Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2017, 19:25   #52
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ann nie miała okazji porozmawiać z matką zbyt długo, bo Susan Ferrick miała tego dnia sporo do zrobienia, dlatego w czasie gdy czekała na Remo zaczęła analizować wydobyte przez niego materiały, było tego jednak całkiem sporo i dziewczyna szybko zdała sobie sprawę, że potrzebuje znacznie więcej czasu, by poskładać jakoś z sensem mocno zmiksowane informacje.
Ostatecznie okazało się, że haker miał kilka spraw do załatwienia w innych miejscach i dziewczyna pojechała do C-Tower tylko z nieodstępującym jej Dru. Gdy dotarli do siedziby C-T do drugiej było jeszcze kilka minut, ale jak dowiedziała się od ochrony policjantka już siedziała w salce konferencyjnej, więc by nie marnować czasu udała się na to spotkanie.

Wierzbovsky pojawiła się w budynku C-T nieco przed czasem. Wylegitymowała się przy punkcie kontrolnym i poinformowała o umówionym spotkaniu w sali konferencyjnej z Ann Ferrick i Kye Remo. Ochroniarz zweryfikował dane i poprowadził ją do niewielkiego pokoju zaopatrzonego w niewiele więcej niż stół i krzesła. Leah zapaliła, korzystając z faktu, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby jej tego zabronić. Nikotyna ją uspokajała, lub, lepiej rzec - dopóki karmiła swój nałóg ten się nie odzywał i pozwalał skupić na czymś innym.
- Jak pięciogwiazdkowy hotel - skomentowała sama do siebie. Lustrowała, nie bez zazdrości korporacyjne wnętrza. - Nie staram się nawet wyobrazić jaki tu macie sprzęt.
Na końcu papierosa urósł słupek dymu. Leah, nie chcąc nabrudzić wyrwała z notesu kartkę i złożyła ją w prosty koszyczek origami. Strzepnęła tam popiół i czekała zagapiona w żar.
Nie musiała czekać długo, po kilku minutach pojawiła się w sali niewielka Azjatka, ubrana w typowy, pseudowojskowy strój, z obszerną koszulą na wierzchu. Sądząc po dziwacznych wybrzuszeniach w miejscu kieszeni, miała tam ukryte kilka niezidentyfikowanych sprzętów.
- Dzień dobry - zaczęła od progu - nazywam się Ann Ferrick. Chciała pani ze mną rozmawiać w sprawie Tomkinsów.
- Pan Remo się nie pojawi?
- Nie wspominała pani, że chce się spotkać także z nim. Niestety w tym momencie nie jestem go w stanie zlokalizować. - Odpowiedziała dziewczyna wchodząc do środka i siadając na jednym z foteli. Popatrzyła na papierosa w ręku policjantki i uśmiechnęła się lekko:
- Tutaj nie wolno palić. Ma pani szczęście, że czujniki dymu jeszcze nie wykryły zagrożenia.
- Tak, wiem. Nigdzie nie lubią palaczy - ściągnęła trzy potężne machy jakby chciała nachapać się na zapas, dopiero wtedy zdławiła niedopałek w prowizorycznej popielniczce. - Bo ludzi pykających ten elektroniczny chłam palaczami nie nazywam. Detektyw Wierzbovsky - powieliła uśmiech i podniosła się wyciągając rękę w stronę Azjatki.
Dziewczyna wyraźnie zaskoczona także się podniosła i uścisnęła wyciągnięta rękę, krótko po męsku:
- Zabawne. Pierwszy raz policja podaje mi rękę. - Powiedziała trochę ironicznie siadając z powrotem w fotelu. - Ma pani ochotę czegoś się napić?
- Nie chcę sprawiać kłopotu - Leah rozsiadła się na krześle, otworzyła swój wyświechtany notes na sporządzonych wcześniej notatkach. - Może lepiej od razu przejdźmy do rzeczy. Słuchałam państwa zeznań nagranych przez detektywa Motę. Rozumiem, że pani i pan Remo próbujecie rozgryźć, na zlecenie korporacji, sprawę śmierci Amandy i Scotta Tomkinsów.
