Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2017, 19:26   #3
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack uśmiechnęła się przepraszająco do mijanego mężczyzny z kaskiem pod pachą. Było jej głupio, bo zwykle spokojna Lulu była dzisiejszego ranka nie do opanowania. Piegi, które pokrywały jej twarz na chwilę zrobiły się mniej widoczne, gdy zaróżowione policzki rozgorzały wstydliwym różem. Zapewne gdyby nie chłopak, który przykuł jej uwagę Jack chciałaby wrócić jak najszybciej do swojego mieszkania, gdzie we wciąż rozgrzanym przez sen łóżku czekał na nią blondyn. Mimo to Jack zatrzymała się w pół kroku, nic nie robiąc sobie z naprężonej smyczy, na końcu której Lulu odstawiała przedstawienie miesiąca. Odruchowo obejrzała się w kierunku gdzie zniknął mężczyzna z kaskiem motocyklowym pod pachą. Mogła go jeszcze zatrzymać, ale równie dobrze mogła wyjść na idiotkę, gdyby okazało się, że podobieństwo między mężczyznami jest jedynie zbiegiem okoliczności. Przeniosła spojrzenie na chłopaka, odrywając wzrok od pustego wejścia do garażu i przyjrzała się młodemu mężczyźnie. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat. Był od niej niewiele młodszy, dlaczego więc od razu pomyślała o nim jak o dziecku? Zganiła się w myśli, za takie myślenie. Praca nie zrobiła jej dobrze i kontakt z tymi dzieciakami, które na dobrą sprawę nie były o wiele młodsze od stojącego przed domofonem nieznajomego, zupełnie zmieniała perspektywę patrzenia na świat. Chciała już coś powiedzieć w jego kierunku, zapytać, gdy chłopak bez uprzedzenia osunął się na ziemię upuszczając jednocześnie telefon. Jack cicho pisnęła, bo nie można było tego nazwać krzykiem. Lulu zbystrzała i rozszczekała się jeszcze bardziej, chcąc chronić swoją panią przed wyimaginowanym zagrożeniem. Dla Lulu to zagrożenie było zapewne całkowicie realne, ale psy mają zupełnie inną perspektywę postrzegania rzeczywistości, jakiej ludzie nie osiągną nigdy. Dlatego nie zwracając uwagę na jazgoczącego spaniela ruszyła niemal biegiem, w kierunku chłopaka, postukując przy tym seledynowymi szpilkami o betonowy chodnik. Nałożyła smycz na nadgarstek, by mieć wolną rękę, jednocześnie nie puszczając Lulu samopas. Nie wiedziała co mogłaby zrobić spanielka, gdyby puścić ją ze smyczy, a Jack nie miała najmniejszej ochoty gonić za nią przez najbliższe kilka przecznic, gdyby psina postanowiła uciec. Po krótkiej, acz gwałtownej przebieżce zupełnie zapomniała o zimne, które do tej pory wdzierało się pod błękitny płaszcz, którym ruda próbowała chronić się przed styczniowym chłodem i wiecznie obecnym w mieście wiatrem. Co więcej gdyby miała na sobie dodatkowy sweter, zapewne zupełnie by się zagrzała w tym momencie. Gdy dobiegła do chłopaka przyklękła przy nim początkowo chcąc upewnić się, że nie rozbił sobie głowy o twarde stopnie schodów.
Młody szczęśliwie położył się na puchowej kurtce i nic poważnego mu się nie stało. Jednak poza tym nie wyglądał ciekawie. Usta mu drżały, a on sam coś mamrotał pod nosem. Nie stracił też przytomności, tylko naprawdę ledwo co kontaktował ze światem, jakby był na cholernie paskudnych prochach.
- Cholera - Jack zaklęła pod nosem i przyłożyła dłoń do czoła chłopaka. Był gorący jeśli nie powiedzieć, że rozgrzany jak piec do czerwoności. Podniosła z ziemi leżący obok niego telefon, oczywiście swój musiała zostawić w mieszkaniu, bo przecież kto normalny zabiera smartfona na spacer z psem. Wybrała numer alarmowy 911 i poczekała na zgłoszenie się dyspozytorni, jednocześnie próbując zebrać chłopaka, ze schodów, a przynajmniej oprzeć go o ścianę, zrobić cokolwiek, co spowodowałoby, że chłopak nie wyglądał na super umierającego, jak w tym momencie.
