Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2017, 22:43   #13
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Wspomnienia Jacka....

Jack dobrze pamiętał jak zabił swojego pierwszego wampira.... było to całkiem niedawno.

Warszawa, 24 listopada 2015 roku

Chris zadzwonił w nocy. Dziesięć lat bez rozmów, telefonów, bez jakiegokolwiek kontaktu. I nagle telefon w środku nocy. Srebrny Kieł był w europie środkowowschodniej. Rozmawiali jak żołnierze. Krótka wymiana zdań. Jack nie zadawał pytań. Nie musiał. Ktoś, kto wiele lat temu pomógł młodemu wilkołakowi, teraz sam potrzebował pomocy. A Jack był mu to winien.

Następnej nocy byli już na lotnisku Chopina w Warszawie. Jack wziął ze sobą Córkę Sierpu i Księżycowego Dziwaka. Czuł, że oni mogą się przydać.

Na miejscu, w restauracji hotelu Bristol omawiali szczegóły. Rodzina Chrisa odnalazła dziewczynę, która miała wspaniałą linię krwi i okazała się być garou Srebrnych Kłów. Jack słuchał z uwagą, choć część o czystości genetycznej mówił mu mniej, niż opowieści Samanthy o kodowaniu. Na członkach jego watahy też nie zrobiło to wrażenia. Jak się okazało dziewczyna trafiła w ręce wampirów.

- Trzyma ją lokalny książę - powiedział Chris, który został alfą swojej watahy. Pozostała czwórka słuchała z uwagą każdego jego słowa.
- Książe? - Reed pierwszy raz zetknął się z tym określeniem wobec wampirów.
- Taa… to miano najsilniejszego wampira w mieście
- Fajnie - Jack włożył ręce w kieszenie kurtki - większa chwała ze zniszczenia go.
- Nie ma powodu, żeby ryzykować konfrontację. Chcemy przede wszystkim wyciągnąć dziewczynę.
- A co z lokalnymi plemionami? - spytała Isabell
- Rosjanie. Rządzi nimi niejaka Bałałajka. Pytaliśmy o pomoc, ale maja tu jakiś cichy układ z pijawkami. On nie wchodzą do miasta, pijawy trzymają się z dala od puszczy białowieskiej.
Lester splunął wprost na elegancki dywan w restauracji.
- Co z nich za wojownicy Gai, że darują wampirom?
- Milcz mieszańcu!
- Cicho! - w tym samym czasie rzucili Jack i Chris. Jednak to Srebrny Kieł kontynuował:
- To ich sprawa. Nie pomogą nam, ale nie będą przeszkadzać. I tyle. Niestety lokalny książę wie do czego jesteśmy zdolni jako garou i się zabezpieczył przed ludźmi Bałałajki.
- Chodźmy to obejrzeć - rzuciła rzeczowo Córka Sierpu.

Warszawa, Plac defilad, 24 listopada, penumbra.

Stali w milczeniu zerkajac na bryłę pałacu kultury. Bryłę, wokół której od pewnej wysokości wirowały czarny obłok przecinany czerwonymi błyskawicami.
Grupa garou stała wpatrując się w niego. W końcu milczenie przerwała Isabell:
- Mamy przejebane.
Reszta zebranych siedziała w ciszy w nadzieji, że teurg Tubylców Betonu rozwinie swoją wypowiedź.
- Jakimś cudem założył barierę w umbrze. Nie wejdziemy do środka przez umbrę, bo duchy, które tam są nas zaatakują. Nie mam pojęcia jak je związał. Pijawy nie znają takich rytuałów. Przynajmniej nie te, które spotkałam.
- To splugawiony rytuał - podszedł do niej wysoki blondyn. Był teurgiem w wataże Chrisa - próbowałem go przełamać, ale był zbyt silny. Poza tym po drugiej stronie ten rytuał manifestuje się tym, że czujemy ból i palenie całego ciała. Ten, który szedł na rozpoznanie wrócił w ciężkim stanie zanim dotarł na piętro, wokół którego są chmury.
- Chyba mam pomysł. Ale i tak nie wejdziemy przez umbrę.
- A co z rytuałem w środku? Nie chcę tam spłonąć -
powiedział Jack, wokół którego cały czas przeskakiwały drobne wyładowania elektryczne.
- Wypuszczę sondę, zaklnę duchy ale…
Zamilkła na moment, a wszyscy słuchali w skupieniu.
- Najpewniej Crinos nie wchodzi w grę. Myślę, że gdy będziecie w środku, to będziecie mogli się zmienić. Ale samo przejście bariery nie będzie możliwe.
Wzruszyła ramionami w akcie bezsilności.
- Zresztą zobaczymy - zaśmiała się nerwowo - pomożesz mi tutaj - powiedziała teurgowi Srebrnych Kłów.