- To jest C-T, tutaj zamówienie czegoś do picia nie stanowi problemu. - Ann wcisnęła niewielki klawisz z boku stolika i przed nią pojawiło się elektroniczne menu. - Może jednak na coś ma pani ochotę? - Zapytała ponownie wybierając na liście pozycję: Sok ze świeżych ananasów i czerwonego grejpfruta. - Sprawą Tomkinsów zajmuję się na prośbę mojego ojca, więc to w zasadzie zlecenie osobiste. Remo pomaga mi, bo go o to poprosiłam.
- W takim razie niech będzie kawa - Leah zanurzyła nos w kartkach i ciągnęła. - Ale umowę ze Scottem Tomkinsem podpisaliście wszyscy? Z panem Shelbym włącznie?
- Tak. Jaką kawę?
- Czarna, bez cukru.
Ann wybrała odpowiednią pozycję i wcisnęła guzik z powrotem. Jej sok pojawił się prawie natychmiast. W bocznej ściance uniosła się niewidoczna do tej pory przesłona z której dziewczyna wyjęła wysoką, lekko jeszcze oszronioną szklankę ze słomką. Kawa w niewielkiej filiżance pojawiła się w tym samym miejscu chwile potem.
- Uwielbiam te automaty. - Azjatka zaciągnęła się sokiem.
- Po śmierci Scotta Tomkinsa podpisaliście aneks do umowy. Z Alexem, androidem denata. Rozumiem, że państwo zadanie nie uległo zmianie. Może jedynie rozszerzyło się o tajemnice śmierci pana Tomkinsa. Komu macie przedstawić wyniki waszego śledztwa? - pani detektyw ujęła filiżankę w obie ręce i upiła małymi łykami.
- Tak właściwie to ja odmówiłam podpisania tego aneksu. - Stwierdziła dziewczyna. - A Alex jedynie przekazał nam go, nie z nim był podpisywany. Samo podpisanie wiązało się z ostatnią wolą Tomkinsa, więc pewnie jego wyasygnowaniem będą się zajmować prawnicy zajmujący testamentem.
- Tak, pan… - przerzuciła kilka kartek - Reed. Jeszcze z nim nie rozmawiałam. Zdarzały się już precedensy z dziedziczeniem przez androidy, ale Alex może zostać potraktowany jako część majątku zamiast osoby dziedziczącej. Chciałam jednak zapytać, co w sytuacji jeśli android okaże się być winny śmierci Tomkinsa? Przekażecie sprawę w ręce prawnika i policji czy wyniki zobligowani będziecie przekazać jemu?
- Nie jesteśmy niczym zobligowani wobec androida. - Dziewczyna wydawała się zaskoczona taką sugestią. - Winni lub winny powinni zostać ukarani zgodnie z prawem. Niezależnie kto za tym stoi. Tego oczekiwałby pan Tomkins.
Wierzbovsky wydawała się usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Zamknęła notes, odchyliła się na krześle i zaplotła ręce na karku.
- Będę z panią szczera, panno Ferrick. Sprawa Tomkinsów wzbudza wiele emocji, głównie przez wzgląd na Dzieci Rajneesha. Opinia publiczna już ich skazała, zresztą ja też nie wierzę w ich dobre intencje pomimo uroku pana White’a i jego pełnej zapewnień chęci współpracy. Mój kapitan chce ich na tacy i, jak mniemam, dostał tą wytyczną z góry. Moi poprzednicy, detektywi zajmujący się sprawą Amandy, nie są w najlepszej kondycji. Jeden nie żyje, drugi w stanie krytycznym jest hospitalizowany. A mnie, tuż po przejęciu dochodzenia, zwaliły się na kark poważne kłopoty natury osobistej i wierzę, że nie jest to bez związku. Chyba podobnie jak u pana Shelbiego? Coś mocno odciągnęło go od tej sprawy. Nie wiem, czy tak mocno, że wyjechał, czy ktoś po cichu się nim zajął. Jego mieszkanie wygląda jak teren po przejściu tornada, z żoną nie mogłam się skontaktować.
- James Shelby nie zwierzał mi się ze swoich problemów - Twarz małej Azjatki była całkowicie nieprzenikniona. - Bardzo mi przykro z powodu pani problemów, ale właściwie dlaczego mi to pani wszystko mówi?
