Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2017, 04:59   #24
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Ze wszystkich prochów Dżo najmniej lubiła Tornado. Samo w sobie działało zajebiście, ale późniejsze efekty już niezbyt przypadały jej do gustu. Nie raz słuchała opowieści pozostałych mord z bandy, widywała co Podolski odpierdala na motorze, że Cichy zawsze musi chlapnąć po wybudzeniu bo go suszy, a Szajbie szajbiło do końca. Ona za to każdorazowo kończyła tak samo - budziła się najszybciej i nim ktokolwiek zdążył wrócić z przeszłości do teraźniejszości, jej już nie było. Teraz też ledwo otworzyła oczy, zawinęła dupę w troki i zaszyła się między gruzami i pogiętą blachą wraków. Owinięta burym kocem usiadła na nagrzanej ziemi, zbierając do kupy własne myśli. Coś gorzkiego zbierało się w gardle, język jakiś tępy chuj wymienił jej podczas nieświadomki na onucę Ryśka. Noc była ciepła i wtedy w 2016 i teraz. Ryk silnika oddalił się, potem wrócił. Przy ogniu trzeszczały głosy w tym Przecinaka... co za debil. W końcu się rozpierdoli i taki będzie finał tego tańca z gwiazdami.

Noc, ciepły wiatr gładzący włosy, oszołomienie i łupiący czaszkę ból, który wzmagał się aż do stanu, gdy kobieta musiała ścisnąć skronie żeby jej łeb nie wybuchł jak jeden z granatów z... kurwa, znowu ten kot obszczał mój motor! Przejebany z tym sierściuche...

Dżo potrząsnęła głową, ale im bardziej próbowała się ogarnąć i skupić na tym co tu i teraz, tym bardziej to co zostało z jej mózgu uciekało do przeszłości. Widziała ją swoimi oczami, albo jak miała przejebane - oczami kogoś innego.
Tym razem los postanowił być wyjątkowo złośliwy.


- Zjeżdżaj brudasie! - warknięcie przeplotło się z bezczelnym śmiechem niemającym w sobie nic zabawnego ani przyjaznego. Zjeżył się gdy go zobaczył i usłyszał. Wysoki mężczyzna w pokancerowanym domowym sposobem robionym pancerzu przejechał koniuszkiem języka po wargach. Tak cholernie spieczonych. Chciał je sobie właśnie zwilżyć. Po to tu przyszedł. Nozdrza chodziły mu w obie strony w pulsującym nerwem rytmie. Wkurzali go. Cała banda. Dlatego tak kozaczyli. Byli całą bandą. A on był sam. Żałował, że przyszedł sam. Ale w końcu chciał zaszpanować przed laskami i resztą. No co za filozofia pójść do knajpy i zasięgnąć języka? No żadna. No kurwa żadna. Ale w środku byli oni. Inni. Też w kurtkach i z emblematami jak i on. Ale z innymi. Ledwo przekroczył próg zaczęły się krzywe spojrzenia, głupie uwagi, drwiny i zwyczajowe szukanie dymu. Wiadomo. Stado psów zawsze szczeka na wilka. Zjeżył się ale w końcu miał tu sprawę do załatwienia. Ale nie dało się. No nie dało. Uznał, że w sumie może sprawę załatwić gdzie indziej. Nie było takiej tragedii. W końcu już podobno byli już w Vegas nie? Dżo tak mówiła. Była stąd to chyba się znała. Nie była jedyna dziura gdzie można było podpytać o oktany na dalszą drogę. Ruszył do drzwi. Takie podwójne jak to na południu popularne. Jeszcze dwa kroki. Czuł jak tamci za jego plecami zbierają się. Nie byli szczęśliwi, że im się zwierzyna wymyka. Jeszcze krok. Szuranie i stukanie krzeseł. Odgłos podnoszących się ciał. Nerwy miał napięte jak postronki. Czekał na ten charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej spluwy. Tak go korciło by rzucić się przed siebie i zejść z linii strzału. Ale nie! Nie kurwa! Nie i chuj! Nie da im tej satysfakcji! Zostanie w środku było głupie. Nie było co prowokować losu bez sensu. Ale do cholery nie zamierzał stąd zwiewać jak ich było ze trzy stoliki! Już. Dłoń zamknęła się na klamce wewnętrznych drzwi. Czuł jak mu się spociła z nerwowych emocji. Musiał się skoncentrować by nią nie szarpnąć i nie czmychnąć na zewnątrz jak go zdrowy rozsądek kusił. Po co ryzykować? Po co się narażać? Przecież da się to załatwić inaczej. Gdzie indziej. Z kim innym.

Otworzył drzwi. Teraz jeszcze te zewnętrzne. Te siatkowe co by robactwo wpieprzało się do środka limitowanymi seriami. Spojrzał przez siatkę zaciemniającą obraz ulicy. Sylwetka? Zgrabna, z długimi nogami ładnie zarysowanymi w obcisłych spodniach. Zauważył to po drugiej stronie ulicy w mgnieniu oka. To ona? Przyszła za nim? Coś się stało? Zapom…

- Ej Polaczku! Do ciebie mówię! - dłoń która zdążyła już otworzyć ostatnią przeszkodę znieruchomiała. Tak samo jak cała sylwetka wychodzącego mężczyzny. Przymknął oczy na moment gdy znane uczucie zaczęło się rozlewać od serca po całym ciele. Rozsądek jeszcze walczył. Przecież to tak naiwnie, głupia prowokacja. Już tyle z nich olał i tutaj i kiedy i gdzie indziej. Ale fala w biało czerwonych barwach była silniejsza.

- Coś ty powiedział? - czarnowłosy mężczyzna w drzwiach odezwał sie bezpośrednio do pyskacza w innej skórzanej kurtce. Obejrzał się na niego stojąc już właściwie w progu. Zobaczył rozwydrzone, napędzane złośliwą, agresywną adrenaliną twarze. Roześmiane i zwycięskie gdy dostrzegli, że wreszcie trafili go w czuły punkt. Jeszcze nie byli pewni co zrobi pewnie dlatego judzili go dalej. Ale on już wiedział co zrobi.

