Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2017, 14:41   #28
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Angel znalazła się w wąskim korytarzu, przysłuchując się najbardziej niedorzecznej dyskusji… w najbardziej absurdalnej sytuacji w swoim życiu, zastanawiając się czy to ona jest pojebana, czy właśnie przez pomyłkę trafiła do prywatnej kliniki dla skretyniałych nastolatków. I niestety… im dłużej słuchała tego gówna dookoła, tym bardziej tęskniła za chwilą, kiedy to topiła się we własnych rzygach, żałując, że się w nich jednak nie utopiła.

Co by jednak nie mówić, nienagabywana i niezauważana przez resztę, różowowłosa mogła spokojnie i na legalu obmyślać plan ucieczki. Bo w zabawie w dom, z debilami zgarniętymi z ulicy, nie miała zamiaru uczestniczyć.
Po pierwsze musiała poznać porywaczy i ich zwyczaje, po drugie… musiała poznać teren dookoła siebie. Tak więc, podczas gdy reszta grupy zajęta była słodkim pierdoleniem o niczym, Angi zdążyła policzyć kroki dzielące ją od pokojów, które pobieżnie zrewidowała, do drzwi wyjściowych, naliczyć widoczne okna oraz rozmieszczenie wszelkich przeszkód w postaci krzeseł, stolików, szafek i innych dupereli. Aktualnie była w trakcie sprawdzania rozległości oraz głośności skrzypienia podłogi, gdy padła jej kolej na umycie się.

Przepuściła chłopaka przed sobą, by nie musiał na nią czekać i wyjrzała przez okno w pokoju, którym przyjdzie jej… no właśnie co? Zamieszkać? Na zewnątrz było zielono i malowniczo, jak to w lesie zazwyczaj bywa. Drzewa były przeważnie iglaste z domieszką kilku liściastych samotników, rozsianych przez zapominalskie wiewiórki. Na ziemi była typowo iglasta ściółka z kępkami trawy, mchu i jagodowych krzaczków.
Wielka, niebieska mucha o błyszczącym odwłoku, usiadła na szybie i zaczęła zacierać łapki. Zielonooka skupiła na niej swój wzrok, zatracając się na chwilę.
Była dziwnym człowiekiem… robiła rzeczy, których nikt nie robił, lubiła to co ogólnie było niepopularne… Zaprzyjaźniała się z wyrzutkami… Zjadała ludzi.

”Kurwa…”

Robaczucha dawno odleciała, zostawiając na szkle ślad po swojej trąbce. Odgłosy z wnętrza chatki świadczyły o tym, że wszyscy przenieśli się do jadalni i szykowali się do posiłku.
Lawrence weszła do łazienki, zamykając drzwi na klamkę, po czym rozebrała się i przeprała ubranie, które zdążyło nasiąknąć wymiocinami. Nad umywaleczką wisiało lustro… zaśniedziałe, rozwarstwiające się na rogach i pęknięte… Angi widziała swoją bladą twarz, naznaczoną drobnymi i jasnymi piegami, przepołowioną na krzywe połówki.
Oczy miała podkrążone i sine. Na brodzie zieleniał zaschnięty glut po sokach żołądkowych. Usta były w strzępach, obłaziły niczym cielsko gada.
Przypomniała jej się mucha, czyszcząca łapkami swoje skrzydełka…

”Kurwa… kurwa… KURWA”

Uchylając lufcik, rozwiesiła spodnie i t-shirta by trochę podeschły, sama wchodząc do kabiny. Żelu pod prysznic już nie było, jedynie szampon się ostał.

”KURWAAAAA!!!!”

Woda była zimna, ale była wodą… czystą, orzeźwiającą i dającą ukojenie. Dziewczyna stała pod natryskiem, opierając się czołem o ścianę, a w uszach rozbrzmiewała muzyka typowa do tej puszczanej w windzie… zaczynała łapać zwiechę, gdy nagle uderzyła ją myśl… Coś się zmieniło. Wiedziała to, choć jeszcze nie w pełni czuła. Była inna.

Tak jak przewidziała, mycie zajęło jej dużo czasu.
Za dużo.
Zimna woda, zaschnięty paw i dredy nie chciały współpracować z tanim szamponem firmy krzak o zapachu cytrusów. Dopiero po trzecim umyciu się… poczuła, że jest czysta.
W miarę.
Brud w jej umyśle pozostał zaschniętym skrzepem ludzkiej krwi i spermy.
Dziewczyna osuszyła się ręcznikiem i założyła mokrą i zimną koszulkę. Wyszła do jadalni ze spodniami w rękach i turbanem na głowie. Powiesiwszy dresy na oparciu krzesła stojącego pod kominkiem, popatrzyła na zastawiony stół.

- Czy… czy jest tu jakieś danie vegańskie? - odezwała się niepewnie, wprawiając wszystkich w osłupienie… a tym bardziej Sophie i Jonasa, którzy wymienili dwuznaczne spojrzenia.

WIEDZIELI.

Angi, ściągnęła usta, wpatrując się speszona w podłogę. Czuła jak zaczyna się rumienić. Wstydziła się? Nie… to nie był wstyd.
Zakłopotanie dorosłych było dowodem na to, że jej wspomnienia były prawdziwe. Nie przewidziało jej się. Jej umysł nie wytworzył fałszywych wydarzeń podczas narkotycznego rauszu.
Zabiła go… zajadając żywcem.

