Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2017, 19:16   #2
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
~ Theo. ~ zadźwięczało w jego umyśle. Niestety nic mu to nie mówiło. Czy było to jego imię? Czy może kogoś kto zapisał ten kamienny tablet? I skąd znał staroaramejski? Przycisnął chłodny kamień do piersi i zaczął rozglądać się po okolicy. Nad wydmą widział łunę, zapewne od jakiś ludzkich wytworów. To musiało jeszcze chwilę poczekać. Zamiast tego zaczął szukać w ciemnościach czegoś innego, co mogłoby mu pomóc rozwiązać zagadkę tego kim jest i gdzie się znajduje.
Jego dłonie szybko znalazły w piasku płaszcz i buty. Płaszcz złożony był w perfekcyjną kostkę, z pietyzmem którego pozazdrościć mogliby pracownicy sklepów odzieżowych. Szybko założył obuwie i owinął się płaszczem. Oba przedmioty zdawały się perfekcyjnie na nim leżeć, jakby były zrobione na zamówienie. Wziął głęboki wdech i zaczął wspinać się na wydmę. Po drugiej stronie coś musiało być. Faktycznie gdy dotarł na szczyt zobaczył obozowisko, dobre pięćset metrów od siebie. Na środku obozu paliło się ognisko, a ludzkie sylwetki rzucały długie cienie, o niezwykłych proporcjach.
Theo westchnął z ulgą. Ludzie oznaczali bezpieczeństwo i co ważniejsze wiedzę. Ktoś powinien wiedzieć co się z nim stało, prawda? Przerzucił kamienny tablet do drugiej dłoni i spojrzał w dół, na swoją klatkę piersiową. Była pokryta siecią blizn, ułożonych dookoła dziwnego, złotego Kryształu w kształcie jajka. Widok ten napełnił go zdziwieniem, jakby nie powinno go tam być. Otulił się ciaśniej płaszczem i skierował w kierunku światła.

Doszedł nie niepokojony przez nikogo aż do granicy obozowiska, które wyznaczały rozstawione namioty. Stał przez chwilę niepewny, aż nagle tuż przed nim stanął zaskoczony młody mężczyzna.
~ Student bądź doktorant ~ w głowie Theo, nie wiadomo skąd pojawiła się myśl.
Ów dwudziestoparolatek przez chwilę stał z opuszczoną z zaskoczenia szczęką, ale wreszcie się opanował.
- Och, mogę w czymś pomóc? - powiedział po angielsku, po czym powtórzył to po arabsku. Theo oczywiście rozumiał oba języki.
- Ja... - zaczął po arabsku - Gdzie jesteśmy? - spytał ostrożnie oceniając reakcję drugiego mężczyzny. Skąd wiedział kim był?
- Yyy... - doktorant zaczął się pocić, choć wieczór był chłodny. - Chwilę! - odwrócił się i zawołał:- Panie Profesorze!
Ewidentnie nie wiedział co zrobić w tej sytuacji i postanowił zdać się na wyższą szarżę.
Po chwili podszedł do nich starszy, siwy mężczyzna.
[media]http://www4.pictures.zimbio.com/pc/Olivia+Wilde+poses+photographs+Tron+Legacy+ZE45Bnl d75zl.jpg[/media]
- Co u licha...? - dopiero teraz zauważył Theo. Zlustrował go od stóp do głów i z zaskoczeniem spojrzał na trzymaną przezeń tablicę.
- Zgubiłeś się chłopcze? - zapytał uśmiechając się. - Podejdź proszę, ogrzej się przy ognisku. Podzielmy się jego ciepłem - użył arabskiego powiedzenia, które oznaczało gwarancję gościny.
- Tak, zgubiłem się. - odparł w staroaramejskim i po chwili poprawił się, powtarzając to w arabskim - Ja... Nic nie pamiętam.
Profesor podniósł wysoko brwi.