- Powiedziałem Polaczku! - rozrechotał się ten najgłośniejszy a reszta zawtórowała mu podobnymi reakcjami.

- Dokładnie, powiedz mu Karl! Powiedz mu, jacy oni wszyscy są! Banda złodziei i nierobów! - dodał drugi wskazując butelką od piwa na gangera z innego gangu. O biało czerwonych naszywkach na kurtce.

- Złodziei i nierobów, taak? - Przecinak puścił siatkowe drzwi i powtórzył zjadliwym głosem wpatrując się wyzywająco w tego z butelką. Podobała mu się ta jego butelka. Można było z nią tyle ciekawych rzeczy zrobić temu co ją trzymał. Wrócił się ponownie w głąb głównej sali lokalu. Barman coś przeczuwał bo coś bez sensu ględził, że nie chce przemocy i by wyszli na zewnątrz. No trochę późno skumał. Teraz już facet z biało - czerwonymi naszywkami chciał przemocy.

- Dokładnie tak! Harry dobrze mówi! A najlepsze, jest to, że same z was ofiary! Zawsze przegrywacie! Wygraliście kiedyś jakąś wojnę? Bo my wygraliśmy wszystkie! Dużo gadania ale po prostu walczyć nie umiecie! - wrzasnął ten najgłośniejszy szczerząc się niemożebnie widząc, że rybka sama wraca do ich rozstawionej sieci. Podnieśli się już wszyscy i zaczęli patrzeć to po sobie to po przybyszu czekając kiedy i jak się zacznie. Wszyscy już byli zbyt napaleni na dym by go sobie ot, tak odpuścić.

- O. No co ty nie powiesz. Myy nie umiemy walczyć tak? - Przecinak stanął o krok przed stołem jaki odgradzał go od pyskacza. Uśmiechnął się lekko gdy powtarzał zjadliwym głosem słowa tamtego. Pokiwał głową wpatrując się tą ostatnią przeszkodę jaka dzieliła go od tego fajfusa. W sumie to stół też był całkiem fajny. - Wiecie co zaszczańce? Chyba się nie dogadamy. Ja wam to po prostu pokażę. - uniósł głowę z powrotem na wysokość ich twarzy i wyszczerzył się do nich wcale nie przyjemnie. Już. Wiedział to on i wiedzieli to oni. Widział początek ruchów dłoni gdy sięgały po coś do kieszeni, pochew i pasków. Widział jak sylwetki zaczynają ruszać w jego stronę jak zaczynają się pierwsze bojowe nawoływania i ponaglenia, jak unoszą się pięści. On swoje opuścił. Złapał za rant stołu i obrócił go wrzucając na dwie czy trzy sylwetki stojące za nim. - Myy nie umieemyy walczyć?! - wrzasnął dając upust wściekłości. A potem zaczął się młyn.


Huk tłuczonego szkła, głośny śmiech i strofujący krzyk... kogoś. Ryśka! Ktoś coś rozjebał na tym pieprzonym placu zabaw który... Ból atakuje po raz kolejny, mącąc w głowie i na powrót wrzucając w świat majaków i wizji.


Bolało. Ale ruch. Ulica. Szedł. Ale jakoś dziwnie. Ciemno. Noc. Gwiazdy. Nie zaraz… Nie szedł, ktoś go wlókł. Czuł jak ktoś podtrzymuje jego ramię i w ogóle pion. Spojrzał na bok. Włosy. Długie, ciemne, chyba czarne. Skórzana kurtka. Dżo.

- Dobra… Już mi lepiej… Tylko poczekaj dobra? Odsapnę i zaraz będzie git… - jęknął łapiąc się jakiejś skrzynki czy śmietnika. Zatrzymali się. W końcu zrezygnował. Usiadł na tym czymś. Jednak zeszłoby chyba więcej niż chwilkę. O kurwa. Ale mu dojebali. Czuł to teraz zdecydowanie zbyt wyraźnie. Wziął głębszy oddech i przetrzymał. Przyłożył sobie dłoń do czoła. I dla ulgi psychicznej i cielesnej bo łeb mu coś niesamowicie teraz ciążył. Jak zawsze po prochach, kacu albo łomocie. Fajnie jak trwa tylko efekt uboczny chujowy. I zdecydowanie za długi. Podniósł głowę na kobietę stojącą przed nim. Zaczynał już składać w całość ostatnie wydarzenia. Szło mu całkiem dobrze. Gdyby był ich jeden stolik to by ich na pewno załatwił. No ale kurwa nie trzy na raz… To było głupie… Pokręcił głową do swoich myśli.

- Ale ten… Ty mnie wyniosłaś? No to dzięki kurwa… - pokiwał głową i sięgnął do kieszeni kurtki. Łapa coś była jak na złość cholernie niezdarna. No jakby kaca miał. A przecież wiadomo, że prawdziwy Polacy a nawet Słowianie kaca nie mają nie? No przynajmniej jak się to w kawałach i bajerze opowiadało. Dokumał już, że musiała widzieć całkiem sporo. Pewnie to jak dostał łomot też. Inaczej pewnie by go nie wyniosła. A coś mu świtało, że chyba ktoś go wyszarpał na zewnątrz. Nie był pewny. No ale niezbyt tak było kozackie jak widziała jak go złomotali.
- Ale ten… Ale widziałaś, że pierwszych trzech rozwaliłem od ręki nie? - usiłował znaleźć jakikolwiek optymistyczny punkt w tym cholernym wieczorze. Łapa mu się chyba zacięła bo kurwa nie mógł sięgnąć do tej cholernej kieszeni gdzie miał te cholerne fajki!