Warszawa, 25 listopada 2015 roku, Pałac Kultury, siedziba Księcia Sebastiana.

Jack i trzej inni garou szli spokojnie do wnętrza budynku. On był ubrany w ciemne okulary, skórzaną kurtkę i ciemne jeansy. Chris szedł w długim płaszczu i marynarce. Ot kolejni ludzie odwiedzający budynek.
- Jesteśmy w środku - powiedział do słuchawki bezprzewodowej, którą miał w uchu.
- Ok. Rozpoczęliśmy kontrrytuał.

Córka Sierpu klęczała w penumbrze na środku placu defilad z dwoma Srebrnymi Kłami. Przed nimi był usypany trójkąt z soli i wydrapane pazurami mistyczne symbole. I choć żadne z nich się praktycznie nie poruszało, to na ich ciele pojawił się pot wywołany wzmożonym wysiłkiem

- Lester na pozycji.
Długouchy zajmował pozycję snajperska na dachu jednego z wyższych budynków. Obserwował jak jego koledzy wchodzą do budynku. Gdy tylko zniknęli z pola widzenia poprosił duchy maszyn o pomoc.
Po chwili jego oczy rozświetliły się błękitnym światłem, a żyłki w ich wnętrzu rozprostowały się przypominając obwody na płytce drukowanej. Jego oczom ukazały się sygnatury cieplne budynku wraz z wyróżniającymi się ludzkimi sylwetkami.

Jack wszedł do wnętrza budynku z opuszczona głową. Czuł duchy maszyn. Czuł cały czas. Potrzebował tylko chwili, żeby wypędzić je z kamer. W tym momencie w kanciapie ochrony wygasły monitory. Nic nie rejestrowało ich przybycia. Nikt ich nie zatrzymywał.

Wsiedli do windy. Nie można było wybrać piętra na które jadą. Było to oczywiste. Trzeba było znać kod, albo zastosować jakiś dziwny klucz. Reed dotknął jedynie ściany windy i pomyślał jak wysoko chce jechać. Winda ruszyła bez żadnych usterek.

Każdy z mężczyzn wyjął z kieszeni małe pudełko przypominające pastę do butów. Dar od Isabell. Zaczęli smarować nimi twarze.

Winda dotarła do celu. Ochrona dostała informacje o awarii monitoringu i o nieautoryzowanym wejściu. Dlatego dwaj mężczyźni w garniturach stali z wycelowaną bronią czekając, aż drzwi się otworzą.

Ich oczom ukazała się pusta winda. Weszli do środka trzymając broń przed sobą. To był ich ostatni błąd. Farba do twarzy podarowana przez Córkę Sierpu miała w sobie zaklęte duchy powietrza. Czterej garou stojąc w windzie bez ruchu byli kompletnie niewidzialni. I to wystarczyło, żeby zwabić ofiary i skręcić im karki.

Jack ruszył przodem. W słuchawce zabrzmiał Lester.
- Trzy osoby w następnym pomieszczeniu. Zdejmuję.
Gdy Jack otworzył drzwi, to jedno ciało właśnie się osunęło na ziemię. Dwaj pozostali mężczyźni nie wiedzieli co się dzieje. Wtedy pojawił się kolejny błysk. Pocisk z karabinu snajperskiego przeszył zasłonę umbry materializując się centymetry przed głową jednego z ochroniarzy. Zbyt blisko, żeby ten mógł pomyśleć o jakimkolwiek uniku. Jego głowa pękła jak dynia rozbryzgując kawałki mózgu na trzeciego mężczyznę. Ten zaś zauważył Jacka. Uniósł do twarzy karabinek gotowy do strzału. Wilkołak stał spokojnie z lewą dłonią w kieszeni. Posłał ostatniemu ochroniarzowi szeroki uśmiech. Po chwili ten pociągnął spust i …. Nic się nie stało. Patrzył ze zdziwnieniem to na Jacka, to na karabinek Heckler&Koch, który nie reagował na wciśnięcie spustu. Zdziwienie zmył mu z twarzy pocisk karabinu snajperskiego posyłany zza ścian, przez umbrę wprost do celu. Lester nie miał najmniejszego problemu z celowaniem do “ciepłych” celów.