Gdy tylko przyłożyła słuchawkę do ucha, ktoś ją potrącił i o mało co nie upuściła telefonu na ziemię.
- Zjeżdzać mi stąd - warknął wysoki mężczyzna odziany w długi czarny płaszcz.
[media]http://i.dailymail.co.uk/i/pix/2013/11/24/article-2512550-1854E5D6000005DC-97_306x479.jpg [/media]
Ten prawie, że skopał kobietę z tych schodów.
- Zabieraj tego ćpuna i wypad! - syknął czymś zdenerwowany. Lulu zaczęła ujadać i stanęła pomiędzy nim a swoją panią.
- Zabierz tego kundla mi spod nóg - za mężczyzną stała jeszcze niewysoka kobieta o czarnych włosach. Jej francuski akcent sprawiał, że ledwo można było ją zrozumieć.
Jack coś tknęło. Widziała tą dwójkę kilkanaście minut wcześniej. I to właśnie wtedy jej spanielka zaczęła się dziwnie zachowywać.
Rudowłosa złapała się ręką barierki od balustrady schodów by utrzymać równowagę i nie runąć jak długa, po dość brutalnym zachowaniu mężczyzny.
- Rozumie, że poza karetką, mam wezwać też policję? - Nie miała zamiaru się ruszyć, chłopak potrzebował pomocy, a ta dwójka, choć wyglądała podejrzanie, a reakcja Lulu powinna zapalić wszelakie, czerwone lampki ostrzegawcze w głowie Jack, nie mogła jej odwieść od głównego celu- pomocy chłopakowi, który, jak na jej oko, właśnie stawał się zbroją.
Mężczyzna zazgrzytał zębami i zacisnął ze złości pięści, ale jego towarzyszka położyła mu rękę na barku.
- Vic, zostaw, nie ma potrzeby – mruknęła w jego kierunku. - Przepraszam za kłopot, mój kolega wstał dziś lewą nogą. - zwróciła się w kierunku Dove. - Życzę miłego dnia – dodała z paskudnym uśmiechem.
Po tych słowach zaciągnęła łysego w kierunku drzwi, które otworzyli własnym kluczem. Po chwili zniknęli w środku, zatrzaskując za sobą wejście.
Jack wymusiła uśmiech, którym odpowiedziała na “życzenie”, które skierowała w jej kierunku kobieta. Szarpnęła za smycz Lulu, skracając linkę, na której ją trzymała, by dwójka mogła wejść do budynku z dala od kłów spanielki. Przyłożyła telefon do ucha odliczając w duchu do dziesięciu by się uspokoić. Musiała zadzwonić po karetkę. Po kilku sygnałach po drugiej stronie linii telefonicznej odpowiedziała kobieta.
- 911 czy mogę przyjąć zgłoszenie?
- Dzień dobry, nazywam Jack Dove, potrzebuję karetki na North Avenue 1143, mam tutaj około osiemnastoletniego chłopaka, przytomnego…
- Co się stało, proszę pani? - dyspozytorka przerwała jej.
- Ma wysoką gorączkę i osłabł. Jest przytomny, ale nie kontaktuje. - stwierdziła Jack, ściągając jednocześnie z siebie błękitny płaszcz. Przykryła nim chłopaka, by się nie wychłodził.
- Czy ma widocznie obrażenia?
- No nie, przecież mówię, że gorączkuje i wygląda na bardzo chorego. - nie chciała mówić kobiecie, że podejrzewa, iż rozwija się w nim kryształ, a chłopak jest obdarzonym. To powinni stwierdzić lekarze.
- Karetka będzie za 15 minut, proszę pozostać na linii - standardowa procedura na wypadek gdyby stan poszkodowanego się pogorszył. Jack całkowicie zdawała sobie z tego sprawę, więc jedynie mruknęła w słuchawkę w odpowiedzi. Usiadła na schodach obok chłopaka i wzięła Lulu na ręce, starając się uspokoić psa.
Czas płynął bardzo powoli. Kobieta miała bardzo złe przeczucia.
Niecałe pięć minut od telefonu na numer alarmowy ułyszała trzask dobiegający z kamienicy przy której siedzieli. Dźwięk przemienił się w łomot, a elewacja budynku zatrzęsła się i popękała. Dwie sekundy później część dachu wybrzuszyła się z trzaskiem pękękającej więźby.
Odruchowo chwyciła chłopaka za kurtkę i odciągnęła go na chodnik, unikając spadających dachówek.
