z kimś przez domofon i komórkę jednocześnie. Miał na sobie ciepłe odzienie, ale teraz kurtkę miał szeroko rozpiętą, a szalik rozwinięty. Przestał dobijać się do budynku i usiadł zrezygnowany na schodach, tępo patrząc w wyświetlacz telefonu.

Dove nie była specjalistką w tej dziedzinie, ale po chłopaku od razu było widać wysoką gorączkę. Jego czupryna wręcz parowała. Kobietę w tym momencie zaskoczyło uderzające podobieństwo do motocyklisty sprzed kilku minut. Chłopak był jakby młodszą kopią tego mężczyzny. Ewidentnie byli braćmi.
- Fuck... - z jego strony dobiegło ciche przekleństwo. Komórka wypadła mu z ręki, a on sam osunął się na schody.

Polska, Warszawa, Praga, 16.29 czasu lokalnego
[media]http://www.youtube.com/watch?v=qOMCjDM8cro[/media]
Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Pieniądze skończyły mu się tydzień temu. Do zapłaty czynszu zostało mu drugie tyle. Jak nic pójdzie na bruk. Ostatnią kromkę suchego chleba zjadł rano.
Pójście do pracy odpadało z tego prostego względu, że bał się wykrycia. Nie miał natomiast zdolności ani nie był na tyle bezczelny by niepostrzeżenie ukraść coś ze sklepu. Zdawał sobie sprawę, że głupio byłoby wpaść za kilka batonów. Rosło w nim przekonanie, że stać go na więcej i na to więcej musi się porwać.

Musiał zdobyć pieniądze. Najlepiej dużą kwotę za jednym razem, dzięki czemu mógłby się zaszyć gdzieś na dłużej. Jednak żeby to zrobić porządnie będzie musiał się odkryć i pokazać światu. Maciej Lisicki nie mógł dłużej pozostać anonimowym.
Dlatego stał teraz przed kantorem na warszawskiej Pradze. Znał tą dzielnicę i wiedział, że ten punkt jest tak naprawdę pralnią brudnych pieniędzy dla lokalnych gangusów. Zawsze tu była gotówka i to w sporej ilości. Kwestia była taka, jak bardzo ostro Lisicki chciał zagrać.

Arabia Saudyjska, dolina Neryan, 17.38 czasu lokalnego
[media]http://www.youtube.com/watch?v=E4yjpT8dkLw[/media]
Słońce zaszło za horyzontem godzinę wcześniej. Okolica była zupełnie cicha, nie licząc pojedynczych głosów dochodzących z obozowiska daleko pod nim. Ludzie wracali do życia po noworocznej przerwie.
[media]http://indiemaroc.com/wp-content/uploads/2012/09/Starry-night-in-Sahara1.jpg[/media]
Tymczasem dla niego nadchodził czas na finalizację decyzji, którą podjął kilka lat temu. Przygotowania do tej chwili był intensywne, ale prowadzone z wymaganą precyzją. Pozostawienie idealnie obojętnych warunków nie było proste, ale zrobił wszystko co w jego mocy by tak się stało.
Nie czuł żalu. Tak musiało się stać. Rozłożył szeroko ręce i zaczął opadać. Po chwili postawił swoje ogromne stopy u stóp wielkiej wydmy. Musiała mieć co najmniej dwadzieścia metrów wysokości, żeby ukryć takiego Obdarzonego jak on.
[media]http://i.imgur.com/XV19Twd.jpg[/media]
Została mu ostatnia rzecz do zrobienia. Klęknął i pochylił się nad przygotowaną wcześniej kamienną tablicą. Wyciągnął zakończony stalowym szponem palcem i ostrożnie wyrył w nim kilka słów. Zadowolony podniósł się. Nie zamierzał tracić więcej cennego czasu. Złożył ręce na wysokości twarzy i skoncentrował się.
Jego zbroja zabłysnęła, a chwilę później na piasek upadł nagi mężczyzna.

