Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2017, 13:52   #8
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=WQ-sKXuauTY[/media]
Działała instynktownie, choć instynkt nie jest tutaj chyba najlepszym słowem, bo Jack nie była szkolona w walce. Ona pomagała, lecz jej działania nie były widoczne gołym okiem, niekiedy trzeba było miesięcy by dostrzec pierwsze efekty jej pracy. Dlatego aktualnie racjonalność rządziła jej kolejnymi ruchami: ucieczką z miasta, biegiem na złamanie karku, nie wdawaniem się w utarczki z policją, dalszym biegiem, aż w końcu wskoczeniem za podporę wiaduktu, które przecież były budowane specjalnie by oprzeć się podobnym siłom. Przykucnęła za żelbetonową konstrukcją kładąc pod nogami chłopaka i Lulu. Na wszelki wypadek delikatnie przydeptała smycz, by wystraszona springel spanielka nie uciekła w tylko jej znanym kierunku. Potem przyszła fala. Niby potrafiła używać telekinezy jedynie przy pomocy wzroku, jednak pomagając sobie płynnymi ruchami, przypominającymi kolejne figury Tai-chi, lepiej kontrolowała przepływ energii i dokładniej wyznaczała przedmioty, które powinny zmienić swoją trajektorię lotu. Dla postronnego obserwatora, gdyby tylko ktoś był w stanie to zobaczyć, musiało to wyglądać dość kuriozalnie. Surowa mechaniczna powłoka zbroi nie sprzyjała płynności ruchów, zniekształca je i obdzierała z delikatności.

Potem nastała cisza, trwała sekundę, a może nawet jej ułamek, w której Jack wstrzymała oddech. Emocje uderzyły w nią. Niemalże poczuła namacalny ból, gdy krzyki, piski, nawoływania połączyły się z emocjami, które niosły wdarły się do wnętrza Jack. Przez jej głowę zdążyły przelecieć obrazy, twarze, wspomnienia, których tam nie chciała. To była chwila, ledwie mgnienie oka nim Jack zablokowała się na te doznania. Gdy odizolowała się od myśli i odczuć poszkodowanych wokół niej cały tragizm sytuacji dotarł do niej, jeżeli nie powiedzieć, że właśnie dostała od niego w mordę. Metaliczny, wysoki, jak dźwięk zderzających się ze sobą metalowych prętów jęk wydobył się z jej gardła. Rozejrzała się dookoła ogniskując wzrok na popiskującej Lulu. Słyszała kroki, szybkie, przerażone, niepewne, pospieszne, które oddalały się od niej. Zostawili ją samą.
To dobrze.
Gdy wyciągała dłoń do Lulu, była mechaniczną częścią jej zbroi, jednak gdy pogłaskała psa po głowie Lulu poczuła zwykłą, ciepłą dłoń swojej Pani. Znów była naga, a ciepłe łzy płynęły po jej policzkach. Ciało drżało, choć nie z zimna. Drżącymi dłońmi rozsunęła zamek torby i wyciągnęła bluzę, którą wcześniej zabrała z mieszkania. Narzuciła ją na plecy, by zaraz potem założyć dolną część bielizny i jeansy.


Usiadła pod filarem nie przestając płakać. Sears Tower, Navy Pier, Muzeum Historii Naturalnej z wypchanymi “Duchem” i “Mrok”, Oceanarium to wszystko i wiele, wiele, wiele więcej przepadło.

