Berthold chwilę łaził między magazynami wypatrując czegoś uważnie. W końcu gdy to znalazł wymówił zaklęcie, kierując je na siedzącego na dachu budynku wyliniałego kota.
- Czego? - to co zabrzmiało jak miauknięcie, w uszach Magistra przybrało artykułowany obraz. Wyjaśnił szybko kocurowi o co mu chodzi. Zwierzę patrzyło na niego długo i bez mrugnięcia. - Przegoń burka to pogadamy...
Chyba nie było innego wyjścia. Berthold nakazał psu czekać pod magazynem pełnym jednego wisielca, a sam skupił się na kocie. Ten zeskoczył z dachu i z pozbawionym w kilku miejscach sierści, nadgryzionym, wzniesionym w górę ogonem otarł się o nogi czarodzieja. - Może widziałem, a może nie widziałem... Może jacyś dwunożni tam byli, a może nie... Kto to wie?
Przeskoczył na parapet okna, usiadł i długo szorował owrzodzonym językiem okolice odbytu. - Ach... Co za ulga... Wszystko wynieśli. Załadowali i odjechali. Szczury i myszy zostały, ale pouciekały wredne... Noga mnie boli, to gonić nie lza...
Zeskoczył z parapetu i chwilę chodził wkoło maga, mrucząc coś czego Berthold nie rozumiał. - Czterech weszło, ale jeden tam został... Chybamiauuuu - kocur odwrócił się i odmaszerował. Rzeczywiście trochę kuśtykał.
Ulica, jak wiele innych ulic w Delberz i innych miastach Imperium nie była ani wybrukowana, ani nawet porządnie ubita. A jako, że ostatnią porą było kilka wilgotnych dni, na drodze połyskiwały kałuże i bajorka z nieczystościami i błotem. Takie samo błoto Maximilian wypatrzył na butach denata, co wskazywało na to, że do magazynu wszedł na własnych nogach. Kawałek ulicy przed magazynem był zadeptany - widać było, że niedawno panował tu wzmożony ruch. Przed magazynem stał też wóz, który odjechał w stronę nieodległego portu. Rudy coś tam sobie obwąchał, pokręcił się koło magazynu i wyglądało, że złapał jakiś trop, którym podążał przez kilkanaście metrów. Potem jednak go zgubił, znowu się pokręcił i bezradnie wrócił do nogi pana.