Chwilę potem zza zakrętu wyjechało pięć koni, niosących sześciu jeźdźców. Pięciu mężczyzn było odzianych w jednakowe uniformy w szarozielonym kolorze, spod których wystawały kaftany kolcze. W olstrach mieli pistolety, a przy pasach miecze. Czterech miało na głowach skórzane czapki, a jadący na przedzie na głowę nałożony miał kapelusz z piórem. Jego konia zdobił błękitny czaprak z herbem - tarczą dwudzielną białą, z prawej w szachownicę złoto-czarną, z lewej stojącego czarnego gryfa noszącą. Szósty mężczyzna był odziany inaczej niż pozostali, okutany płaszczem dla niektórych wyglądał znajomo.
Jadący przodem szlachcic, widząc wywrócony dyliżans, trupy pasażerów i uzbrojonych ludzi na trakcie, wyrwał z olster broń. Jego ludzie zrobili to samo. Widząc, że znajdujący się na pobojowisku ludzie nie garną się do ataku, ręką dał znak by patrol stanął.
- Rzućcie broń - krzyknął. - I stańcie w szeregu z boku drogi, tak żebym widział Wasze ręce. A potem niech jeden z Was wyjaśni co tu się stało.
Maximilian zsunął się z konia, na którym podróżował wraz z jego właścicielem i roztarł obite członki. Jako, że odległość do leżącego dyliżansu nie była duża, mógł rozpoznać twarze stojących tam ludzi. A niektórych spośród nich znał.