Wątek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2017, 18:16   #5
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Sierżant wskazał im konkretny samochód, niezbyt nową Toyotę. Wersja cywilna, nie rzucająca się w oczy, była w sumie tym co potrzebowali na tę wyprawę. Brak tu było opancerzenia, lecz ono w razie czego i tak niewiele by dało. Z tyłu zapakowano sprzęt survivalowy, w tym wojskowy namiot, zestaw biwakowy, sporo brezentu, zamówione maczety, płaszcze przeciwdeszczowe i racje żywnościowe, głównie typu wojskowego - puszki i suchary, ale dodali też trochę świeżego jedzenia. Do tego wiele litrów butelkowanej wody, niezbędnika w tym klimacie niemal tak samo bardzo jak na pustyni. W schowku znajdowały się krótkofalówki oraz zestaw tłumaczący - chipa Shade nie dostała. Do tego cywilna mapa, standardowy kompas i trochę innych dupereli. Lloytz wrzucił na tył swoją dużą torbę podróżną i plecak. Wskazał na to brodą.
- To kolejny problem, jak nas zatrzymają i zechcą przeszukać. Nieszczególnie jest gdzie to ukryć w tym wozie.
- Cóż nikt nie powiedział, że będzie łatwo - Shade dorzuciła do tego także swój mocno wyładowany plecak. Ostatnio dotarcie do celu stanowiło jedną z najtrudniejszych części jej zadań. Zaczynała się do tego przyzwyczajać:
- Spójrz na to z lepszej strony. Nawet jeśli pójdzie naprawdę źle, nie musimy tego nosić na plecach przy pięćdziesięciostopniowym mrozie.
- Przy takim postawieniu sprawy muszę się zgodzić - roześmiał się. - Prowadzisz czy zostawiasz to mi? Broń i tego typu rzeczy możemy przepakować i skitrać na samym dnie, wtedy jest szansa, że nie będą szukać głęboko. Albo lać na to i mieć ją pod ręką. Zobaczymy co powie przewodnik. Coś dużo od niego uzależniamy - dodał niezbyt zadowolonym tonem.
- Osobiście wolę mieć broń pod ręką - odpowiedziała kobieta wsuwając sztylety do ukrytych kieszeni w spodniach. - Możesz prowadzić jeśli to lubisz. Ja sobie popatrzę na widoki. Dawno nie byłam w tej części świata. Po drodze możemy wymyślić dlaczego nasze dziennikarskie alterego wybierają się za zamkniętą strefę. Miejsca, które zaznaczono na mapie to straszne dziury. Nie ma tam nic interesującego pod względem geopolitycznym, przyrodniczym czy kulturowym. Sprawdziłam w internecie - Pokiwała dłonią na której miała zamocowany holofon. W Boeing peace Wildlife, niedaleko jednego z celów, był kiedyś rezerwat słoni, ale od czasu przewrotu upadł zupełnie. Pewnie dlatego, że opierał się głównie na obcym kapitale i wolontariacie z zagranicy. Od biedy moglibyśmy udawać świrów od ekologii próbujących wskrzesić ten projekt. Nie mam jednak pojęcia jak to powiązać z pozostałymi miejscami.
- Nie, musimy zagrać klasykę - Crack wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Był elektryczny, Kambodża nie była aż tak zacofana. - Skoro stolica jest w rękach tych, to tamci pewnie nazywają się rewolucją. Musimy być reporterami ukazującymi okrucieństwa starego reżimu i wspierającymi nowy. Dziury też pasują, trzeba pokazać życie zwyczajnych ludzi na prowincji, nie? - parsknął. - Przy odrobinie szczęścia może się udać w razie przepytywanki.

Jechali przez Phnom Penh powoli, często musząc omijać wojskowe pojazdy i posterunki. Zapewnione przez generała przepustki po tej stronie barykady działały idealnie, przepuszczano ich bez słowa. Miasto wydawało się ciągle żyć normalnie, nie słyszało się też wystrzałów czy wybuchów, choć front przecież nie znajdował się bardzo daleko stąd. Crack włączył sobie GPS, połączenie wydawało się solidne. Później, w dżungli, będą na pewno musieli posiłkować się satelitami, teraz jednakże byli ciągle na terenie cywilizacji. Przewodnik podobno potwierdził, że zjawi się we wskazanym mieście, zaznaczył nawet dokładną pozycję współrzędnymi. Dopiero na przedmieściach niepokoje i wojna domowa ukazywała się bardziej. Co i rusz natykali się na prowizoryczne obozy, gdzie koczowały tłumy ludzi. Uciekinierów z zagrożonych terenów, lub spalonych wiosek. Byli po tej stronie, więc sugerowali tym samym, że nieszczególnie wspierają rewolucję.
- Takie wojny są najgorsze - Lloytz splunął przez okno. - Mogą się toczyć wiele lat, całkowicie pustosząc kraj.
- Według mnie najgorsze są wojny religijne. Jaki sens jest zabijać ludzi z powodu tego jak modlą się do tego czy innego Boga? - Valerie wpatrywała się w drogę przed nimi. - Byłam w zeszłym roku w Mogadiszu, to kocioł pełen wrzącej lawy. Bez sensu i bez dobrego zakończenia.
- Jedno i drugie maksymalnie krwawe - zgodził się z nią. - Somalia to istny wulkan, ale i tak wszystko opiera się na tym, że ktoś na górze klepie kasę i onanizuje do swojej władzy, wmawiając reszcie durnoty.
Wyjeżdżali już ze stolicy Kambodży, ale cała okolica wyglądała niczym bardzo ubogie miasto. Zatrzymali się na kolejnej kontroli, tym razem sprawdzający ich żołnierz pokręcił głową.
- Nie można jechać dalej - oznajmił, co zrozumieli dopiero po użyciu tłumaczy. - Trzeba drogą na wschód - pokazał na rozwidlenie. Według mapy była to droga okrężna do celu ich podróży.
Shade spojrzała na mapę, którą dostali od Chea:
- Możemy jechać na wschód i potem odbić w tej miejscowości - wskazała Desmondowi na mapie miejsce, które nawet nie miało swojej nazwy, ale odchodziła w nim droga w kierunku Kampong Cham, wyglądająca zupełnie obiecująco. - Nie powinniśmy w ten sposób nadrobić wiele drogi.
Crack zerknął na to co mu pokazała, skinął głową i nie dyskutując z żołnierzem, wybrał nową drogę.

Wydawałoby się, że droga krajowa będzie lepsza od tych bocznych ścieżynek, które tu drogami nazywano, ale to były czcze życzenia. Przede wszystkim drogi tej używało wojsko, co oznaczało ciągłe trafianie na żołnierzy, ciężarówki i wszelkiej maści inne pojazdy wykorzystywane przez wojsko. Większość z nich telepała się po drodze wyjątkowo wolno. Drugą przeszkodę stanowili uchodźcy, pełznący w stronę stolicy i blokujący drogę czasami wyjątkowo skutecznie, kiedy ich wozy, wózki i rowery obładowane dobytkiem całego życia ani myślały zboczyć ani odrobinę przed czymś mniejszym od pojazdu opancerzonego. Do skrzyżowania, które zauważyła wcześniej Shade, dotarli więc znacznie później niż przewidywali. I niestety, nie było puste. Na drodze na północ stał żołnierz, blokując ją. Nie miał z tym problemu, droga była bardzo wąska. Machał chorągiewką co jakiś czas na przejeżdżające wojskowe pojazdy i pokrzykiwał na ludzi.
- To co, czas zacząć szopkę? - Crack, wkurzony już tym wleczeniem się, zapalił kolejnego skręta, popatrując na żołdaka.
- Na to wygląda - potwierdziła równie niezadowolona z tej sytuacji kobieta. - Po co człowiekowi przepustki jak ciągle go blokują. Mamy dwa wyjścia albo zaczynamy dyskusję z tym żołdakiem albo jedziemy kawałek dalej, zjeżdżamy z drogi głównej i na przełaj docieramy do tej zablokowane. W końcu to samochód terenowy. Powinno się udać.
W świetle reflektorów widać było krzaki i drzewka wyższe od człowieka. Widział to też doskonale Lloytz.
- Ten wóz ma przeżyć wyprawę w gorszy teren, po ciemku rozwalimy się na pierwszej przeszkodzie. Spróbuj na ładny uśmiech z tym tu.
Podjechał pod żołnierza, który natychmiast gestem pokazywał, aby jechali dalej.
- Tędy nie wolno, na północ nie ma wjazdu! - krzyknął.
- Nie jestem dobra w gadaniu - mruknęła Shade na tyle cicho, że tylko siedzący obok najemnik mógł ją usłyszeć. Potem sięgnęła po przepustki, które otrzymali i pomachała nimi w kierunku żołnierza:
- Mamy pozwolenie by poruszać się po całym kraju. - Powiedziała jednocześnie przesyłając mu uśmiech.
- To pokaż mu cycki - zaproponował z rozbawieniem siedzący za kierownicą najemnik, kiedy żołnierz kręcił głową.
- Na północ nie wolno. Nikogo nie mogę przepuścić - stwierdził kategorycznie, co nie przeszkadzało mu popatrywać na ładną fizjonomię Valerie. Był młody, ledwo rósł mu wąs.
- Naprawdę? - Zwiadowczyni nachyliła się ku niemu tak by miał lepszy widok na jej w sumie niezbyt imponujący biust. - Pokaż swoje rozkazy, nasze brzmią że tam właśnie mamy jechać, więc coś tu jest nie w porządku.
- Wasze przepustki stare, nowe rozkazy zabraniają puszczać tymi drogami! - wyrecytował z głowy, bo rozkazów to on na piśmie na pewno nie miał. Przełknął głośno ślinę, jakby niepewny bliskiego kontaktu z kobietą-cywilem.
- Nasze przepustki zostały wystawione na osobisty rozkaz generała Khiev. Czy masz ochotę się przekonać w jakim będzie nastroju, jeśli zadzwonię do niego o tej porze i powiem, że zwykły szeregowy podważa jego zezwolenie dla nas, do poruszania się po całym kraju? - Zapytała spokojnie jednocześnie nie spuszczając z niego wzroku i uruchamiając przestrzenną klawiaturę na holofonie.
- Moje rozkazy pochodzą od generała Mao, wydane przed godziną! - odpowiedział, choć nie miał już takiej pewnej miny. - Po co wy na północ? Tam niebezpiecznie! Nie dla cywilów!
- A kto powiedział, że jesteśmy cywilami? - Odpowiedziała przybierając zaskoczoną minę. - Wykonujemy tajną misję dla generała i pewnie będzie bardzo niezadowolony, że nam w tym przeszkadzacie szeregowy. - Tym razem jej ton stał się rzeczowy, jakby była oficerem i rozmawiała z kimś znacznie niższym stopniem.
Zawahał się i jeszcze raz zerknął na dokumenty, a potem rozejrzał się i wreszcie machnął ręką, schodząc im z drogi. Crack natychmiast ruszył, wjeżdżając na ścieżynę tak wąską, że nie zmieściłyby się tu dwa takie samochody obok siebie. Włączył długie światła, szybko bowiem otoczyła ich zupełna noc. Nie było tu żadnych świateł ani innych użytkowników drogi.
- Dobra robota. Gdzie prowadzi ta droga?
- Do Kampong Cham - Shade uśmiechnęła się do Desmonda. - Z lewej strony cały czas powinna być rzeczka, ale w tych ciemnościach wcale jej nie widać. Lepiej jednak uważaj, by w tę stronę nie zjechać za bardzo z drogi. Nie wiem jak się nazywa, ale ostatecznie wpada do Mekongu. Jeśli zaostrzyli kontrolę, będziemy musieli pomyśleć ja przedostać się przez tą rzekę. Pewnie najprostszy sposób, mostem w Kampong Cham będzie problematyczny.,
- Tym wozem przez rzekę na pewno nie damy rady nawet z wyciągarką. Zastanowimy się później. Prześpij się, nie wiadomo kiedy będzie następna okazja - Lloytz skupiał się na drodze, lawirując po zakrętach pojawiających się niemal znikąd. Wysokie krzaki po obu stronach ograniczały widoczność do minimum. Regularnie zastępowały je domy, wybudowane tuż przy drodze. Większość z nich była ciemna, wyglądała wręcz na opuszczone.
 
Sekal jest offline