- Dobra, minęliście krąg. Możecie przyjąć formy bojowe - odezwała się w słuchawce przemawiająca wprost z Umbry Isabell.
- Chłopaki, możemy ich rozszarpywać - Reed rzucił tylko półgębkiem, a trójka wilkołaków zaczęła zmieniać się w bestie. Korytarz wypełniały trzy blisko trzymetrowe potwory o biało-srebrzystej sierści. Jack jednak nie miał zamiaru się zmieniać. Czwarty crinos nie zmieniłby sytuacji.

Jak na siedzibę wampira przystało okna były szczelnie pozasłaniane, a lampy na suficie były jedynym źródłem światła.
- Idą do was kolejni. A kolega to ma miecz świetlny? - głos Lestera w słuchawce zdawał się wyrażać podziw. Widział sygnaturę cieplną pomieszczenia. A jeden z Srebrnych Kłów gdy rozdarł swój płaszcz zmieniając się w Crinosa uwolnił spod niego Kleiva. Kleiva, który teraz zapłonął żywym ogniem. Trudno wyobrazić sobie coś lepszego na wampiry niż płonący miecz.

Spod kurtki Jack wyjął urządzenie podobne do rozbudowanych gogli VR. W tym czasie poprosił duchy elektryczności, żeby na moment opuściły swoje domy. W Pałacu Kultury zapanowała ciemność

Do pomieszczenia wbiegli uzbrojeni w automaty ochroniarze z latarkami. Nie mieliby najmniejszych szans w walce z trzema wilkołakami w formie bojowej. Fakt, że Jack wyłączył ich broń jedynie skrócił i wyciszył proces ich umierania.

- Aaa - warknął jeden z ludzi Chrisa, gdy jego szpony zapłonęły w kontakcie z drzwiami.
- Isabell, mam tu coś jeszcze. Jakaś zapora - powiedział spokojnie Jack obserwując przez noktowizor jak potężny Crinos skamle i po dogaszeniu ognia obserwuje jątrzącą się ranę od srebra.
- Czuję. Daj mi chwilę. Mogę ją osłabić, ale Crinos nie przejdzie.
Jack skinął głową. Tak jakby Córka sierpu miała usłyszeć skinięcie. Albo jego towarzysze nie mający noktowizorów mieli je zobaczyć.
- Ja idę. Czekajcie tutaj.
Nacisnął klamkę i przeszedł do kolejnego korytarza.
- Lester, jak wygląda sytuacja? - wolał rozmawiać przez słuchawkę ze “swoimi” niż z ludźmi Chrisa, którzy byli tuż obok.
- Masz przed sobą tylko jedno źródło ciepła. Chyba śpi. W każdym razie leży. - “Jedno źródło ciepłą” tak, byli przecież w kryjówce wampirów. Wampiry nie wydzielały ciepła. Jack Reed szedł sam, w ciemności. W ludzkiej formie. W siedlisku najpotężniejszego wampira w Warszawie.
- Ok, dzięki - odpowiedział i szedł spokojnie.

W pomieszczeniu w którym ją znalazł było strasznie. Ona. Młoda dziewczyna. Leżała nago. Na nadgarstkach i kostkach miała otarcia od kajdan. Rany się jątrzyły. Kajdany były srebrne. Pewnie gdy ją ogarniał szał, próbowała się zmienić, a wtedy srebro ją raniło. Gdy wracała do ludzkiej postaci ciało nadal obcierało się o kajdany.

Dalej była podpięta do szpitalnej aparatury. Trzy kroplówki zaspokajały głód. Pompa perystaltyczna powoli odciągała jej krew do torebki z tworzywa sztucznego. W tej chwili cała ta aparatura stała bez ruchu. Jedynie kroplówki spuszczały po kropelce odpowiednie mieszanki. Ekrany pozbawione prądu pozostawały mroczne. Jack nie wyobrażał sobie nigdy jak bardzo można upodlić jedną z nich. Do czego mogą się posunąć sługi Żmija.