Ciężko oddychał i rozglądał się dookoła. Nie poznawał okolicy. Przez głowę zaczęły mu przelatywać dziesiątki pytań.
Gdzie był? Dlaczego jest nagi? Skąd się tutaj wziął? I wreszcie najstraszniejsze z nich - kim ja jestem?
Zacisnął powieki z całych sił, ale nie potrafił sobie niczego przypomnieć. Zaczął ogarniać go strach, ale wtedy właśnie położył rękę na czymś twardym.
Księżyc nie był pomocny tej nocy, ale mężczyzna sobie poradził. Tajemniczy przedmiot okazał się kamienną tablicą przysypaną piaskiem. Oczyścił znalezisko dłońmi, jednocześnie wyczuwając zagłębienia jakie posiadała. Ostrożnie wymacał wszystkie i ze zdumieniem stwierdził, że utworzono je w staroaramejskim. Znał ten język! Pierwsza rzecz, którą sobie przypomniał napełniła go optymizmem. Powtórnie zbadał starożytny tekst, który głosił:
Nazywam się Theo

Wielka Brytania, Londyn, Chelsea, 1 stycznia 2017, 16.03 czasu Greenwich
[media]http://www.youtube.com/watch?v=0c35s3LbhRE[/media]
Impreza przeciągnęła się do samego poranka. Świętowanie Nowego Roku w wydaniu Eliota White’a i kilku kumpli z klasy było bardzo mocne. W przeciwieństwie do nich, on czuł się teraz jak młody bóg. Wystarczyła jedna szybka przemiana i kac minął jak ręką odjął. Z triumfem w oczach chodził pomiędzy ledwo wegetującymi znajomymi. Co prawda szkoda było, że Sara zmyła się tak szybko, ale dzięki temu nie musiał się dłużej pilnować. Powoli rosło w nim przekonanie, że ona go ogranicza.

Taksówkę musiał sobie odpuścić, bo całą kasę przepił w knajpach, po których wędrowali, zanim wrócili na chatę do kolegi, gdzie impreza się zaczęła. Dlatego ruszył w drogę powrotną dopiero późnym popołudniem.
Przeciągnął się. Życie należało do niego. Czuł się i był lepszy niż zwykli ludzie. Przyszłość należała do niego. Mógł robić co tylko…
Wybuch i następujący po nim łoskot przerwały jego rozmyślania. Rozległy się krzyki, a na horyzoncie jego widoku zaczął unosić się dym. To było gdzieś blisko jego domu. Przerażony zaczął biec w tamtym kierunku, oczekując najgorszego.

Sytuacja, jaką zastał na miejscu przerosła jednak to czego mógł się spodziewać. Jego dom rodzinny legł w gruzach, a wśród nich poruszali się dwaj Obdarzeni.
[media]http://i.imgur.com/pqdcHQv.jpg[/media]
Pierwszy z nich mierzył pięć metrów i unosił właśnie nabite na swoje ostrze ludzkie ciało. Eliot z niedowierzaniem rozpoznał w nich swoją matkę.
Drugi z Obdarzonych był jeszcze większy, miał co najmniej siedem metrów wzrostu i przewyższał starą jabłoń, którą posadzono jeszcze za czasów jego dziadka.
[media]http://i.imgur.com/XtjKIVT.jpg[/media]
Unosił w górę olbrzymią maczugę, wokół której pojawiały się nieregularnie płomienie.
Na ulicy przy jego domu stała półciężarówka na londyńskich numerach, z której wyskoczył czarnoskóry mężczyzna i skrył się za nią przed widokiem dwóch potworów. W chwili, gdy zauważył stojącego jak słup soli młodego White’a, zaczął mu machać rękami, w geście by ten się nie zbliżał.

Lotnisko Heathrow, terminal, 1 stycznia 2017, 16.10 czasu Greenwich
[media]http://www.youtube.com/watch?v=6Z0JVH6e8O0[/media]
Połączenie się opóźniało. Strajk pilotów Lufthansy miał wpływ na ruch lotniczy na całym świecie. Kobieta zaczynała być tym dosyć zirytowana. Nie widziała syna już od czterech miesięcy. Czterech długich miesięcy wypełnionych szkoleniami i spotkaniami z psychologami. Na szczęście to była ostatnia tura. Dzień przed sylwestrem otrzymała przysłowiowe pieczątki potwierdzające jej gotowość. O ile z Njonstrandem to była formalność, to psycholog w ich centrali była zupełnie inną bajką. Trudno było kobietę rozgryźć i choć to ostatecznie decyzja należała do Białego, to ona miała na to duży wpływ.
Cokolwiek by się nie działo, Erika Lorencz była już teraz w Londynie, wkrótce poleci do Budapesztu i wreszcie zobaczy się z synem. Nie miała nic przeciwko, by spędzić Nowy Rok na pokładzie samolotu, jeśli taki miał być finał jej podróży.
Spokój i koncentrację na bliskim celu przerwał dzwonek telefonu. Tego trzeciego, służbowego. Który trzeba było odebrać o każdej porze dnia i nocy. Przez ułamek sekundy się zawahała, ale w następnej chwili komórka była przy uchu.
- Kalipso, kod 3, Londyn, potwierdź swoją pozycję!