- Proszę usiądź - wskazał mu składane krzesło tuż przy ognisku. - Przynieść kolację i coś do picia - rozkazał swoim podopiecznym, którzy powychodzili z namiotów by zobaczyć co się właśnie niecodziennego dzieje. Sam starszy mężczyzna sięgnął za pazuchę i wyciągnął piersiówkę. - I jakieś ubrania! Duży rozmiar! - krzyknął, po czym pociągnął łyka. Podał ją następnie w kierunku Theo.
- Nie wiem czy ci wolno, ale na araba nie wyglądasz, a to pomoże ci się rozgrzać - wyjaśnił.
Theo ostrożnie zajął wskazane mu miejsce i przyjął od starszego mężczyzny piersiówkę. Ostrożnie pociągnął łyk, po czym zakrztusił się. Alkohol był potężny.
- Gdzie jesteśmy? Nie znamy się, prawda? - ponowił pytanie, wciąż dociskając kamienną tablicę do piersi.
- Arabia Saudyjska, dolina Neryan. Prowadzimy tu wykopaliska archeologiczne. I niech mnie licho, ale widzę cię po raz pierwszy w życiu - pokiwał głową.
Młodzieniec zamilkł na moment starając się przetrawić informacje jakich mu udzielono. Wciąż nie wiedział nic więcej na swój temat, co powoli napełniało go coraz większą grozą, choć otaczający go ludzie zdawali się być uprzejmi. Spojrzał w dół, na kamienny tablet, jakby szukał tam jakiegoś potwierdzenia.
- Jestem... Theo. Chyba. - przedstawił się po arabsku, po czym oddał profesorowi piersiówkę.
- Edgar Massashi - usłyszał w uprzejmej odpowiedzi. - Przepraszam, ale czy mogę to zobaczyć - wskazał na jego tablicę.
Walczył ze sobą przez chwilę, ale w końcu oddał przedmiot Edgarowi.
- Jak się obudziłem to obok mnie leżała. Jest moja. - powiedział z mocą.
- Oczywiście - zgodził się z nim. - Uch, ciężka - położył ją ostrożnie na ziemi. - Czy to nie jest starogrecki czasem? - przekrzywił głowę. - Rozumiesz co tu napisano? - zapytał.
- Staroaramejski. Tak, napisano tu że jestem Theo. Stąd znam moje imię. - wyjaśnił spokojnie, po czym zastanowił się przez moment nad tym co powiedział profesor. - Eimai Theo. - powiedział i ucieszył się z wypowiedzianych w starogrece słów. Dobrze układały mu się w ustach.
- Och, rzeczywiście - przytaknął głową. - Wygląda na świeżą robotę - położył dłoń na kamieniu. Jeszcze chwilę wpatrywał się w to by wreszcie powiedzieć. - Trudna sprawa. Tyle pytań... skąd się wziął na tym totalnym zadupiu zupełnie nagi znawca prastarych semickich języków? Z ewidentnymi objawami amnezji? Nie wygląda na rannego, ani okaleczonego, jest zupełnie zdrowy, tylko pamięć szwankuje. Tyle pytań, a ja chciałbym ci zadać jeszcze jedno - podparł głowę pod brodę. - Kto to wykonał? - wskazał na tablicę, leżącą teraz pomiędzy nimi na piasku.
- Nie wiem. - odparł uczciwie Theo po chwili namysłu. - Może ja? - spytał retorycznie i sięgnął po przedmiot, by przycisnąć go do piersi. - Czy możecie mi pomóc?
- Cóż, na pewno będziemy w stanie... - nie dane było mu dokończyć. Na drugim końcu obozu zrobił się jakiś rozgardiasz. - Poczekaj tu proszę. - Edgar wstał i poszedł w tamtym kierunku.

Theo mógł zobaczyć, że pod obóz podjechały dwie półciężarówki, z których wyskoczyli mężczyźni z jednego z pustynnych klanów. Każdy z uzbrojony był w broń maszynową.