Krew uderzyła jej do głowy. Serce łomotało niczym szalone. Dłonie poczęły drżeć, a smukłe palce godne nie jednej pianistki, wczepiły się w brzeg koszulki, mnąc i ucierając go niczym plastelinę.
- Niestety… nie… - Głos kobiety był ledwo słyszalny przez szum tłoczonej krwi w tętnicach. - …jest do twojej dyspozycji.
Co? Nie zrozumiała. Podniosła wzrok, który robił się niebezpiecznie szklisty.
- Kuchnia - warknął mężczyzna, widząc, że ta nie ma zamiaru się ruszyć ni nic powiedzieć. - Tam. - Wskazał wielkim łapskiem.
Różowowłosa spojrzała Carterowi prosto w oczy. Po chwili jej spojrzenie prześlizgnęło się po twarzy brodatego, zjeżdżając na ramię, napięty biceps i w końcu zatrzymało się na dłoni.
Ruszyła we wskazanym kierunku, szurając bosymi stopami po deskach.
Usłyszała głośne skrzypnięcie za sobą.
Miała… ochroniarza.

***

Czuła się względnie normalnie. Tak, normalnie to dobre słowo.
W domu również musiała przyrządzać sobie oddzielny posiłek. Tata z początku próbował, ale słabo znosił jej dietę. Nie zmuszała go tak jak on nie zmuszał jej by robiła mu obiady. Gotowali więc dla siebie oddzielnie. Stali obok siebie i rozmawiali jak minął im dzień. Później siadali do stołu i włączali telewizor, oglądali sport albo Discovery, wspólnie planując listę zakupów lub obowiązków na następny dzień.

Robiła sobie grzanki z chleba, który był na zakwasie… DZIĘKI NIEBIOSOM! Miała do dyspozycji dwie fajerki i dwie patelnie. Podsmażyła więc najpierw kromki, a później karmelizowała plastry buraka i marchewki w sosie octowo cukrowym. Na drugiej, robiła ziemniaczane frytki łódeczki z czosnkiem i świeżymi ziołami.
Oczywiście… zamiast octu balsamicznego musiała użyć zwykłego… spirytusowego, zamiast oliwy, oleju ze słonecznika, zamiast piekarnika patelni.

Co by nie mówić… przynajmniej przemyszkowała wszystkie szafki i szuflady. Policzyła noże. Znalazła masę dziwnych, i tych trochę mniej, przedmiotów… wszystko stare jak świat i pewnie niezdatne do użycia. Aleee… wiedziała, że są, wiedziała gdzie ich szukać.
Jonas stał oparty barkiem o lodówkę. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Patrzył na każdy jej ruch. Uważny i czujny, gotowy rzucić się za nią do pościgu, lub by ją obezwładnić.
Lawrence nawet się to podobało. Uśmiechając się pod nosem, mieszała ziemniaczki od czasu do czasu spoglądając na mężczyznę.
Wtedy ich spojrzenia krzyżowały się na kilka sekund, po czym rozchodziły każdy w swoim kierunku.
Ciekawe co sobie o niej myślał, czy choć trochę się jej bał, a może brzydził?

Co ona o sobie myślała..?

- Szybciej. - Ponaglił ją nieznoszącym sprzeciwu głosem. Angi popatrzyła na niego koso, nakładając buraki na chleb. Nie odwracał wzroku, więc i ona tego nie zrobiła. Nie mrugał, więc i ona nie mrugała.
Widziała jak jego mięśnie twarzy tężeją, jak napina się na całym ciele, zapiera.
Dziewczyna uśmiechnęła się lisio, zamierając z pustą patelnią. Mogłaby go zdzielić, mogłaby nią wybić szybę, mogłaby… się z niego trochę ponabijać.

Ściągając blond rudawe brwi, spojrzała za jego plecy. Spojrzała na stół i siedzących tam ludzi, którzy rozmawiali lub się nudzili… zaczęli już jeść. Nic ciekawego, ale Angel postarała się, by wyglądała na taką, która dostrzegła coś wartego odwrócenia się…
Carter nie wytrzymał.

”O kurwa!”

Barmanka parsknęła cichym śmiechem, wkładając patelnię do zlewozmywaka.
Poczuła gęsią skórkę na karku. Jonas wiedział, że zrobiła go w wała.
Przełykając z niejakim strachem ślinę, nałożyła sobie ziemniaki na talerz i szybciutko poszła do stołu.

***

Alkohol był chujowy. Sączyła browca od niechcenia. Właściwie to nie chciała pić, ale Sophie przekonała ją, że nie ma tam nic zwierzęcego. Ani miodu, ani jajek, ani mleka, ani mięsa, ani chuj wie czego.
Więc piła… i wcale się dobrze nie bawiła, inni za to świetnie.
Koszulka już dawno na niej wyschła, spodnie, wiszące ciągle na oparciu krzesła, pewnie też.
Angel obserwowała niedźwiedzia jakim był Carter, słuchając opowieści Sophie jednym uchem. Nie zadawała pytań… inni robili to za nią.
Chłonęła więc wiedzę, we względnym spokoju. Nad ranem, gdy wszyscy udali się do pokojów, ona jak na złość chciała zostać przy kominku…

- Muszę pomyśleć… - odwarknęła na warknięcie Jonasa.
Faktycznie, musiała.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 12-01-2017 o 14:47.
sunellica jest offline