Kod 3 oznaczał atak na zarejestrowanego, będącego pod obserwacją cywilnego Obdarzonego przez innych Obdarzonych w celu zdobycia mocy. Sytuacja skrajnie poważna. Jednak centrala musiała jeszcze nie mieć informacji o tym, czy Erika jeszcze jest w Londynie, bądź w jakiej jest sytuacji. Kobieta spokojnie mogła odmówić. W końcu w tak dużym mieście jak stolica Wielkiej Brytanii na pewno stacjonuje ktoś wystarczająco silny, by się tym zająć. Spokojnie może czekać na swój lot i być wreszcie w domu.
Z drugiej jednak strony, Londyn mógł być teraz z jakiegoś powodu pozbawiony obrońcy, lub ten Obdarzony był za słaby by poradzić sobie z powstałym zagrożeniem. W końcu nie bez powodu wzywali Kalipso.
Decyzja należała wszak do niej.

USA, Illinois, Chicago, 1 stycznia 2017 roku, 10.30 czasu lokalnego
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Mv5OGLdjoAM[/media]
Ciężkie chmury zakrywały niebo. Spoglądając na nie, wszyscy czekali na brzydki, zimowy deszcz. Oznaczało to chlapę i dużą wilgotność zimnego powietrza. Bardzo zniechęcające warunki by wychodzić na zewnątrz z przytulnych mieszkań. Nowy Rok wielu planowało spędzić będąc otulonym kocem i z kubkiem gorącej czekolady w ręku.
Jednak ta pogoda i ten dzień miały przynieść mieszkańcom Wietrznego Miasta coś znacznie gorszego niż nieprzyjemne warunki atmosferyczne.
Mocny północny wiatr przesunął jedną z chmur prawie sześć kilometrów nad powierzchnią ziemi unosił się piętnastometrowy Obdarzony.
[media]http://i.imgur.com/LEFbxRK.jpg[/media]
Z pleców wystawało mu coś pokroju silników napędu impulsowego, utrzymującego go w powietrzu. Obdarzony bardzo intensywnie wpatrywał się w rozpościerające się pod nim miasto. Trwał tak, w bezruchu, niezauważony przez nikogo, już od ponad godziny. Kiedy wreszcie się poruszył, zrobił to bardzo powoli.
Odchylił się, biorąc duży zamach, zaciskając mocno prawą rękę. Na chwilę znów znieruchomiał.

W końcu wykonał gest, jakby uderzał pięścią w kierunku ziemi.

Powietrze w mieście zgęstniało. Barometry jak oszalałe skoczyły w górę. Kilkaset osób zdążyło zauważyć, jak chmury nad miastem w jednej chwili rozpłynęły się na boki. Lecz nie zdążyli wypowiedzieć ani jednego słowa. W ułamku sekundy budynki, ulice, drzewa, samochody – przestały istnieć zmiażdżone przez niewyobrażalną siłę.

Stoicki obserwator opisałby to w ten sposób:
Można było dostrzec dwa uderzenia. Pierwsze, jakiś kilometr nad powierzchnią rozproszyło chmury i spowodowało skok ciśnienia w centrum miasta. Drugie uderzenie ułamek sekundy później przypominało olbrzymią pięść o powierzchni ponad dwóch kilometrów kwadratowych celującą w sam środek metropolii.
Wieżowce pod jej naporem runęły jak babki z piasku. Fala uderzeniowa doprowadziła do całkowitego zniszczenia terenów w promieniu 15 km od centrum katastrofy. Poważnie uszkodzone zostały budynki w promieniu do 30 km od centrum. Fala pyłu opadła na to, co pozostało z pięknego niegdyś Chicago. Na jeziorze Michigan fale powstałe w wyniku uderzenia wyniosły w szczytowych momentach nawet 70 metrów wysokości.

Po uderzeniu nastąpiła nienaturalna cisza.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 02-01-2017 o 02:16.
Turin Turambar jest offline