Sięgnął do kieszeni i wyjął składane nożyce do metalu. Nie było szans rozciąć bransolet, więc odciął same łańcuchy. Nie silił się na delikatność. Nie mógł jej zrobić większej krzywdy. Kolejne igły opuszczały jej ciało wyciągane silnymi rękoma mężczyzny.

- Lulu… komputer... - szeptała. W pierwszej chwili Reed pomyślał, że to majaki, jednak dziewczyna powtarzała to usilnie. Odsunął się i wywołał Isabell przez słuchawkę.
- Ta mała o jakimś komputerze mówi.
- Ta, słyszałem. I o czarodziejce z Final Fantasy X -
wtrącił niepytany Lester.
- Jest coś dużego na waszym piętrze. Komputer, który dawał sporą sygnaturę w umbrze. Widziałam coś takiego gdy moja córka zaklinała duchy w kodzie. Może to jakiś fetysz?
- Idę sprawdzić.


Reed wyszedł z pomieszczenia. W korytarzu stała dziewczyna. Gdyby nie fakt, że przez noktowizor wszystko wydawało się jednolicie zielone, to wilkołak dojrzałby agresywnie różowe włosy.
- Coś ty za jeden? - rzuciła językiem, w którym Jack umiał powiedzieć: “wódka” i “na zdrowie”
- Jack… kurwa - Lester był wyraźnie zaniepokojony - ktokolwiek do ciebie gada jest zimny jak trup. Nie mam jak jej zdjąć.
Wilkołak wykonał kilka kroków na przód. Do zachodu słońca było jeszcze kilkadziesiąt minut. Widocznie któryś z ghuli ją obudził, gdy rozpoczął się alarm. Jacka to nie interesowało. Kimkolwiek była ta młoda dziewczyna, to miała swój udział w spętaniu jednej z nich. W upodleniu i zezwierzęceniu. Skoczył i chwycił swoją dłonią jej kark, zanim ona zdążyła cokolwiek zrobić. W przypływie szału na moment uniósł różowowłosą dziewczynę. Przez jego ciało przepłynął na ułamek sekundy gniew tak wielki, że człowiek nawet nie potrafiłby go sobie wyobrazić. Gniew skoncentrowany w wyładowaniu elektrycznym. Ciało dziewczyny zaczęło podskakiwać w szalonym tańcu. Jej różowe włosy stanęły dęba. Później maleńkie błyskawice zaczęły przeskakiwać po jej ciele zostawiając czarne wypalone plamy na suchym wampirzym ciele. Wszystko trwało mniej niż trzy sekundy. Po trzech sekundach w dłoni Jacka został szkielet okryty przepalonymi mięśniami. Jack czuł się spełniony. Zabił swojego pierwszego wąpierza. Nie wydawało się to trudne. W ogóle nie rozumiał dlaczego były niby takie niebezpieczne.

W następnym pomieszczeniu stał komputer stacjonarny. Wilkołak zabrał z niego dysk twardy i wrócił do dziewczyny okutej srebrem.
- Chodź mała. Spieprzamy stąd.
- Kto…. ty…. Gdzie… Lulu?
- Nazywam się Jack Reed. Twoi kumple poprosili mnie o pomoc.

Założył jej swoją kurtkę. Starczy tego upodlenia. W pierwszej chwili chciał ja przerzucić przez ramie. Tak jak niósłby rannego kolegę. Ale gdy pomyślał o tym jak duże zainteresowanie wzbudzi naga dziewczyna to zrezygnował z tego pomysłu. Zamiast tego pochwycił ją niczym pannę młodą przenoszoną przez próg. Ruszył do reszty. Wspólnie weszli do windy w momencie gdy do budynku wróciło zasilanie.

Znów na bezgłośną komendę Jacka winda ruszyła. Srebrne Kły wróciły do ludzkich postaci. Chris w spodniach. Pozostali dwaj kompletnie nago. Jakoś tak plemiona będące blisko z Gaią lepiej akceptowały swoją dziką naturę niż Jack.
- Pomyśleć, że się dziwili, że chcę kurtkę spiąć rytuałem. - powiedział pod nosem łysielec.
Chociaż ludzie patrzyli na nich dziwnie, to z pewnością pomyśleli, że to jakiś nietypowy event. Na komendę Jacka podjechał do nich Renault Trafic zaparkowany całkiem niedaleko. Wszyscy wsiedli do auta i odjechali.


Z pozdrowieniami dla corax, której nie dane było dołączyć do naszej watahy
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline