- Magnus von Athersdorf - odparł dowódca patrolu. Zeskoczył z konia i podszedł bliżej przyglądając się pobojowisku. Obszedł wszystko dookoła, kilka ciał trącił butem, coś mruknął pod nosem. - I po sprawie, że tak powiem. Smutne to czasy, kiedy byle mutant, odmieniec pozwala sobie rękę na porządnego obywatela podnieść. Ale widocznie taki porządek rzeczy, tam gdzieś w górze zaplanowany.
Szlachcic wezwał swoich ludzi, którym wydał kilka rozkazów, a sam wdał się w rozmowę, nie z Lotharem, ale z woźnicami. Strażnicy z pomocą swoich wierzchowców postawili dyliżans do pionu, bezceremonialnie, niczym worki z ziarnem wrzucili martwych pasażerów do środka i przypięli wierzchowce. Jeden z nich zameldował gotowość do odjazdu.
Oba dyliżanse - jeden z pasażerami i trupiarnia na kołach, w eskorcie strażników potoczyły się dalej drogą do celu, którym był leżący nie cały dzień drogi przed stolicą zajazd "Pod Siedmioma Szprychami". Spędzona w nim noc była spokojna, a rankiem tylko nieco pijani woźnice zaprzęgli chabety i w uszczuplonym składzie, bo Frau Isolde i jej świta pozostały w zajeździe, oczekując na przyjazd prywatnej karocy von Strudelhoffów, ruszyli do Altdorfu.
Miasto robiło na pierwszy rzut oka piorunujące wrażenie. I podobnie śmierdziało. Było gwarne, tłoczne i rozkrzyczane. Otoczone białym murem, do którego poprzylepiane były okoliczne, zabłocone podgrodzia, leżące nad szeroko rozlanymi wodami rzeki Reik, z setkami wznoszących się ponad niską zabudowę wież, Uniwersytetem, więzieniem Reiksfang, Wielką Świątynią Sigmara, Pałacem Imperatora i wieloma innymi monumentami stanowiło serce Imperium. Żywe i bijące swoim nieustannym rytmem.
Powóz wtoczył się między mury, na wąskie, wijące się ulice, zatłoczone do granic możliwości, przez co tempo drastycznie spadło. Ale w końcu woźnicom udało się dojechać do położonego nad samą rzeką Konigplatz - stało to mnóstwo dyliżansów z wszytskich liczących się przedsiębiorstw, cuchnęło końskim potem i łajnem, a wszędzie wokół kręcili się naganiacze i pasażerowie.
Poza naganiaczem bezustannie gadającym to samo zdanie: "Wstąpcie do Angelina, to niedaleko, a ceny niskie" i ciągnącym za rękawy w kierunku gospody, stojącymi pośrodku tego całego zamieszania awanturnikami zainteresował się ktoś jeszcze. Dwóch mieszczan przez chwilę bacznie przyglądało się Zinggerowi i w końcu podeszli na kilka kroków. Jeden z mężczyzn, z pryszczem na nosie podniósł lewą dłoń w górę i wsadził mały palec do ucha, kiwając przy tym kciukiem. Drugi w tym czasie, nieco osłaniał kompana.