Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2017, 00:57   #14
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Wielka Brytania, Londyn, Chelsea, 1 stycznia 2017, 16.52 czasu Greenwich
Kiedy tylko mgła opadła, natychmiast zaczęli się do nich zbliżać funkcjonariusze SPdO. Robili to mimo wszystko ostrożnie, nie wiedzieli bowiem kto wyszedł zwycięsko z potyczki.
Jeden z nich musiał wszak dobrze pamiętać szkolenie, ponieważ jak tylko Erika odwróciła się do w ich kierunku, to dowódca potwierdził przez radio, że nawiązał kontakt wzrokowy z Kalipso. W następstwie tego sprawy potoczyły się bardzo szybko. Lorencz potwierdziła swoją tożsamość, a chwilę później razem z Elliotem byli w jednej karetce. Erika skorzystała z przydziałowych ręczników i dresów. Już zupełnie sucha popijała gorącą herbatę prosto z termosu. White dostał gorączki od rannej nogi, w której opiekujący się nim lekarz zdiagnozował złamaną kość. Nafaszerowano go przciwbólowymi, więc teraz wszystko wydawało się kolorowe. Zrobił się senny.

Początkowo chciano go zabrać osobno, ale sprzeciw Kalipso był jednoznaczny i nikt nie śmiał go podważać.
- Co za dzień, co za kurwa pojebany dzień - mruczał pod nosem lekarz opiekujący się młodym Obdarzonym, ale zamyślona Erika nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi. Jechali na sygnale do miejscowego oddziału SPdO. Jej pierwsza samodzielna misja zakończyła się w pełni sukcesem.
W tym momencie do niej dotarł jeszcze jeden aspekt zakończonego pojedynku. Właśnie stała się “piątką”.

USA, Illinois, przedmieścia ruin Chicago, 1 stycznia 2017, 11.27
Próbowała kilkukrotnie, ale za każdym razem sygnał był zajęty. Z westchnieniem odłożyła telefon.
- Coś nie tak? - Dean zmrużył oczy niepewny i w tym momencie jej komórka się rozdzwoniła. Lovan oddzwaniał.
Uniosła dłoń i pokręciła głową. Nie miała czasu tłumaczyć tego młodemu.
- David? - odebrała telefon.
- Jack! Nic ci nie jest? - ledwo go słyszała, w tle coś strasznie trzeszczało.
- Z nami wszystko w porządku. - Lovan powinien się domyślić, że mówiła o niej i o chłopaku, o którym opowiadała mu podczas ich ostatniej rozmowy. - Gdzie jesteś?
- Lecimy w kierunku Chicago, będziemy za godzinę! Smaug powinien być szybciej! - musiał krzyczeć, by coś zrozumiała.
- David - zaczęła cicho, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że Lovan nie miał szans jej usłyszeć, wśród hałasów mu towarzyszących - Miasta już nie ma. -powiedziała stanowczo i głośno by sens słów dotarł do mężczyzny po drugiej stronie telefonu - Ja jestem pod Chicago, ale samego miasta już nie ma.
- Co? Powtórz, źle cię zrozumiałem! - odparł. To co powiedziała wydawało mu się po prostu zbyt abstrakcyjne.
- CHICAGO JUŻ NIE MA! - Krzyknęła w końcu, nie tylko dlatego by David ją usłyszał, również by wyrzucić z siebie emocje - Coś je zmiotło z powierzchni, nie ma już nic!
Po drugiej stronie zaległa cisza. Słychać tylko było terkot silników transportowca typu Herkules.
- Ukryj się - powiedział w końcu, ale zupełnie bez przekonania w głosie. - I… pozostań w ludzkiej postaci - wiedziała co miał na myśli. Jeśli Desolator uderzy ponownie, to zabijając ją położy swoje łapy na jej telepatii. W nieodpowiednich rękach mogło to wywołać jeszcze większe kataklizmy niż to czego świadkiem była w tej chwili.
Zupełnie odruchowo spojrzała w niebo. Nad samym centrum zniszczeń było czyste niebo, ale chmury kłębiły się w dziwny sposób, stopniowo zaburzając wszelką widoczność.
Cokolwiek negatywnego przewidywał Lovan, przez następne pół godziny nic strasznego się nie wydarzyło.