Jeszcze raz spojrzała na to co zostało z kamienicy. Ruina, pośród której stał dziewięciometrowy Obdarzony.
[media]http://i.imgur.com/tYH5D8r.jpg[/media]
Machnął ręką zawalając część stropu.
- Nie ma go tu! - jego głęboki, basowy głos rozniósł się po całej okolicy.
- Co ty nie powiesz? - odpowiedź była w znacznie wyższym, metalicznym tonie.
Pomiędzy piętrami, a jeszcze nie zawalonej części schodów stał kolejny Obdarzony.
[media]http://i.imgur.com/CUyQPpo.jpg[/media]
Ten mierzył około trzech metrów.
- Dobra, zbieramy się - powtórzył ten niższy.
- A co z świadkami? - olbrzym spojrzał na gapiów zbierających się na ulicy.
- Nie ma znaczenia, Desolator tu posprząta. - na te słowa swojego mniejszego towarzysza bądź towarzyszki, większy z Obdarzonych zamarł w bezruchu.
- Desolator?! Nie tak miało być! Dlaczego nic nie wiedziałem?! - przeciętny człowiek nie miał szans wyczytać żadnych emocji z Obdarzonego w postaci zbroi. Jack była wszak zdecydowanym wyjątkiem. Widziała jak na dłoni, że ten wielki Obdarzony się bał. Tak samo było z tym mniejszym, bądź jak mogła podejrzewać, mniejszą Obdarzoną, ale ona też miała oznaki niepewności, tylko zgrabniej je ukrywała.
- Nie pora na dysputy! Musimy się wydostać z pola rażenia, a mamy mało czasu. Przemieniaj się, będę cię osłaniać - odparła zeskakując pomiędzy niezawalone jeszcze ściany.
Olbrzym nie dyskutował i w momencie zniknął. Coraz więcej ludzi zbierało się by zobaczyć co się stało. Jakiś starszy mężczyzna podbiegł do Dove z pytaniem czy coś im się stało. W oddali rozległy się syreny straży pożarnej.
Podczas całego zajścia Jack była milcząca, jedynie jej rozbiegane na wszystkie strony oczy świadczyły o tym, że kontaktuje, a przynajmniej stara się zorientować w sytuacji, w której się znalazła. Odruchy działały odpowiednio, odciągnęła chłopaka, starała się nie wychylać i zachować spokój. Panika była jej najgorszym wrogiem w tym momencie.
Popatrzyła na trzymany w dłoni telefon, jakby co najmniej był urządzeniem z poza galaktyki.
-Proszę pani, prosze pani? - przytłumiony głos kobiety po drugiej stronie dobiega z głośnika smatfona. Rozłączyła się z dyspozytorką, bo i tak już jedzie tutaj wszystko, co tylko możliwe. W pierwszej chwili chciała wstukać jedyny numer, który zna na pamięć i to do tego stopnia, że potrafiłaby go wyrecytować zbudzona w środku nocy. David Lovan, jej przełożony, dokładnie wiedziałaby jak powinna postąpić w takiej sytuacji, jednak coś ją tknęło. Skasowała pierwszą cyfrę, którą zdążyła już wbić na ekranie wybierania numerów po czym przeszła na zakładkę “historii połączeń”. 911 był ostatni, a zaraz za nim numer, do, jak się domyślała motocyklisty masochisty. Wzdrygnęła się na samą myśl podróżowania motocyklem przy tej pogodzie. Nacisnęła przycisk inicjujący połączenie i przyłożyła słuchawkę do ucha jednocześnie przykękując przy nieznajomym nastolatku kątem oka spoglądając na nieznajomego
- Dziękuję, wszystko dobrze. Ambulans już jedzie.- posłała łagodny uśmiech w kierunku mężczyzny i dziwnie zatroskanym gestem pogłaskała chłopaka po głowie
W tle zagrała melodia “Holiday” zespołu Green Day, aż wreszcie włączyła się automatyczna sekretarka.
Po magicznym biiiip, po którym rozmówca miał zostawić wiadomość dla właściciela telefonu ruda dziewczyna odezwała się, a w jej głosie dało się wyczuć emocje, które próbowała skrywać.