- Doskonałe pytanie panno Ferrick - detektyw uśmiechnęła się. Bezwolnie wsunęła między zęby filtr papierosa ale w porę się upomniała i zamiast odpalić zaczęła bawić się w palcach zabytkową benzynową zapalniczką, bez dwóch zdań drogim drobiazgiem. - Mówiłam, że będę z panią szczera. Przyciska mnie kapitan i przyciska sprawa mojej siostry. Wiem, że wy pracujecie nad Tomkinsami już jakiś czas. Wiem, że doszliście do pewnych wniosków. Koniec końców, zależy nam na tym samym. Aby posadzić winnych śmierci ojca i córki. Wy, macie przewagę czasu i środki korporacji. Ja, mam dostęp do policyjnych danych, w razie konieczności - do prokuratorskich nakazów i ekipy chłopców w kominiarkach, działających z ramienia prawa. - Wysunęła z ust papierosa. - No dobrze, nie ma co ściemniać, to ostatnie to duże koszta dla państwa, więc powody muszą być solidne. Ale rozumie pani o co mi chodzi.
- Jeśli chce pani bym pani powiedziała coś więcej na ten temat to niestety muszę panią rozczarować. Wiemy, że w jakiś sposób sekta maczała w tym palce, ale nie mamy na to żadnych konkretnych dowodów. Jak pani napomknęła winny może być android, ale to policja ma do niego dostęp, więc po prostu go dobrze przeskanujcie. Być może Remo mógłby wam coś podpowiedzieć gdyby mógł na to spojrzeć. Ja z pewnością nie znam się na zapisach w androidach.
- Witamy w klubie - Leah sięgnęła po filiżankę i tym razem osuszyła ją do dna, jakby uznała, że i tak jakiś czas temu przestała trzymać zwyczajowy dystans. - Alex trafi pod lupę jutro i pomoc pani przyjaciela chyba nie będzie konieczna. Mamy, wbrew powszechnej opinii, na prawdę dobrych techników. Android miał sposobność zabić Tomkinsa. I być może miał motyw, w końcu to AI, kto wie co im się roi pod kopułą. Ale jak dla mnie, wolność to wystarczający powód by zabić. Nie znaleźliście nic, co by go obciążało?
- Android to SI. Jak pani wie uczące się sztuczne inteligencje czyli AI, są w naszym kraju nielegalne i całkiem słusznie. Niech mi pani wierzy, nie chciałaby pani mieć z nią do czynienia. Jeśli android popełnił tę zbrodnię raczej nie zrobił tego sam z siebie. On może nawet nie być świadomy popełnionego czynu. To tylko kwestia zapisu w jego głowie. Jak jednak mówiłam wcześniej nie mamy żadnego dowodu, pracujemy jednak nad zakłóceniami w sieci, które mogły go do tego doprowadzić.
Wierzbovsky wyglądała na odrobinę zawiedzioną, jakby odpowiedzi Ann były równoznaczne z odrzuceniem proponowanej przez detektyw oferty.
- Rozumiem - odłożyła papierosa do paczki, sięgnęła po notes. - Jakiego rodzaju pliki odzyskiwali państwo z uniwersytetu?
Ann uśmiechnęła się nieznacznie, najwyraźniej pani detektyw nie potrafiła czytać między wierszami:
- Odzyskiwaliśmy zawartość biblioteki, która była nam potrzebna do badań. Wszystko jest na dyskach uczelni. Macie takich doskonałych techników, z pewnością mogą to potwierdzić.
- Do badań w sprawie Tomkinsa? - brwi Leah Wierzbovsky spotkały się na środku czoła.
- Do badań zleconych przez korporację. Niestety nie jestem uprawniona do udzielania informacji na ten temat. Czy to już wszystko? - Ann z powrotem przyjęła nieprzenikniony wyraz twarzy. - Mam dziś dość napięty plan dnia.
- Właściwie nie - Leah postukała stalówką w białą kartkę. - Ma pani sporą wiedzę na temat materiałów wybuchowych, prawda? - detektyw uśmiechnęła się odrobinę zaczepnie.
- Jestem wojskowym saperem w stopniu sierżanta. Poza tym studiuję w tym kierunku. - Odpowiedziała zgodnie ze stanem faktycznym.
- Wie pani coś na temat… - znów chwila ciszy, przerzucanie kartek - nano… taa, nanokryształów, które w połączeniu z semtexem mogą sprawić, że materiał jest niewykrywalny przez standardowe metody kontroli?