Ludzie wokół zaczęli działać. Ci w lepszym stanie pomagali tym bardziej poszkodowanym. Dean też zaczął się udzielać, Dove widziała jednak jak często chłopak sięgał ręką ku swojej piersi. Ją samą ogarnęło nagle wielkie znużenie. Dodatkowo było trochę za słabo ubrana i zaczęła drżeć z zimna. W pewnym momencie młody McWolf podbiegł do niej i otulił ją swoją kurtką.
- Tam! Kryjcie się! - krzyknął ktoś rozpaczliwym głosem. Wszyscy podnieśli spojrzenia w górę.
Przez niebo sunęła kometa. Takie można było mieć pierwsze skojarzenie.
Wystarczyło jednak dokładniej się przyjrzeć, by zobaczyć tam Obdarzonego.
[media]http://i.imgur.com/0tAiACs.jpg[/media]
Trudno było się im dziwić, w końcu właśnie coś zniszczyło kilkumilionowe miasto. Jednak ich panika w tym momencie była niepotrzebna. Wprost przeciwnie. Mogli wreszcie odetchnąć z ulgą, tak jak to w tej chwili zrobiła Dove.
Nadlatywał Jack Vellanhauer vel Smaug. Piątka z bazową mocą żywiołu ognia. Był on określany “złotym dzieckiem Światła”, jedną z najpotężniejszych istot na planecie.
Byli bezpieczni.

Polska, Stare Babice, “góra śmieciowa”, 2 stycznia 2017 roku, 23.44 czasu lokalnego
Karki rozbiegli się na wszystkie strony nie oglądając się za siebie. Ich szef nawet nie drgnął. Wpatrywał się w biegnącego na niego Lisickiego z tym samym pustym wzrokiem co wcześniej.
- Przeznaczenie rozdaje karty, a my tylko gramy - szepnął, po czym się przemienił.
[media]http://i.imgur.com/QRFUJn4.jpg[/media]
Miał ponad cztery metry wzrostu. Jego prawa ręka zakończona była biczem, a w lewej zmaterializowała się strzelba. Z tak bliskiej odległości nie musiał dobrze mierzyć, po prostu skierować broń na przeciwnika i nacisnąć spust.

Pocisk trafił Macieja w lewy bok, wypalając i wyrywając jednocześnie spory płat pancerza. Siła uderzenia aż go obróciła i upadł na ziemię na plecy. Zawył z bólu, który rozszedł się po jego całym ciele.
Nim zdołał się choć trochę ogarnąć, poczuł jak na jego szyi zacisnął się bicz. Przeciwnik szarpnął i wyniósł go w powietrze, po czym grzmotnął nim o glebę. Lisicki ledwo mógł pozbierać myśli, kiedy ponownie był w powietrzu. Bicz coraz mocniej zaciskał się na jego szyi, stopniowo miażdżąc pancerz.
Maciej w ostatku nadziei odpalił w locie swoją moc i jasny błysk zalał całą okolicę.
Kiedy jednak upadł na ziemię, sam nie był w stanie się ruszyć. Drżącymi rękami próbował rozplątać bicz, ale nie dawał rady.
Po chwili tuż nad nim stanął jego przeciwnik. Bicz zwinął się podnosząc Lisa w górę.
- Mogłeś się wykpić zwykłym poniżeniem... - nawet w postaci zbroi jego głos był w miarę cichy i spokojny. Po tych słowach przyłożył swoją strzelbę do twarzy Lisickiego.