Na pomoc przyszła mu para rąk w rękawiczkach, najpierw wyciągając papierosy z kieszeni, a potem wtykając mu jednego już zapalonego prosto do gęby. Pokryte czymś ciemnym paluchy zostawiły plamy na bibułce, smakujące i śmierdzące jak krew. Nie siliły się na delikatność, fajek prawie się złamał gdy kobieta go częstowała, ale nie odezwała się ani słowem aż do momentu gdy sama nie zaciągnęła się i nie wypuściła mu prosto w twarz chmury dymu.
- Łazisz sam jak frajer to cię sklepali jak frajera - podsumowała krótko, zakładając ręce na piersi, a skórzana krótka zaskrzypiała - Dobrze zacząłeś, ale bez wsparcia gówno się zdziała. Mówiłam że pójdę z tobą, nie? Mogłeś poczekać, po chuja się pchasz w teren jak go nie znasz? To nie Hegemonia, ogarnij się w końcu. Mam inne rzeczy do roboty, niż wywlekanie cię z baru. Zobaczysz, będziesz spał w rowie - skończyła połajankę i starła skrzep krwi z jego czoła. Nie lubiła widywać go w takim stanie, ale gadanie o tym kiepsko jej szło.

- Oj tam oj tam… - machnął ręką niedbałym gestem jakby chciał odepchnąć od siebie niewygodne fakty. - Co za filozofia spytać się o paliwo. - burknął tak naprawdę niezbyt wiedząc jak wybrnąć. Poszedł i powiedział jak mówiła no ale skąd miał wiedzieć, że tam jakaś banda jest w środku? A jak już widział przed barem to co? Miał wymięknąć? Bo ich raptem tuzin był? Poza tym w końcu różnie mogło być.Mogli być już tam najebani jak szpadle i wtedy nawet jakby jeden czy dwóch coś burkało do niego to by sobie poradził. No a poza tym w końcu chciał im a zwłaszcza laskom pokazać, że przecież jest kozak z Hegemonii no i cwaniak i nie chojrak no to poszedł sam. By się udało by było fajnie no ale cóż… Wyszło jak zwykle… Ale coś załapał, że mu jednak nie pasuje w tym zestawie.
- A w sumie to co? Poszłaś za mną? - uniósł głowę i wydmuchnął z ulgą i lubością pierwszego macha. To go zaciekawiło.

- Nie kurwa za tobą, wylazłam rówsko przewietrzyć bo dopiero czerwiec i na kąpiel za wcześnie - mruknęła skupiając uwagę na żarze papierosa. Co się czepiał? Nie mógł zlać tematu i udać że nic się nie wydarzyło? A ten jeszcze dopytywał i drążył, skaranie boskie - Ale dobrze że akurat byłam w pobliżu, chcieli cię wziąć na buty, no ale nie wzięli - wzruszyła ramionami, zaciągając się od serca.

- To ty mnie wyniosłaś? Dzięki. - kiwnął głową i sztachnął się kolejnym machem. Zaczynał czuć już smak tytoniu. Szumienie zaczynało słabnąć. W ogóle jakoś robiło się dookoła lepiej. W sumie to niezbyt miał teraz pomysł co jeszcze ponawijać.

- Dowiedziałeś się czegokolwiek? - Dżo wyratowała go z opresji, zadając proste pytanie. Wciąż gapiła się na niego uważnie, ale to targanie widać ją zmęczyło, bo przysiadła się, pyrgając go barkiem żeby się posunął.

Przesunął się. W sumie nawet fajnie, że obok usiadła. Poza tym główkował jak wybrnąć z tego prostego w sumie pytania. Właściwie to niezbyt się czegoś dowiedział. Zbytnio prawie od samego wejścia zaangażowali go tamte patfiany. Barman też niezbyt był rozmowny chyba chcąc uniknąć boruty pod dachem czyli by spławić kłopotwórczego klienta. Dowiedział się tyle, że benzyna gdzieś tu jest. Pewnie mógł jeszcze popytać. Pewnie by się dowiedział. Spojrzał niechętnie w głąb zaułka. I nagle go olśniło! Paliwo tu było! Tu i teraz!
- Dobra kurwa. Wiesz co? Właściwie poszłem tam po paliwo. I kurwa ja będę miał te paliwo. - poczuł się już lepiej. Odzyskał oddech, siły i zdolność myślenia. W sumie dalej byli na tej samej ulicy co ten cholerny bar. Tylko w jakimś zaułku. Gdzieś tam w niebywałej zdawałoby się oddali mrocznego kanionu zaułka widział tą cholerną budę. Miał w zębach wreszcie swojego szluga i wraz z tytoniem w gardle i płucach znów wracała mu biało - czerwona fala. Załatwili go. W tuzin w końcu go załatwili. Jak był sam. A ich tuzin. Ale kurwa tak naprawdę nie był tu sam. Powinni skumać, jak tylko zobaczyli kurtkę i naszywki. Ale widać za trudne było.
- Ściągnij resztę. Robimy frajerów. I weźcie sprzęt do tankowania. - wycedził w końcu zapatrzony mściwym wzrokiem w przeciwległy koniec zaułka. Światło z zasiatkowanych okien wabiło go jak ćmę. Dał znać, że popilnuje interesu. Podniósł się już do pionu i gdy ona ruszyła po resztę on z wolna kuśtykał przez zaułek. O tak. Zrobią ich. Zrobią skurwysynów na cacy. Nie umiemy walczyć tak? Przegrywamy wszystkie wojny? A oni to tacy superzwycięzcy? No to kurwa zobaczymy! Adrenalina znów buzowała i rozgrzewała złośliwą gorączką obtłuczone ciało. Rozgrzała go na tyle, że ból w niej utonął i przy końcu zaułka szedł już prawie jak wcześniej gdy pierwszy raz szedł do baru.

Pozostała grupka przyprowadzona przez Dżoanę dołączyła do wylotu zaułka. Stąd od tej dziury z tymi rozwrzeszczanymi patałachami dzieliła ich właściwie ulica. A przed nią stały ładnym, eleganckim rządkiem maszyny patafianów. Kompletnie niepilnowane. Rozkminił sytuację przez ten czas czekania i palenia szluga. Wewnątrz było jasno a na zewnątrz ciemno. Słabo się więc obserwowało z wewnątrz to co się dzieje na zewnątrz. Za to świetnie działało to w drugą stronę. Co prawda mógł się wrócić do motoru po automat i zalać ich ołowiem ale to byłoby takie bandyckie. I mało osobiste. A łomot przecież to była kurwa bardzo osobista sprawa! O nie, chciał ich załatwić osobiście. Na cacy. Tak jak oni jego. Ale teraz już kminił czaczę i nie był sam.