Wykrzykiwali coś głośno, szybko i naraz jeden przez drugiego. Ogólnie to kazali się im stąd wynosić po wiadomą groźbą. Profesor Massashi wyciągnął z kurtki jakiś dokument, na podstawie którego chciał im wytłumaczyć skąd mają pozwolenie na swoją obecność tutaj.
Najbliższy z arabów wyrwał mu papier i podarł w rękach.
Doktorant w okularach, który jako pierwszy zobaczył Theo, podskoczył do owego jeźdźca pustyni i odepchnął go z dala od profesora.
Na ten gest pozostali podnieśli broń. Rozległ się pojedynczy strzał i doktorant padł na ziemię jak rażony gromem.
Theo zareagował odruchowo, podniósł się i ruszył w kierunku leżącego na ziemi doktoranta, ignorując całkowicie arabów. Czuł wewnętrzną potrzebę udzielenia praktycznie obcemu człowiekowi pomocy. ~ Jeśli pocisk nie trafił w serce to może uda mi się coś z tym zrobić. ~ pomyślał. - Bandaże! Niech ktoś przyniesie bandaże. - zawołał w arabskim.
Jego krzyk utonął jednak w powstałym zamieszaniu. Edgar padł na kolana przy leżącym uczniu. Ciemna plama krwi rozrastała się na piersi trafionego.
Pozostali studenci byli bliscy rzucenia się z gołymi rękami na napastników, ale ci natychmiast ich usadzili serią wystrzeloną tym razem w powietrze. Po arabsku, pomiędzy setkami przekleństw, padały rozkazy by paść twarzą na ziemię.
Theo zaczął biec w kierunku doktoranta ignorując rozkaz terrorystów. Gdzieś po drodze zgubił kamienną tablicę. Mógł pomóc, musiał istnieć sposób na pokojowe rozwiązanie sytuacji. Został nagrodzony dwoma pociskami wystrzelonymi z kałacha, jeden ledwo musnął mu policzek, drugi natomiast zarył się głęboko w jego udzie. Z cichym stęknięciem osunął się na kolana. Zdał sobie sprawę że nienawidzi takich ludzi. Przez głupotę obcych zginą dobrzy ludzie, którzy wnosili co mogli w świat nauki i nikomu nie zagrażali. Odruchowo zerwał płaszcz z ramion i uniósł dłonie do twarzy.

Kryształ zabłysnął jasnym światłem i wchłonął się w ciało mężczyzny. Theo zaczął morfować. Ten fenomen nie był możliwy do opisania przez aktualną medycynę. Fakt pozostał taki, że ledwo dwie sekundy później w miejscu średniej budowy mężczyzny stał prawie trzymetrowy Obdarzony.
[media]http://i.imgur.com/DETwMyo.jpg[/media]
Po jego ranach nie było najmniejszego śladu.
Na zgromadzonych wywołało to olbrzymie zaskoczenie. Każdy, zaczynając od profesora Massashiego, przez jego uczniów aż po ostatniego z atakujących ich arabów zamarł z opuszczoną szczęką.
Trwało to do momentu, w którym pierwszy z jeźdźców pustyni nacisnął spust. Jego śladem poszli następni. Kule pistoletów i karabinów odbijały się od pancerza, rykoszetując wszędzie na około.