Irak, An-Nasirijja, 8 stycznia 2017 roku, 13.19 czasu lokalnego
Wysłużona Toyota Landcrusier zatrzymała się. Kolejny punkt kontrolny. Wysiedli po kolei i legitymowali się. Iracki sierżant widząc grupę czterech europejczyków, skłonił się sztywno i szybko oddał im wszystkim papiery.
Ruszyli dalej, ale tym razem znacznie wolniej, ponieważ na okolicznych ulicach odbywał się targ i wszędzie było pełno ludzi i zwierząt.
Jego podróż trwała drugi dzień, a już był praktycznie na miejscu. Profesor Massashi opuścił obóz jeszcze tego samego dnia, w którym podjęli decyzje o ich dalszych krokach. Był jednak niesamowicie skuteczny. Uwinął się z dokumentami w ciągu trzech dni, podczas których załatwił transport Obdarzonego do Iraku. Jego towarzyszami było teraz trzech najemników, którzy jak jeden byli bardzo małomówni. Rozmawiali jedynie ze sobą w słowiańskim języku, który rozpoznał jako rosyjski. Oczywiście go rozumiał i w momencie, w którym się do nich odezwał w ich macierzystej mowie, natychmiast urwali wszelkie wymiany zdań. Ograniczali się jedynie do zdawkowych komentarzy, potrzebnych do osiągnięcia następnych punktów kontrolnych na ich trasie.

Dla Theo droga byłaby zdecydowanie ciekawsza, gdyby mógł podyskutować z Edgarem, ale ten i tak odwalił kawał świetnej roboty. Mężczyzna mógł podejrzewać, że to nie pierwszy raz kiedy stary profesor dostaje się do kraju, w którym jest stan wojenny. Takie były jednak uroki pracy archeologa na Bliskim Wschodzie.
Korzystając ze spokoju, mógł dokładnie przestudiować teksty, które wcześniej dla siebie ściągnął. Jeden ze studentów podarował mu nawet tablet, z którego teraz mógł korzystać w trasie.
Czytając po raz kolejny jedno z tłumaczeń “Eposu Gilgamesha” zgrzytał zębami. To wszystko nie pasowało. Żadne nie wyglądało tak jak powinno. Miał uczucie dziwnego deja vu czytając to, ale wszystkie te opowieści były zbyt wiele razy przekazywane ustnie, żeby zachować pełen przekaz. Przede wszystkim śmiać mu się chciało z domniemanej śmierci Enkidu. Przecież on… i w tym momencie następowała pustka.
Zupełnie inaczej sprawa się miała z Enuma Elish. To nie była opowieść o bogach, to nie były mity. To wszystko się wydarzyło, był tego pewien, choć imiona brzmiały zupełnie inaczej, a i tłumaczenie, które odnalazł, zbyt dużo uogólniało. Był pewien, że gdyby mógł dostać się do oryginalnych tablic, wtedy wiele jego pytań znalazłoby odpowiedzi.
- Tam budet yezdit - mruknął kierowca. Wyglądało na to, że dalszą drogę będzie musiał przebyć pieszo. Zostały mu może dwa kilometry do zamienionej na bazar świątyni.

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 7.12 czasu lokalnego
Świtało. Okryta szczelnie wojskową kurtką, pod którą założone miała jeszcze dwie warstwy polarów, Jack czuła się nawet dobrze. Silny wiatr i temperatura w okolicach zera w ogóle jej nie przeszkadzały.
Pomimo tego, że wokół krzątało się mnóstwo ludzi przygotowujących się do odbioru zaopatrzenia z lądującego samolotu, to ona miała dla siebie chwilę samotności. Nikt jej nie zaczepiał, nikt od niej niczego nie wymagał.

Chwila ciszy.

Zadanie było tym razem proste. Miała odebrać jedną osobę, zaprowadzić na kwaterę i następnie do dowództwa. Po tym kończyła się jej służba i sama mogła udać się na odpoczynek.
W pełni zasłużony odpoczynek, bo w ciągu ostatnich prawie czterdziestu godzin zażyła raptem kilka godzin snu. Wiele się wydarzyło. Razem z przybyłym wojskiem, siłami SPdO i wszelkimi ochotnikami odkopywali ocalałych z katastrofy. Praktycznie non stop przebywała w postaci zbroi.
Jej umiejętności były nieocenione w tym momencie. Była w stanie wyczuć cierpienie i nakierować poszukujących w miejsca, gdzie byli uwięzieni ludzie. Setki głosów, myśli, uderzały co chwila i nie mogła się od nich odciąć. Obowiązek jej nie pozwalał.
W tym wszystkim, miłym wytchnieniem dla niej był Dean. Pracował ciężko, na równi z innymi, nie korzystając z postaci zbroi. Nie przemienił się jeszcze. Jack bardzo łatwo wyczuwała jego niepewność i strach. W jego głowie myśli te były jednak o dziwo na drugim planie.
Na pierwszym była ona sama. Oczywiście strasznie mu się podobała, to mogła wyczytać bez korzystania z telepatii. Jednak dzięki tej mocy mogła czuć podziw, admirację jaką ją darzył. Ustawił ją sobie na piedestale, jako istotę bez wady.
Wśród wielu negatywnych emocji, jego umysł był światełkiem, które dawało siłę do dalszej pracy. Chłopak spał teraz w jednym z wielu namiotów, razem z Lulu, której przypadł do gustu i którą zajmował się, gdy Jack nie mogła.

