Poczekała, aż Burgly skończy swoją zwyczajową paplaninę.
Huldra była postawną kobietą, co poznać można było mimo grubego, niedźwiedziego futra, którym okrywała się. Tatuaże pokrywały jej ciało w nieregularnej mozaice, rysując motywy przypominające ciernie i szpony. Miała ciemnobrązowe, niemal czarne włosy i jasnoszare oczy. Kobieta rzucała niespokojne spojrzenia, to na kapitana, to na członków drużyny, z którą miało jej przyjść przemierzyć las. Twarze, która poniekąd kojarzyła z ostatnich dni spędzonych w obozie.
Zgarnęła szybko swoje rzeczy z torby, w której rozpoznała swoje własne, głównie broń. Zbierając je, odkryła dłonie i ramiona, na których znajdowały się tatuaże, a także blizny. Niektóre z nich zostało zarobione całkiem niedawno, jeszcze w kolonii karnej.
Spojrzała na kapitana Burgly’ego, starając się dokładnie zapamiętać jego twarz. Opanowanie niezbyt udawało jej się; ręce bezwiednie podążały w stronę sztyletu, który miała ochotę cisnąć w jego twarz. Poniechała jednak, świadoma zbrojnych. Oporządziwszy się z plecakiem i zorientowawszy się, że nie brakuje niczego, odwróciła się do kompanów. Im szybciej ulotnią się stąd, z daleka od pana kapitana i jego gapiącego się na nią krewnego - kimkolwiek tak naprawdę był - tym lepiej dla nich. Z lubością pogładziła ostrze topora.
- Dobry plan - rzekła na sugestię Bareda wyruszenia w las. Jakiekolwiek inne miejsce było lepsze od śmierdzącego obozu. - Ruszajmy.
Po czym zabrała się do marszu. |