Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2017, 21:52   #49
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

Mik widział tylko jedno. Na krześle siedziała Michelle, przywiązana do niego kawałkami kabli. U jednej ręki brakowało jej dwóch palców, krew spłynęła po oparciu i ciele. Dziewczyna była nieprzytomna.
Zbliżył się do niej ostrożnie i przyklęknął obok, upewniając się, że oddycha. Przyjrzał się kablom, czy nie wiodą nigdzie dalej i czy nie uczyniono z niej żywej pułapki.
- Ściągnijcie Deltę - powiedział. - Trzeba przetransportować ją do kliniki. I pomóżcie mi sprawdzić czy nie ma tu bomby.
Najemnicy sprawdzili szybko całe pomieszczenie, nie znajdując nic niebezpiecznego.
- Zamek jest wyłamany, pewnie użyli tego miejsca przypadkowo - skomentował jeden z nich. Mik z tego wrażenia zapomniał, że ma znowu komunikator i może sam porozmawiać z Deltą. Ktoś jednak przekazał informacje. Michelle oddychała, nie wyglądało też, że ma jakieś inne poważniejsze rany.
- Tu nie ma gdzie wylądować, musicie ją przetransportować dalej - odezwała się kobieta ze śmigłowca. - Trochę na północ jest pusty parking.
Psyche zostawiła Mika z jego przyjaciółką. Przeskanowała okolice, szukając potwierdzenia słów najemnika. Nie było tu nic do zrobienia oprócz zabrania dziewczyny.
- Dasz radę, czy mam ją zabrać? - spytała Key-Heada.
- Poradzę sobie. Co z tym… czymś w furgonetce? - zapytał, mając na myśli jeńca. - Myślę, że trzeba go zabrać do pewniejszego miejsca niż twoja piwnica. Założę się, że jajogłowi chcieliby go zbadać a bez ich pomocy i tak pewnie nic z niego nie wyciśniemy.
Przeciął więzy dziewczyny i nachylił nad nią.
- Michelle, to ja, Mik - powiedział, klepiąc ją w policzek.
Nie ocknęła się, oddychała jednak dość równo.
- Może ją czymś naszprycowali, aby nie robiła problemów - skomentował wysiłki jeden z najemników. - Musimy się zmywać, zaraz gliny ściągną posiłki i namierzą nasz śmigłowiec.
- Zajmę się tym, ty leć z przyjaciółką - Psyche jednocześnie z tymi słowami skierowanymi do Mika wybrała numer do Alana, odchodząc kawałek. - Zaatakowali nas… w sumie nie wiemy co to jest. Wygląda jak rodzaj cyborga lub androida. Jest związane z naszą sprawą, może ktoś z firmy się tym zainteresuje? Tak czy inaczej potrzebujemy dobrze chronionego miejsca, by trzymać tam pochwycony obiekt i spróbować się do niego dobrać - powiedziała po tym, jak Dirkuer odebrał.
- Może lab? - wtrącił Maroldo. Nie było lepiej chronionego miejsca w Nowym Jorku, może poza samym Corp Tower. Podniósł Michelle i ruszył z nią do furgonetki.
- Poczekajcie chwilę - powiedział Alan i na chwilę rozłączył. Kilka chwil później pojawił się ponownie. - Lab odpada, to musi być miejsce nie związane ściśle z nami. Prześlę lokalizację, zawieźcie go tam.

Kilka minut później zatrzymali się na pustym parkingu, gdzie czekał już czarny śmigłowiec. Mik wysiadł i wziął na ręce podaną mu, wciąż nieprzytomną dziewczynę.
- Mam u ciebie dług Stalowa Siostro - zwrócił się do Psyche. - Jakby co będę w klinice, potrzebuję naprawy. Ann i Kye mają tam przyjechać w południe.
- Odpłacisz w naturze - odparła na to z uśmiechem. - Zjawię się tam, będę pewnie miała do omówienia coś z tymi Dziećmi, jak już przyswoję informacje na temat sekty i jej lidera. No i wtedy omówimy dalsze kroki względem naszego zadania.
- Key. - Skinął jej głową, uśmiechając się gdy mówiła tym formalnym żargonem.
- Dobra robota, chłopaki - rzucił na pożegnanie żołnierzom z Alfy. - Pewnie się jeszcze spotkamy.
Skinęli mu głowami. Delta czekała już w wejściu do śmigłowca.
- Ruchy! - Ponagliła. - Zaraz pojawi się tu cały dziennikarski syf!
Mik bardziej niż o holowizyjne drony martwił się o policyjne lub wojskowe śmigłowce, ale nie dyskutował. Podał dziewczynę ludziom w środku i sam wskoczył na pokład.
- Dobra robota, Delta - powiedział. Korporacyjni żołnierze, jak każdy lubili być doceniani. Biorąc pod uwagę to z czym mieli dziś do czynienia było bardziej niż prawdopodobne, że będą jeszcze współpracować.
- A teraz do Jersey.
Maszyną szarpnęło, gdy startowała na porywistym wietrze.
Wzrok Mika mimowolnie opadł na okaleczoną dłoń przypiętej pasami do sąsiedniego fotela Michelle.