Logistycznie sytuacja była pod ścisłą kontrolą. Z całych Stanów zjeżdżała pomoc humanitarna i setki jednostek straży pożarnej i wojska. Naczelnym dowódcą oficjalnie był Smaug, z którym nawet zdołała zamienić kilka słów, ale on sam latał ciągle w okolicach centrum zniszczeń. Jeśli dobrze kojarzyła to od początku jego przybycia nie przemienił się by odpocząć czy coś zjeść. Ponad czterdzieści godzin w postaci zbroi. Na szkoleniach mówili, że maksymalny czas powinien wynosić pięć godzin, później organizmowi zaczyna brakować energii i można stracić przytomność. Najwyraźniej jego to nie dotyczyło.
W każdym razie realnie dowodził generał marines Joseph Martinez, twardy teksańczyk. Żelazną ręką rozporządzał kolejnymi siłami, które przechodziły pod Smauga, a defacto pod jego komendę. Miał jednak oko do ludzi, więc kiedy zobaczył słaniającą się na nogach Dove, wydał jej ostatnie polecenie, zanim miała się udać na ośmiogodzinną przerwę.

Z Europy, a dokładniej rzecz biorąc z Londynu, przylatywało wsparcie.

Wiadomość o zniszczeniu Chicago dotarła do Eriki wraz z wiadomościami, które oglądała do kolacji, podczas tworzenia wstępnego raportu. Był to tak wielki szok, że telefon z centrali Światła odebrała niewiele myśląc o swoim rozmówcy. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że rozmawia z Białym. Prawie zapomniała, że jako posiadaczka żywiołu, odpowiada bezpośrednio przed nim.
- Walka w Londynie pozytywna? Masz komplet mocy? Ok. Lecisz do Chicago, więcej na miejscu z Jackiem - rozmowa wyglądała w ten sposób.

Trzy godziny później była w prywatnym odrzutowcu pewnego ukraińca, ciągle trawiąc wydarzenia ostatnich godzin. Obok niej na fotelu spał Elliot White. Pewnie jeszcze nie ogarnął co się stało, od momentu powrotu do ludzkiej postaci był cały czas na prochach. Podczas lotu miała czas i obowiązek by z nim o tym porozmawiać. Zabranie go ze sobą było jej decyzją. Miała do tego prawo, tym bardziej, że będąc w pośpiechu, Biały jej tego nie zabronił.
Tłumaczyć będzie się później.

Po międzylądowaniu w Nowym Jorku, na miejscu byli rankiem następnego dnia. Dopiero zaczynało świtać, kiedy podchodzili do lądowania. Pilot był mocno zestresowany lądując na wojskowym lotnisku. Zapewne obecność w powietrzu istot przeczących wszelkim prawom fizyki była tego powodem.
Wreszcie mogli zejść z pokładu. Erika rozpoznała czekającą na nich, rudowłosą osobę. Jack Dove, młoda Obdarzona, praktykująca psycholog w Świetle. Widziały się kilka razy w biurze na K2, gdzie Dove też przechodziła swoje szkolenie.
Zupełnie nadprogramowy był natomiast Elliot White. Choć ten zapatrzony był w tym momencie na przelatującego nad bazą Smauga.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 09-01-2017 o 01:05.
Turin Turambar jest offline