- Dobra słuchajcie. Przyjechaliśmy tu po paliwo nie? No. I tam jest nasze paliwo. - wskazał petem na rząd zaparkowanych baków. Nawet jak niepełne to z tuzina szło odciągnąć całkiem sporo do ich maszyn. - Ja i Dżo idziemy po paliwo. Alex i Karyna, wy na razie filujcie. Jak odciągniemy co nasze to potem się zabawimy. - powiedział zawziętym głosem biorąc kanki i wężyki. Przekradli się we dójkę pod motory i na bezczelnego odsysali i przetaczali kolejne litry. Gdy zapełnili jedną kankę przetransportowali ją do zaułka i bez przeszkód odciągnęli następną. Po osuszeniu tuzina baków zrobił się jak na ich potrzeby całkiem solidny zapas. Wrócili z powrotem do grupki w zaułku.
- Masz swoje zabaweczki? A bądź tak dobra i kurwa pokaż państwu bo im coś kurwa chyba się nudzi w ten malowniczy wieczór. - wyszczerzył się do młodszej z kuzynek wskazując wymownym gestem na rząd zaparkowanych motocykli już lżejszych o odciągniętą benzynę. - Popatrzymy sobie z tamtej strony. - wskazał nieco w bok.

Zostawił robotę pozostałej dwójce, samemu z czarnowłosą śmigając na wybraną pozycję. Musieli ubezpieczać Karę jakby któryś jednak trafił się bystrzejszy czy z lepszym słuchem od reszty i coś przedwcześnie zwąchał. Czuł rosnące podniecenie jak widział, że wreszcie zaczyna się układać po jego myśli. Zaraz się chujkom odgryzie jak należy. Widział jak Karyna przemyka między maszynami a potem czym prędzej wraca sprintem do zaułka. Oni z Dżo też się schowali. Cisza. Noc. Nocna ulica. Za ścianą te wkurzające ćwiary. I nadal cisza. Co jest? Ale nie! Chyba niecierpliwość go już poniosła, że mu się tak dłużyło bo wreszcie przez noc przeszył się huk eksplozji i stała się kurwa jasność!

- Zajebiście! Dawaj Dżo, klepiemy frajerów! - wrzasnął zadowolony gdy odpadki motorów a nawet i całe motory najpierw szybowały w górę i na boki a potem jakże malowniczo zaczęły opadać na chodnik, parking i asfalt. Najpierw była cisza. Potem krzyki zaskoczenia, zdumienia i tak wreszcie wytęsknionego dla ucha Przecinaka strachu. A przecież to dopiero początek! Gdy był w środku widział korytarz z drzwiami na końcu. Na tyły, pewnie na podwórze. Teraz poprowadził dziewczynę właśnie na to podwórze i do tych drzwi. Nawet otwarte przy tym gorącu były. Widział już zaskoczone sylwetki. Ładnie je widział bo i wewnątrz światło było i na zewnątrz szalały teraz płomienie wśród wraków. A wśród tej drugiej, zaskoczonej bandy szalał kompletny chaos. Jedni powstali, inni podbiegli do okna jeszcze inni chcieli chyba wybiec na ulicę. To mu pasowało. Tam już czekali na nich Alex z Karyną. Taki mieli plan. Ale na razie on i Dżo byli wewnątrz. Już prawie byli wewnątrz nich samych.

- Sieemaa! - wrzasnął nagle prawie do pleców kurtki z innymi naszywkami gdy kompletnie niezauważony pokonałostatnie metry Na odpowiedź tak naprawdę nie liczył. Ciężko było odpowiadać po trafieniu łomem w głowę. Facet też upadł jakby go sama śmierć skosiła.
- Pamiętacie mnie?! - wydarł się gdy pierwsze głowy i sylwetki zaczęły odwracać się w jego stronę. Posłał łańcuch na powitanie. Metalowe ogniwka zakończone ciężarkiem uderzyły jakiegoś gangera prosto w czoło. Też padł w tył jak martwy. Z doświadczenia w operowaniu tym narzędziem Paweł wiedział, że nawet naprawdę mógł być już martwy. - Wróóóciiiłeeem! - wydarł się szarpiąc łańcuchem z powrotem. Zaczął się ruch. Tamci w końcu zaczęli kojarzyć co się tu dzieje. Ale nadal potrzebowali tych krytycznych sekund na reakcję a on i Dżo nie mieli zamiaru im ich dawać. Z rozpędu gdy rąk potrzebował na zwinięcie łańcucha kopnął w brzuch kolejnego gangera. Tamten upadł na stolik więc się nie przewrócił jak chciał Paweł. Ale w sumie dobrze wyszło. Zdzielił tamtego kantem dłoni owiniętym o łańcuchowe oczka w krtań. Tamten zachłysnął się i oczy stanęły mu w słup. Złapał się obydwoma dłońmi za zmasakrowane gardło a Przecinak złapał go za potylicę i z impetem pokazał jego twarzy swoje kolano. Tamten odbił się ze chrzęstem łamanych tkanek i osunął się na podłogę.
W tym momencie gdzieś z boku rozległo się bzyknięcie, po nim drugie i dwa ciała padły na ziemię z dziurami w czaszkach. Dżo przy nim nie było, nawet nie zauważył kiedy się rozpłynęła, ale nie dziwiło go to. Ten typ tak miał. Pojawiła się gdzieś z tyłu tamtej grupy, może wlazła jakoś drugim wejściem albo oknem. Chowała gnata z tłumikiem i rzucała się na najbliższego, stojącego z tyłu faceta. Ten zdążył się odwrócić i wtedy na niego wpadła, celując ręką w jego gardło. Jeszcze w locie z rękawa wyskoczyło długie, srebrne ostrze. Z impetem wbiło się w zarośniętą szczeciną grydykę, a siła pędu przewaliła oboje na ziemię. Kobieta przetoczyła się przez lewe ramię, zostawiając na podłodze charczącego frajera, próbującego łapami zatamować rozchlastaną gardziel.