Got a long line of heartache
I carry it well
The list of lives I've broken
Reach from here to Hell

Śmigłowiec wzniósł się szybko i wysoko. Za zamglonymi szybami rozpostarł się widok na nieskończone morze świateł. Jedynie na wschodzie majaczył w mroku ciemny i wieczny ocean.
Jeszcze kilka dni wcześniej, lecąc nad Nowym Jorkiem z Felipą i jej mężem w podwieszonym pod helikopterem samochodzie Mik postrzegał to jako przygodę. Teraz to była wojna. Nie jego wojna, ale brał w niej udział. Jak na każdej wojnie tak i w tej najbardziej cierpieli niewinni.
Napięcie ustępowało, powrócił ból poranionego ciała, piekła poparzona twarz. Mimo wszystko czuł ulgę. Jednak udało się. Jeszcze kilka godzin temu nie miał na to wielkich nadziei. Nie przestawał zaskakiwać go fakt, że sam wciąż żyje a nie jest unoszącym się nad Big Apple duchem, dla którego świat w dole już nie ma znaczenia.

***

Na dachu kliniki czekał już zespół ratunkowy, bardzo sprawnie zajęli się wszystkim. Mik pokuśtykał do windy za noszami, na które położono Michelle. Polecił umieścić ją w skrzydle zamkniętym dla ludzi spoza CT. Kamery, czujniki, ochrona.
- Proszę ją przebadać i zapewnić najlepszą opiekę - powiedział lekarce. - To świadek w ważnej dla firmy sprawie. Była porwana i trzymana jako zakładnik, będzie potrzebować psychologa. Zostanę tutaj, zna mnie.
Ostatecznie dał się wygonić tylko do salki obok, pozwalając się obejrzeć i opatrzyć oraz przebrać w szpitalną pidżamę. Plastry z nanożelem pokryły pół głowy i szyi.

Michelle obudziła się chwilę później. Mik przybiegł od razu. Dziewczyna panikowała i nic dziwnego, ale panikowała jak przy zejściu ostrej fazy. Psyche miała rację, musieli ją czymś nafaszerować.
- Michelle, już dobrze, to ja! - wołał, dopadając do jej łożka.
- Aaaaa... k-kto? Kim jesteś!?
Pielęgniarka z lekarką musiały ją przytrzymać, uspokajając wraz z nim. Jego nowa twarz i opatrunki nie pomagały. Zdarł największy, przesłaniający mu oko.
- Michelle, to ja, Mik!
Dopiero po dłuższej chwili go poznała.
- Mik? Gdzie ja...
- Jest pani w szpitalu, proszę się nie bać - lekarka chwyciła ją za rękę.
- Już dobrze, jesteś w bezpiecznym miejscu - rzekł Mik. - Wszystko w porządku.
- Wszystko... - spojrzała na swą prawą dłoń, z opatrunkiem w miejscu dwóch uciętych palców i zaczęła płakać i krzyczeć. Minęła dobra minuta nim udało się ją trochę uspokoić.
- Naprawimy to - rzucił jedyne co przyszło mu do głowy. - Nikt już cię nie skrzywdzi, key?
- Key... key... - powtarzała dysząc.

***

Dopiero zastrzyk uspokajający pomógł i zasnęła znowu. Lekarze i psycholog się nią zajęli a Mik zaglądał co godzinę, w międzyczasie samemu poddając się zabiegom i naprawom, śpiąc lub oglądając wiadomości. Poprosił o wyniki jej badań toksykologicznych.

Gdy znów się obudził był już późny ranek.
Pierwszą wiadomość do Dirkauera wysłał jeszcze w nocy, wraz z prośbą o dostarczenie do kliniki małego arsenału, kamizelki, spyderów, dwóch czystych holofonów, tarczy energetycznej oraz motocykla wraz pancernym kaskiem:
"Proszę sprawdzić swoimi kanałami czy gliny nikogo nie aresztowały."
Nie było to wcale nieprawdopodobne. Dwóch wrogich najemników, tych z Maca, z pewnością było rannych i uciekało na piechotę, podczas gdy w ciągu kilku minut w okolicy musiało się zaroić od glin i wojska. To nie był Bronx, nieopodal tej demolki mieszkali w ładnych domkach zamożni biali ludzie, tacy jak Alan Dirkauer.

Teraz przyszła kolej na inną kwestię. Dirkauer na pewno miał już na biurku raport od Alfy i Delty, więc nie było co owijać w bawełnę.