-Cześć, nazywam się Jack - zaczęła dość niepewnie - dzwonię, bo...ktoś, kto dzwonił wcześniej do kogoś z tego numeru - gdyby nie miała zajętych rąk, otwartą dłonią uderzyłaby się w czoło. Tak głupio brzmiało to co mówiła - i ten ktoś jest chory, czekam na ambulans, pojadę razem z nim i gdy będę wiedziała, w którym szpi…- biiiiiip - Cholera- Nieładnie zaklęła, gdy czas na zostawienie wiadomości minął, a Jack znów zarumieniła się jak niewinne dziewczę. Nikt nie potrafił jej tak zawstydzić, jak ona samą siebie. Nie było sensu nagrywać się na pocztę głosową ponownie, dlatego machinalnie niemalże wystukała cyfry składające się na telefon Davida. Telefon znów znalazł się przy jej uchu.
Tym razem szczęście się do niej uśmiechnęło. Już po drugim sygnale usłyszała znajomy głos.
- Cześć Jack, co tam?
- David.. Nie wiem. Dwóch niezarejestrowanych najprawdopodobniej, do tego młody, który właśnie rozwija w sobie kryształ, doszczętnie zniszczona kamienica i jakiś Desolator, a jak Tobie mija poranek? - Jack siliła się by nie brzmieć jak roztrzęsiona nastolatka.
- C-co? - Lovan się zająknął, co mu się nigdy nie zdarzało. - Możesz powtórzyć? Desolator? Jesteś tego pewna? - mówił bardzo szybko.
- Całkowicie pewna, słyszałam ich wyraźnie. Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - Lulu uspokoiła się odrobinę, choć jej szczekanie, na wyimaginowanych wrogów było słyszalne w tle rozmowy jaką prowadziła jej Pani.
- On był tam? Desolator? Powiedz proszę więcej szczegółów. Czy sytuacja jest teraz opanowania? Jesteś bezpieczna? - on też starał się ochłonąć po tym, co z nim zrobiły informacje Dove.
Dopiero gdy on zadał pytanie o jej bezpieczeństwo Jack zdała sobie sprawę w jak popapranej sytuacji się znajdowała.
- Nie wiem, chyba? Może? Znaczy.. - próbowała się zebrać do kupy - Desolatora tu nie było, chyba, bo mówili, że on tu posprząta i wydawało się, że mówią o niedalekiej przyszłości. Jest tutaj ze mną osiemnastolatek, wykazuje wszystkie symptomy choroby, która dopada nim w obdarzonym wyrośnie kryształ. Jeszcze coś.. Szukali kogoś, kogoś kto mieszkał w kamienicy, gdzie próbował się dostać chłopak. David, powiesz mi co się dzieje i co powinnam teraz zrobić?
Kobieta wręcz usłyszała jak jej rozmówca przełyka ślinę.
- Uciekaj… Przemień się, weź samochód czy cokolwiek, ale uciekaj. Jak najdalej potrafisz - mówił cicho, jego głos był dziwnie wyprany z emocji. - Ja się zajmę resztą, a ty UCIEKAJ! - dodał stanowczo na koniec. W słuchawce zapanowała cisza, a po chwili jack usłyszała regularnie pipczenie oznaczające zakończenie połączenia. Odsunęła telefon od twarzy i spojrzała na wyświetlacz. POŁĄCZENIE ZAKOŃCZONE. Powoli, jakby w zwolnionym tempie spojrzała na chłopaka u jej stóp. Pracowała by pomagać takim dzieciakom, jak on. Lulu kolejnym szczeknięciem zwróciła jej uwagę. Jack stała nieruchumo przez ułamek sekundy, a potem...
Z każda chwilą Lulu i chłopak byli mniejsi gdy Jack nabierała wzrostu. Płynnie zmieniła formę, by w końcowej fazie osiągnąć pięć metrów wzrostu. Pod nogami miała strzępy ubrań, które jeszcze chwilę temu okrywały jej ciało. Najbardziej szkoda było jej seledynowych szpilek.