Przecinak uruchomił ponownie swoje firmowe narzędzie. Ogniwka łańcucha znów przecięły salę. Tym razem owinęły się wokół szyi jakiegoś gangera. Tamten złapał za łańcuchową smycz próbując uniknąć to co było nieuniknione. Polski ganger szarpnął za łańcuch i ale tamten się mocno trzymał i ustał. Nie szkodzi. Podolski puścił w ruch drugą dłonią drugą końcówkę łańcucha. Ta jak kafar uderzyła tamtego w żołądek i zachwiała nim. To wystarczyło w połączeniu z szarpnięciem za szyję drugim końcem łańcucha by przewalić go na ziemię. Przecinak doholował go o ten krok a resztę doskoczył do niego sprzedając mu kopa w twarz. Musiał jednak opuścić łańcuch bo kolejny go zaatakował taboretem. Grzmotnął go ledwo zdążył zasłonić się ramieniem i te znów zapiekło go falą bólu. Podolskim rzuciło na dechy ale nie spadł na nie bo w pobliżu był jeden ze stołów. Akurat do podtrzymania upadającego. Czmychnął w bok akurat gdy taborek uderzył z impetem o blat stołu na jakim przed chwilą leżał Polak. Facet nie zdążył zrobić więcej gdy but polskiego gangera kopnął go w bok przewalając na podłogę. Paweł złapał za stojącą na stole butelkę i dopadł do powstającego już na nogi faceta rozbijając ją na nim. Tamten choć pokrwawiony wciąż wstawał. To ten pyskacz! Teraz Podolski go rozpoznał! Był większy a na pewno cięższy od Polaka co ten odczuł gdy ten z impetem przygwoździł go do kanapy przy stole. Z obolałym ramieniem nie był tak sprawny jak zazwyczaj ale wciąż miał tulipana. Darł się tak samo jak tamten. Sprawną ręką próbował powstrzymać dłoń tamtego gdy sięgał po nóż a drugą trafić go wreszcie tym tulipanem tak by nie wstał. Zmagali się obydwaj wiedząc, że ten który będzie odrobinę bardziej zawzięty wygra i przeżyje ten pojedynek. Kolano tamtego co chwila uderzało w żebra Podolskiego powodując piekący ból a rozbita butelka trzymana na wpół odrętwiałą ręką chaotycznie uderzała tamtego po głowie. Wreszcie fart sprzyjał odrobinę bardziej gangerowi w biało - czerwonych emblematami na kurtce bo ostry szpic butelki nagle dla nich obydwu trafił grubasa w szyję. Tamten z pokrwawioną twarzą i głową złapał się za ten szklany bagnet i znieruchomiał. Potem bez sensu wyrwał go sobie zalewając siebie i swojego kata krwią. A potem był już koniec. Gdy Paweł wytargał się spod dogorywającego faceta i staną przy pomocy kanapy a potem stołu na nogi właściwie było już po wszystkim. Po chwili ktoś puknął go w ramię.

- Napiłabym się - Dżo stała tuż obok, wycierając ręce o coś co kiedyś było koszulą jednego z agresorów. Mówiła ze spokojną flegmą, zezując za bar.
- Te ajent - zwróciła się do kucającego za kontuarem barmana, odrzucając w jego kierunku zakrwawioną szmatę - Weź daj po browarze, bo suszy po robocie. Co jak co, ale prawdziwy Polak po uczciwej, ciężkiej pracy musiał się napić.

Paweł obserwował jak gospodarz po chwili zwłoki i zezowania także na niego ruszył z trzęsącymi się kończynami i mamrocząc coś o nie używaniu przemocy do ścianki ze szkłem. Co prawda na zachętę Przecinak posłał mu spojrzenie spod byka jakby się niemo pytał czy ma jakiś problem z poleceniem Dżo ale dyplomatycznie o tym nie wspominał. Oparł się ciężko o blat stołu i chwilę obserwował bez głębszych myśli na trzęsącą się karykaturę dawnych barmanów. Pokręcił głową z niesmakiem. Świat schodził na psy jak tacy ludzie byli teraz za barem. Spojrzał na drewniany blat. Dostrzegł jakieś wyryte serce, niedaleko inicjały i wtedy przeszukał wzrokiem resztę blatu. Blat w tej knajpie był chyba najlepszy ze wszystkiego. Może nawet przeniesiony z jakiejś prawdziwej, dawnej knajpy. Z prawdziwymi barmanami.

- A kurwa olać to piwo. - machnął nagle ręką. - Ej ty! - krzyknął na barmana który był w takim stanie, że gdy Paweł na nie huknął wypuścił ten szklany badziew po serii niezbyt skoordynowanych prób jego łapania by na końcu rozbić się o dechy podłogi. Barman zamarł ze spanikowaną miną wpatrzony w pewnie groźnego dla niego i pobitego mężczyznę. Miał tak głupią minę, że Podolskiemu od razu wydała się zabawna. Parsknął śmiechem widząc pokrakę po drugiej stronie stołu.
- Dawaj wódę. Na koszt firmy. Twojej firmy. Za te straty moralne nie? Coś nam chyba sie kurwa należy od ciebie, no nie? - Paweł postanowił być szczodry bo mu się teraz nawet humorek poprawił. A jeszcze wódzia będzie… Lepiej by była. Naprawdę lepiej by była. Dla wszystkich by było lepiej by była. Facet po drugiej stronie kontuaru spojrzał na niego błagalnie. Prześlepił się na kobietę obok. - No ej. Zachowuj się co? Przecież nie będę pił sam jak jakiś pijak, nie? - postrofował go z miejsca Paweł łowiąc jego spojrzenie. W sumie wieczór zaczął się chujowo ale jeszcze można było go urobić na swoją modłę.
- Nieźle ci poszło. - kiwnął głową patrząc na kobietę obok. Wyjął swój nóż. Miał pewien pomysł. Zaczął ryć koślawią kreskę w blacie baru. - Widzę, że nie robisz tego pierwszy raz. - pozezował na nią spod noża zawzięcie pokonującego opór starego drewna zakonserwowanego niezliczoną ilością rozlanych trunków.