- Kryjcie się! - krzyknął po angielsku i dwoma susami dopadł do najbliższego atakującego. Złapał go i cisnął nim tak jak rzuca się oponentami w judo. Tyle tylko że był wiele razy silniejszy od zwykłego człowieka. Arab poleciał z wrzaskiem w noc. Nim wylądował Theo był przy kolejnym. Podciął go i wbił upadającego pięścią w ziemię, miażdżąc kości i wszystkie organy wewnętrzne. Poruszał się z nadnaturalną szybkością, która musiała zapierać dech w piersiach nawet Obdarzonym. Pociski wciąż rykoszetowały na wszystkie strony, ale podświadomie wiedział jak się poruszać, jakie powierzchnie ciała wystawiać na ostrzał by jak najmniej z nich miało szansę trafić w studentów i naukowców. Kolejny oponent oberwał klasyczny prawy sierpowy, którego nie powstydziłby się Muhammad Ali, tyle że w wykonaniu Theo cios ten zdmuchnął głowę z barków dotychczasowego właściciela. Chwycił upadającego trupa i cisnął nim w jego towarzyszy, powalając ich na ziemię i z pewnością wyrywając kończyny ze stawów. Chwilę później sam był w powietrzu, biorąc na cel kolejnego człowieka pustyni. Wykonał perfekcyjne salto i wylądował kolanem na głowie pechowca. Jego ciało nie wytrzymało takiego obciążenia i złożyło się, tryskając w każdym kierunku krwią.
Nagle jego wzrok padł na “dowódcę” który zastrzelił doktoranta. W oczach Obdarzonego zagrało coś niebezpiecznego. Przemknął między powoli cofającymi się arabami i przypadł do swojej zdobyczy. Leniwym ruchem, z jakim dorosły zabiera coś dziecku wyrwał obcemu karabin i sprasował go w swoich rękach. Obrócił się na pięcie nadając sobie pędu do dewastującego kopnięcia po którym mężczyzna poleciał w kierunku pojazdu którym przyjechał. W karoserii półciężarówki powstało głębokie wgniecenie, z dowódcy został mięsny worek tylko z grubsza przypominający człowieka.
- NA KOLANA! - ryknął po arabsku, licząc na to że jeźdźcom pustyni skończyła się odwaga.
Zostało ich dwóch, a odwagi mieli jeszcze mniej. Padli twarzami na ziemię jednocześnie rzucając broń przed siebie. Nadal jednak nie przestawali mamrotać, tym razem modlitw o łaskę.

Żaden z członków wykopalisk już nie ucierpiał. Tylko Edgar nadal pochylał się nad pierwszym z nich, który stanął w jego obronie.
Theo przypadł do miejscowych i złapał ich dłonie. Przez moment widział w nich tylko przerażonych ludzi liczących na łaskę. I mieli ją dostać. Zacisnął mocno pięści, a nadgarstki arabów trzasnęły cicho. Prawdopodobnie już nigdy w życiu nie będą wstanie niczego wziąć do dłoni. Zignorował ich krzyki bólu i kolejnym susem doskoczył do Edgara. Uniósł dłonie do twarzy i przemienił się z powrotem.
- Bandaże i apteczka! - krzyknął do innych uczestników wyprawy, samemu rozrywając koszulę doktoranta. - Ruchy! - dodał pośpieszając wciąż oniemiałych ludzi.
Doktorant miał okrągłą ranę nieco poniżej krtani i wyraźnie się dusił. Krew musiała zalewać mu płuca. Na szczęście po drugiej stronie nie było rany wylotowej, oznaczało to że pocisk albo zatrzymał się gdzieś na kościach, albo że był bardzo niskiej jakości i nie miał znowu takiej dużej siły penetrującej. Asystent profesora powoli wykrwawiał się na rękach Obdarzonego, który zaciskał ranę z całych sił, starając się zatamować upływ krwi. W końcu dwóch naukowców przyniosło apteczkę, ale było już za późno. Piasek wokół zmienił się w krwawe błoto, a Theo miał poczucie że powinien był zrobić coś jeszcze, że istniało jeszcze jakieś rozwiązanie by uratować tego człowieka.
Theo skupił się mocno i uniósł jedną dłoń do twarzy. Ponownie zmienił się w złotego kolosa. Czuł się omnipotentny, jak bóg. Jego dłoń dotknęła delikatnie gardła doktoranta.
- Powstań. - wypowiedział w staroaramejskim słowo, jakby było to zaklęcie mające uratować życie obcego, ale tak uprzejmego człowieka.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 02-01-2017 o 21:04.
Zaalaos jest offline