Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2017, 20:01   #5
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Sylwester zwiastował wyśmienity nadchodzący rok. Czuł się pewnie jak nigdy, cała sprawa z kryształem zdawała się koniec końców przynosić więcej korzyści niż problemów, a on miał przed sobą autostradę do osobistego sukcesu, dostania się na wymarzoną uczelnię i nie widział niczego, co mogłoby mu w tym zagrozić.
Nie podejrzewał, jak okrutnie zakpi sobie z niego los. Miał to szczęście, że problemy go na ogół omijały. Miał bogatych rodziców, żadnych problemów z nauką, nie cierpiał na żadne poważne problemy. Tak naprawdę największym jego problemem była fobia społeczna, ale ostatnio było z tym coraz lepiej. Paradoksalnie to, że stał się bardziej arogancki sprawiło, że lepiej zaczął wpasowywać się w towarzystwo. Uroki współczesnego społeczeństwa.
A potem wybuch brutalnie sprowadził go na ziemię. Mógłby przyrzec, że jeszcze nigdy tak szybko nie przemierzył tej drogi. Pokonywał kolejne metry jak szalony. Przeszło mu przez myśl, żeby się przemienić, ale szybko odrzucił ten pomysł. Pewnie przejdzie przez róg i zobaczy ten sam widok, co zawsze. Nie mogło być inaczej. Zrobiło mu się gorąco, zarówno od strachu jak i biegu, więc rozpiął kurtkę i ściągnął czapkę. Temperatura była na minusie, a on gdyby nie kryształ mógłby być pewien, że przez następny tydzień będzie się zmagał z konkretnym przeziębieniem. To była jakaś paranoja, to co robił. Powoli brakowało mu tchu, ale nie zwalniał. Lubił trenować bieganie – jeden z tych sportów, w których człowiek był zdany tylko na siebie i swoje umiejętności. Nie musiał się martwić drużyną, każda praca i każdy sukces jaki osiągnął spadały na niego. Coś idealnego dla Elliota. Jednak to nie miało teraz znaczenia. Za chwilę dotrze na miejsce, wejdzie do środka i przywita się z rodzicami. Zamieni ciuchy, napije się herbaty i przejrzy internet. Jak zawsze. Jednak im bliżej był, tym bardziej ta wizja stawała się nieprawdopodobna.
Aż w końcu do tego doszło. Jego wszystkie obawy zostały potwierdzone. To był koszmar, którego poszczególne obrazki właśnie wypalały mu się w pamięci. Desperacko chciał odwrócić głowę, uciekać, atakować jednocześnie, ale nie mógł nic zrobić. W tym momencie mógł tylko chłonąć wrażenia i patrzeć, jak jego świat rozpada się na jego oczach. Zamknął oczy i otworzył. Czemu się nie budzi? Czy któryś z kolegów poczęstował go jakimś narkotykiem? To nie mogła być prawda. Jednak widział swój dom w ruinach, swoją martwą mamę nabitą na ostrze... Czuł wręcz fizycznie, jak spada w czarną otchłań bólu i rozpaczy. Łzy niekontrolowanie zaczęły spływać mu po twarzy.
Jakiś facet zaczął do niego machać, żeby się nie zbliżał. To zaskutkowało w wybiciu nastolatka z letargu. Schował się za najbliższą kryjówką, czyli przystankiem autobusowym. Osunął się plecami po szybie. Musiał coś zrobić.
Schował twarz w dłoniach. On wciąż żył. Wiedział, że tamci przybyli tu po niego. Spróbował odsunąć od siebie emocje. Musiał myśleć, działać. Jeśli go złapią dostaną czego chcieli, samemu umrze. A on nie mógł zginąć. Za dużo rzeczy miał do zrobienia. Musiał pomścić zabójców rodziców.
Ta myśl sprawiła w końcu, że zebrał się w sobie. Otarł nos rękawem i zaczął lustrować otoczenie. Z tego, co zauważył napastników było dwóch, obydwaj więksi i potężniejszy od niego. Nie miał szans w pojedynkę. Wychylił się zza budki i spojrzał, co dokładnie teraz robią i gdzie patrzą Obdarzeni którzy zaatakowali jego dom.