W pierwszej chwili gdy dostrzegła dwójkę znanych jej obdarzonych chciała biec za nimi, roznieść ich na strzępy, znaleźć ich najbardziej bolesne wspomnienia i zapętlić je, by poczuli, to co czuła ona teraz i zapewne tak właśnie by się stało, gdyby nie dźwięki, które wydał z siebie chłopak leżący przed nią. Jack jakby zapadła się w sobie, opuściła ramiona, rozluźniła dłonie i opadła na kolana. Zdobyła się jednak na uśmiech w kierunku osiemnastolatka, a Lulu jak zwykle wiedziała co zrobić.
- Jak się czujesz? - wyciągnęła dłoń i przyłożyła ją do jego czoła oceniając temperaturę ciała obdarzonego.
- Jakoś... - odparł nieskładnie. Świadomość wydawała się mu wracać, ale nadal był przymulony. Temperatura jego ciała wydawała się spadać, a nawet wrócić do normy. - Co tu się stało? - rozejrzał się. Źrenice mu się rozszerzyły widząc w jakim stanie jest okolica.
Spojrzał na kobietę.
- K-kim jesteś? - zamrugał i zaczerwienił, widząc jej urodę.
- Jestem Jack, a to jest Lulu - stwierdziła rzucając szybkie spojrzenie na spanielkę, która odważyła się delikatnie zamerdać ogonem. Próbowała uniknąć odpowiedzi na jego poprzednie pytanie, jednak pobojowisko, w którym tkwili nie dawało jej pola manewru do zignorowania go.
- Na początek dobra informacja.. Żyjemy i wygląda na to, że wyzdrowiałeś, zapewne więc należą Ci się gratulacje. Tak więc, gratulacje jesteś obdarzonym - stwierdziła unosząc w górę kąciki ust, chcąc mu tym samym dodać odrobinę otuchy w tej trudnej sytuacji.
- Co? - zmarszczył brwi. Rzeczywiście wydawał się zupełnie zdrowym. Ot i fenomen, który Jack trafnie zdiagnozowała. Chłopak podniósł się na rękach i nagle zamarł. Włożył rękę pod kurtkę, przykładając ją do piersi i zamarł.
Prawie nie oddychał. Wreszcie szybkim ruchem rozpiął zamek błyskawiczny i podciągnął do góry bluzę i koszulkę jednocześnie.
Na jego splocie słonenczym widniał kryształ o kształcie pionowego rombu z wydłużonymi rogami, tworząc coś w rodzaju czteroramiennej gwiazdy.
Kolor był szary.
- Ciekawy kształt - stwierdziła i z torby wyciągnęła błękitny płaszcz. Założyła go na siebie, bo styczniowe powietrze nie rozpieszczało ciepłem.
- Ale tym jaką mocą zostałeś obdarzony zajmiemy się później. - z kieszeni płaszcza wyciągnęła smartfona należącego do chłopaka i wyciągnęła go w jego kierunku.
- To należy do Ciebie. Próbowałam skontaktować się z osobą do której dzwoniłeś nim straciłeś przytomność, ale nie udało mi się.
Odruchowo wziął do niej komórkę i dopiero na jej słowa coś sobie przypomniał. Zapiął kurtkę, jakby nagle poczuł jak jest zimno. Przejrzał listę połączeń. Obrócił telefon w dłoni, nad czymś się zastanawiając po czym schował go do kieszeni.
- Co tu się stało? Ostatnie co pamiętam, to jak wychodziłem z pociągu w Chicago... Dalej tu jesteśmy? Dlaczego mi pomogłaś? - był zagubiony, ale starał się odzyskać choć część kontroli nad sytuacją.
- Dobrze.. Od początku może. Mamy 1 stycznia. Nowy Rok. Aktualnie znajdujemy się pod Chicago. Znalazłam Cię, a raczej zauważyłam Cię kiedy wyprowadzałam Lulu. -zaczęła powoli snuć opowieść. Słowa ją uspokajały, a ubranie całej historii w zdania i wypowiedzenie ich sprawiało, że powoli przywracała kontrolę rzeczywistości - Osunąłeś się na schodach. Zadzwoniłam po ambulans i miałam zamiar na niego z Tobą poczekać, ale pojawiła się dwójka obdarzonych, która szukając kogoś rozwaliła całą kamienicę, do której Ty, się próbowałeś dostać. Mój przełożony… -w tym momencie wyciągnęła identyfikator pracownika Światła i podała go młodemu by sam zorientował się z kim ma do czynienia - nakazał mi opuścić natychmiast miasto. Nie mogłam Cię tam zostawić, więc zabrałam Cię ze sobą -wzruszyła ramionami, bo dla niej takie postępowanie było czymś całkowicie normalnym, zdrowym, ludzkim odruchem - Zdążyłam dotrzeć tutaj, gdy miasto zostało zniszczone - to powiedziała już ciszej, jakby te słowa nie chciały jej przejść przez gardło - Chicago już nie ma.
- Jak to nie ma? - nie mógł zrozumieć o czym ona mówi. Wstał i wyszedł za róg podpory, pod którą cały czas siedzieli. - O fuck… - wyrwało mu się. Powoli odwrócił się i popatrzył na Jack. - Jak to możliwe? - powiedział cicho. Jeszcze raz wyciągnął telefon i wybrał numer. Jednak już po chwili go odłożył i wpatrywał się tępo w ekran. - Pewnie go nie było, musiał wyjechać w podróż służbową, czy coś… - mamrotał do siebie.
Jack wstała i otrzepała kurz z ubrania. Podeszła do chłopaka, niepewna jak powinna się zachować, co było dziwne biorąc pod uwagę, że właśnie zajmowała się pomaganiem ludziom w takiej sytuacji. Delikatnie, niepewna czy nie zostanie odtrącona położyła mu dłoń na ramieniu i zapytała.
- Jeździ motocyklem?
- Sean? Tak! - w jego oczach zapaliła się nadzieja. - Znasz go? Wiesz gdzie jest?
- Nie, ale jeśli jest podobny do Ciebie i jeździ motocyklem oraz mieszka w kamienicy, do której próbowałeś się dostać, to widziałam go rano tuż przed tym jak znalazłam Ciebie. Miał ze sobą kask więc na pewno zamierzał gdzieś jechać. - jej spojrzenie było łagodne, a uśmiech pełen ciepła, nawet w tak dramatycznej sytuacji. Chciała go uspokoić, za dużo przeszedł w ciągu ostatniej chwili.
Chłopak odetchnął z ulgą.
- Racja, gdyby brat znał kogoś takiego jak ty, nie omieszkał by się pochwalić - uśmiechnął się lekko. Po raz pierwszy od chwili ich spotkania. Nie wiem jak mam ci dziękować - najgorsze z emocji już z niego uszły. - Wygląda na to, że uratowałaś mi dzisiaj życie, a ja głupi się nawet nie przedstawiłem. Dean McWolf - wyciągnął do niej rękę. - Zdaje się, że miałem niezłego farta, że akurat tam się na spacer wybrałaś - spojrzał jeszcze raz w kierunku wschodnim, gdzie ziała pustka po centrum Wietrznego Miasta.
- Co teraz robimy?

Zaśmiała się na jego pierwszą uwagę i ścisnęła jego dłoń w ramach przedstawiania się.
- Tego się zaraz dowiem, a przynajmniej mam taką nadzieję - stwierdziła z pewnością w głosie, choć w środku cała drżała. Co jeśli Lovan nie odbierze, a co jeśli…?
Odeszła od chłopaka przyklękając przy swojej torbie i wyjęła z niej białego smatfona. Odblokowała ekran i kliknęła nr 1 na szybkim wybieraniu. Przyłożyła telefon do ucha czekając na połączenie z Davidem.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 04-01-2017 o 14:02.
Lunatyczka jest offline