- Może i nie robię, a co? Teczki mi zakładasz czy minąłeś się z powołaniem i ubekiem nie zostałeś? - Duda oparła się plecami o kontuar, wypluwając z wyuczoną pogardą słyszane od starych określenie na znienawidzonego wroga. Co prawda dziadunio się wkurwiał jak słyszał to określenie, no ale dziadunio lubił się wkurwiać o cokolwiek.
- Co cię to interesi, jakieś wąty masz do mnie? Pomogłam ci, nie?

- No. - zgodził się grzecznie drugi z Polaków dłubiąc uparcie swoją kreskę w drewnie. - Zajebiście. - odwrócił głowę w jej stronę uśmiechając się do niej wesoło. W sumie całkiem kozacko im poszło! Normalnie zarąbiście! - mała miała ikrę. I nogi. I buzię. No całkiem fajne kombo jak to zdążył zauważyć odkąd ją dojrzał jakiś czas temu. A teraz jeszcze okazało się, że miała ikrę. Ciekawie. Robiło się naprawdę ciekawie. Stalr ryła drewno i kreska koślawiła się co raz bardziej. Właściwie wyglądało to na jakiś zakręt czy fragment koła. Wrócił barman i na chwilę zamarł i zaniemówił, widząc jak Podolski dłubie w drewnie.
- Posłałeś po psy nie? - przywitał go spokojnie Paweł nie podnosząc głowy znad dzierganego drewna. Był pewny że posłał. Zwłaszcza jak szkło w łapie niebezpiecznie zadźwięczało. W sumie się nie dziwił. Też by pewnie posłał. Nawet jakby wybuchów nie słyszeli. Główkował co robić dalej. Główkował i żłobił blat nożem dalej. Już doszedł prawie do półokręgu.
- No na co czekasz człowieku?! Polewasz kurwa czy tu jakaś wieśniacka samoobsługa?! No polewaj na cztery! - huknął znowu na niego Przecinak. Irytował go ten facet. Jeszcze nie na tyle by mu spuścić łomot ale sobie uczciwie i szybko zbierał.

- N-n-na cz-cztery? - spytał niepewnie starszy facet z drugiej strony.

- A co? Niewyraźnie mówię? - spytał Paweł podnosząc czarną, krótko ostrzyżoną głowę łypiąc bardzo mało przyjaźnie na tego drugiego. - Jak mówię niewyraźnie to przez to, że ktoś mi kurwa obił ryj. W twoim jebanym barze! - huknął na koniec na niego i zaraz dodatkowe szkło stuknęło o blat.

- Eeeejjjj! Aaaleeexxx! Kaarynaaa! Wódę dają! - wydarł się w przestrzeń baru wzywając drugą parę na poczęstunek. - Spieprzaj. Poradzimy sobie dalej sami. - machnął na barmana ręką niedbale go spławiając. Jakby został chyba straciłby cierpliwość i serio by mu przylał. - Zaraz tu będą psy. Niuchać co się stało. - powiedział unosząc pełne szkło do góry. Spojrzał znad niego na kobietę siedzącą obok po swojej stronie swojego szkła.

Dżo prychnęła z irytacją i zawczasu przeładowała gnata, uzupełniając zużyte pestki. Rozejrzała się szybko po wnętrzu, licząc okna i szukając miejsc w których dało się ukryć i wziąć psiarnię z partyzanta.
- Są dwa wejścia, drugie od tyłu. Okna za małe żeby człowiek się przecisnął, ale idzie przez nie wrzucić granat, albo użyć jako… tego.... no… dziur do celowania żeby pozostać za osłoną. - bez patrzenia sięgnęła za siebie i wychyliła kielona duszkiem. Syknęła, splunęła i rzuciła szkłem w ścianę - Da się też podpalić ruderę i wykonać taktyczny odwrót, zabudowa gęsta, ryzyko rozniesienia pożaru duże. Zajmą się gaszeniem, w najgorszym razie podzielą siły. Wybijemy ich po sztuce… albo niech młoda szykuje bombki. Zrobimy chujom święta bez Kevina. - zazezowała na pracowicie rzeźbione bohomazy - Co to niby ma być?

- A zobaczysz. - uśmiechnął się do niej opuszczając z głośnym stukiem szkło. Chwycił za butelkę i uczciwie rozlał kolejną kolejkę. Wrócił też do swojego noża i dłubania w drewnie. - Trzeba coś mieć w sobie. By wiedzieli, że nie jakiś obszczymur ich załatwia. Tylko ktoś. - podzielił się z nią tą swoją filozofią jakby mieli całą noc na gadanie. Nóż rył dalej i już przypominało teraz ze trzy czwarte okręgu. Główkował nad tą sytuacją i jej słowami. Miała rację. Ale niezbyt pasowało mu takie wyjście. Było takie no… Nie takie jakby chciał.
- Na górze są pokoje. - uśmiechnął się do tej myśli co mu właśnie zawitała pod kopułką. Pozezował znowu na nią ale tym razem szybko przemknął po jej sylwetce. W sumie tak. Można było spróbować.

- No są, gratuluję. Dedukacja jak u porucznika Borewicza - Dżo przepiła kolejną lufę - Te lewackie kurwy zawsze budują nory nad barami, żeby daleko po pijaku nie trzeba było łazić. Delikatne to kurwa, wypiją ćwiartkę na łeb i już pod stołami leżą… a takiego podwieczorku to się nawet nie zagryza bo siara. Z gówna ci Hamerykanie, tradycji im brak i tych… korzonków - polała sobie, ciągle patrząc na drapany blat.