Mniejszy z nich machnął swoim ostrzem, zrzucając z niego zwłoki. Zaczął gwałtownie przeszukiwać ruinę, przewracając stojące jeszcze ściany. Drugi, ryknął ze wściekłości, wziął zamach i uderzył swoją maczugą w dom sąsiadów. W tym momencie broń Obdarzonego otoczyły płomienie, które wystrzeliły wszystkie strony, potęgując zniszczenia. Budynek rozleciał się jakby był zbudowany z kartonu. Kawałki gruzu poleciały na całą okolicę, wybijając okna i niszcząc elewacje. Jeden z nich doleciał aż do przystanku, gdzie stał Elliot i wybił dziurę w okalającej go szybie.
- WYŁAŹ! - ryknął olbrzym. Miał południowy akcent. Rozglądał się nieustannie i wszystko wskazywało na to, że nie poprzestanie na tym co do tej pory zrobił. W budynkach naokoło dalej byli ludzie - jego potencjalne ofiary.
Nie było dużo czasu. Nie miał zamiaru uciekać, z tej pozycji i tak zostałby zauważony. Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu najbliższej ulicznej lampy. Powinna być podłączona przewodami do prądu, a niczego więcej nie potrzebował. Wstał i skupił się. Nie przejmował się ciuchami, z tego co wiedział jeśli nikt nie przybędzie mu na pomoc i tak nie miał szans. Moment później w miejscu nastolatka pojawiła się trzymetrowa zbroja. Poczuł się potężny jak zawsze, ale jednak w obliczu takiej opozycji to uczucie szybko go opuściło, zastąpione stresem i chęcią zwycięstwa mimo małych szans.


Ruszył się w kierunku lampy, przygotowując się na wyrwanie jej z chodnika.
Większy z Obdarzonych zauważył go od razu jak tylko chłopak się przemienił. Mruknął coś pod nosem, ewidentnie nie po angielsku, a jego kumpel przestał przewracać ściany i też spojrzał na Elliota.
Ten chwycił latarnię i szarpnięciem wyciągnął ją z ziemi, razem z fundamentem, na którym była postawiona. Upuścił ją na ziemię, chwytając w obie ręcej wystające z niej, dwa grube kable. Rozerwał je i przycisnął do piersi. Poczuł uderzenie ciepła. Nieduże, ale wiedział jak je zwiększyć. Zaczął chłonąć energię, coraz szybciej i szybciej. W kilka sekund w okolicy zabrakło prądu. Wysiadły światła na skrzyżowaniach, wyłączył się wszelki, używany w tym momencie sprzęt z gospodarstw domowych.
Dwaj Obdarzeni wpatrywali się ze zdziwieniem, chwilowo nie reagując.
Tymczasem w miejscowej rozdzielni w końcu wywaliło zabezpieczenia i prąd przestał płynąć. Jednak White czuł się silny jak nigdy dotąd. Kable przyłożone do jego ciała były już spalone. Po jego pancerzu przeskakiwały co chwilę drobne wyładowania elektryczne.
W innej sytuacji, w innym świecie Elliot po prostu roześmiałby się z poczucia mocy, której mu teraz przybyło. Nie miał jeszcze okazji wykorzystać swoich mocy po skończeniu treningu i nigdy nie podejrzewał, że będzie miał. Teraz to było niczym paliwo dla jego chęci zemsty i mordu. Sprawi, że zapłacą. W tym momencie czuł się zdolny do wszystkiego.
Nigdy nie trenował żadnej sztuki walki, ale teraz pod wpływem adrenaliny i ilości dostępnej mocy przychodziło mu to naturalnie. Zaszarżował na tamtych dwóch z dużą prędkością, czuł jak asfalt pod nogami rozpada się pod impetem kolejnych stąpnięć. Obdarzony z ostrzem był pierwszy, a Elliot niczego innego nie pragnął bardziej na świecie, by go dosłownie rozerwać. W pewnym momencie wybił się i pokonał parę metrów w powietrzu, rzucając się na przeciwnika.
Ten nie zamierzał stać bezczynnie. Zamachnął się, a jego ręka nagle wydłużyła się i trafiła długim sierpowym White w połowie jego skoku, wbijając go w asfalt. Ten jednak nie poczuł bólu. Był naładowany i mógł znieść naprawdę wiele. Tymczasem ręka jego przeciwnika wróciła do normalnej długości. Obaj napastnicy porozumieli się między sobą po hiszpańsku i rozeszli na boki. Mniejszy z nich oddalił się, a większy stanął tuż przed Elliotem, unosząc swoją maczugę w wysokim zamachu.