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/92/5d/32/925d32ef2ebc9486ee69075a65b213f3.jpg[/media]
Jack uniosła jedną ręką chłopaka, w drugą zaś wzięła Lulu, która momentalnie, gdy jej Pani stała się zbroją przestała ujadać. Gruz z kamienicy usuwał się z jej drogi jakby zupełnie sam, gdy biegła w kierunku swojego mieszkania. Trzy przecznice. Nikt jej nie zatrzymywał, nikt by się nie odważył. Nastolatek mamrotał coś niewyraźnie, jednak Jack nie tym się teraz przejmowała. Wiedziała przez co przechodzi chłopak, wiedziała jednakże jak to się skończy i była spokojna, szczególnie, że mogła przy nim w tym momencie być. Tuż przed wejściem do budynku posadziła chłopaka na ławce nieopodal, spanielkę zaś postawiła obok na ziemi chwilowo zaczepiając smycz o hydrant. Najpier zaczęła maleć, jej skóra stawała się delikatniejsza, w końcu przybrała ludzki kolor, a na głowie ponownie pojawiła się burza naturalnie ruszych włosów. Stała na ulicy całkiem naga, a ludzkie, nieprzyzwyczajone do zimna ciało zadrżało, gdy otulił je styczniowy wiatr. Wcześniej owinęła chłpaka błękitnym płaszczem, który w tym momencie szybko załozyła, na chude, niemal anorektyczne ciało. Otuliła się nim szczelniej. Niczym goniona przez hordę dzikich kojotów wbiegła boso do apartamentowca i do otwartej, akurat windy. grzecznie przywitała sąsiadów z piętra niżej, których zdziwione miny zapamięta na długo. Jednocześnie też nacisnęła przycisk z numerem 9. Po kilku sekundach była już pod swoim mieszkaniem, z kieszeni płaszcza wyciągnęła klucze i wsadziła je do zamka w klamce. Nacisnęła tąże, gdy usłyszała charakterystyczne klik oznajmiające, że zamek puścił. Wbiegła do mieszkania od progu krzycząc.
-Luk! Wstawaj, wciągaj spodnie i spadamy! - w odpowiedzi usłyszała niemrawe mamrotanie wydobywające się spod poduszki. Wparowała do sypialni otwierając garderobę. Z górnej szafki ściągnęła torbę, do której włożyła 2 pary jeansów, bluzę z logo Chicago University, ciepły sweter, koszulkę z jakimś napisem oraz bieliznę, z nocnej szafki zabrała swój własny telefon, przepustkę i identyfikator pracownika Światła wrzucając to do torby. Kopnęła Luckasa.
-Nie żartuję. Wstawaj. - Musiał usłyszeć coś w jej głosie, gdyż podniósł się, zmarszczył brwi i podrapał po brodzie, którą zdobił kilkudniowy zarost. Nie odezwała się, choć jej ubiór, a właściwie jego niemalże kompletny brak wprawił go w chwilowe osłupienie.
- Luckas posłuchaj mnie uważnie. Wyjdziemy stąd, Ty wsiądziesz do swojego auta i odjedziesz. Wyjedziesz z Chicago jak najszybciej - chciał jej przerwać jednak uniosła dłoń na znak by jej nie przerywał samej kontynuując - Nie pojedziesz do mieszkania, nie zabierzesz nic ze sobą, po prostu wyjedziesz, a gdy będziesz bezpieczny zadzwonisz do mnie - poinstruowała go, a strach w jej oczach, który na pewno dostrzegł sprawił, że wstał, założył spodnie, sweter, szalik i ruszył za nią do przedpokoju, gdzie w pośpiechu i ubrał buty i kurtkę. W tym samym czasie Jack dorzuciła do torby, szalik, nauszniki w kształcie kocich uszu i dwie pary butów- adidasy i zimowe ciężkie buty. Nie założyła jednak nic na bose stopy, nie miało to sensu, skoro i tak zaraz miała ponownie przybrać formę zbroi. W niecałe 2 minuty byli poza jej mieszkaniem i zjeżdżali windą. Ona na parter, on na poziom -2 gdzie czekał jego Doge. Nie wymienili ani słowa między sobą, Jack nawet nie obejrzała się gdy wybiegała z winy, choć czuła jego wzrok na swoich plecach. Gdyby teraz spojrzała na niego zupełnie by się rozkleiła, a nie mogła sobie na to pozwolić. Popchnęła drzwi wyjściowe, a przestępując przez próg zrzuciła z siebie błękitny płaszcz, co wywołało chwilowo niemałe poruszenie wśród przechodniów. Jej nagość została w kilka sekund skryta pod powłoką zbroi. Jack podbiegła do ławki, na której leżał nieprzytomny chłopak. Do torby dorzuciła płaszcz i odwiązała smycz, na końcu której zdenerwowana Lulu okazywała swoje niezadowolenie głośnym szczekaniem. Wzięła spanielkę na rękę, torbę przerzucając przez masywny nadgarstek. Chłopaka przerzuciła przez ramię i nie zważając na ludzi wokół niej ruszyła biegiem ku najbliższej granicy miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 03-01-2017 o 13:03.
Lunatyczka jest offline