Spojrzał na nią zaciekawiony. Właściwie nie do końca łapał o co jej chodziło w tym punkcie. Ale w sumie brzmiało dość zabawnie więc się uśmiechnął. Skończył dłubać i wyszło mu mniej więcej kółko. Zatrzymał się na chwilę podziwiając swój przepięknie wyrzeźbiony odwrócony okrąg. Slycnie. Z połowa roboty już za nim. - No są pokoje. I pewnie puste. Szkoda nie skorzystać jak firma stawia, nie? - spojrzał na nią koso znów się uśmiechając do niej bardzo szelmowsko.

Kobieta popijała wódkę, uderzając o udo lufą broni w takt jednego z hitów Kazika Staszewskiego. Uwagę dzieliła między nucone słowa piosenki o młodych wioślarzach, a Podolskiego i jego wygibasy.
- Skorzystać? - udała głupią, robiąc przy tym niemądrą minę - Będziesz sprzątał? Może jeszcze frajerom gary pozmywamy na odchodne?

- Sprzątał? Ja ci kurwa wyglądam na sprzątaczkę? - prychnął patrząc znów koso na nią. Odwrócił się znów do blatu. Już kończył rzeźbienie kreski przedzielającej kółko w poziomie na pół. - Myślałem o ruchaniu. - powiedział spokojnie biorąc się za dorabianie kolejnej kreski do kółka. Tym razem na zewnątrz i prostej.

- Nieźle ci w ten łeb dojebali, tak od serca. Pierdolisz nawet gaci zdejmować nie musisz - Dżoana pokręciła głową i bolała w duszy nad faktem, że wszyscy romantycy już wzięli i wyciągnęli kopyta. Tak wiele wymagała? Tulipana z butelki, jakiejś bajery, może wypadu na dyske żeby poszurać nóżką pod disco-polo? - Z kim chcesz się ruchać? Z tym barmanem? Straszny pasztet z ryja i stary, no ale jak lubisz to co ci będę bronić.

- Jesteśmy tu sami Dżo. Tylko ty i ja. Samemu mi się nie kalkuluje więc liczę na ciebie. - parsknął rozbawiony dłubiąc uparcie nożem. Zrobił jedną kreskę i teraz robił bliźniacza drugą. Już prawie skończył.

- Ale ze mną trzeba chodzić, żeby ruchać - przewróciła oczami - Matula mówiła że mam dobry przykład młodej dawać, żeby się nie zdegenerowaciała w tym wielkim świecie. No i ciotka Grażyna mi nogi z dupy powyrywa jak tego nie zrobię. Nie chcesz mieć z ciotką do czynienia. Nikt nie chce. Ona jest złem - na koniec złapała flaszę i pociągnęła z gwinta, żeby jak najszybciej zalać nieprzyjemne wspomnienia.

- Zajebiście Dżo. - zgodził się zgodnie i pogodnie Paweł. Już miał obie kreski. Teraz jeszcze drobny cymes nożykiem i zrobiły się na końcach dwa zagięcia. Zaczął sunąć już lżej więc i szybciej szło kolejną kreskę. - Sprawa wygląda tak. Za bardzo oberwałem by spierdalać. Nie zwieję. Ty masz szansę. Chcesz to mykaj. Ale jak zostajesz ze mną to robimy po mojemu. To jak będzie? - spytał się obkaszając ją wzrokiem ale mimo, że z wierzchu brzmiało chuligańsko i łobuzersko jak dotychczas tym razem się nie uśmiechał gdy patrzył na nią i czekał na odpowiedź.

- Mam spierdolić i cię zostawić pałom? No chyba pojebało. I jeszcze powiedz że mam konfidencić kurwa - kobieta warknęła przez zęby. Zatknięta za pas maczeta w wygrawerowanym herbem Jedynego Prawdziwego Warszawskiego Klubu Piłkarskiego aż swędziała. - Zostaję, idziemy na górę. Ale albo będzie po mojemu, albo tam siedzimy i kurwa udajemy leszczy chowających się pod łóżko. Nie kurwie się i nie puszczam, jasne? Nie ma łatwo, Podolski.

- Dobra. Pierwszy raz może być po twojemu. - Paweł zgodził się grzecznie i uprzejmie tak samo jak kilka razy wcześniej. Skończył właściwie. Kilka kresek w poprzek. I już. Gotowe. - Poland Stronk, no nie? - wyszczerzył się do niej i stukając nożem w świeżo wyrznięte w drewnie rysy. Faktycznie układały się w emblematy ich gangu. W ściemniałym drewnie słabo było widać inne kolory niż te ciemne drewno ale jaśniejące krechy już całkiem nieźle. Widać było więc koło i przynajmniej oni we dwójkę widzieli, że góra w domyśle jest biała a dół czerwony. Zaś zawijasy w pionie z przymrużeniem oka można było uznać za skrzydła. Huzarskie skrzydła. Schował nóż i zgarnął butelkę i kielony ze sobą. Dał znać, że pora bujać się sprawdzić jak wyglądają te pokoje.

- To co… teraz niby chodzimy ze sobą? Tak bez kwiata żadnego? Tulipana chociaż, weź nie rób wiochy. Dziwki się na wódę łapie, masz mnie za taką? - kobieta nie ruszyła się z miejsca, tylko zmrużyła oczy do szerokości szparek.

- Rany nie rób babskich scen, co? - prychnął gdy wchodzili po schodach. Po cwaniacku dał jej iść przodem i stwierdził, że w tych jej obcisłych, skórzanych spodniach była to bardzo mądra decyzja z jego strony. - Teraz idziemy do pokoju się ruchać. A ciebie uważam za najciekawszą i najwartościowszą osobę w tej dziurze. Jedyne co mnie tu jeszcze trzyma. I liczę, że się do ciebie nie pomyliłem i pomożesz mi wybrnąć z tego syfu. A by wybrnąć musimy się bzykać jak tu przyjdą. Poza tym podobasz mi się i chce się z tobą bzyknąć. Chociaż raz nim przyjdą, bo chuj wie jak będzie. Masz nadal kurwa z czymś jeszcze problem? - tłumaczył nieśpiesznie tak samo jak nieśpiesznie wchodzili po schodach. Doszli na piętro i korytarza z pokojami. Jedne z drzwi były uchylone i Paweł otworzył je i wyglądało mu na jakiś porzucony pokój jaki goście musieli zwiać gdy zrobiło się gorąco. Na oko Podolskiego wyglądał w sam raz.