Napastnik był od niego ponad dwukrotnie wyższy i White wiedział, że nie może oberwać z jego broni. Przed chwilą widział jak jednym uderzeniem niemal zmiotła cały budynek. Wrogi Obdarzony miał bardzo duży zasięg i gdyby teraz zaczął się cofać najpewniej nie zdążyłby przed otrzymaniem ciosu. Sytuacja była kiepska i miał ułamki sekund na decyzje, więc słuchając instynktu zaatakował, skracając szybko dystans. Zanim olbrzym wyprowadzi atak miał krótkie okienko czasowe, w którym zamierzał się zmieścić, wykorzystując swoją szybkość i małe, w porównaniu do przeciwnika, rozmiary.
To musiało się udać, tym bardziej że dzięki naładowaniu był znacznie bardziej zwinny niż normalnie. Maczuga nie zdążyła pokonać połowy drogi, kiedy Eliot zadał cios. Olbrzym zgiął się w pół, puszczając maczugę, która upadła za plecami młodego Brytyjczyka. Jednak oprócz tego nie miał żadnych obrażeń. Pomimo olbrzymiej siły uderzenia, to jego pancerz nawet się nie wgniótł.
Natomiast White miał wrażenie, jakby uderzył w kamień. Zbroja jego przeciwnika była potwornie twarda.
Patrzył przez sekundę z niedowierzaniem na pięść, która zdawała się nie zrobić żadnego wrażenia na pancerzu Obdarzonego. Ale wiedział już, co musi zrobić. Wyprowadził kolejny, równie mocny cios w twarz wroga, która przez zgięcie się tamtego była w jego zasięgu i najszybciej jak mógł odwrócił się, zaciskając dłonie na rękojeści broni.
Już miał się szarpnąć, by ją podnieść, ale ta nagle zdematerializowała się. Spojrzał zdziwiony na swoje dłonie. Kłykcie bolały go od uderzeń w nienaturalnie twardy pancerz przeciwnika. Odwrócił się i zobaczył, że ten podnosi się, a maczuga pojawia się ponownie w jego dłoni.
W tym momencie Eliot oberwał w twarz. Drugi z Obdarzonych ponownie rozciągnął swoje ręce i właśnie po raz kolejny atakował. Chłopak zdołał się zasłonić przed drugim atakiem, ale uderzenie było na tyle silne, że posłało go w powietrze. Huknął plecami o starą, dziadkową jabłonkę, której pień pęknął pod jego wpływem.
Podniósł się, czując się nagle bezsilnym. Był silny, ale z powodu przewagi liczebnej stał na przegranej pozycji, a energii pozostało mu mało. Rozzłościł się jeszcze bardziej. Musiał wykończyć najpierw tego z wydłużającymi się rękoma. Ale jak ma to zrobić, gdy musi się martwić jeszcze o tego olbrzyma? Zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę, zdesperowany. Złapał to, co zostało z jabłonki i miotnął z całej siły w kierunku wyższego. Wiedział, że to nie zrobi na nim żadnego wrażenia, ale miało mu kupić tę parę cennych sekund, by mógł się zbliżyć do drugiego. Tym razem był gotowy na jego atak.
Drzewo rozleciało się w powietrzu, okazując się spróchniałym w środku. Większy z Obdarzonych rzeczywiście nie zwrócił na to uwagi. Wziął zamach i uderzył maczugą. Elliot odskoczył, ale siła wybuchu poniosła go w ruiny jego domu. Przebił się przez jedną ze ścian i resztki dachu. Wylądował na ulicy. Był cały osmalony. Próbował podnieść, ale prawa noga się pod nim ugięła. Na łydce miał nadtopiony pancerz. Ból powoli wdzierał się do jego umysłu.
Nie miał jednak ani chwili wytchnienia. Zaatakował go mniejszy z przeciwników. Tym razem użył do tego ostrza.
Jadący już na oparach White zdołał się odsunąć na tyle, żeby nie oberwać centralnie w pierś. Pchnięcie przeorało go pod lewą pachą. Teraz jednak był już w bliskim kontakcie z przeciwnikiem.
Nie było już ucieczki. Mógł tylko napierać dalej, spróbować zabrać mordercę mamy ze sobą. Nie bronił się już, tylko wykorzystując resztki sił rzucił się na wroga, chcąc go przewrócić i wykończyć. Krzyknął i zaatakował.
 
Kolejny jest offline