- Nanokryształy nie są częścią wiedzy sapera. - Ann popatrzyła na policjantkę - Nic nie wiem na temat ich łączenia z semtexem. To raczej pytanie do chemika. Mogłabym zapytać mojego profesora, ale niestety dopiero na zajęciach po Nowym Roku.
- O tak. Nanokryształy to raczej nie jest element podstawowej edukacji. Ale pewnie ktoś, kto zbiera informacje do badań zleconych przez korporacje, ma szerszy wgląd w różne nowinki techniczne - Leah pokiwała ze zrozumieniem głową. - Wspominała pani, że pani ojciec przyjaźnił się ze Scottem Tomkinsem. Czy pani, jako osoba podobna wiekiem, nie przyjaźniła się również z Amandą?
- Pana Tomkinsa poznałam w dniu zawarcia umowy. Amandy na żywo nigdy nie widziałam. Nie znam wszystkich znajomych mojego ojca, tak jak on nie zna wszystkich moich znajomych. Czyżby u pani w rodzinie było inaczej? - Tym razem dziewczyna była już trochę zniecierpliwiona.
- Mam umysł analityczny. I nie wierzę w zbiegi okoliczności - Leah przycisnęła przedramiona do stołu i pochyliła się w stronę Ann. - Jeśli pani nie chce mi niczego ułatwić, ja również nie muszę niczego ułatwiać wam. Jest pani powiązana z ofiarami i ma stosowne wykształcenie i doświadczenie by przygotować ładunek wybuchowy. Gdzie pani była w piątkowy wieczór?
- W piątkowy wieczór byłam na wernisażu w Goodman Gallery przy 57th Street. Widziało mnie tam całkiem sporo osób między innymi właściciel galerii, a teraz pani detektyw przepraszam, ale kończymy tę rozmowę. Nie podoba mi się kierunek, w którym próbuje pani zmierzać. Jeśli będzie miała pani kolejne pytania proszę się skontaktować z moim prawnikiem. Nazywa się Luise Montagne. - Ann podała jej numer telefonu prawnika i ruszyła do wyjścia z pomieszczenia.
Wierzbovsky bardzo skrupulatnie zanotowała sobie nazwisko i numer. Wsunęła skuwkę na pozłacaną stalówkę i zawołała za według niej, rozemocjonowaną kobietą.
- Panno Ferrick - postąpiła kilka kroków za nią. - Jeszcze moment.
- Kiedy ktoś zaczyna mi grozić przestaję z nim rozmawiać. - Powiedziała lodowato nie zatrzymując się.

Ann nie była zachwycona rozmowa z policjantką. Tak jak sądziła było to zwykłe marnowanie jej czasu. Ostatnio miała o policji coraz gorsze zdanie. Nigdy nie byli tam, gdzie byli potrzebni, a tylko bez sensu zawracali głowę ludziom. Co właściwie myślała sobie ta kobieta? Że dobrowolnie powie jej coś na temat nielegalnych aukcji, albo innych rzeczy czy informacji, które nie zostały zdobyte w całkiem legalny sposób, albo zdobycie ich wiązało się z narażeniem na nieprzyjemności kilku innych osób? Nawet gdyby Ann była skłonna coś powiedzieć, ostatnie zachowanie Wierzbovski całkowicie przekreśliło szansę na powodzenie dialogu. Jeśli ktoś próbował na niej sztuczek i tanich zagrywek nie miał szans na porozumienie. To była zawsze kwestia zaufania.

Teraz musiała się zając bezpiecznym wyjazdem Roberta z miasta. Dzięki temu będzie miała o jedno zmartwienie mniej. Idąc do apartamentu, w którym zainstalowali Dorna zadzwoniła do ojca, by dowiedzieć się co właściwie dzieje się z Shelbym. Jego odpowiedź okazała się raczej niepokojąca. Były policjant został odwołany do innego zadania, ale nie pojawił się od tego czasu w pracy. Czy to zniknięcie było powiązane ze sprawą osobistą z której zwierzał się Remo, czy miało coś wspólnego z prowadzonym przez nich śledztwem w sprawie Tomkinsów? To było bardzo istotne pytanie.
 
Eleanor jest offline