"Dobry, szefie. Krótka piłka. Dziewczyna, którą uwolniliśmy w nocy była moją przyjaciółką, FS użyli jej jako przynęty na mnie. Spróbuję wyciągnąć od niej co widziała i słyszała. Naszej sprawie to się przysłużyło, bo zmusiliśmy tego kto stoi za FS do bezpośredniej interwencji i mamy cennego jeńca. To nie byli gangsterzy a korporacyjni najemnicy, cyborgi, nie gorsi od naszych specjalsów. Widział pan zdjęcie tego czegoś co złapaliśmy. Nastąpiła eskalacja konfliktu.
Nie mogę jednak pozwolić, by kolejni moi bliscy byli użyci przeciwko mnie w tej wojnie, bo inaczej już tego się nazwać nie da. Wykorzystuję znajomości i działam w terenie, wśród ludzi, nie pojawiam się znikąd i nie znikam jak Alfa i Delta. Trudno uniknąć rozpoznania.
Domagam się ochrony dla moich bliskich na tych kilka dni. Bezpieczne miejsce do spania, może być w klinice, dla paru przyjaciół z Bronxu oraz ochrona dla rodziny. Monitoring i jeden dyżurny człowiek wystarczy. Małe koszty, skuteczny pracownik. Nie żądam wiele. W innym wypadku będę musiał rozważyć rezygnację. Mam nadzieję, że pan rozumie."


To było postawienie sprawy na ostrzu noża, lecz nie miał innego wyjścia. Nie prosił o nic czego nie dostawali czasem policyjni detektywi lub członkowie SWAT a NYPD było gildią żebraków w porównaniu z Corp-Techem. Jeśli firma odmówi, będzie wiedział, że ma go w poważaniu. Miał szczerą nadzieję, że to naprawdę kwestia kilku dni. Miał wielką chęć dorwać Zbawiciela i powoli wytłuc z niego życie, lecz nie wyobrażał sobie pracy przy ciągłych myślach, że w tym samym czasie ktoś może właśnie porywać jego przyjaciół, siostrę lub siostrzeńca. Była mała szansa, że dotrą do rodziny, z którą nie utrzymywał prawie kontaktów, ale jednak.

Po jedenastej robiąca obchód pielęgniarka powiedziała, że Michelle znów się obudziła i kontaktuje. Mik zapukał do sali obok, po czym minął się w drzwiach z chudą panią psycholog, która obdarzyła go krytycznym spojrzeniem.
- Proszę jej długo nie męczyć - wyszeptała. - I nie indagować.
Skinął głową i zamknął za sobą drzwi.

Dziewczyna była wciąż otępiała, lecz szok powoli mijał.
- Hej, jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze - odpowiedziała tym sztucznym tonem, jakim odpowiadają Amerykanie kiedy dobrze nie jest.
- Ty mnie stamtąd wyciągnąłeś?
- Tak.
- Przez ciebie mnie porwali.
- Przeze mnie - spuścił głowę.
- Nigdy tego nie zapomnę.
- Wiem.
- Obcięli mi palce, Mik - łzy stanęły jej w oczach. - Nie wiem... jak teraz będę malować.
- Jeszcze dziś możesz mieć nowe - wypalił, zapominając na chwilę jak inni ludzie są przywiązani do oryginalnych części ciała. - Nawet nie będziesz pamiętać, że są sztuczne. Są nawet ciepłe i czują tak samo.
Przysiadł na krześle i dotknął jej zdrowej dłoni.
Wzdrygnęła się na dotyk i cofnęła dłoń. Pokręciła głową.
- Później o tym pomyślę.
- Dzwoniłaś do rodziców? - zmienił temat.
- Tak, jadą tu. Steph i Moose też.
- Dobrze. I lepiej niech zostaną. Ty też. Bronx to teraz strefa wojny.
- W co ty się wpakowałeś, Mik? W co nas wpakowałeś?
- Słyszałaś o Free Souls?
Skinęła głową. Każdy już słyszał.
- To byli oni?
- Tak i nie. Ktoś za nimi stoi. Próbuję dociec kto.
- Dociec? Kim ty kurwa jesteś, Mik? Ciągle udawałeś, że jesteś artystą, jednym z nas. A jesteś... nie wiem kim. To klinika Corp-Techu. Myślałam, że tylko testujesz dla nich wszczepy.
- Do niedawna tak było. A teraz... walczę w wojnie.
- Słyszałam... - wzdrygnęła się na wspomnienie - jak ten facet z tobą rozmawiał przez holo. Nie chciałeś czegoś zrobić, więc...
- Zrobiłem to. Chcieli mnie wysadzić w powietrze.
- Ta strzelanina z wiadomości to ty?
- Tak. Pamiętasz coś jeszcze? Jak wyglądali, co mówili. Jakieś imiona? To ważne, Michelle. Muszę zabić ich wszystkich.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 04-04-2017 o 19:36.
Bounty jest offline