- Mam problem, do chuja! Bo tylko dupa i dupa i ruchanie, a gdzie ci dżentelmeni co mamusia o nich opowiadała i w filmach są? - marudziła dalej w najlepsze - Wyruchać i tyle, nikogo nie interesuje co lubię, albo czego nie lubię. Że może bym tego jebanego kwiatka chciała, albo się czasem tak z pały przytulić bez łamania nikomu paluchów które wsadza tam gdzie nie powinien. Albo żeby ktoś mnie przytulił i się pogapił jak płonie jakaś rudera, albo wiatr majta wisielcami… albo tak razem czarnuchom ze śrutówki postrzelać w kolana i patrzeć jak się czołgają w piachu... albo poskandować hymny ze stadiony. Zawyć "Warszawę" Niemena do księżyca... no kurwa no... zero romantyzmu - westchnęła i zrobiła smutną minę.

Weszli do środka. Zamknął drzwi. Słuchał tego co mówi. Tego jak mówi. Co to było? Smuty jakieś. Jakieś nie wiadomo co. Popatrzył na nią. stojacą w ciepłych barwach zostawionej na stoliku, zapalonej naftówki. Panowały półmroki i cienie wszędzie poza bezpośrednim otoczeniem przymrużonej lampy. - Jasne Dżo. - zgodził się stawiając butelkę na szafce przy łóżku i obejmując ją ramieniem. Nie wiedział ile mieli czasu. Ale tamci zbiorą się na odwagę to pewnie w końcu tu przyjdą. Pewnie nie sami. Im bardziej tchórzliwi tym więcej ich przyjdzie. Ale to potem. Później. Za chwilę. Teraz byli tu sami. Był tu z nią. Stanął za jej plecami i objął ją przytulając do swojego torsu. - Jasne. Załatwię ci tego durnego kwiatka skoro tak ci zależy. Ale później. Nie teraz. - ściszył głos przysuwając swoje wargi do jej ucha. Była wysoka. Niby widział wcześniej ale teraz jakoś do niego to bardziej dotarło. Byli prawie jednego wzrostu. Rzadko spotykał tak wysokie kobiety.
- Nie smuć się, będzie dobrze. Wygrzebiemy się z tego. I jakoś się ułoży. Zobaczysz, ułoży się. - powiedział kołysząc ją lekko i wciąż szepcząc jej do ucha. Czuł ją z bliska. Teraz bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Wcześniej ją widział. Teraz ją czuł. Czuł jej ciało stykające i napierające na jego ciało. Czuł te jej wszystkie krągłości i jędrności jakie miał coraz większą ochotę zbadać W sumie tam na dole zależało mu na ściemie by się wyślizgać. Sądził, że zbyt oberwał by było coś teges. Ale teraz gdy ją czuł z tak bliska czuł też jak jego obtłuczone ciało jakby jakoś zaczynało boleć go mniej. Za to coraz wyraźniej czuł przy sobie kobietę. Te wszystkie jej krągłości, ciepło ciała i zapach jej włosów. Czuł jak do obtłuczonego ciała wraca życie.
- Chodź. Przecież nie będziemy się tak gibać całą noc, nie? - spytał łącząc swój policzek z jej policzkiem.

- Obiecujesz tego kwiatka? - pociągnęła nosem. Najpierw myślała że typ się na nią przewali, ale ciągle trzymał pion i chyba próbował być tym dżentelmenem, bo zamiast pakował łapy na cycki i w spodnie, próbował czegoś innego. Z zaskoczeniem pojawiła się nadzieja, że tym razem nie będzie… jak zwykle - I nie będę tylko na raz?

- No pewnie, że nie tylko raz. Jak się będą grzebać to może nawet zdążymy i dwa razy. - uśmiechnął się rozbawiony własnym dowcipem i odgarnął jej lok z twarzy. - Pewnie, że ci skombinuję tego kwiatka. Nie kumam po co ci on. Ale dobra, coś wykombinuję. - wydawała mu się w tej chwili taka delikatna. Tak bardzo kobieca jak bardzo była delikatna. Kompletnie inna niż była jeszcze przed chwilą tam na dole gdy rzezali tamtych patafianów i potem gdy gadali przy barze. Jakoś go te laski zawsze potrafiły jakoś roztkliwić w takich momentach.
- No. To jak chcesz to zrobić? Mówiłaś, że wiesz co chcesz tam na dole. - spytał po chwili. Żałował, że tak wyszło. Czuł, że powinno to wyglądać inaczej. Ale tak naprawdę zaczął od zwykłych rozkmin jak się wykaraskać z syfu a tak dopiero jak zobaczył jak ją wzięło zrobiło mu się jakoś nieswojo. Żałował, że tak wyszło jak tak stał i tulił ją do siebie. Powinno być jakoś inaczej. Ale kurwa no… Byli tu i teraz i mieli tak mało czasu! Zaraz mogło się rozlec walenie do drzwi! Wyszło jak wyszło. Teraz już tego nie odkręci. Potem coś się wymyśli ale potem.


Ciemność. Noc. Mrowienie w zdrętwiałych nogach.
Wdech, wydech, cisza. Nie, nie cisza.
Rozmowa przy ognisku, teraz, tutaj... plac zabaw. Detroit. Przedmieścia.
Łyknęli Tornado, ale haj poszedł w pizdu. Duda wracała do siebie, do bycia sobą. Wstała, otrzepała koc z piachu i przewiesiła go przez ramię. Wróciła do pozostałych, nie wdając się w wyjaśnienia.
- Kino? - powtórzyła niezbyt przychylnym tonem. Po chuja mieli jechać do kina, Seksmisję tam teraz grali, czy co? - Lepiej się przy Lidze zakręcić. Det sra wyścigami, dobry gambel z tego i szacun też.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline